Skończyłem już trzydzieści dwa lata, ale dopiero teraz zakochałem się pierwszy raz w życiu. Niedługo zostanę też ojcem. Jest tylko jeden kłopot. Ale może zacznę od początku… Pierwszy raz płakałem przez kobietę, gdy miałem 13 lat. Moja ukochana Basia nie chciała ze mną zatańczyć na szkolnej zabawie. Złamała mi serce, powiedziałem wtedy mamie, że już nigdy się nie zakocham i umrę jako stary kawaler. Kłamałem. Do końca liceum zakochiwałem się chyba ze sto razy.
Dopiero w dorosłym życiu nauczyłem się odróżniać miłość od fascynacji erotycznej. Przez kilka lat byłem królem dyskotek. Z każdej wychodziłem z inną dziewczyną. Bawiłem się nimi, bo czemu by nie. Same chciały, do niczego ich nie zmuszałem. Mi zależało tylko na seksie i nigdy nikomu niczego nie obiecywałem. Większość z nich, tak jak ja, nie szukała związku, tylko rozrywki. Wpadłem tylko raz – pamiętam, że dziewczyna miała na imię Anita i po drugiej wspólnej nocy uznała, że jesteśmy parą.
Nie chciałem jej robić nadziei, od razu powiedziałem, jak jest. Zrobiło się niemiło, dziewczyna groziła, że się zabije. Na szczęście poznała miłego chłopaka i zniknęła z mojego życia.
Dwa lata temu trochę się uspokoiłem
Nie miałem już siły na całonocne hulanki. Ale samotność mi dokuczała. Odkryłem Tindera i przez tę aplikację znajdowałem towarzystwo. To kompletnie odmieniło moje życie. Tu wszystko było jasne, piszesz, że chodzi ci o przygodę na jedną noc, więc nie ma niedomówień. Chętne laski same do mnie pisały i pytały o upojne chwile. Nie powiem, skutecznie łechtało to moje ego.
Aśkę poznałem właśnie przez Tindera. Przez kilka miesięcy spotykaliśmy się kilka razy. Na seks, nigdy nie było mowy o niczym więcej. Nie chodziliśmy na randki, nie zabierałem jej (a ona mnie) na imprezy do znajomych.
Ostatni raz spaliśmy ze sobą dwa miesiące temu. Dzień później poznałem Justynę. OK, zawsze uważałem, że opowieści o miłości od pierwszego wejrzenia są mocno przesadzone. Aż do tamtego dnia. Robiłem zakupy w lokalnym spożywczaku. Nagle jeden z klientów przewrócił się i zaczął się trząść. Ekspedientka zaczęła krzyczeć. Większość klientów zamarła. Ja też. Tylko młoda brunetka nie straciła głowy.
– Ten pan ma atak epilepsji. Proszę dać mi swoją kurtkę – kobieta spojrzała na mnie, bo stałem najbliżej. Posłuchałem. Ułożyła mężczyznę na boku, sprawdziła mu puls. – Czy ktoś już wezwał karetkę? Ludzie, co z wami? – zdenerwowała się.
Złapałem za telefon i wystukałem 112. Kiedy przyjechało pogotowie, gapie zaczęli się rozchodzić. Ja zostałem i to nie tylko z powodu kurtki. Wiedziałem, że muszę zdobyć telefon tej dziewczyny. Poczekałem, aż skończy rozmawiać z sanitariuszem.
– Pana kurtka. Niestety, trochę zabrudzona, przepraszam – odezwała się do mnie samarytanka, kiedy karetka odjechała. – Mogę panu oddać za pralnię.
– Proszę nie żartować. Uratowała pani życie temu człowiekowi. Tylko pani nie straciła zimnej krwi. Jest pani pielęgniarką?
– Skąd – kobieta po raz pierwszy się uśmiechnęła. – Ale na studiach dorabiałam latem jako ratowniczka wodna.
