Miałam szczęście w życiu – męża, dwójkę cudownych dzieci i dom, który wybudowaliśmy razem. Nigdy nie narzekałam jak inni i na pytanie, co u mnie, nie zdarzało mi się odpowiadać ze skwaszoną miną: „A wiesz... stara bieda”. Uważałam się za szczęściarę i nie chciałam, by ten los się odwrócił przez moje narzekanie. W pewnym sensie wierzyłam w to, że dobro do nas powraca, więc pilnowałam tego, co robię i mówię. Mimo to co jakiś czas gdzieś z tyłu głowy nachodziła mnie myśl: „co by było, gdyby”.
Kiedy poznałam Radka, mojego męża, zakochałam się bardzo szybko. Moja siostra i przyjaciele byli zaskoczeni, że po tak krótkim czasie zaczęłam planować ślub.
– Jesteś w ciąży? – zapytała mama podejrzliwie, a ja się zaśmiałam.
Oczywiście, że nie byłam. Po prostu wiedziałam, że chcę zostać żoną Radka i nie ma co zwlekać z decyzją. Mama przyjęła tę odpowiedź i uznała, że chyba wiem, co robię.
Moją siostrę Martę nie tak łatwo było przekonać.
– A co z Jankiem? Już nagle go nie kochasz? – spojrzała podejrzliwie.
– Nie kocham – odpowiedziałam, choć obie wiedziałyśmy, że to nieprawda.
Janka kochałam od zawsze. Był kolegą z klasy Marty w szkole podstawowej. Zakochałam się w nim jako podlotek i niezmiennie przez cały okres dorastania aż do osiągnięcia pełnoletności zwierzałam się Marcie z tego, jak bardzo bym chciała, żeby odwzajemnił to uczucie. Wypłakiwałam się jej nieraz w ramię, bo byłam zbyt nieśmiała, żeby ujawnić przed nim, co czuję.
Janek zawsze był blisko, ale nigdy nie mówił o swoich uczuciach. Myślę, że to, iż jego rodzina była dość uboga, sprawiało, że był skryty i zamknięty w sobie. My też nie byliśmy bogaci, więc wcale nie uważałam tego za wadę. Kiedy raz zdobyłam się na odwagę, żeby zapytać, co o mnie myśli, spojrzał na mnie zaskoczony.
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Te słowa tak mnie rozczuliły, że omal się nie rozpłakałam. Jednak nie był to przełom, na jaki liczyłam. Janek zdał maturę i oznajmił, że wyjeżdża na studia do stolicy. Ja byłam po technikum gastronomicznym i nie miałam szans na to, żeby się wyprowadzić i rzucić za nim w pogoń. Może gdyby jechał do pracy... ale na studia? Będzie przez kolejne lata tylko siedział z nosem w książkach, mieszkał w akademiku i jadał po stołówkach. Na ślub nie było w tych planach miejsca. Poza tym „przyjaciółka” to nie ukochana. Nie oświadczył się, nie zadeklarował, więc nie mogłam oczekiwać, że za kilka lat do mnie wróci.
– Pewnie na studiach spotka jakąś lepiej wykształconą dziewczynę i się z nią ożeni – mówiłam zrozpaczona Marcie, a ona mnie pocieszała, że Janek o mnie nie zapomni. Przecież powiedział, że nie wyobraża sobie beze mnie życia, a to coś musi znaczyć. Trzymałabym się tych słów, gdyby nie fakt, że Janek przez kolejne pół roku w ogóle do mnie nie pisał ani nie przyjeżdżał. Byłam przekonana, że o mnie zapomniał i zatracił w swoim nowym, ekscytującym życiu. Kiedy więc pewnego dnia w jadłodajni, w której pracowałam, pojawił się elegancki, przystojny mężczyzna, w dodatku pod krawatem (czyli jak to się wówczas żartowało – nieawanturujący się) i zaczął prawić mi komplementy, byłam zachwycona.
