Nie raz i nie dwa mówiły mi koleżanki, żebym za żadne skarby nie dawała się wrobić w bycie chrzestną matką.
– Jak się w to wpakujesz, to koniec – opowiadały. Już do grobowej deski będziesz sypać kasę jakiemuś obcemu bachorowi...
W szczególności Anka, koleżanka z roboty, ciągle narzekała na chrześniaka.
– Ale z tego małego nicpoń straszny! Zgadnij, co sobie ubzdurał, kiedy go zapytałam, co chciałby dostać z okazji Dnia Dziecka? Drona, wyobrażasz sobie?! I jeszcze dodał: „Ale nie takiego za dwie stówy, ciotka, bo to lipa". No normalnie szok, nie? Ja to w ogóle nie ogarniam!
Strach chodził za mną od dawna
Wiedziałam, że w końcu to się stanie, bo jej reakcje coraz częściej były zbyt gwałtowne. Nie dziwiłam się temu, bo nasze wypłaty w państwowej firmie ledwo przekraczały najniższą pensję, a okazji do kupowania prezentów było w bród, zwłaszcza dla jej chrześniaka, który był jak ktoś z rodziny. Urodziny, imieniny, mikołajki, gwiazdka… Jak prezent za dwie stówy to jakiś szajs, to współczułam jej z całego serca.
Ja sama nieczęsto pozwalałam sobie na takie zakupy, a jak już, to raczej na coś na dłużej, jak kurtkę na parę sezonów. A tu trzeba było wydawać tyle na jakąś zabawkę dla szkraba, i to jeszcze parę razy w roku…
– A może tak po prostu wręczyć mu trochę gotówki? Na przykład stówkę, a resztę niech sam uzbiera.
– Niezły dowcip! – parsknęła z przekąsem. – Jak powiedziała moja siostra, stówa to teraz nawet na papier toaletowy nie wystarczy. Jej smarkacz w tym roku przystępuje do komunii i wymarzył sobie komputer, który kosztuje prawie cztery tysiące złotych. Trochę kasy udało mi się odłożyć, na resztę wezmę kredyt, bo jak nie sprawię mu tego laptopa, to cała rodzinka będzie mnie obgadywać aż do pełnoletności tego bachora. O, może i na to trzeba już zacząć zbierać...
Słuchałam tego wszystkiego, potrząsając głową i będąc wdzięczną losowi, że jestem jedynym dzieckiem. Żaden z członków mojej rodzinki nie miał dziecka, któremu byliby potrzebni rodzice chrzestni, a poza tym nikt nie był w błogosławionym stanie ani nie zamierzał zajść w ciążę. Czułam się niezagrożona.
Aż do momentu, gdy moja najbliższa przyjaciółka nie zrobiła sobie dziecka przez przypadek.
– Sprawy trochę przyspieszyły, ale ja i Paweł bardzo się cieszymy – tak określiła całą sytuację.
Przez całą ciążę byłam przy niej, towarzyszyłam jej w poszukiwaniach cudownych ciuszków, spacerówki oraz kołyski i innych drobiazgów. Spędzałyśmy długie godziny na rozmowach o tym, jak zmieni się wszystko, kiedy na świat przyjdzie ich maleństwo. Kiedy w końcu urodziła się Alinka, a ja kolejny raz przyszłam ją ponosić na rękach, usłyszałam coś, czego się nie spodziewałam.
– Jest coś, o co chcielibyśmy cię poprosić... – rzekła Daria, stając obok swojego nieco speszonego partnera. – Podjęliśmy decyzję o chrzcie małej i chcielibyśmy, żebyś została jej chrzestną mamą.
Nie mogłam powstrzymać się od myśli o tych wszystkich żenujących historiach, które opowiadały mi koleżanki z pracy. Ale zaraz, zaraz... przecież to Daria, moja wieloletnia przyjaciółka, ona raczej nie zrobiłaby czegoś takiego. Mimo to, dla świętego spokoju, spytałam ją wprost, jakie ma wobec mnie oczekiwania jako przyszłej matki chrzestnej.
To naprawdę miłe, że wzięła mnie pod uwagę
– Ojej, nie mam pojęcia – parsknęła z zażenowaniem. – No wiesz, pewnie noszenie dziecka do chrztu, pozowanie do fotek, a później po prostu bycie ciocią, nie? W sumie to bardziej taka symboliczna rola! Zresztą i tak chyba zostaniesz ciocią, prawda?
– No pewnie, bardziej nurtuje mnie kwestia, czy spodziewacie się upominków z jakichś specjalnych okazji… Bo przecież znasz moją sytuację, więc jeśli możesz wybrać kogoś z grubszym portfelem…
– Ej, nie wariuj, okej? Zależy mi, żebyś to właśnie ty została chrzestną, bo cię kocham i wiem, że kochasz moje maleństwo. A ja mam nadzieję, że nie wychowam Alinki na kogoś, kto przywiązuje wagę tylko do dóbr materialnych. Zależy mi, żebyś spędzała z nią czas, żebyś wpadała się z nią pobawić, może kiedyś pomogła w nauce… Nie liczę na prezenty.
