„Koleżanka swatała mnie z przystojnym dżentelmenem. Wyszedł z niego cham i prostak, ale na szczęście go przejrzałam”

Znudzona kobieta na randce fot. Getty Images, innovatedcaptures
„Uważam, że kojarzenie par to chyba najbardziej idiotyczny pomysł na świecie. Przyznaję, że od dłuższego czasu nie mam chłopaka i nie jest mi z tym super, ale to przecież nie znaczy, że moja kumpela musi odstawiać jakieś miłosne pogotowie”.
/ 13.06.2024 21:15
Znudzona kobieta na randce fot. Getty Images, innovatedcaptures

Nie przepadam za tym, gdy inni mieszają się w moje sprawy, ale w zasadzie od tego są bliskie kumpele, prawda? W końcu one wiedzą o mnie wszystko i być może czasem faktycznie mają pojęcie, co jest dla mnie dobre. Tak sobie dumałam, zmierzając na kolację do mieszkania Anitki. Byłam świadoma, że oprócz mnie zaprosiła też dwie inne pary oraz samotnego kumpla swojego faceta. Ten kumpel ponoć miał być przeznaczony dla mnie.

Próby kojarzenia par to w mojej opinii jedno z najbardziej bezsensownych zajęć na świecie. Dlatego gdy Anita napomknęła mi, że na pewno polubiłabym Kostka, zareagowałam jak rozjuszona kotka.

Prawda jest taka, że od dłuższego czasu nikogo nie mam i nie czuję się z tym dobrze, ale to nie znaczy, że moja kumpela ma odgrywać rolę „pogotowia ratunkowego”. Cóż, taki już urok Anity — powoli, metodycznie starała się mnie przekonać, że koniecznie powinnam umówić się z jej kumplem Kostkiem i że będę totalnie oczarowana.

– Jest po rozwodzie, ale na szczęście nie doczekali się z żoną potomstwa. Najwidoczniej nie byli sobie pisani. Ale to chyba nie wpływa na jego wartość jako człowieka, no nie? – trajkotała podekscytowana.

– Pewnie, że nie. Moi rodzice też poszli każde w swoją stronę, a mimo to uważam ich za fantastycznych ludzi. Tyle że lepiej się sprawdzają solo niż w duecie – wyjaśniłam, dając do zrozumienia, że nie mam nic przeciwko facetom z przeszłością małżeńską. – A tak w ogóle to jak dobrze ty go znasz?

Myślałam, że to moja szansa

– Parę razy było mi dane go zobaczyć podczas firmowych eventów, na które Marcin zabierał mnie i kolegów z pracy. Sympatyczny, bystry, prawdziwy dżentelmen z krwi i kości. Uwierzysz, że byłam świadkiem, jak przejął od swojej przełożonej tacę z szampanami i samodzielnie zaniósł je do stolika, gdy mieli wznosić toast za sukcesy spółki? Chyba takich facetów już ze świecą szukać… – Anita odpłynęła myślami, zerkając znacząco na swojego męża.

– Skarbie, przecież ja zawsze ci pomagam w domu – upomniał się, robiąc minę zbitego psiaka. – Ale fakt, Kostek to niezły elegant i babiarz – zgodził się.

Tamtego wieczoru, idąc do koleżanki, byłam pełna optymizmu przed randką z tym „dżentelmenem”. Miałam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, chociaż nie ukrywam, że trochę się denerwowałam. Zadawałam sobie pytania w stylu: „A co jeśli nie przypadnę mu do gustu albo uzna, że jestem nudna?” Na wszelki wypadek postawiłam na dokładniejszy make-up niż zwykle, poświęcając mu trochę więcej czasu.

Długo zastanawiałam się, jaki prezent zabrać ze sobą dla gospodarzy, ponieważ przyjście na imprezę bez upominku byłoby niegrzeczne. Rozważałam różne opcje: „Butelka wina, bukiet kwiatów, a może pudełko pralinek?” – łamałam sobie nad tym głowę.

Po namyśle stwierdziłam, że wino to najbardziej uniwersalny wybór, bo na bank ktoś je otworzy i wypije. Jeśli chodzi o słodycze, to moja kumpela ciągle gada, że jest na diecie. Natomiast kwiatów to ona ma zawsze od groma w domu, bo pracuje jako pielęgniarka i pacjenci ją nimi zasypują. No i te kwiaty tak szybko usychają.