– Myślę, że należy się pani duża kawa. Ja stawiam. Za rogiem jest kawiarnia. Da się pani zaprosić? – zagrałem va banque, bo nie miałem innego pomysłu. Zastanawiała się długie kilkanaście sekund.
– Chętnie. Trochę się jeszcze trzęsę. To nie tak, że ratowanie epileptyków to mój chleb powszedni.
W kawiarni spędziliśmy ponad godzinę. Na koniec odważyłem się poprosić Justynę o numer telefonu. Bez słowa wzięła moją komórkę. Wystukała cyferki i zadzwoniła do siebie.
– Gotowe – uśmiechnęła się i wyszła.
Nie mogłem przestać o niej myśleć. Te zielone oczy. I ten gest, którym odgarniała z twarzy włosy. Uśmiech… Wytrzymałem do piątku, nim zadzwoniłem.
– Hej, tu Krzysiek. Ten tchórz ze sklepu – przedstawiłem się. Justyna dała się zaprosić na kolację.
Byłem wniebowzięty!
Dowiedziałem się, że uczy angielskiego w szkole podstawowej. Głównie dlatego, że dzięki temu ma przez całe lato czas na pływanie na windsurfingu. I co najważniejsze, nie miała chłopaka! W sobotę zadzwoniła do mnie Aśka. Nie odebrałem. Napisałem do niej esemesa: „Hej. U mnie trochę się pozmieniało. Nie będziemy się już spotykać. Trzymaj się”. Byłem pewien, że więcej się nie zobaczymy.
Na kolejne spotkanie z Justyną musiałem czekać cały tydzień.
– Nie umawiam się w tygodniu, muszę rano wstawać do pracy i nie mogę zasypiać za biurkiem – tłumaczyła mi.
Siedem dni wydawało mi się wiecznością. Wtedy zaczęło do mnie docierać, że nigdy czegoś takiego nie czułem. I podejrzewać, że może tak wygląda miłość. Zadzwoniłem do siostry. Od trzech lat była szczęśliwą mężatką oraz mamą uroczej Zosi.
– Siostra, chyba się zakochałem. Ale sam nie wiem…
Magda wysłuchała mnie cierpliwie.
– Rany, Krzysiek, skoro znasz ją od tygodnia, a nawijasz o niej non stop przez siedem minut, to musi być miłość. Nie słyszałam od ciebie ani słowa o żadnej kobiecie od liceum, a teraz taka gadka! Gratuluję!
Justyna lubiła ruch i sport, więc zaproponowałem wycieczkę rowerową. Wyciągnąłem mojego górala z piwnicy. Nie jeździłem na nim przez kilka lat. Wyczyściłem, napompowałem koła, sprawdziłem lampki.
W sobotę szybko stało się jasne, że Justyna jest w o wiele lepszej formie niż ja. Trzy godziny próbowałem za nią nadążyć.
– Justyna, miej litość, muszę trochę odpocząć – poddałem się, gdy na horyzoncie pojawił się bar. Ale nawet po kanapce i kawie nie bardzo wiedziałem, jak wrócę do domu. Na szczęście okazało się, że w pobliżu jest kolejka. Kiedy już siedzieliśmy wygodnie w wagonie, Justyna położyła mi rękę na udzie.
– I to wszystko dla mnie? Naprawdę, jestem pod wrażeniem – szepnęła i pocałowała mnie w policzek.
Kolejną randkę zaplanowałem w miejscu, w którym czułem się pewniej – zabrałem Justynę do klubu. Szaleliśmy na parkiecie do świtu. Tym razem nie dostałem zadyszki ani zakwasów. I ciągle miałem jeszcze siłę na to, na co liczyłem. Odprowadziłem Justynę do domu. Pocałowaliśmy się. Nie broniła się, więc miałem nadzieję, że zaprosi mnie na noc do siebie.
– Mam dziś rodzinny obiad, muszę się przespać kilka godzin – wytłumaczyła mi, pomachała i zniknęła za drzwiami.
