Mało co sprawia człowiekowi tak ogromną frajdę jak całonocne czytanie dobrej książki. Wreszcie sąsiedzi poszli spać, ich sprzęty również zamilkły… O ich dzieciach nie wspominając! Niestety, długie poranne przechadzki do pracy nie wchodzą w grę. Dzisiaj w ostatnim momencie wpadłam do przychodni. Zdążyłam tylko zrzucić z siebie kurtkę, kiedy ktoś delikatnie zapukał do drzwi.
Pani Paulina nie owijała w bawełnę
– Mam nadzieję, że z pani pomocą uda mi się ogarnąć. Jestem totalnie zagubiona i nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Mam wrażenie, jakbym wpadła do jakiejś alternatywnej rzeczywistości.
– Nie jestem żadną superbohaterką z filmów – odpowiedziałam z uśmiechem. – Ale doskonale zdaję sobie sprawę, że gdy targają nami emocje, nasz odbiór świata bywa mocno zaburzony. Ktoś, kto patrzy na sytuację z boku i nie jest tak zaangażowany emocjonalnie, może rzucić nowe światło na problem i podpowiedzieć, jak się z niego wykaraskać.
– Emocje… – westchnęła głęboko Paulina. – Dokładnie o to chodzi, proszę pani. Myślałam, że jestem twardo stąpającą po ziemi i logicznie rozumującą kobietą, a teraz? Jak piórko na wietrze – byle powiew może rzucić mnie nie wiadomo gdzie. Zabawne, co?
– Niekoniecznie – skrzywiłam się lekko. – To może opowie mi pani wszystko od początku?
Skinęła głową, po czym ułożyła dłonie na blacie. W tym momencie zobaczyłam, że lekko się trzęsą. Ona również to spostrzegła i szybko położyła je na udach.
– Pobraliśmy się ze Zbyszkiem, bo łączyła nas miłość, a nie jakieś zauroczenie – mieliśmy podobne marzenia i zbieżne poglądy na różne tematy. Wbrew temu, co się wydaje, znalezienie kogoś, z kim chce się mieć dzieci, to nie taka łatwa sprawa.
– Faktycznie, ma pani rację – zgodziłam się.
Od kiedy mój mąż odszedł, nie znalazłam jeszcze żadnej bratniej duszy, z którą łączyłyby mnie podobne dążenia
– Na świat przyszły nasze dzieci – powiedziała Paulina, kontynuując swoją opowieść. Widziałam, że rozmowa o prostszych rzeczach przynosi jej ulgę. – Najpierw urodził się Kacper, a po czterech latach Marynia. Wszystko układało się jak w bajce... – nagle zamilkła. – A może aż zbyt pięknie? – dodała po chwili.
– Jak to pani rozumie? – zainteresowałam się.
Zaciekawiła mnie jej historia
– Mój tata zawsze powtarzał, że jeden cytat idealnie oddaje tę sytuację: „Jak się polepszy, to się popieprzy”. Wybaczy pani dosadność tego powiedzenia. Kłopoty zaczęły się, kiedy mój mąż awansował. Oczywiste, że był zdenerwowany – w końcu przybyło mu obowiązków. Ja, starając się być dobrą żoną, przejęłam część jego domowych zadań, dając mu czas na odnalezienie się w nowej roli. Jednak po pewnym czasie zauważyłam, że nie dość, że tego nie doceniał, to jeszcze zaczął mieć do mnie pretensje o to, że ciągle jestem zabiegana. Nie słucham tego, co do mnie mówi, koszula niedoprasowana… – przerwała opowieść i głęboko odetchnęła.
– No i jak pani zareagowała? – spytałam.
– Cóż, próbowałam dać z siebie wszystko, żeby go nie rozczarować. Zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak dopiero podczas weekendowych zakupów, kiedy ni z tego, ni z owego zaczął mi prawić, że muszę coś zrobić z fryzurą.
– O co chodziło z pani włosami? – zerknęłam na jej nienaganną fryzurę.
– Powiedział, że są jakoś niemodnie ścięte – wzruszyła ramionami. – Zapisałam się nawet do salonu fryzjerskiego, no ale Marysia rozchorowała się akurat i musiałam zrezygnować z wizyty. Cóż, przynajmniej włosy wyjdą cało z tego małżeństwa, bo co do reszty, to nie mam pewności.