Choć nie jestem ekspertką od win, postanowiłam zajrzeć do małego sklepiku blisko domu mojej kumpeli Anity, mając nadzieję, że ktoś z obsługi doradzi mi w wyborze. Idąc w kierunku regałów z trunkami, nagle zza alejki wyskoczył wprost na mnie pewien gość. Uderzył mnie boleśnie swoim koszykiem prosto w udo, a zamiast słowa „przepraszam”, rzucił bezczelnie:

Trzeba patrzeć, jak się łazi!

„No właśnie”, przeszło mi przez myśl, ale postanowiłam trzymać język za zębami. Unikam przecież niepotrzebnych spięć. Za to idąc po trunki, trafiłam na przesympatyczną ekspedientkę. Wypytała mnie dokładnie, co najbardziej lubię. Przyznałam otwarcie, że nie mam zielonego pojęcia, czym poczęstuje nas gospodyni, ale na bank zaserwuje jakieś słodkości, bo koleżanka ma renomę mistrzyni wypieków.

Ale nadęty bufon!

– Sugeruję w takim razie jakieś delikatne wino na otwarcie spotkania, albo takie o kwiecistym bukiecie do deseru... – zaczęła mi objaśniać ekspedientka, gdy nagle rozległ się huk i na małym kontuarze między nami wylądował trunek.

– Co pani mi tu za szajs wciska?! To wino to ledwie trzydzieści złotych! Mam iść z takim chłamem do ludzi?! – wykrzyczał ten sam gość, który chwilę temu szturchnął mnie swoim koszem. – Powinna pani handlować jajami, a nie udawać znawczynię win, skoro pochodzi pani z prowincji i się na tym nie zna!

– Pochodzę z Krakowa – odparła z wyrzutem sprzedawczyni.

– Serio? Z Krakowa? – zaśmiał się ironicznie. – Niech mi pani po prostu da mi najdroższe wino z górnej półki i daruje sobie te bajki, bo i tak wątpię, żeby wiedziała pani, z jakich stron ono jest i do czego najlepiej pasuje!

– Z górnej półki? Nie ma sprawy, 150 złotych do zapłaty przy stanowisku – kobieta wręczyła klientowi inny trunek.

Widząc kwotę, jaką miał zapłacić za trunek, facet pobladł na twarzy, ale wycofanie się z zakupu byłoby niezręczne. Chwycił butelkę i pędząc do kasy, rzucił uprzejmie w stronę kobiety za ladą: „kretynka!”, zostawiając mnie totalnie osłupiałą.

Ekspedientka w ogóle się nie przejęła zachowaniem klienta i kontynuowała temat, doradzając mi, które wino będzie dla mnie najlepsze. Jakby obsługa tak „sympatycznych” klientów była dla niej chlebem powszednim i nic nie mogło już wyprowadzić jej z równowagi.

– A ta butelka, czy to by pasowało? – spytałam znienacka, celując palcem w butelkę, którą zostawił ten gbur.

– Jak najbardziej. Świetnie się nada do ciasta – odpowiedziała uprzejmie sprzedawczyni.

– No to świetnie, w takim razie kupuję – skwitowałam, dorzucając do koszyka jeszcze ładną torebkę prezentową. Opuściłam sklep w doskonałym nastroju.

Jakieś dwadzieścia minut później pojawiłam się pod drzwiami lokum kumpeli. Z hałasu dochodzącego z pokoju dziennego wywnioskowałam, że przyszłam na szarym końcu.

– Mam nadzieję, że nie jestem spóźniona? – powiedziałam ściszonym głosem. – Przyniosłam wino deserowe...

– Super! – Anita nie kryła radości. – Pozostali wzięli same wytrawne.

Z bijącym sercem przekroczyłam próg

Reszta towarzystwa nie była mi obca, jedynie z Kostkiem miałam się dopiero zapoznać. Zaledwie tyle, a jednak aż tyle — przecież on był gwiazdą wieczoru. Akurat rozmawiając z Marcinem, stał odwrócony do mnie plecami. Lecz gdy nagle się odwrócił... Omal nie zadławiłam się własną śliną. Toż to był ten gość z marketu!

„Istny wzór kultury i ogłady... – błysnęło mi w głowie. – Nawet dla swojej przełożonej dźwiga tacę z bąbelkami...”.