Nikt nigdy nie był dla mnie tak miły
Radek wciąż powtarzał, że jestem piękna, gotuję najlepiej na świecie i nawet krótka rozmowa ze mną wprawia go w świetny nastrój na resztę dnia. Może nie były to szczególnie wyszukane komplementy, ale moje spragnione zainteresowania serce przyjmowało je ochoczo. Bardzo szybko się w nim zakochałam. Radek miał swoje mieszkanie, dobrą pracę w miejskim zakładzie komunalnym i uwielbiał górskie wycieczki.
Nigdy wcześniej nie chodziłam po górach, ale wciągnął mnie w swoją pasję. Niemal co weekend namawiał mnie, abyśmy zrobili sobie choć krótki wypad w Bieszczady. Tam też mi się oświadczył, a ja rozczulona i szczęśliwa przyjęłam oświadczyny. Bardzo chciałam zostać jego żoną i podobnie jak on marzyłam też o wesołej gromadce dzieci. Jeszcze w dniu ślubu Marta patrzyła na mnie badawczo, jakbym mogła się rozmyślić, ale ja naprawdę nie miałam wątpliwości, że dobrze robię. Wiedziałam, że Radek będzie dobrym mężem i ojcem.
Chciałam spędzić życie właśnie tak, a nie czekając na Janka, który prawdopodobnie już o mnie nie pamiętał.
A nawet jeśli pamiętał, to nie zamierzałam w nieskończoność żyć mrzonkami. Byłam już dorosłą kobietą, a nie podlotkiem i chciałam stabilizacji. Do tej pory uważam, że postąpiłam słusznie, wychodząc wtedy za mąż. Kilka lat po ślubie, kiedy byłam w ciąży, Radek wpadł na pomysł, żebyśmy sprzedali mieszkanie i wybudowali domek w Bieszczadach. Okazało się, że będzie mógł podjąć tam pracę, a pracy dla kucharek w różnych pensjonatach i motelach było tam pod dostatkiem, więc i ja nie miałam się o co martwić. Wiedziałam, że marzył o tym od dawna, ale decyzja wydała mi się dość nagła, szczególnie że niedługo miało nam się urodzić dziecko.
– Może za rok? – zaproponowałam.
– Nie... Wyprowadźmy się już teraz. Proszę cię, skarbie. Nasze dziecko urodzi się już jako góral.
Bałam się trochę tak wielkiej zmiany, ale wierzyłam, że dziecko będzie tam miało lepsze warunki, więc przystałam na tę propozycję. Szybko się zaaklimatyzowałam w górach. Mieliśmy jak wszyscy lepsze i gorsze momenty, ale mimo chwilowych kryzysów nasze małżeństwo było udane i spokojne. Niestety, dużo krótsze, niż mogłam przypuszczać...
Gdy deklarowaliśmy, że nie opuścimy się aż do śmierci, uważałam, że dożyjemy wspólnie starości. Pewnego dnia Radek wrócił z pracy dużo później niż zwykle. Kiedy przekroczył próg domu, naskoczyłam na niego zdenerwowana. Niepokoiłam się o niego, a poza tym obiad, który mieliśmy zjeść razem, dawno już wystygł. Kiedy jednak zobaczyłam jego minę, zamarłam. Wiedziałam, że coś się stało.
– Co jest? – zapytałam wystraszona.
– W pracy zabolała mnie głowa i po chwili zemdlałem. Wzięli mnie na badania. Wygląda na to że... nie jest dobrze.
– Na pewno wyniki będą okej – przekonywałam go, choć bardziej samą siebie... Chciałam wierzyć, że to fałszywy alarm.
Niestety, po kilku dniach wszystko było jasne – rak. To było jak wyrok. Jeszcze tego samego dnia musiał zgłosić się na oddział onkologiczny na Śląsku. Kolejne miesiące były straszne. Radek miał operację, jednak lekarzom nie udało się wyciąć całego guza.
Później próbowali go jeszcze leczyć chemią. Jego oczy straciły swój blask. Widziałam, że gaśnie. Przyjeżdżałam do niego codziennie po pracy. Zaczął się dziwnie zachowywać – był wciąż zagubiony, zapominał o wszystkim, myliły mu się dni i wydarzenia. Czasem, gdy do niego przychodziłam, pytał, co tu znów robię, skoro przed chwilą wyszłam. Innym razem z oburzeniem naskakiwał na mnie, że nie było mnie już od tygodnia.
