Zanim spotkałam Kaśkę i Witka, gotowa byłam przysiąc, że z moim mężem nie łączy mnie już nic oprócz córeczki… Przekonałam się, że warto jednak docenić to, co się posiada. Niezależnie od stanu konta.
Taka to pożyje
W centrum handlowym panował potworny tłok. Miałam wrażenie, że całe miasto przyjechało tego dnia na zakupy. Właśnie próbowałam wejść do kolejnego butiku, gdy usłyszałam za plecami radosny okrzyk. Odwróciłam się zaskoczona. Przede mną stała Kaśka, moja przyjaciółka ze studiów. Niedługo po zdobyciu dyplomu wyjechała za granicę i od tamtej pory się nie widziałyśmy. Wyglądała świetnie. Staranna fryzura, makijaż, ekstra ciuchy… W swojej taniej kurtce z supermarketu i z torebką z bazarku poczułam się przy niej jak uboga krewna.
– O rany, ale spotkanie! Ile to już lat? Osiem? Co tam u ciebie? Dalej jesteś z Konradem? – dopytywała się.
– Tak, dalej. Mamy nawet dwuletnią córeczkę.
– Jak ty wytrzymujesz wciąż z tym samym facetem? I jeszcze w dziecko się z nim ładujesz? Ja dwa razy się rozwiodłam. A teraz mam trzeciego narzeczonego – zaśmiała się.
– Pewnie jak zwykle bogaty i przystojny…
– Oczywiście! Za innych się nie biorę. Zresztą, zaraz go poznasz. Umówiłam się z nim… o, w tamtej restauracji. Nie lubię lokali w centrach handlowych, ale w tym kuchnia jest ponoć znakomita.
– A nie możemy pójść do zwykłej kawiarni? Nie stać mnie na jedzenie w takich miejscach – mruknęłam.
– Nie żartuj! Przecież jak ostatni raz się widziałyśmy, Konrad miał zacząć pracę w korporacji. Czyżby nic z tego nie wyszło?
– Wyszło, wyszło. Ale po narodzinach Natalki przeniósł się do państwowej firmy. I zarabia ponad połowę mniej.
– Dlaczego? Zwariował?
– Nie, po prostu stwierdził, że rodzina jest dla niego ważniejsza niż pieniądze. I że chce spędzać więcej czasu z nami. A w korporacji, jak to w korporacji. Harówka od bladego świtu do późnej nocy…
– I spędza?
– Tak, spędza. Punkt 17 zawsze jest w domu. Bawi się z córeczką, pomaga mi… Dzięki temu mam czas wyskoczyć na miasto.
– To szlachetne i piękne, tyle że bardzo nierozsądne. Żyć przecież z czegoś trzeba…
– W dostatki może nie opływamy, ale sobie radzimy – bąknęłam.
– No, jakoś – obrzuciła krytycznym wzrokiem moją kurtkę i torebkę. – A rachunkiem w restauracji się nie przejmuj. Witold stawia! – pociągnęła mnie za ramię.
Narzeczony Kaśki wyglądał rzeczywiście świetnie. A na dodatek był miły i dowcipny. Z zazdrością pomyślałam, że przyjaciółka jak zwykle ma wielkie szczęście. Już na studiach mogła przebierać w facetach jak w ulęgałkach. Mężczyźni za nią szaleli i zabiegali o to, by zaprosić ją na randkę. A ja? Byłam i pozostałam wierna swojemu pierwszemu chłopakowi, mimo że nie był ani specjalnie atrakcyjny, ani wesoły czy rozmowny. Przypomniało mi się, że Kaśka nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego się z nim spotykam. Powtarzała, że dla takiego mruka jak on szkoda czasu, że powinnam znaleźć kogoś fajniejszego i bardziej przebojowego. W duchu przyznawałam jej rację, ale prawda była taka, że poza nim nikt się mną nie interesował…
Zawsze miała szczęście do facetów
Spędziłam w restauracji całkiem miły wieczór. Jedzenie było świetne, a Witold zachowywał się wspaniale. Ze stoickim spokojem znosił naszą babską paplaninę, wtrącając od czasu do czasu jakiś żarcik. Na koniec wymieniliśmy się numerami telefonów.