Kiedy przedstawiła mi tę propozycję, po prostu nie potrafiłam powiedzieć "nie". To był dla mnie wielki zaszczyt, że wybrała właśnie mnie, zwłaszcza że ma sporą rodzinę i spokojnie mogła poprosić którąś ze swoich sióstr albo kuzynek. Powiedziałam, że się zgadzam. Przyjęłam na siebie obowiązki chrzestnej i w dniu, kiedy wszyscy znaleźliśmy się w kościele, przyniosłam ze sobą białą pieluchę, gromnicę oraz kupiony za sporą sumę złoty łańcuszek z medalikiem.
Marzyłam o tym, żeby Alinka zachowała wspomnienia z tego wyjątkowego dnia na zawsze, dlatego nie oszczędzałam na wydatkach. Poza tym ojciec chrzestny, brat Pawełka, wykazał się hojnością i do koperty "na dobry początek" włożył dwie moje miesięczne pensje.
– Daj spokój, Darek mieszka i zarabia za granicą, jest go na to stać. On tu przyjedzie raz na ruski rok, a ty będziesz wspierać Alę non stop – pocieszała mnie przyjaciółka, kiedy zaczęłam się tłumaczyć z tak skromnego podarunku. A potem...
Dalszy ciąg wydarzeń był dokładnie taki, jak opisywała mi wcześniej Dorota. Byłam totalnie zaskoczona. Alinka, będąc jeszcze malutkim bobasem, potrzebowała przede wszystkim karmienia piersią, czystych pampersów, no i ewentualnie jakichś zabawek typu grzechotki czy gryzaki. Ale teraz... Do tej pory, kiedy spotykałam się z Darią, wszystko odbywało się spontanicznie, bez zbędnych przygotowań – sprzątania, gotowania i tym podobnych. Aktualnie sytuacja uległa pewnym zmianom, co jest zupełnie zrozumiałe.
Sytuacja uległa zmianie
Zupełnie mnie zaskoczyło, gdy zaczęłam dostawać formalne zaproszenia na imprezy z okazji półroczka, gdzie był tort i podarunki (całe szczęście akurat miałam w portmonetce stówę, więc jakoś improwizowałam, kiedy inni goście przyszli z różnymi prezentami).
Potem podobnie było przy okazji Dnia Dziecka czy mikołajek... Zawsze też odwiedzałyśmy się w święta Bożego Narodzenia i dawałyśmy sobie nawzajem upominki. Ostatnio, gdy wpadłam na kawę drugiego dnia świąt, mając przygotowane małe prezenciki, Daria wręczając Alince książeczkę z grubymi kartkami, powiedziała, że to taki słodki drobiazg.
Jakbym doświadczała czegoś, co już kiedyś widziałam. Znane mi z relacji innych osób wydarzenia i uwagi teraz dotyczyły mojej osoby. Ta sytuacja trwała miesiącami, latami… Gdy zbliżała się trzecia rocznica urodzin Alinki, wyznałam Dorocie, że bardziej przeraża mnie perspektywa świętowania kolejnych urodzin chrześnicy niż utrata pracy.
– A nie mówiłam? – Dorotka poklepała mnie po ramieniu, chcąc dodać mi otuchy. – Współczuję ci, ale się uparłaś… Wpakowałaś się w niezłe bagno, to teraz przygotuj się na ostrą jazdę. Zacznij oszczędzać na komunię, bo ci się przyda.
Oczekiwania Aliny rosły z każdym dniem, a moja sytuacja materialna stawała się coraz bardziej napięta, gdy zbliżały się kolejne okazje do obdarowywania malucha. Nie mówiłam nic, chociaż takie roszczeniowe podejście zupełnie mi nie odpowiadało. Jakoś dawałam radę, ale przy komunii stwierdziłam, że mam dość.
Wzięłam pożyczkę na komunijny prezent
Znosiłam urodziny, imieniny – tak w ogóle, kto robi imieninową imprezę dla trzyletniego dziecka? – i inne dziwaczne okazje, ale komunia to była kropka nad i.
Tak naprawdę nie zapytałam Ali, jaki prezent by jej się spodobał, tylko od razu wyskoczyłam z pomysłem zakupu roweru.
– Jejku, to będzie takie super, w starym, dobrym stylu – Daria była wyraźnie podekscytowana. – Właśnie ostatnio rozmawialiśmy o tym, że w tym roku planowaliśmy sprawić jej nowy, większy rower.
– No to zdradzisz mi, jaki dokładnie model?
– Taki damski, miejski rower. Koniecznie w kolorze niebieskim.
Zdecydowałam się na taki właśnie model. A właściwie, to zaciągnęłam na niego pożyczkę. Postawiłam na przepiękny, intensywny odcień błękitu, który Alina wprost uwielbia. Dopełniłam całość gustownym dzwoneczkiem, osłonką na tylne koło oraz plecionym koszykiem wyścielonym materiałem w idealnie dobranym kolorze.