– Wybiega pani do przodu – zwróciłam uwagę.
– Cóż mogę powiedzieć? To nic nowego, proszę pani, stara jak świat historia. Ktoś stara się sprostać wymaganiom, a potem wychodzi na jaw, że chodzi tak naprawdę o młodziutką współpracownicę, a nie o niego.
– A więc chodziło o inną kobietę? – dopytałam.
– Nim się spostrzegłam, ja i dzieciaki znaleźliśmy się na drugim planie – mruknęła pod nosem. – Pierwszy plan zajmował mój facet: nierozumiany, wyzyskiwany i w ogóle wart lepszego losu. Ale jasne, wprost tego nie wyznał.
– A skąd pani wiedziała o tym wszystkim? Może małżonek się wygadał?
– Mój Zbyszek? – zareagowała z niedowierzaniem. – Ależ skąd! Stopniowo oddalał się od rodziny, nie poświęcał należytej uwagi dzieciom... Pewnego razu zostawił Marysię samą na placu zabaw. Byłam tak wkurzona, że spytałam go wprost, czy w ogóle nadaje się na ojca i męża. Liczyłam, że to go wreszcie zmotywuje, by wziął się w garść, a on stwierdził, że czuje się przytłoczony i musi spędzić trochę czasu sam ze sobą. Niby na przemyśleniach. Spakował manatki i nas zostawił.
No tak, ten facet to niezłe ziółko...
– W sensie wyprowadził się do tamtej kobiety?
– Nie, do matki. Pewnie dlatego, że wtedy jeszcze nie miałam pojęcia o istnieniu tej lafiryndy i próbował grać na dwa fronty, żeby nic nie wyszło na jaw. Dopiero moja znajoma, co mieszka niedaleko tej jego asystentki, otworzyła mi oczy i nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.
– Jakie emocje panią wtedy ogarnęły? – zagadnęłam.
– Czułam się całkowicie zagubiona – przyznała z trudem. – Rozumie pani, miałam pewność, że Zbyszek nigdy mnie nie oszukał. Poczułam nawet pewną ulgę, kiedy postawiony pod ścianą nie kluczył, a po prostu stwierdził, że jest zakochany. Mimo wszystko nadal był tym samym szczerym mężczyzną.
– Szczerym mężczyzną, który ma romans z sekretarką – doprecyzowałam, ponieważ wydawało mi się, że nie dostrzega sedna problemu.
– Asystentką – skorygowała mnie. – No tak.
– Który wyznaje prawdę dopiero wtedy, kiedy wszystko wyszło na jaw – dorzuciłam bezwzględnie, ale nie bez przyczyny: odniosłam wrażenie, że osoba naprzeciwko mnie bardziej koncentruje się na emocjach swojego męża niż na swoich własnych.
Kiedy partner jest niewierny, skupienie się na jego uczuciach to prawie norma. Takie podejście tłumi cierpienie, ale jednocześnie sprawia, że czujemy się zdezorientowani i bezsilni, na co nie możemy sobie pozwolić. To trochę jak stanie w miejscu z wciśniętym sprzęgłem.
– Zgadzam się z panią – po chwili namysłu odparła. – Chyba za bardzo uwierzyłam w szczerość mojego męża. Sprawiał wrażenie tak przygnębionego tą niespodziewaną erupcją emocji, tak niepewnego, że prawie mu współczułam. Przystałam na to, by na razie oszczędzić tego dzieciom, a on zobowiązał się odwiedzać je w każdy weekend. Obiecał też, że będzie nas wspierał finansowo.
– Ile lat mają pani dzieci? – zagadnęłam.
– Synek skończył jedenaście, a córeczka siedem.
– Nie dopytywały się? Nie zdziwiło ich, że tatuś już z wami nie mieszka?
– Wytłumaczyłam im, że babcia jest bardzo chora i Zbyszek musi się nią zająć… Przytaknął i tak to trwa.
– Czy nie doskwiera pani to oszustwo? – spytałam wprost.
– Jak to mówią, kłamstwo ma krótkie nogi. Niedługo Kacper będzie obchodził urodziny, wtedy zobaczy się z babcią i wszystko się wyda. I to ja zostanę posądzona o brak szczerości!
