Dałam się złapać na słodkie słówka i wizję luksusów, jak zwykła materialistka… Tak naprawdę wierzyłam, że Adrian wyrwie mnie z nudnego, pozbawionego uczuć małżeństwa i zapewni wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłam. Nie mogłam się bardziej pomylić.
Piotr był dobry, ale bez charakteru
Za mąż wyszłam dość młodo. Nie miałam prawa wiedzieć czegokolwiek o miłości, o tym, czego chciałabym od życia i co jest dla mnie ważne. Wystarczyło mi drobne zauroczenie i aprobata moich rodziców.
– Ten Piotrek to taki rozsądny chłopak. Zadba o ciebie – powtarzał ojciec.
– Dobrze wychowany, pracowity… Naprawdę, takich chłopców to w waszym pokoleniu ze świecą szukać! – przytakiwała mu mama.
Byliśmy jeszcze na studiach, gdy Piotrek mi się oświadczył. Zgodziłam się, choć bardziej ekscytował mnie pierścionek, sam romantyczny gest i fakt, że jestem pierwszą zaręczoną w gronie swoich koleżanek. Samo małżeństwo, sam Piotrek – to były drugoplanowe plusy.
Moja radość trwała przez pierwsze trzy miesiące. Bajkowy ślub ufundowany przez naszych rodziców, potem podróż poślubna, prezenty, przeprowadzka… Pierwsze tygodnie zawsze są emocjonujące i pełne zajęć, praktycznie nie ma się czasu porozmawiać, pobyć ze sobą w normalnych, rutynowych warunkach. Dopiero potem zauważyłam więc, że małżeńskie życie zupełnie nie jest tym, co sobie wyobrażałam.
Nie ma codziennych wielkich gestów, nie ma bajkowego romantyzmu. Zdążyłam się zorientować, że Piotr jest zwyczajnym… nudziarzem? Nie łączyło nas właściwie nic. Poza początkowymi uniesieniami w łóżku nie było żadnych innych rzeczy, które lubilibyśmy robić razem.
Byliśmy zupełnie różni
On wolał czytać książki historyczne, śledzić kursy giełdowe i oglądać filmy dokumentalne. A ja? Chciałam się bawić, chodzić na imprezy, zaznać miejskiego życia, zawierać nowe znajomości. Marzyła mi się kariera influencerki, zaproszenia na przyjęcia, prezenty, wielkie pieniądze, podróże i ogromne możliwości… Ale mąż to wyśmiewał.
– Daj spokój, dokończ studia, weź się za porządną robotę – śmiał się.
– I co, mam zarabiać minimalną krajową do trzydziestki, a potem niewiele więcej? – drwiłam.
– Wiesz, to wcale tak nie wygląda… Poza tym nawet, jeśli ci się uda, to ile może trwać takie influencerstwo? Pobawisz się przez maksymalnie dwa czy trzy lata, zachłyśniesz się, a potem zostaniesz bez doświadczenia, z wielkimi oczekiwaniami i bez perspektyw – pouczał mnie.
– Ale z ciebie nudziarz – wyrzucałam mu. – Mógłbyś mnie odrobinę wspierać w marzeniach. Na tym chyba polega małżeństwo!
– A nie na szczerości? Przecież mówię to wszystko wyłącznie z troski – bronił się, ale nie chciałam go słuchać.
Owszem, przez pierwsze dwa lata z moich planów nic nie wychodziło. Snułam się po imprezach, szukając ludzi, z którymi mogłabym nawiązać jakieś korzystne kontakty, próbując się rozgrzać w niemrawym świetle reflektorów, ale nikt nie był zainteresowany ani mną, ani tym, co wrzucałam na swoje profile.
A Piotrek? Cóż, od razu po studiach zatrudnił się w firmie swojego ojca, w której naprawdę ciężko pracował. Chciał każdemu udowodnić, że nie jest tam tylko dlatego, że jest synem właściciela, że zasługuje na miejsce, które otrzymał. Niestety, przez te sukcesy stawał się jedynie bardziej zarozumiały i... jeszcze bardziej nudny. Nic, tylko liczył pieniądze, wymyślał inwestycje, ale ani myślał, żeby kupić mi jakąś bajerancką torebkę, która pomogłaby mi zaistnieć.
Cztery lata tej farsy mnie znudziły
Były momenty, że naprawdę chciałam odejść. Ale w głowie słyszałam komentarze rodziców, które powtarzały się za każdym razem, gdy tylko przebąkiwałam coś o tym, że Piotr wcale nie jest takim dobrym mężem, jak im się wydaje.
– No wiesz co! Wstydziłabyś się tak mówić – rugała mnie od razu matka.
– Taki porządny facet, pracowity i przedsiębiorcy, a tobie się w głowie przewraca – komentował z niesmakiem ojciec.
Nie obnosiłam się więc ze swoją niechęcią do męża. Zostawiałam swoje gorzkie komentarze i frustrację dla samej siebie. Ale prawda była taka, że prowadziliśmy coraz bardziej oddzielne życia. On głównie pracował, a ja... bywałam i nadal starałam się coś osiągnąć. Na szczęście, było mnie na to stać, bo w dalszym ciągu otrzymywałam drobne przelewy od rodziców. Na szczęście tata dorobił się porządnych pieniędzy po założeniu swojej praktyki weterynaryjnej, więc stać go było na to, żeby ułatwić mi start w dorosłość.
– Jaki „start w dorosłość”? – parsknął Piotr, gdy tylko o tym wspomniałam. – Masz już prawie dwadzieścia siedem lat! Ludzie w tym wieku mają już dzieci, od dawna utrzymują się sami, a ty bimbasz za pieniądze ojca!
