Od kiedy trafiłam do ogólniaka, wszystko szło zgodnie z planem. Udało mi się dostać do wymarzonej szkoły, a już na drugim roku dotarłam do finału olimpiady z matmy. Trzecia klasa to był czas, kiedy całą energię włożyłam w rysunek. Chciałam iść na architekturę, więc wiedziałam, że muszę się przyłożyć.
Byłam bardzo ambitna
Kiedy już skończyłam zajęcia w szkole, czekały na mnie dodatkowe aktywności. Uczyłam się angielskiego, grałam w tenisa, a także pomagałam jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt. Uważam, że warto poświęcać swój czas nie tylko na własny rozwój, ale też dla dobra innych. Egzamin dojrzałości zaliczyłam zgodnie z moimi oczekiwaniami. Nie miałam żadnych problemów, aby od razu zakwalifikować się na wymarzone studia.
Ukończone studia z licznymi pochwałami i nagrodami. Co najmniej 12 miesięcy poza granicami kraju na stypendium, na przykład Erasmus. Do tego dochodzi kontynuacja pomagania zwierzakom w schroniskach. Jeszcze w trakcie nauki trzeba odbyć mnóstwo praktyk w uznanych biurach projektowych. Po zdobyciu dyplomu z wyróżnieniem, kolejny etap to staż. A następnie, w końcu, upragniona posada w wybranej przeze mnie firmie architektonicznej. Najlepsze z nich powinny się o mnie wręcz zabijać!
Miałam plan
A co z życiem prywatnym? Jak najbardziej dozwolone. Jeśli trafi się ktoś wartościowy, to mogę się z nim związać już podczas edukacji. Jak nam się będzie dobrze układać, to gdy uda mi się zdobyć wyśnioną pracę, niewykluczone, że weźmiemy ślub (ale nie musi tak być).
Potomstwo planuję, kiedy skończę 30 lat i osiągnę stabilną sytuację w pracy. A jak już dzieci, to najpierw sakramentalne "tak" przed ołtarzem. Nie na odwrót. Świetny zamysł, nieprawdaż? Wciąż nie rozumiem, gdzie i czemu sprawy przybrały zły obrót.
Był bardzo pewny siebie
Z Jaśkiem pierwszy raz spotkałam się podczas wymiany studenckiej w Szwajcarii. Nie studiował z nami. Nasze drogi skrzyżowały się pewnego weekendu, kiedy razem z grupą znajomych z uczelni wybraliśmy się na wieś. Jasiek był zatrudniony u miejscowego bogacza. Jego zadaniem było doglądanie kóz. Mówiąc wprost, był pastuchem.
Skinął do mnie głową, kiedy doszły go słowa, że ktoś zwraca się do mnie zdrobniale imieniem Basia. Spacerowaliśmy akurat nieopodal. Dosłyszałam gdzieś niedaleko, że jakaś osoba krząta się pośród stada kóz za płotem, jednak nie przywiązywałam do tego większej wagi.
– Cześć! Pochodzisz z Polski? –krzyknął w moim kierunku.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że macha do mnie ten cały koleś od kóz. Miał na sobie jakieś takie barwne portki, a klatę gołą i opaloną. Spod chusty, którą miał owiniętą wokół głowy, wychodziły mu dredy. Niezłe z niego ciacho, ale totalnie nie w moim guście. Ale też nie ma co być nieuprzejmym. Jeszcze gotów pomyśleć, że mam fioła.
– No racja – przytaknęłam. – I coś mi się widzi, że ty też.
– Zgadza się, strzał w dziesiątkę. Jasiek. Pochodzę z Gorzowa.
– Basia. Ja z kolei z Warszawy – odpowiedziałam.
Mój świeżo poznany kumpel zmarszczył nos.
– No tak, z Warszawy, mogłem się domyślić. Zakładam, że z wymiany studenckiej. Trafiłem?
Zirytowała mnie ta jego protekcjonalna gadka.
Zdenerwował mnie
– No jasne. Coś ci nie pasuje? W stolicy czy może w kształceniu kobiet? Bo powinny tylko pieluchami się zajmować i facetom obiady gotować? – stwierdziłam, że najrozsądniej będzie od razu zaatakować.
Nie sądziłam, że Janek to typowy macho, ale na poczekaniu lepszej riposty nie wymyśliłam.
