Pół roku temu wybrałem się do Maroka. Kupiłem kilka pamiątek i tak od cejlońskiej herbatki do drewnianej maski zrobił mi się debet na koncie. Kilka miesięcy później przechadzałem się ulicą i napotkałem starą latarnię skrzypiącą tak groźnie, że wydała mi się portalem do innego wymiaru. Obok na chodniku leżał stary portfel. Podniosłem go, a potem zaczęły dziać się dziwne rzeczy, wiatr świszczał moje imię, a nawet zacząłem się tak samo nazywać jak właściciel portfela.
Bardzo chciałem tam pojechać
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że znajdę portfel wypchany pieniędzmi, nie wiedziałbym nawet, gdzie zacząć zbierać swoje myśli na ten temat. Popukałbym się w czoło nie raz, nie dziesięć i dalej żyłbym biednie. Od kilku miesięcy zmagałem się z dosyć poważnymi problemami finansowymi. Wszystko zaczęło się od chwilówki. Mam jakieś tam dochody, więc dostałem kilka tysięcy, po czym coś mnie podkusiło, aby wziąć kolejną chwilówkę – na wycieczkę do Maroka.
Starożytna Mauretania, Casablanka, monumentalne budowle, złota pustynia, ciemnogranatowy Atlantyk... Po prostu zawsze chciałem tam pojechać i zobaczyć trochę świata. No i się wpakowałem, bo nie przewidziałem, że wycieczka do Maroka pochłonie więcej wydatków – jakie tam były malownicze stragany z pamiątkami!
Sekrety tkwią w starych przedmiotach
Kupiłem więc sobie kilka pamiątek z Marakeszu i tak od cejlońskiej herbatki do drewnianej maski zrobił się debet na koncie. Potem kolejna pożyczka, aby opłacić rachunki. No i wpadłem w kłopoty.
Byłem jednak dumny z tych moich pamiątek z Marakeszu. Orientalny zapach szkatułek i talerzyków z drzewa tuja roznosił się po całym domu. Zawsze uważałem, że najciemniejsze sekrety tkwią w zwykłych przedmiotach. W starych szafach, starych zegarach z kurantem, skórzanych portfelach, a nawet w zwykłej pozytywce odgrywającej zapomnianą melodię.
Ale może przejdę do konkretów. Minęło kilka miesięcy od mojej podróży do Maroka. Była listopadowa noc, kiedy wydarzyło się coś, co zmieniło moje życie na zawsze...
Mroźny wiatr huczał wzdłuż ulicy, niosąc ze sobą dźwięki niepokojąco lodowatej ciszy. Szedłem tak i szedłem w dal, a kiedy napotkałem po drodze starą latarnię, poczułem, że muszę się na moment zatrzymać. Latarnia była piękna, niczym z baśni Andersena albo i innej opowieści wigilijnej. Jej metalowa konstrukcja, pokryta czy to rdzą, czy to zębem czasu, groźnie skrzypiała przy każdym podmuchu wiatru. Emanowała zimnym blaskiem, rzucała cienie na brudny, nierówny chodnik, a przechodzący ludzie zdawali się mieć przez to twarze groteskowe i obce. Pomyślałem wręcz, że ta latarnia jest portalem do innego wymiaru. Ale po chwili się otrząsnąłem.
– Co ja wymyślam, wszystko przez tę okropną pogodę. – Rozejrzałem się na boki, szepcząc do siebie.
Pieniędzy było akurat tyle, co dla mnie
Wyprostowałem się, rozgrzałem dłonie i jeszcze raz rzuciłem okiem na nierówny chodnik z popękanymi płytami i śladami wilgoci. Rzucany przez latarnię cień zdawał się migotać złowieszczo, żyjąc jakby swoim życiem. Nie wiem czemu, ale te długie, pofałdowane linie, przesuwające się w rytm lekkiego podmuchu wiatru przyciągały mnie, byłem jak w transie. Wyglądało to niepokojąco i... nienaturalnie. Cień tworzył przedziwne wzory, jakby... było w nim coś jeszcze. Te wzory zamieniały się w jakąś dziwną, nieznaną obecność. Plamę? Możliwe, ale zniekształconą. Podszedłem z drugiej strony.
To był jakiś obiekt. Tak! Na ziemi leżał... portfel. Podniosłem go – był stary, skórzany, zakurzony, brudny. Ale to był portfel. „Pewnie właściciel niedługo po niego wróci”, pomyślałem początkowo uczciwie, a potem otworzyłem go. Nie mogłem się powstrzymać. Wewnątrz było kilka dokumentów i sporo banknotów. Akurat tyle, aby spłacić moje pożyczki i jeszcze... tak, jeszcze zostałoby kilka stówek.
W głowie tłukły mi się różnego rodzaju myśli: „Co robić? Nie mogę zostawić tego tutaj” i „Trzeba oddać ten portfel, ale... Potrzebuję tych pieniędzy!”. Stałem tak dłuższą chwilę.