– Naprawdę miło mi było cię poznać. Mam nadzieję, że wkrótce jeszcze się spotkamy… – powiedział, całując mnie szarmancko w rękę.
Nie sądziłam wtedy, że kiedykolwiek się do mnie odezwie. Myślałam, że to zwykła kurtuazja, że Witold stara się być po prostu uprzejmy.
„Ech, los jest jednak niesprawiedliwy. Jednym funduje życie pełne fajerwerków, a innym szarą rzeczywistość” – westchnęłam w duchu, patrząc, jak przyjaciółka wsiada z narzeczonym do najnowszego mercedesa. Zrezygnowana powlokłam się na parking i wsiadłam do swojej rozklekotanej mazdy. Silnik zapalił dopiero za trzecim razem.
Tydzień później zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam tego numeru. Pomyślałam, że to pewnie jakiś akwizytor, więc nie odebrałam. Ale ten ktoś był bardzo natarczywy. Zadzwonił jeszcze raz i następny. Wściekła sięgnęłam po komórkę.
– Przestańcie dzwonić, bo… – zaczęłam.
– Cześć, tu Witek! – usłyszałam.
– Witek? Jaki Witek?! – nie skojarzyłam w pierwszej chwili.
– Ten od Kasi. Spotkaliśmy się kilka dni temu…
– A, cześć, przepraszam, nie poznałam cię.
Nie miałam pojęcia, czego on ode mnie chce
– To dobrze, będę jeszcze bogatszy – zaśmiał się. – A tak poważnie… Może umówimy się wieczorem na kawę i koniaczek? Kasia wyjechała w delegację i… nie wiem, co mam ze sobą zrobić.
– I postanowiłeś zadzwonić do mnie? – zapytałam zaskoczona.
– Tak. Raz, że nikogo w tym mieście poza tobą nie znam, a dwa… – zawiesił głos.
– Chcesz się dowiedzieć czegoś na temat Kasi? I liczysz na to, że po drugim koniaczku język mi się rozwiąże? – dokończyłam.
– No właśnie. Jestem ciekawy, jaka była za studenckich czasów.
– Co nieco mogę ci zdradzić. Ale na żadne rewelacje nie licz. Bo, jak to mówią, co działo się na studiach, zostaje na studiach…
– W porządku. Będę na ciebie czekał o osiemnastej w kawiarni obok tej restauracji, w której widzieliśmy się ostatnio. Może być?
– Może – odparłam.
Nie podejrzewałam, że Witold ma wobec mnie jakieś niecne zamiary. Byłam przekonana, że rzeczywiście chce się czegoś dowiedzieć o swojej narzeczonej.
Idąc na spotkanie, obiecałam więc sobie, że będę mówić o niej same dobre rzeczy. Bo choć ciągle męczyła mnie zazdrość, chciałam, żeby jej się powiodło w nowym związku.
Gdy weszłam do kawiarni, Witold już czekał. Zamówił mi kawę i koniak. Jeden, potem drugi i trzeci. Był czarujący i opiekuńczy. Rozmawialiśmy tak, jakbyśmy znali się od lat. Ale nie, tak jak się spodziewałam, o Kaśce, tylko… o mnie.
Narzeczony przyjaciółki wypytywał mnie dosłownie o wszystko. Po alkoholu zawsze robię się gadatliwa, więc w ciągu godziny wypłakałam przed nim całe swoje szare i nudne życie.
– Wiesz, nie jestem taka szczęśliwa i zakochana jak ty i Kasia. Na małżeństwo z Konradem zdecydowałam się po pięciu latach chodzenia. Jestem z nim chyba bardziej z przyzwyczajenia i rozsądku niż z miłości – westchnęłam.