– Spokojnie, tylko pytam. Również studiuję, tyle że aktualnie jestem w trakcie zmiany kierunku. Wywalili mnie z filozofii, od października startuję z etnografią. W Poznaniu. A żeby jakoś zabić czas – robota na dworze. Gorąco zachęcam. Kasa w porządku i można się ładnie opalić
– Janek, naśladując modeli, wykonał obrót wokół własnej osi i przybrał uwodzicielską minę. Nie dałam rady i parsknęłam śmiechem.
– Dobra, zgoda. To był tylko taki żarcik.
– Będę się zbierać. Przed nami jeszcze kawałek drogi do noclegu. Wynajęliśmy pokoje w niewielkim zajeździe niedaleko stąd. W budynku jest knajpka. Co powiesz na to, żeby się tam zgadać o ósmej wieczorem?
Umówiliśmy się
Zdziwiło mnie, jak bardzo się ucieszyłam, kiedy Jasiek przystał na ten pomysł. Przecież tacy faceci to nie moja bajka i zwykle ich unikałam!
Kiedy późnym wieczorem dotarłam do knajpy, Janek zdążył już tam przybyć. Siedział na stołku przy barze, delektując się szklanką złocistego piwa. Zamiast swojego typowego ubioru, wybrał koszulę w jasnym odcieniu, pozbawioną kołnierzyka, oraz spodnie z lekkiego dżinsu. Cały zestaw idealnie współgrał z jego skórą muśniętą słońcem, nadając mu jeszcze atrakcyjniejszy wygląd.
Poprosiłam o kieliszek wina i usiedliśmy przy wolnym stoliku na zewnątrz. Opowiedziałam mu o tym, co studiuję, a on przybliżył mi, czym się zajmuje. Mówił o zwierzętach, którymi się opiekuje, w taki cudowny sposób. Od razu było widać jego wielką miłość do nich. Kiedy odwzajemniłam się historią o tym, jak pomagam jako wolontariuszka w schronisku, zauważyłam zdziwienie na jego twarzy. Najwyraźniej początkowo wziął mnie za osobę nastawioną wyłącznie na karierę, pozbawioną uczuć.
– U nas w domu też mamy dwa pieski – pięciolatka Pimpka, któremu brakuje tylnej nóżki, oraz Misię, którą ktoś wyrzucił z samochodu. Oba to prawdziwe słodziaki. A jak u ciebie? – spytałam.
– Ach, faktycznie, nie miałaś okazji poznać dzisiaj Szeryfa. Został w chatce, bo wczoraj zranił sobie łapkę. Zazwyczaj jeździ ze mną dosłownie wszędzie. Tutaj okazało się, że ma smykałkę do pilnowania kóz. Radzi sobie z nimi rewelacyjnie. Jeśli chcesz, mogę ci go jutro zaprezentować. Wybierzemy się we dwójkę na przechadzkę. Oprowadzę cię po moim tajemnym miejscu. Wczasowicze go nie odwiedzają.
Przytaknęłam.
Dobrze się przy nim czułam
Wszystko wyszło zupełnie niespodziewanie, lecz nagle zdałam sobie sprawę, że mamy randkę. Szeryf okazał się przesympatycznym, sporym i radosnym psem. Janek zaprowadził mnie w ustronne miejsce, gdzie wśród skał ukrywał się niewielki wodospad. Zapierał dech w piersiach. Strumień wody spadał kaskadą do malutkiego jeziorka.
– To co, kąpiel? – krzyknął i nie zwlekając ani chwili, zdjął T-shirt i spodnie, po czym wskoczył do wody z głośnym pluskiem.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Słoneczko przyjemnie grzało, ale woda pewnie nadal miała temperaturę jak lód w środku zimy. Nie zamierzałam jednak wyjść na mięczaka, który boi się czegokolwiek. Zdjęłam ciuchy, zostając w samej bieliźnie i wskoczyłam do wody.
– Jupi! – usłyszałam donośny krzyk Janka, który już po chwili znalazł się tuż obok mnie.
Porwała nas namiętność
Nawet nie wiem kiedy i jak do tego doszło, ale nagle poczułam jak mnie łapie, bierze na ręce i zaczyna całować. Totalnie kłóciło się to z moimi zasadami, których zawsze się trzymałam. W końcu dopiero co się poznaliśmy, a ten facet zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto nadaje się na męża.