Pomyślałam sobie, że sama chętnie bym na nim pojeździła. Ozdobiłam prezent wielgachną wstążką i w dniu uroczystości komunijnej zawiozłam ten doskonały prezent do swojej chrześniaczki.
– O rany, ale paskudztwo! – chrześnica stanęła tuż przede mną z założonymi rękami. – Obrzydlistwo po prostu!
– Zaraz, zaraz... przecież mamusia twierdziła, że właśnie taki ci się marzył – byłam totalnie zaskoczona jej reakcją. No bo jak to, pokazałam jej fotografię Darii i była wniebowzięta. – Czemu ci się nie podoba?
– Weź przestań! Rower? Lepsza byłaby jakaś elektryczna hulajnoga albo longboard. A jak już koniecznie musiał być rower, to jakikolwiek inny.
– Dobra, to jaki niby? W innym kolorze? Da się jeszcze zmienić...
– Nie mam pojęcia, ten jest po prostu do niczego! Nie chcę go mieć! To najgorszy prezent w historii ludzkości! Zrujnowałaś mi komunię! – rozpłakała się i uciekła do sąsiedniego pokoju.
Daria natomiast nie odezwała się słowem i ruszyła w ślad za Aliną. Myślałam sobie, że może spróbuje ją jakoś przekonać, bo Alina naprawdę zachowała się nieładnie. Liczyłam, że lada moment wrócą razem, a Alinka mnie przeprosi. Gdzie tam!
Po jakimś czasie Daria wróciła sama. Zabrałam podarunek, który tak bardzo nie przypadł Alinie do gustu, i wróciłam do domu. Rower, który jej wtedy podarowałam, stoi u mnie do tej pory.
– Wybacz, ale nie przekonam Aliny, żeby polubiła ten rower, który jej nie przypadł do gustu.
– Przecież twierdziłaś, że jest śliczny i że powinnam go kupić. Zdajesz sobie sprawę, ile forsy na to poszło…
– Tak, ale co ja mogę w tej sytuacji? Przekonać ją siłą, żeby polubiła coś, co według niej wygląda okropnie? Właściwie ma rację, nie jest specjalnie na czasie, raczej staromodny, dla kobiet w naszym pokoleniu. Mogłaś się bardziej przyłożyć do wyboru. – odparła z westchnieniem.
Prawie mnie szlag trafił
Byłam totalnie wkurzona na to, jak ona mnie traktuje, na tę naszą pseudo–przyjaźń i jej ciągłe pretensje.
– Spytałam cię, czy chcesz, żebym została chrzestną twojego dziecka tylko dla prezentów – powiedziałam zirytowana, spoglądając Darii prosto w oczy. – Wtedy zaprzeczyłaś. Co się nagle pozmieniało?
Ona tylko beztrosko uniosła ramionami.
– W takim układzie sorry, ale raczej nie dam rady pojawić się na dzisiejszej komunii.
Wzięłam kupiony prezent, który tak bardzo nie przypadł do gustu Alinie i wróciłam do mieszkania. Ten rower mam do dnia dzisiejszego. Przyznam szczerze, że doskonale mi się na nim jeździ do pracy i nie tylko. Jeśli chodzi o Alinę... Nie spotykamy się zbyt często, a z Darią również jakby więź się poluzowała. To smutne, ale nie odczuwam z tego powodu wyrzutów sumienia.
Daria, zamiast pozostać kochającą mamą, przeobraziła się w wymagającą "mamuśkę". Choć początkowo pragnęła wychować córeczkę z dala od materializmu, to tuż po urodzeniu maluszka, coś w niej pękło...
Jeżeli liczyli na darmowy dostęp do gotówki, a nie na ciepłą relację z ciocią, to grubo się przeliczyli. Bankomat oszalał i nie zamierza już więcej sypać forsą na lewo i prawo.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek uda nam się odbudować naszą dawną więź i czy moja niegdyś bliska kumpela jeszcze kiedyś do mnie wróci, czy też przepadła na zawsze. Jedno mogę powiedzieć z całą pewnością – nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś mnie tak traktował. Być może jako matka chrzestna powinnam przekazać temu dziecku, że w życiu są ważniejsze rzeczy niż kasa. Jasne, pieniądze są istotne – pracując w budżetówce wiem to aż za dobrze – ale coś ewidentnie jest nie w porządku, kiedy przez forsę psują się stosunki między najbliższymi osobami.
Wiola, 32 lata
Czytaj także:
„Rodzina uważa, że samotny ojciec jest skazany na porażkę. Nasyłają na mnie opiekę społeczną i straszą odebraniem syna”
„Na weselu brata to ja przeżywałem noc poślubną. Bratowa pokazała mi, jak smakuje zakazany owoc”
„Zazdrosny kumpel rozpowiadał plotki o mojej rodzinie. Chciał zniszczyć nasz ślub i moje szczęście”