„Jesteśmy bogaci, ale skąpy mąż nie chce kupić mieszkania synowi. Przez niego wnuk będzie się chował w ciasnej norze”

kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock, Liubomir
„– Jeśli nie zmienisz swojego zachowania, to się z tobą rozwiodę! – wydarłam się na cały głos. – Ty skąpy draniu! – Proszę bardzo, nie krępuj się. Możesz to zrobić nawet od razu – prychnął z pogardą”.
/ 10.09.2024 19:30
kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock, Liubomir

Zdaję sobie sprawę, że niejeden człowiek mógłby patrzeć na nas z zazdrością – na przestrzeni lat udało nam się zgromadzić całkiem pokaźną fortunę. Szkoda tylko, że mój mąż najwyraźniej zamierza zabrać ją ze sobą do grobu.

Ostatnio doszło między nami do ostrej wymiany zdań. Kością niezgody okazały się finanse. Dotychczas jakoś akceptowałam jego sknerstwo, zawsze szłam na kompromis. Tym razem jednak czara goryczy się przelała…

Powtarzał, że trzeba oszczędzać

Adam od zawsze nie przepadał za wydawaniem pieniędzy. Jak sobie teraz przypominam, na początku naszej znajomości, zamiast chodzić na kawę, wybieraliśmy się na długie przechadzki wzdłuż rzeki.

Wtedy sądziłam, że ma w sobie dużo romantyzmu, a teraz zdaję sobie sprawę, że zwyczajnie obawiał się, że będzie musiał zapłacić za moje cappuccino. W dniu zaręczyn wręczył mi pierścionek ze srebra.

Poczułam lekki zawód, że nie jest z żółtego kruszcu, ale szybko przeszłam nad tym do porządku dziennego. Dopiero co skończyliśmy studia i mieszkaliśmy kątem u rodziców. Dlatego kiedy tłumaczył, że musimy zaciskać pasa, w pełni to akceptowałam. Ucieszyłam się nawet, że okazał się tak odpowiedzialny i rozsądny. 

Mój mąż został przedstawicielem zagranicznego koncernu farmaceutycznego i zaczął zarabiać naprawdę grube pieniądze. Sądziłam, że nareszcie zaczniemy wieść normalne życie, cieszyć się tym, że tak dobrze nam się wiedzie. Ale gdzie tam!

Adam co prawda sprawił nam ładne mieszkanko w śródmieściu i porządne auto, ale na tym jego szaleństwa się skończyły. Wciąż powtarzał, że trzeba oszczędzać i coraz bardziej zaciskał mi pasa.

Kiedy przebywałam na urlopie macierzyńskim, mąż kontrolował każdy mój wydatek. Specjalnie założył notes, w którym musiałam skrupulatnie notować, na co przeznaczyłam pieniądze. Dokładnie studiował każdą stronę. Ciągle zarzucał mi, że szastam kasą i kupuję jakieś bzdury.

Nowa torebka? Niby po co? Przecież ta, którą mam, nadal się trzyma. Markowa koszulka z ekskluzywnego butiku? Takie same znajdziesz za mniejsze pieniądze na pchlim targu… I tak w kółko. Kwestionował nawet to, co kupowałam dla naszego dziecka.

Skąpił nawet naszemu dziecku

Przypomina mi się, jak kupiłam dla naszego malucha buty ze skóry. Kosztowały majątek, ale były niezwykle wygodne i dobrze stabilizowały stopę w okolicach kostki. Mąż zrobił mi karczemną awanturę, jakbym co najmniej go okradła. Darł się w niebogłosy, że to zupełnie niepotrzebny zakup, bo dziecko szybko wyrasta z butów. Bardzo mi się to nie spodobało. Tak zachowywać się nie powinien.

Starałam się zatem przemówić mu do słuchu. Wyjaśniałam, że przecież nie grozi nam żadna finansowa zapaść, że mamy prawo do odrobiny przyjemności. Strasznie go to irytowało. Utrzymywał, że zachowuję się nieodpowiedzialnie i jestem nierozgarnięta. Bo sytuacja jest niepewna, bo musimy odłożyć na czarną godzinę, bo nie wiadomo, co przyniesie przyszłość… Ciągle powtarzał te same argumenty.

Miałam wrażenie, że za bardzo dramatyzuje, dlatego między nami regularnie wybuchały kłótnie. Doszło do tego, że rozważałam zakończenie naszego związku, ale mama odwiodła mnie od tej decyzji. Powiedziała, że Adaś na pewno z biegiem czasu się uspokoi i nie mam na co narzekać. W końcu to w gruncie rzeczy dobry chłopak. Nie pije, nie bije i kasy na panienki lekkich obyczajów nie traci. Powinnam być zadowolona. Zrezygnowałam więc ze składania pozwu i powróciłam do pracy.