Śmiertelnie się wtedy obraziłam. Ale ani myślałam rezygnować ze swoich planów. W końcu tylko ludziom udawało się zaistnieć. Wierzyłam, że i mnie się w końcu uda. I wtedy w moim życiu pojawił się Adrian. Poznałam go na jednej z imprez, na którą zostałam zaproszona przez znajomą z agencji reklamowej. Od początku zrobił na mnie wrażenie. Wysoki, dobrze zbudowany, opalony, w świeżych, idealnie wyprasowanych i markowych ubraniach. Na nadgarstku lśnił mu drogi zegarek, a na głowie spoczywały eleganckie okulary przeciwsłoneczne.
– Cześć, widziałem cię już chyba na kilku podobnych imprezach? – zagaił do mnie przy barze.
– Nie wiem, możliwe – odpowiedziałam tajemniczo i uśmiechnęłam się.
– Czym się zajmujesz?
– Staram się zbudować markę osobistą. Trochę fotografuję, bloguję... – odparłam z wymuszoną pewnością siebie.
– Ach, rozumiem – uśmiechnął się szeroko. – Pewnie nie możesz opędzić się od ofert współpracy, co? Taka piękna, elegancka dziewczyna. Wyglądasz jak prawdziwa paryżanka... Masz w sobie taki niewymuszony szyk – cmoknął, lustrując mnie od stóp do głów.
Aż zarumieniłam się ze wstydu. Nikt mnie nigdy nie skomplementował w taki sposób! Piotrkowi, oczywiście, nawet nie przyszłoby to do głowy... Przegadaliśmy całą resztę imprezy. Wyszłam stamtąd pod wielkim wrażeniem tego faceta.
Obiecywał mi, że obsypie mnie złotem
Zaczęliśmy spotykać się regularnie, bo i Adrian, jako biznesmen i inwestor, bywał na wielu eventach branżowych. Tak naprawdę chemia między nami zrodziła się już podczas pierwszego spotkania, a przy następnych jedynie wzmagała. Doskonale wiedziałam, że się sobie podobamy.
Adrian regularnie rzucał mi dwuznaczne propozycje, oferował, że zabierze mnie w rejs po Lazurowym Wybrzeżu jachtem, który uwielbia wypożyczać albo że najchętniej zabrałby mnie do najdroższego butiku w mieście i ubrał od stóp do głów jak gwiazdę filmową... Aż kręciło mi się w głowie od wizji, które przede mną roztaczał. Miał wszystko, o czym marzyłam – nie tylko materialnie, ale i jako mężczyzna. Był pewny siebie, ciekawy, czarujący i nie wystarczała mu szara przeciętność. Sięgał gwiazd i nie spoczywał na laurach.
Nie potrzebowaliśmy wiele czasu (ani zachęt), żeby nawiązać romans. Od początku znajomości aż między nami iskrzyło, więc to, kiedy wylądujemy razem w łóżku, było tylko kwestią czasu.
– Zasługujesz tylko na to, co najlepsze – mamił mnie Adrian, gdy spędzaliśmy upojne popołudnia w drogich hotelach.
Nie potrzebowałam więcej. To był bodziec, który skłonił mnie do rozwodu z Piotrkiem. Mąż był rozgoryczony i nawet tego nie ukrywał, tak samo moi rodzice. Ale nic się dla mnie nie liczyło. Wiedziałam, że Adrian da mi wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłam.
I wtedy... Wszystko zaczęło się sypać. Gdy oznajmiłam, że jestem już w pełni jego, że między mną a Piotrem wszystko skończone, Adrian nagle zmienił swoje nastawienie. Przestał zdobywać mnie hojnymi, romantycznymi gestami. Przestał obsypywać komentarzami. Z dnia na dzień zaczął się zachowywać, jakbym była natrętną muchą, od której nie może się uwolnić, a nie kobietą jego życia, jak nazywał mnie jeszcze chwilę wcześniej.
– Hej, co się stało? Mam wrażenie, że coś cię gryzie... Zapomniałeś już o naszej miłości? O naszych planach biznesowych? – zapytałam go wprost któregoś razu.
– Jakich planach? – zaśmiał się nieprzyjemnie. – Kotku, byłaś tylko rozrywką, chwilową uciechą, niczym więcej – wypalił z nagłą agresją, której nie widziałam u niego jeszcze nigdy wcześniej.
– Adrian, co ty w ogóle mówisz? Przecież... Jestem twoją gwiazdą. Mamy razem rozwinąć firmę. Jeździć na wakacje na Florydę, pływać jachtami... Podbijać świat – bełkotałam niezrozumiale, zupełnie skołowana.
– Ty głupia, naiwna dziewucho! Chciałem się tylko z tobą pobawić, nie rozumiesz tego? Nigdy nie chciałem, żebyś zostawiała dla mnie męża! Ech, sam sobie jestem winien... Wynajduję sobie takie puste materialistki, a potem dziwię się, że zachowują się jak skończone idiotki – warknął.
– Adrian...
– Nie dzwoń do mnie więcej. Było miło, ale się skończyło – wstał gwałtownie od stolika, po czym wyszedł z mojego mieszkania, zostawiając mnie samą.
Klaudia, 28 lat
Czytaj także:
„Byłam najstarsza z rodzeństwa. Matka uganiała się za nowymi chłopami, a ja niańczyłam owoce jej zabaw”
„Córka stała się fanką wakacyjnych wyjazdów na wieś. Spędzała je na nocnym kotłowaniu się na sianie z synem rolnika”
„Spóźniłam się 2 godziny na randkę z facetem z sieci. Myślałam, że to fatum, ale okazało się, że los nade mną czuwał”