Wobec przełożonej potrafi być czarujący, w końcu to ona decyduje o jego premii. Jednak najwyraźniej do pozostałych pań nie odnosi się z należytym szacunkiem – zdałam sobie sprawę i momentalnie poczułam ulgę. Dotarło do mnie, że nic z tej relacji nie wyjdzie. Przecież nie zwiążę swojego życia z mężczyzną, który tylko wobec niektórych osób jest miły. Kto wie, jak długo utrzymam status tej „wyjątkowej”? A co potem? Codzienne kłótnie?

Atmosfera tego wieczoru była naprawdę przyjemna. Mój humor był wyjątkowo dobry, rzucałam żartami na prawo i lewo, prezentując się z jak najlepszej strony. Nic dziwnego, że w moich oczach pojawił się intrygujący blask, jak zauważył Kostek — w końcu tyle rzeczy mnie bawiło. Na początku nieźle ubawiły mnie historie, które zmyślał na temat „swojego” wina. Twierdził, że przywiózł je z wakacji w Hiszpanii.

– Zachowałem te trunki w domowych pieleszach, żeby napić się przy wyjątkowej okazji – rzekł z wyraźną satysfakcją, spoglądając na mnie znacząco.

– Na pewno w twojej słynnej winiarni, która mieści się w piwnicy – nie potrafiłam oprzeć się lekkiej uszczypliwości, co zostało odebrane z rozbawieniem, uznając to za celny dowcip.

Kiedy Anita przyniosła do stołu wino, które kupiłam za jedyne trzy dychy i którym Kostek tak wzgardził w markecie, byłam ogromnie zaintrygowana jego reakcją. Zastanawiałam się, czy stwierdzi, że to jakieś pomyje, niegodne jego wyrafinowanego podniebienia. A może uzna, że jestem jakąś wieśniarą, skoro raczę gości takim paskudztwem? Nic z tych rzeczy! Nawet nie zerknął na etykietę, gdy Anita, tak jak jej podpowiedziałam, zaserwowała je razem z deserem.

Zaniemówił, a ja się pożegnałam

– Fantastyczna barwa! – stwierdził jednak później, przyglądając się trunkowi w lampce pod światłem. – No i aromat nad wyraz intrygujący – uzupełnił. – Kojarzy mi się z pewnym winem, które sączyłem swego czasu we Francji... – zaczął snuć opowieść, dzieląc się zabawną historyjką.

Gdy ten facet nawijał, cała ekipa siedziała jak trusie, ale ja miałam to w nosie. Te jego bajeczki nie robiły na mnie wrażenia. Wiedziałam już, że to taki samochwała i wciska innym kit.

Chyba mu wpadłam w oko, bo gdy się zbieraliśmy do wyjścia, wyskoczył z propozycją spotkania.

– A może byśmy tak skoczyli do kina w sobotę? – spytał, posyłając mi pełen uroku uśmiech. – Dostałem wejściówki na podobno genialny film tego reżysera...

– Wybacz, ale w sobotę nie dam rady – wpadłam mu w słowo, ucinając temat. – Jadę odwiedzić rodziców.

– Aaa, no to w takim razie... – zaczął, pewnie chcąc mi zasugerować inny dzień, ale ja z przekąsem rzuciłam:

– Mieszkają w Nowej Hucie, jak cała ta wsiowa hałastra...

To nie była zgodne z prawdą, ale koniecznie chciałam ujrzeć wyraz jego twarzy. Zdębiał, a ja zwyczajnie rzuciłam „cześć” i... opuściłam lokal. Cóż, ta randka w ciemno okazała się totalną klapą. Jednak to nie z ich powodu, a... wina. Gdyby nie ten „szajs” w butelce za trzydzieści złotych, zapewne o wiele później zorientowałabym się, ile faktycznie jest wart ten „szarmancki dżentelmen”.

Monika, 34 lata

Czytaj także:
„Mój eks non stop przesiaduje w moim domu. Udaje troskliwego tatusia, żeby wiedzieć dokąd wychodzę i z kim się umawiam”
„Miałam romans z facetem w wieku mojego ojca. Pochowałam nasze uczucie bo bałam się plotek”
„Zdradę męża odkryłam przez słoik śledzi. Już ja mu pokażę, co stracił, a potem puszczę go w samych skarpetkach”

Redakcja poleca

REKLAMA