Witek spojrzał mi głęboko w oczy
– Myślisz, że ja jestem szczęśliwy? Chyba żartujesz! Nasze narzeczeństwo to fikcja! Tak naprawdę nie zamierzam wiązać się z Kaśką. Jest taka hałaśliwa, apodyktyczna, zajęta sobą i karierą. To fajne, ale na krótką metę. Szczerze mówiąc, pociągają mnie takie kobiety jak ty. Spokojne, poukładane, dojrzałe…
Odsunęłam się od niego z niedowierzaniem.
– Tylko nie mów, że się we mnie zakochałeś – zachichotałam nerwowo.
– Jeszcze nie, ale jestem na najlepszej drodze... Teraz, kiedy już się do tego przyznałem, mogę powiedzieć ci prawdę. Kaśka wcale nie pojechała w delegację. Skłamałem, bo chciałem się spotkać tylko z tobą – powiedział rozbrajająco.
– Jak to? Naprawdę? – zrobiłam wielkie oczy.
– Przysięgam! Może więc zostawimy kawę i koniak i pójdziemy do tego hotelu naprzeciwko? Zarezerwowałem dla nas pokój – podniósł się z krzesła. Był już gotowy do drogi!
Świat zawirował. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Witold chciał się spotkać tylko ze mną? Wolał mnie od Kaśki? Tej pięknej, seksownej, zadbanej, eleganckiej blondynki, za którą oglądali się wszyscy faceci? Przez chwilę chciałam wstać i pójść z nim do tego hotelu. To chyba procenty podkładały mi do głowy takie pomysły. Ale szybko się opamiętałam.
– Przykro mi, ale nic z tego nie będzie – wykrztusiłam.
– Ale dlaczego? – patrzył zdziwiony.
– Bo mam męża, dziecko. A Kasia jest moją przyjaciółką. Czułabym się okropnie, gdybym ich zdradziła – tłumaczyłam.
– Przecież nikt o niczym nie musi się dowiedzieć. Spędzimy razem kilka miłych godzin i każde pójdzie w swoją stronę.
– Dla mnie nie jest to takie proste…
– Poczekaj, Wiolka, czyli nie zmienisz zdania? – przerwał mi.
– Nie.
– Żałuj, nie wiesz, co tracisz! – prychnął.
Już nie był taki miły, nie uśmiechał się czarująco. Szybko zapłacił rachunek i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Nawet nie zapytał, czy mam jak wrócić do domu. Uznał pewnie, że skoro nie zaciągnie mnie do łóżka, to nie będzie tracił na mnie więcej czasu.
Po wyjściu Witolda zostałam w kawiarni. Zastanawiałam się, jak mężczyzna może być tak podły, bezczelny i dwulicowy.
Myślałam też o przyjaciółce
Zadzwonić do niej i opowiedzieć o wszystkim, czy nie… Zadzwonić do niej, czy nie – kołatało mi się po głowie. Z jednej strony, czułam, że powinnam powiedzieć jej o zachowaniu Witka, ale z drugiej, miałam wątpliwości. Bałam się, że gdy się wtrącę, rozpętam burzę. Kaśka pomyśli, że oczerniam jej fantastycznego faceta z zazdrości albo zarzuci mi, że to ja próbowałam zaciągnąć go do łóżka. A jak odmówił, z zemsty postanowiłam mu wbić nóż w plecy…
W końcu jednak postanowiłam zaryzykować. Wystukałam numer do przyjaciółki.
– Słuchaj, musimy się zaraz spotkać. Czekam na ciebie w kawiarni, w centrum handlowym – powiedziałam stanowczo.
– Stało się coś? – przeraziła się.
– Można tak powiedzieć. Chodzi o twojego Witka.