– Właśnie tak się stanie, chyba że mąż weźmie sprawy w swoje ręce i wytłumaczy dzieciakom, jak to naprawdę wygląda.
– No ale jak on im o tym powie? Że z inną kobietą sypia?
– To też jego dzieci, więc chyba potrafi wybrać słowa, które nikogo nie urażą ani nie skrzywdzą. Z tego, co pani mówiła, spotykają się co tydzień w soboty i niedziele. To sporo okazji, żeby wybrać odpowiedni moment i pogadać.
– No właśnie – kontynuowała podjęty wątek. – Czy jego spotkania z dziećmi koniecznie muszą odbywać się w naszym mieszkaniu? On upiera się, że to najlepsze rozwiązanie, ale dla mnie to spory problem. Ciągle jestem zmuszona udawać, że wszystko jest w porządku, a nawet gotuję mu obiady! Co więcej, nie mam ani minuty dla siebie... Same obowiązki w pracy, opieka nad dziećmi i zajmowanie się domem, to mnie zwyczajnie wykańcza.
Czas w końcu przestać się zamartwiać!
– Droga pani Paulino – zaczęłam delikatnie. – Niech pani pomyśli o własnym dobru, a nie tylko o mężu. Jest ładna pogoda, można by wybrać się z dziećmi na plac zabaw? Albo pojechać do teściów, rzecz jasna, kiedy małżonek odkręci już swoje kłamstewka. Wspominała pani na wstępie, że czuje się, jakby żyła w jakiejś symulacji – to zrozumiałe, gdy postępujemy wbrew temu, czego sami pragniemy.
– Ale nasze dzieci... – westchnęła ciężko.
– W głównej mierze to pani z nimi przebywa, pani uczucia na nie oddziałują. Zdaję sobie sprawę, że aktualnie wyczuwają brak stabilizacji i niepewność – to nie są konstruktywne sygnały.
– Szczerze mówiąc, czuję się zagubiona – przyznała. – Nie mam pojęcia, czy to koniec naszego małżeństwa, czy może wręcz odwrotnie... Niedawno mama Zbyszka napomknęła, że lada moment wróci on do nas.
– Z tego, co pani mówi, wychodzi, że jest pani jako ostatnia informowana o tym, co się dzieje – stwierdziłam, uświadamiając jej nieprzyjemną rzeczywistość. Jednak po chwili zastanowienia przyszło mi coś innego do głowy. – A czy pani teściowa w ogóle zdaje sobie sprawę z istnienia tej drugiej kobiety? – zapytałam z ciekawością.
– Szczerze mówiąc, to nie mam zielonego pojęcia – odparła z lekkim zrezygnowaniem w głosie. – Niedawno wspomniała tylko coś o tym, że niby się na siebie gniewamy.
– Rozumiem – pokiwałam głową ze zrozumieniem. – No to całkiem prawdopodobne, że mąż nie puścił pary z ust na ten temat, a po prostu zwalił winę za wasze rozstanie po równo na was oboje.
– To by było nie fair – zdenerwowała się. – Ale chyba tak to wygląda.
– Od jakiego czasu trwa problem? – spytałam.
– Jakieś trzy miesiące – machnęła ręką. – I wie pani co? Im bardziej staram się robić, co trzeba, tym gorzej się z tym czuję.
– Jak mam zrozumieć stwierdzenie „robić, co trzeba”?
– Staram się minimalizować szkody – kobieta odpowiedziała po chwili zastanowienia.
– Ale za jaką cenę?
– Piekielnie wysoką – odpowiedziała z ponurym uśmiechem. – Jestem wrakiem człowieka.
Muszę jej jakoś pomóc
– Odnoszę wrażenie – zaczęłam ostrożnie – że pani za dużo uwagi poświęca innym. Przejmuje się pani tym, co czuje mąż, co przeżywają dzieci, co myśli teściowa… A co z pani własnymi emocjami? Co pani w sobie dusi, usiłując żyć jak gdyby nigdy nic w tak trudnej sytuacji?
– Ja? – zaskoczenie malowało się na jej twarzy. – Jestem… Czuję się skrzywdzona. Wkurza mnie to, że zostałam zdradzona. Nigdy nie pozwalałam sobą pomiatać bez konsekwencji.
