„Nie przesadzaj, zajmowanie się rodzeństwem to twój obowiązek” – takie słowa w rodzinnym domu słyszałam najczęściej. Miałam wtedy chęć płakać i krzyczeć na przemian, ponieważ kompletnie nie radziłam sobie z narastającą złością i bezsilnością. Urabiałam się po pachy, podczas gdy mamusia w najlepsze balowała.
Pora pomyśleć o sobie
– Z tą wyprowadzką to żart, prawda? – matka wbiła we mnie pełen niedowierzania wzrok.
– Już ci mówiłam, że wcale nie żartuję – powtarzałam jej to chyba po raz dziesiąty, ale najwyraźniej wcale to niej nie docierało.
– I jak ty to sobie niby wyobrażasz? – w jej głosie pobrzmiewała nuta irytacji. – Zostawisz mnie z tym wszystkim?
– Nie jestem już małym dzieckiem i mam prawo żyć, jak chcę – odparłam, zachowując spokój, co wcale nie było łatwo.
– No tak – ironizowała – jesteś dorosła.
Czasami, gdy na nią patrzyłam, nie mogłam uwierzyć, że jest moją matką. Nigdy nie okazywała mi uczuć, a jedynie wydawała rozkazy. Jako najstarsza z czwórki rodzeństwa miałam autentycznie przechlapane, gdyż byłam traktowana w kategoriach darmowej pomocy domowej i opiekunki. Zrób to, zrób tamto, posprzątaj, wynieś śmieci, ugotuj obiad, odrób z nimi lekcje etc. – i tak na okrągło.
Moje potrzeby się nie liczyły – podobnie jak to, że często ze zmęczenia dosłownie padałam na twarz. Gdyby coś mi się stało, matka by się po prostu wściekła, że nagle odpadła para rąk do roboty. Na odrobinę współczucia i zwykłej, ludzkiej empatii z jej strony nie miałam nawet co liczyć. Kiedy trafiła się możliwość wyprowadzki, nie zastanawiałam się ani chwili.
Wolała imprezować, niż dbać o rodzinę
Odkąd pamiętam, matka zawsze była typem imprezowiczki. Rodzina niespecjalnie ją interesowała. Każde z naszej czwórki miało innego tatusia, przy czym żadne z nas nie znało swojego ojca. Ona natomiast nic sobie z tego nie robiła – było to dla niej coś tak oczywistego, jak wschód czy zachód słońca. Niejednokrotnie powtarzała, że cieszy się, iż najstarsza jest dziewczyna, bo gdyby był to chłopak, to byłaby tragedia. Wiadomo, dziewczyna przejmie rolę służącej, która rodzicielkę we wszystkim wyręczy.
Matka wiecznie wymawiała się tym, że ma sporo pracy. To fakt, pracowała zawodowo, ale traktowała to jako pretekst do tego, żeby nie siedzieć w domu. Nierzadko wracała bardzo późno, uwieszona na ramieniu nowego kochasia. O nic się martwić nie musiała, bo przecież to, co trzeba było ogarnąć, ja już ogarnęłam. Miałam serdecznie dość takiego życia i marzyłam o tym, aby wyrwać się z tego piekła. Darzyłam moje rodzeństwo mieszanymi uczuciami. Z jednej strony je kochałam, a z drugiej nienawidziłam – te dwie postawy nieustannie się we mnie ścierały.
Wszelakie próby rozmów z matką spełzały na niczym. Zazwyczaj kończyły się gigantyczną kłótnią, po której ona jak gdyby nigdy nic wychodziła z domu.
– Zajmowanie się rodzeństwem to twój obowiązek – powtarzała niczym mantrę, a ja się zastanawiałam, czy ktoś, kto ma dzieci, rzeczywiście może być do tego stopnia wyprany z uczuć.
– A ty w ogóle masz jakieś obowiązki? – pytałam wkurzona.
– Nie bądź bezczelna, przecież zarabiam. To mało?
Tak właśnie wyglądały nasze „pogawędki”. Nie zaznałam matczynej miłości. Dosyć wcześnie zrozumiałam, że jeżeli będę chciała cokolwiek osiągnąć, będę musiała obejść się bez jej wsparcia. Szczerze powiedziawszy, nie czułam się związana z nią emocjonalnie. Nie miałam ku temu żadnych podstaw. Jej na tym nie zależało. Mnie w pewnym momencie również przestało, bo nie można bez końca zabiegać o czyjąś uwagę – chociażby chodziło o własną matkę. To nie tak, że całkowicie mi zobojętniała. Bywały momenty, że serce mi pękało, ale co miałam na to poradzić?