Trudno było pogodzić się z tym, że jest taki inny. To wciąż był on, ale miałam wrażenie, że guz zupełnie zmienił jego osobowość. Ostatnie tygodnie spędził już w hospicjum.
Nie poznawał mnie ani dzieci. Kiedy któregoś dnia zwolniłam się z pracy wcześniej, żeby spędzić z nim dłuższe popołudnie, pielęgniarka złapała mnie na korytarzu.
– Pani Izo... – spojrzała na mnie przejęta, a ja już wiedziałam. – Pan Radek odszedł rano we śnie. Był spokojny...
Łzy popłynęły mi jak grochy
Do ostatniej chwili miałam nadzieję na cud i wierzyłam, że ten mój radosny mąż w końcu wróci, przytuli mnie i powie, że już mu lepiej. Tak się nie stało. Na pogrzeb przyjechali ludzie z okolicy, a także nasi przyjaciele z gór. Nagle wśród ludzi zauważyłam znajomą twarz. To był Janek. Co on tam robił? Nie wyobrażałam sobie gorszych okoliczności, żeby zobaczyć go pierwszy raz po tylu latach, więc przysłoniłam się parasolem, żeby mnie nie zauważył. Kiedy po kilku dniach Marta przyjechała pomóc mi uporządkować rzeczy Radka, nie wytrzymałam i powiedziałam jej, że go widziałam.
– Tak... Wiedziałam, że Janek wrócił.
– Czemu mi nie powiedziałaś?– zapytałam zaskoczona, a ona odpowiedziała, że na jego prośbę.
Zaczęłam dopytywać, co to za historia, i choć Marta uważała, że to nie jest dobry czas na tę rozmowę, uparłam się, żeby mi powiedziała. Okazało się, że Janek wrócił do miasta już bardzo dawno – właściwie od razu po studiach. Został kierownikiem w ośrodku pomocy społecznej. Przyszedł do naszego domu, żeby o mnie zapytać, ale Marta powiedziała mu, że wyszłam za mąż i wyprowadziłam się z mężem w góry. Nie zdziwił się, że ułożyłam sobie życie i powiedział, że dobrze mi życzy. Jednak poprosił, żeby Marta mi nie mówiła, że wrócił, bo byłoby mu ciężko.
– Nic nie rozumiem – byłam skołowana.
– Myślę, że on cię kochał. Tylko był zbyt zamknięty w sobie i zakompleksiony z powodu swojej rodziny. Znał Radka bardzo dobrze z liceum i bardzo go lubił. Można powiedzieć, że byli przyjaciółmi. Nie chciał wchodzić wam w drogę.
Byłam zaskoczona. Nigdy bym nie przypuszczała, że się znali.
– Radek nigdy o nim nie wspomniał, choć opowiadałam mu nieraz, że miałam kiedyś przyjaciela Janka, w którym trochę się podkochiwałam i straciłam z nim kontakt. Może nie skojarzył...
– Oj, kojarzył, kojarzył. To dlatego wyprowadziliście się w góry. Był zazdrosny o Janka i kiedy dowiedział się, że wrócił, uznał, że bezpieczniej będzie, jeśli nie będziecie na siebie wpadać.
Spojrzałam na Martę oniemiała. Miałam wrażenie, jakby od lat za moimi plecami rozgrywała się jakaś intryga, w którą ja jedyna nie byłam wtajemniczona. W pierwszej chwili miałam ochotę ją udusić. Marta jednak zapytała, czy naprawdę wolałbym o tym wszystkim wiedzieć. Miała rację. Dobrze zrobiła, nie informując mnie. Byłam z Radkiem szczęśliwa, mieliśmy wspaniałe dzieci, a gdybym wiedziała, że Janek mieszka tuż obok i na dodatek mnie kocha...