Schowałem portfel do kieszeni mojego szarego płaszcza i ruszyłem w stronę jednego słusznego miejsca, czyli komisariatu. Kolana unosiłem do góry dla dodania sobie animuszu, serce biło mi szybko. „Co za dziwna noc” – myślałem.
Dotarłem na komisariat. Wydał mi się jakiś większy niż zwykle, gdy go mijałem, ale... drzwi były zamknięte. No więc wróciłem do domu. Portfel w mojej kieszeni zdawał się być coraz cięższy. Wiatr świstał tym razem jakąś melancholijną melodię. Na miejscu zabrałem się za dokładne przeanalizowanie portfela.
– Kim jesteś, Pawle? – zapytałem, patrząc na dokumenty właściciela, ale odpowiedziała mi tylko cisza w mojej kawalerce.
Mieszkałem tutaj od jakichś czterech lat, w starym mieszkaniu odziedziczonym po rodzicach. Cieszyłem się z jednej strony, nawet bardzo, ekscytowała mnie ta sytuacja z portfelem, a z drugiej strony czułem niepokój.
Czułem się jak w pułapce
W końcu poszedłem spać, długo nie mogłem zasnąć, a w nocy obudził mnie tajemniczy dźwięk stukania. To było ciche, bardzo ciche stukanie, ale niepokojąco uporczywe. Na wszelki wypadek wziąłem leżący na nocnej szafce portfel, ale potem wróciłem, aby jednak zostawić go i wyszedłem na zewnątrz. Drzwi były... uchylone. „Co jest?”, pomyślałem. Było zimno i wilgotno. Zszedłem po schodach mojej posesji. Zaczynałem rozumieć, że portfel z pieniędzmi nie tylko wybawił mnie od piekła, ale stał się początkiem jakiegoś... innego piekła, od którego nie miałem odwrotu.
Czułem się jak w pułapce. Szedłem, a z tyłu głowy ciągnął się jakiś stukot.
Szedłem i szedłem, a stukot stawał się coraz głośniejszy. Wręcz taki nienaturalnie głośny, jakby wydobywający się z mojej głowy. Zacząłem biec, aby uciec przed tym głosem. Nie miałem jednak odwagi, aby odwrócić się, by sprawdzić, do kogo należy. Biegłem i biegłem, a z każdym kolejnym krokiem stukot za mną układał się w szept: Paweł... Biegłem, a imię to stawało się coraz bardziej znajome...
Głosy śmiały się. Biegłem, a z każdym krokiem gubiłem swoje wątpliwości. Słyszałem imię Paweł powtarzane jak echo dookoła mnie… A może to ja nim byłem?
Paweł – dziwne, ale zaczęło do mnie docierać, że... to ja się właśnie tak nazywam, a w sypialni, na nocnym stoliku leży mój własny portfel. Zatrzymałem się. Odwróciłem się za siebie i nikogo tam nie zobaczyłem. Wiatr przestał świszczeć, zrobiło się cieplej. Słońce zaczęło wschodzić. Zrobiło się całkiem przyjemnie.
Nagle się obudziłem. To był tylko zły sen… Wstałem, sprawdziłem drzwi do mieszkania, a gdy przekonałem się, że są zamknięte, znów położyłem się spać. Świtało, ale było mi wszystko jedno, bo ten wczorajszy dzień wyczerpał mnie szalenie.
Świat dał mi znak...
To było miesiąc temu. Obecnie siedzę sobie w salonie i popijam herbatkę z Marakeszu – zostało mi jeszcze kilka paczek. Delikatny posmak wanilii wprawia mnie w relaksujący nastrój. Siedzę i myślę, dobrze się stało, że nie oddałem tego portfela. Dokumenty odesłałem anonimowo na adres, który tam znalazłem. Byłbym nawet na drugi dzień poszedł jeszcze raz na policję, ale ten dziwny sen o tym, że to ja jestem właścicielem portfela, sprawił, że poczułem się rzeczywiście właścicielem tych pieniędzy. Jakby świat dał mi znak, że pieniądze bardziej przydadzą się mi.
Kto wie, może cała ta sytuacja była konsekwencją mojej podróży do Maroka? Podobno tuareskie talizmany przynoszą wyjątkowe szczęście.
Tylko... dlaczego w portfelu był dokładnie taki sam talizman, jaki sobie kupiłem w Maroku? Nie wiem, pójdę spać, może przyśni mi się odpowiedź...
Kamil, 27 lat
Czytaj także:
„Brat za moją kasę miał rozkręcić interes życia. Gdy zażądałem zwrotu, by mieć na leczenie córki, zszokował mnie reakcją”
„Żona kpiła, że z takiego starego piernika jak ja nie ma pożytku. Ciekawe czy powie to samo, jak do domu wrócę z kochanką”
„Miałem opalać się do góry brzuchem, a zasuwałem jak sezonowy robotnik. Nie tak wyobrażałem sobie wymarzone wakacje”