Za tydzień postawiłem wszystko na jedną kartę.
– Kolacja, u mnie. Zdziwisz się, ale świetnie gotuję – zaproponowałem.
To nie było kłamstwo. Kiedyś nawet zastanawiałem się nad karierą kucharza. Justyna się zgodziła. Kiedy otwierałem drugą butelkę wina, zapytałem z niewinną miną:
– Żadnych rodzinnych obiadów jutro, mam nadzieję? – pokręciła przecząco głową i zaczęła się śmiać.
Prawdę mówiąc, nawet gdyby miała rodzinną kolację – mogłaby na nią nie zdążyć. Uciekła do siebie dopiero po północy w niedzielę.
– Muszę iść, zaczynam o 8 rano. Sorki.
Jeszcze żadne z nas nie powiedziało magicznego słowa „kocham”, ale byłem już pewien, że jestem zakochany i z tą kobietą chcę spędzić resztę życia.
Wszystko się skomplikowało 2 dni później
Zadzwoniła Aśka. Nie odebrałem. Potem drugi raz i trzeci. „Co jej odbiło?” – pomyślałem. Napisałem esemesa: „Daj mi spokój, przecież napisałem, że nie jestem już zainteresowany. Mam kogoś, zakochałem się”. Odpisała po sekundzie: „To tym bardziej powinniśmy porozmawiać. Zadzwoń”.
– Aśka, co ty wypisujesz? Co się stało? Czymś mnie zaraziłaś? – zapytałem mało grzecznie, ale tylko to przyszło mi tak na szybko do głowy.
– Nie. Raczej odwrotnie – Aśka zawiesiła głos. – Krzysiek, jestem w ciąży. To już ósmy tydzień, byłam u lekarza, nie ma wątpliwości – wypaliła w końcu. – I nie pytaj, czy dziecko jest na pewno twoje. Od kilku miesięcy nie byłam z nikim innym.
Usiadłem. W głowie miałem pustkę.
– Przecież mówiłaś, że bierzesz pigułki, powiedz, że żartujesz… – tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić.
– Żart? Błagam cię, Krzysiek. Nie mam ochoty na żarty. Żadna pigułka nie daje 100% pewności, a ty nie chciałeś prezerwatywy… Jestem przerażona. Tak, myślałam o aborcji. Ale nie potrafię tego zrobić. Zawsze chciałam mieć dzieci, ale inaczej to sobie wyobrażałam. Najpierw mąż, dom…
Aśka zaczęła płakać. A ja w panice pomyślałem, że pewnie spodziewa się, że teraz jej się oświadczę. I zapewnię, że nie będzie samotną matką. Że zachowam się, jak należy. Ale jedyne, na co się zdobyłem, to propozycja spotkania i rozmowy. Spotkaliśmy się następnego dnia w kawiarni. Pokazała mi zdjęcie USG. To było moje dziecko, ale nic nie poczułem.
– Aśka, muszę pomyśleć. Zaskoczyłaś mnie. Bo wiesz, ja się właśnie zakochałem. Chyba po raz pierwszy tak na serio. To dopiero początek, ale jestem prawie pewien, że to z Justyną chcę założyć rodzinę. Znaczy byłem pewien do wczoraj… Teraz sam już nie wiem. Zadzwonię.
Wybiegłem z kawiarni, bo nie chciałem, żeby Aśka zobaczyła, że płaczę. I to nie z powodu wzruszenia, że będę ojcem. A z żalu i wściekłości, że wszystko się sypie. Wieczorem zadzwoniłem do siostry. Choć wiedziałem, co mi powie. Mama wychowała nas sama. Było jej ciężko. Pamiętam, jak powiedziała do Magdy, że rodzicielstwo to nie jest zajęcie dla jednej osoby.