Nie wiem, czy w chwili kryzysu nie odeszłabym od Radka do mężczyzny, o którym tak naprawdę niewiele wiedziałam poza tym, że był moją niespełnioną miłością. Nie... nie byłabym szczęśliwsza z tą wiedzą. Marta słusznie postąpiła, zatrzymując to wszystko dla siebie. Po kilku miesiącach, gdy nasze życie zaczęło wracać na dawne tory, odstawiłam dzieciaki do dziadków i przyjechałam do siostry.
– Janek mnie o ciebie pytał... – powiedziała dość nieśmiało Marta. – Wiem, że nie jesteś gotowa na randki, ale może spotkałabyś się z nim. Tak... po przyjacielsku.
Aż trudno mi było uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, ale zgodziłam się. Janek przyjechał do domu Marty.
– Przykro mi z powodu twojego męża – powiedział, a ja skinęłam głową.
Rozmowa początkowo nie szła najlepiej. Janek opowiadał coś o swojej pracy, ja o dzieciach. Dziękowałam Bogu, że Marta została z nami, bo inaczej czulibyśmy się jak nastolatki na randce w ciemno, która okazała się katastrofą. Marta przyniosła jedzenie i wino. Myślę, że to nas trochę rozluźniło.
Zaczęliśmy wspominać dawne czasy, opowiadać o tym, co było, i w pewnym momencie zrobiło się jak dawniej. Ponownie byliśmy trójką przyjaciół. Siedzieliśmy do późna, jakby czas się zatrzyma i nie zwróciliśmy uwagi, że jest już środek nocy. Od tamtego wieczoru Janek zaczął do mnie pisać i dzwonić. Czułam, że znów jesteśmy blisko i choć moje serce było wciąż mocno zranione po stracie męża, było mi lepiej, gdy słyszałam głos Janka.
– Mógłbym przyjechać do ciebie na weekend? Czy to byłoby nieodpowiednie?
– Sama nie wiem. Co powiem dzieciakom? Że jesteś ich wujkiem?
– W pewnym sensie jestem – odparł i niemal się do mnie wprosił.
Dzieciaki bardzo go polubiły. Zosia się z nim wygłupiała, Maciek śmiał z żartów i pokazywał modele samolotów. Nam samym też było jakoś lekko i naturalnie razem. Kiedy dzieci poszły spać, rozpaliłam w kominku i podałam Jankowi kieliszek wina.
– Byłem bardzo głupi, że tak cię wtedy zostawiłem. Uważałem, że zachowuję się dojrzale. Nie chciałem dawać ci nadziei, wymuszać zobowiązań i wyjeżdżać. Chciałem zdobyć wykształcenie, dobrą pracę i dopiero wtedy się oświadczyć. Jak mogłem nie przypuszczać, że ktoś inny mi cię zabierze. Jesteś taka piękna... Choć szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że to Radek mi cię poderwie – zaśmiał się i pokręcił głową.
– Przestań, Janek – powiedziałam onieśmielona, ale czułam, jakby serce miało mi zaraz eksplodować.
– Teraz już będę cię pilnował. Nie musisz się z niczym śpieszyć. Wiem, że jesteś w żałobie. Szanuję to. Ale kocham cię i chcę, żebyś o tym wiedziała.
Nie czekałam długo. Wiedziałam, że ta miłość była także i we mnie, tylko tłumiona przez wiele lat. Najwyraźniej możliwe jest kochać dwóch mężczyzn, bo w moim sercu znalazło się miejsce dla nich obu. Pół roku później wzięłam z Jankiem ślub. Zamieszkaliśmy razem w domu w Bieszczadach, bo wiedziałam, że Radek chciał mojego szczęścia i na pewno będzie się nadal o nas troszczył. Na ślubie były tylko dzieci, nasi rodzice i oczywiście Marta. Bez niej to wszystko by się nie udało.
Izabela, 34 lata
Czytaj także:
„Mąż zgubił obrączkę. Szybko odkryłam, w czyim łóżku ją zostawił i się zemściłam. Zapamięta mnie na zawsze”
„Gdy mąż zaczął dawać mi kwiaty, wiedziałam, że ma coś na sumieniu. Byłam pewna, że mnie zdradza”
„Zięć lubi wypić, więc córka chce rozwodu. Kazałam jej się nie wygłupiać, bo małżeństwo to świętość”