– A jak postępowała pani, gdy ktoś za bardzo sobie pozwalał? – zapytałam.
– Odsuwałam się od człowieka, który nie zasługuje na zaufanie – odparła.
– Myślę, że obecnie najlepiej byłoby zredukować relacje z tą osobą do absolutnie koniecznych – podpowiedziałam. – Czy warto dzielić się swoimi przemyśleniami z kimś, kto nawet nie raczył spytać, jak pani się miewa?
– Jest plus – przynajmniej jest ktoś, do kogo można się odezwać – wydęła policzki.
– A co z rodziną, znajomymi?
– Nikt się nie zorientował – wyznała. – Wstyd mi było powiedzieć prawdę. Sądzą, że u mnie i męża układa się bez zarzutu.
– Pani miała poczucie wstydu? – uniosłam się. – Ale przecież to nie pani zdradziła.
– Ale to ja czuję się z tym okropnie – odparła.
– Nie namawiam, by rozgłaszać na prawo i lewo swoje kłopoty, ale dobrze by było zwierzyć się komuś zaufanemu. I nie ukrywać przed bliskimi przewinień męża, bo może to potem obrócić przeciwko pani. Przyszłość tej sytuacji jest niepewna, a sama pani zauważyła, że mąż ma kłopot z otwartością i uczciwością, zgadza się? No i z braniem na siebie odpowiedzialności również.
– Racja – zgodziła się po chwili. – Odnoszę wrażenie, że Zbyszek zupełnie nie rozumie, jaką nam wyrządza krzywdę. Ciągle mówi tylko o swoim złym samopoczuciu i o tym, że potrzebuje więcej czasu.
– Myślę, że warto byłoby pójść po poradę do adwokata – zasugerowałam. – Poczuje się pani dzięki temu sprawcza. Przejmie pani ster nad sytuacją i da jasny komunikat mężowi, że pani cierpliwość się kończy.
– Wie pani, mam wątpliwości co do powrotu Zbyszka. Skąd mam mieć pewność, że zerwie kontakty z tamtą panią lub nie wpadnie w ramiona jakiejś innej?
Dla niego rodzina nie jest na pierwszym miejscu...
– Wie pani co? – zaczęłam. – Pani mąż podjął decyzję, by się wyprowadzić, z własnej woli, zostawił rodzinę. Jeśli zdecyduje się pani, że chce mu dać jeszcze jedną szansę, to on będzie musiał się postarać. Powinien okazać skruchę, a kto wie, może nawet poszukać innej pracy… W takiej sytuacji to pani będzie dyktować warunki, gdyby do tego doszło. Na ten moment najważniejsze, by zatroszczyła się pani o siebie, zabezpieczyła się od strony prawnej. By odzyskała pani swoje życie, również dla dobra pani dzieci.
– Ogromnie pani dziękuję – rzekła Paulina, kierując się do wyjścia. – Jest pani pierwszą osobą, której mogłam się zwierzyć i chyba faktycznie mi to pomogło.
– W takim razie proszę pamiętać o przyjaciołach, na których można polegać – powiedziałam z uśmiechem na twarzy. – Niech pani o siebie dba. W pewnym momencie życia czasami pojawia się tęsknota za utraconą młodością, ale zapominamy wtedy, z jakimi wyzwaniami musieliśmy się mierzyć. Pierwsze miłości, wchodzenie w rolę matki... Trudne do okiełznania emocje, szalejące niczym sztorm. Pokładanie nadziei w osobach, które niekoniecznie na to zasługują. Cały ten ogromny świat, który z upływem czasu zaczyna się coraz bardziej kurczyć, aż w końcu stwierdzamy, że starość jest nudna i przygnębiająca. Ale wcale tak być nie musi!
Agata, 45 lat
Czytaj także:
„Mąż stwierdził, że ma dość tego związku i postanowił wymienić mnie na nowszy egzemplarz. Wybrał sobie moją siostrę”
„Wpadła mi w oko sąsiadka, której mąż był bucem stulecia. Pogrążyłem tego prostaka, a ona wskoczyła w moje ramiona”
„Urlop z rodziną żony był jak odpust parafialny. Zamiast pływać żaglówką musieliśmy zwiedzać kościoły i zbierać grzyby”