Magda, odkąd miała Zosię, nieraz powtarzała, że nie ma pojęcia, jak mama dawała sobie radę sama nie z jednym, a z dwójką dzieci. Byłem pewien, że Magda będzie mnie namawiała, żebym się związał z Aśką. Że tak powinien postąpić prawdziwy mężczyzna. Ale mnie zaskoczyła. Wysłuchała mnie uważnie. Westchnęła.
– Oj Krzysiu, Krzysiu, aleś się wpakował… Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. I musisz zdecydować sam. Wiem, że pamiętasz, co mówiła mama. I że się z nią zgadzam. Ale wiem też, że są inne formy wspólnego rodzicielstwa niż wymuszone małżeństwo. Znasz Julkę, moją przyjaciółkę… Adam ożenił się z nią tylko dlatego, że była w ciąży. Wiesz, oni się dręczą nawzajem. A Jasiek to wszystko widzi. Kiedyś zapytał w czasie zabawy naszej Zosi, czy jej tata już dziś krzyczał na mamę. To mi dało do myślenia… Jeżeli naprawdę kochasz Justynę, tylko unieszczęśliwisz Aśkę. I siebie. I wasze dziecko. Więc się naprawdę zastanów. Ale oczywiście jeżeli wypniesz się na to dziecko, to nie chcę cię znać. Nie tak nas wychowała mama!
Zacząłem sobie układać w głowie scenariusze
Będę ojcem, ale nie będę mężem Aśki. I miałem nadzieję, że jeżeli obiecam Aśce, że będę jej pomagał i będę nie tylko weekendowym ojcem, zgodzi się na taki układ. Przecież ona też mnie nie kochała.
Ale była jeszcze Justyna. Co jej powiem? Co to za partia – kawaler z dzieckiem… Pewnie pierwszą rzeczą, jaką zrobi, to każe mi wykasować jej numer telefonu i więcej się nie pokazywać. A jeśli tak zrobi, nie będę się jej dziwił.
Minęły trzy tygodnie. Byłem z Aśką na USG. Tym razem – kiedy usłyszałem bicie serca dziecka – wzruszyłem się. Naprawdę poczułem, że to maleństwo na ekranie to część mnie. Aśka zaakceptowała moją propozycję wspólnego rodzicielstwa bez życia razem.
Szczegóły jeszcze dogramy, na razie ustaliliśmy, że Aśka wynajmie większe mieszkanie, a ja będę się dokładał do czynszu. I że na pierwsze, najtrudniejsze tygodnie po porodzie wprowadzę się do niej, żeby pomagać. Ale do tego jeszcze daleka droga.
Tymczasem Justyna… na razie ze mną nie rozmawia. Na moje rewelacje zareagowała jednak lepiej, niż się spodziewałem.
– Krzysiek, nie wiem, co powiedzieć. Ja nawet nie wiem, co myśleć. Jezu… Co ja takiego zrobiłam, że los mi płata takie figle? Jak w końcu spotkałam faceta, z którym wyobrażam sobie wspólną przyszłość… Wiesz, ja sobie już nawet wyobrażałam nasze dzieci. Nasze, wspólne. Wybacz, nie wiem, co dalej. Muszę się zastanowić. Daj mi czas. Nie dzwoń, nie pisz. Odezwę się.
Codziennie korci mnie, żeby jednak zadzwonić. Zapytać, czy zna już odpowiedź. Ale obiecałem, że tego nie zrobię. Więc czekam…
Krzysztof, 34 lata
Czytaj także:
„W Hiszpanii miałam tańczyć na plaży, a zamiast tego pląsałam na zmywaku. Ta podróż otworzyła mi oczy na prawdę”
„Żona wkręciła mnie w dwójkę dzieci i kredyt na mieszkanie. Ja musiałem tylko na to harować, bo ona nie miała zamiaru”
„Znaleziony portfel z pieniędzmi wybawił mnie od piekła. Bardziej przydadzą się mnie niż prawdziwemu właścicielowi”