– O Boże, miał wypadek? – przeraziła się. – Rano wyjechał w delegację! Mówił, że wróci dopiero jutro…
– Nigdzie nie wyjechał. Jest w mieście. Przed chwilą się z nim widziałam. Przyjeżdżaj, szybko. Czekam – przerwałam jej, i zanim zdążyła jeszcze o coś zapytać, wyłączyłam telefon.
Zjawiła się pół godziny później. Wyglądała jak zwykle zjawiskowo, więc znowu poczułam w sercu ukłucie zazdrości. Usiadła naprzeciwko i wbiła we mnie pytający wzrok. Aby dodać sobie odwagi, wypiłam kolejny kieliszek koniaku i opowiedziałam jej o spotkaniu z Witoldem. Spodziewałam się, że gdy skończę, wpadnie w szał. Zacznie oskarżać jego albo mnie. Krzyczeć, płakać…
Tymczasem Kaśka siedziała w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w blat stolika. W końcu podniosła głowę.
– Ty to masz szczęście – wykrztusiła.
– Ja? A dlaczego? – zdziwiłam się.
– Bo masz tego swojego Konrada – odparła. – Wiernego, kochającego, oddanego, pomocnego…
– Żartujesz sobie? Co ty gadasz? Zawsze twierdziłaś, że Konrad to nudziarz i mruk. I że powinnam poszukać sobie kogoś bardziej interesującego.
– Mówiłam tak, bo ci go zazdrościłam. A nawet chciałam odbić…
– Że co? Nie wierzę!
– Pamiętasz, jak na trzecim roku studiów zaciągnęłam go na imprezę? Miałaś wtedy grypę i nie byłaś w stanie zwlec się z łóżka…
– Pamiętam, zapytałaś, czy mogę wypożyczyć ci Konrada. Bo chcesz spokojnie potańczyć, a nie opędzać się od facetów zabiegających o twoje względy. Zgodziłam się.
– No właśnie. Wtedy w klubie świetnie się bawiliśmy. Konrad nie odstępował mnie na krok. Myślałam, że tak jak wszyscy faceci stracił dla mnie głowę i bez problemu zaciągnę go do łóżka. Ale gdy tylko o tym wspomniałam, natychmiast się zmieszał. Stwierdził, że bardzo schlebia mu moje zainteresowanie, ale musi odmówić. Bo zawsze kochał, i będzie kochał, tylko ciebie.
– Mówisz poważnie?
– Jak najpoważniej. Trafiłaś w życiu na prawdziwy skarb. A ja trafiam tylko na sukinsynów i krętaczy – westchnęła.
Tamtego wieczoru wracałam do domu jak na skrzydłach. Chciałam zobaczyć męża natychmiast. Tęskniłam za nim jak chyba nigdy dotąd. Gdy wpadłam do mieszkania, siedział przed telewizorem i oglądał jakiś film. Usiadłam obok niego na kanapie.
– Czy nasza córeczka już śpi? – zapytałam i przytuliłam się do Konrada.
– Jak aniołek. Tylko nie chciała zdjąć tej różowej sukieneczki… – uśmiechnął się.
– A ten film to bardzo ciekawy?
– Nie bardzo. A co?
– Bo może przenieślibyśmy się do sypialni? Tam jest znacznie przyjemniej…
Kiedy chwilę później Konrad wziął mnie za ręce, poczułam, jak ogarnia mnie fala niewyobrażalnego szczęścia. Pomyślałam, że Kaśka miała rację. To ja wygrałam w życiu, nie ona. Potrzebowałam tylko małego wstrząsu, żeby to zrozumieć.
Wioletta, 34 lata
Czytaj także:
„Facet zdradzał żonę ze swoją sekretarką, a ona mu współczuła. Musiałam nią wstrząsnąć, zanim odda mu dom i majątek”
„Miał być spontaniczny numerek, a wyszła ciąża. Nie chcę chować dziecka wśród kóz z pastuchem bez kasy”
„Już w noc poślubną zrozumiałam, że popełniłam błąd. Mąż oczekiwał, że w łóżku będę spełniać jego fantazje”