Powtarzałam sobie w myślach: „Basia, opanuj się! Co ty najlepszego robisz?". Tymczasem moje czyny zupełnie nie pokrywały się ze słowami, które kołatały mi się po głowie.
Przyrzekłam Jasiowi, że wpadnę do niego w kolejny weekend. Cały tydzień toczyłam wewnętrzną bitwę. W życiu nie zdarzyło mi się być tak spontaniczną. A zarazem przerażała mnie ta myśl.
To było silniejsze od nas
W końcu, kiedy nastał piątek, weszłam do autobusu i udałam się do niego na wieś. Naszą pierwszą noc razem spędziliśmy na kocu na podłodze. Łóżko w domku Janka było stanowczo za wąskie na „takie rzeczy".
– Janek, co ja tu właściwie robię? Z tobą? To zupełnie nie pasuje do mnie – zdobyłam się na szczerość.
– A ja? Co ja wyprawiam z jakąś sztywniaczką z Warszawy? – parsknął śmiechem. – Żebyśmy się nie kłócili, powiedzmy sobie po prostu, że oboje postradaliśmy rozum.
Nie planowałam tego
Aż do czasu mojego wyjazdu ze Szwajcarii widywaliśmy się często. Lipiec spędziłam już w rodzinnym mieście. W sierpniu okazało się, że spodziewam się dziecka. Kiedy opanowałam pierwszy szok, ku swojemu zaskoczeniu spostrzegłam, że nie odczuwam ani złości, ani lęku. Byłam dla siebie samej zagadką.
Miałam zaledwie 21 lat, a ojcem dziecka był kompletnie spłukany pastuch. Powinnam wpaść w totalną panikę, ale zamiast tego czułam niesamowity spokój. Do tej pory taki stan pojawiał się u mnie tylko wtedy, gdy życie toczyło się tak, jak sobie zaplanowałam. I nagle uderzyła mnie oczywista myśl – najwidoczniej muszę swoje plany zweryfikować!
Skontaktowałam się telefonicznie z Jankiem. Najpierw był nieco zdziwiony, ale szybko stwierdził, że na pewno sobie poradzimy. Pojawił się w kraju z początkiem września, a do stolicy przybył dopiero po siedmiu dniach. Czułam lekką złość, że gdzieś się zapodział, ale tym razem okazało się, że Janek ma pomysł na dalsze działanie.
Nie chcę takiego życia
– Wyruszamy na wycieczkę – zadecydował, gdy już obsypał mnie i mój brzuszek pocałunkami, a ja jeszcze wyściskałam. Wgramoliliśmy się do jego wysłużonego dostawczaka, w którym trzymał wszystkie swoje graty. Stanęliśmy gdzieś w górach. Na polance znajdowała się niewielka drewniana chata.
– No chodź, pokażę ci naszą posiadłość – krzyknął.
Nieopodal budynku znajdowało się niewielkie podwórko. Z jego wnętrza wydobywał się typowy dźwięk, jaki wydają kozy.
– To są Miecia i Czesia, które przywiozłem prosto ze Szwajcarii jako swego rodzaju bonus. Ten dom wraz z gruntem są tylko dzierżawione, ale jeśli przypadną nam do gustu, to w przyszłości moglibyśmy je odkupić od właściciela. Jest gotów prowadzić rozmowy na ten temat. Wprawdzie nie ma tu elektryczności, ale za to mamy dostęp do wody ze studni. Kiedy tylko zaopatrzymy się w agregat prądotwórczy, to zamontujemy też pompę.
Zatkało mnie.
– Wybacz, ale chyba nie mogłabym tu zamieszkać na stałe! – powiedziałam.
– Myślałem, że się ucieszysz...
– Ale z czego? Z chatki na środku łąki bez prądu i wody? Przestań bujać w obłokach! Nie wychowam tu dziecka.
Janek milczał, a potem odwiózł mnie do Warszawy. Po chwilowej fali radości, zaczęłam wątpić w naszą wspólną przyszłość.
Barbara, 21 lat
Czytaj także: „Przypadkiem odkryłam, że mąż przyjaciółki ma ciężką rękę. To jej córka pękła i wyznała, że tatuś często się wścieka"
„Mój szwagier to prawdziwy cwaniak. Dostał cały spadek po mojej teściowej, ale chciał ugrać jeszcze więcej”
„Moja siostra trzymała się męża, który miał słabość do kieliszka i ciężką rękę. Nikt się nie spodziewał tego, co w końcu zrobiła”