Telefon odmienił mój los o 180 stopni
Nieustannie rozmyślałam o tym, jak wyrwać się z tej matni, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Byłam załamana. Miałam niespełna 19 lat i marne perspektywy. Czekało mnie powtarzanie czwartej klasy ogólniaka, ponieważ przez obowiązki domowe zupełnie położyłam naukę. I jak tu szukać pracy, nie mając matury?
Oczywiście nasłuchałam się od matki, jaki to ze mnie nieuk i że przynoszę jej wstyd. Słysząc to, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wydawało mi się, iż z sytuacji, w jakiej się znajduję, nie ma wyjścia. Okazało się jednak inaczej. Któregoś dnia odebrałam telefon, którego kompletnie się nie spodziewałam. Zwykle nie odbieram połączeń z nieznanych numerów, ale jakoś się zagapiłam.
– Niełatwo było zdobyć twój numer, ale w końcu się udało – usłyszałam w słuchawce.
– To chyba pomyłka – odpowiedziałam zdezorientowana.
– Nie, to nie pomyłka – odparła kobieta. – Masz na imię Marta i jesteś córką Anety, która oprócz ciebie ma jeszcze trójkę dzieci.
– Kim pani jest? – serce zaczęło bić mi szybciej.
– Wiem, jak to zabrzmi, ale twoją babcią – padło po drugiej stronie.
Nie miałam pojęcia, jak zareagować. Kobieta nalegała na spotkanie. Doszłam do wniosku, że nie mam nic do stracenia i się zgodziłam. Nie umiem wyjaśnić, co mną kierowało, ale chyba zwyczajna ciekawość. Rzecz jasna obawiałam się, że mogę paść ofiarą głupiego żartu lub oszustwa, ale mimo to poszłam się zobaczyć z tajemniczą rozmówczynią.
Była to elegancka pani po sześćdziesiątce. Nie wyglądała na oszustkę, ale jak wiadomo, pozory bywają mylące. Niemniej prędko się do niej przekonałam. Po pierwsze – była bardzo miła i sympatyczna, a po drugie – moja matka była jej obca.
– Mój syn był szczęśliwy, gdy Aneta mu wyznała, że jest w ciąży.
– I co się stało? – zapytałam zaciekawiona.
– Zniknęła bez słowa, po prostu rozpłynęła się w powietrzu jak duch – pani Joanna rozłożyła ramiona w geście bezradności.
– Nie szukał jej?
– Pewnie, że tak, a gdy ją znalazł, nie chciała mieć z nim nic wspólnego i oznajmiła, że kłamała w kwestii ciąży. Niestety, zachorował i nie był w stanie drążyć tematu.
– Co się z nim stało?
– Zmarł kilka lat temu – głos pani Joanny zadrżał z przejęcia.
Obca babcia wyrwała mnie z matni
Przepraszała, że nie zajęła się szukaniem mnie wcześniej, lecz choroba i śmierć syna doprowadziły ją do ciężkiej depresji. Przegadałyśmy w sumie kilka godzin, a na dowód, że w całej tej historii nie ma ani krzty ściemy, pokazała zdjęcia przedstawiające jej syna z moją matką.
Byli bardzo młodzi i wyglądali na zakochanych. Matka mi nigdy o tym nie opowiadała. Kiedy zaczęłam się interesować tym, kto jest moim ojcem, twierdziła, że była to jednorazowa przygoda i nie ma sobie czym głowy zawracać.
Zaczęłam systematycznie spotykać się z panią Joanną. Przez gardło nie przechodziło mi słowo „babcia”, aczkolwiek nie naciskała, abym się tak do niej zwracała. Ustaliłyśmy, że będę mówić do niej po imieniu. Zaproponowała finansowe wsparcie w zdobyciu wykształcenia i pracy, dzięki czemu otworzyły się zamknięte dotąd drzwi. Poprosiła także, żebym zastanowiła się nad zamieszkaniem z nią.
– Sama widziałaś, że mam duży dom – uśmiechnęła się. – Miejsca starczy dla nas obu.
Straszliwie biłam się z myślami, a wątpliwości rozwiały się w chwili, gdy w trakcie kolejnej kłótni matka wykrzyczała, że żałuje moich narodzin. Wówczas czara goryczy się przelała i podjęłam decyzję o wyprowadzce do Joanny – znoszenie upokorzeń ma swoje granice.
Marta, 19 lat
Czytaj także:
„Mąż ciągle jest łakomym kąskiem dla kobiet. Wszystkie koleżanki córki chętnie zaciągnęłyby go do łóżka”
„Mój narzeczony był na każde skinienie koleżanek. Dla zemsty poszłam o krok dalej”
„Pojechałem za granicę na ogórki. Pracodawca mnie oszukał, więc w ramach zapłaty wziąłem sobie jego córkę”