Mateusz nie był zadowolony z mojej decyzji, ponieważ marzył o powiększeniu rodziny, ale ja się uparłam. Sądzę, że jego sknerstwo sprawiło, że zrezygnowałam z ponownego zostania mamą. Gdy tylko wyobrażałam sobie kolejne przepychanki z mężem o każdą złotówkę, dostawałam gęsiej skórki.

Przynajmniej w tej sytuacji dysponowałam własnymi funduszami. Może nie były imponujące, ale przynajmniej należały do mnie.

Po prostu się poddałam

Postanowiłam, że nie będę już wpadać w złość z powodu obsesyjnego zachowania mojego męża. Zrozumiałam, że to i tak nic nie daje, a wręcz przeciwnie – tylko pogarsza sprawę. Dla świętego spokoju odpuściłam sobie więc wiele rzeczy, z których dotychczas czerpałam przyjemność.

Po prostu się poddałam. A on w tym czasie powiększał nasz majątek… Jedynym pocieszeniem w całej tej niezbyt wesołej sytuacji było to, że Adam nie oszczędzał już na naszym synu. Może nie obdarowywał go jakimiś drogimi prezentami, ale przynajmniej nie żałował pieniędzy na jego wykształcenie.

Kiedy wyszło na jaw, że Piotruś ma głowę na karku i chętnie się uczy, ojciec nie wahał się ani chwili. Zaraz załatwił mu miejsce w najlepszym prywatnym ogólniaku w okolicy, a comiesięczne opłaty za szkołę uiszczał jak w banku, choć kwoty te do najniższych nie należały.

Gdy tylko chłopak zaliczył egzamin dojrzałości, Adam bez namysłu posłał go na prywatne studia, mimo że Piotrek dostał się również na państwową uczelnię.

Można by pomyśleć, że poluzował swoje restrykcyjne podejście do oszczędzania gdy chodziło o jego jedynego syna. Piotrek ukończył uczelnię celująco i bez problemu znalazł dobrą posadę. W tamtym okresie zdecydował się też na ślub. Byłam wniebowzięta, ponieważ jego wybranka serca to cudowna kobieta. Sympatyczna, troskliwa… Zdążyłam ją dobrze poznać, bo chodzili ze sobą ponad cztery lata i regularnie odwiedzała nas w domu. Para pragnęła zorganizować fantastyczne, huczne przyjęcie weselne.

Myślałam, że padnę ze wstydu

Kiedy Ania poinformowała nas o ich planach ślubnych, mój mąż od razu zareagował negatywnie. Zaczął marudzić, że to zbędne koszty i w ogóle. Jednak jej rodzice byli zdecydowani. Pragnęli, aby ich córka była szczęśliwa, dlatego podjęli środki z konta, a nawet zaciągnęli pożyczkę, żeby zorganizować przyjęcie w luksusowym hotelu poza miastem.

Opłacili wynajęcie sali, catering i noclegi dla wszystkich zaproszonych gości. Naszym zadaniem było jedynie zatroszczyć się o napoje wysokoprocentowe i bezalkoholowe. Mieliśmy możliwość zamówienia tego bezpośrednio w hotelowej restauracji, ale Adam się uparł, że woli to załatwić sam. Tłumaczył, że w hotelu jest zbyt uboga oferta. Jasne! Domyśliłam się, że zależy mu na zaoszczędzeniu paru groszy, więc postanowiłam mu towarzyszyć podczas zakupów. I dobrze zrobiłam!

Zamiast pójść do renomowanego sklepu monopolowego, zdecydował się na wizytę w pierwszym lepszym markecie. Bez wahania miał zamiar kupić najtańszy wynalazek udający wódkę i parę butelek wina w cenie poniżej ośmiu złotych za sztukę. Kiedy wyraziłam sprzeciw, momentalnie zrobił kwaśną minę.

Upierał się, że to bez znaczenia i nikt tego nie zauważy. Dopiero po moim pytaniu, czy faktycznie zależy mu na ośmieszeniu się i sprawieniu przykrości synowi, zmienił zdanie. Jednak nawet w sklepie z porządnym alkoholem zachowywał się jakby był na pchlim targu, próbując się targować. Do tego jeszcze kilkukrotnie dopytywał o możliwość zwrotu nieotwartych butelek.

Całe szczęście pani, do której należał sklep, okazała się nad wyraz sympatyczna i pełna zrozumienia… Pewnie zdawała sobie sprawę, że gdyby nie dała nam tej możliwości, to mój małżonek zdecydowałby się jedynie na kilka butelek. Wyobrażacie sobie, jak byśmy wtedy wypadli? Bo mimo tego że zapakowaliśmy do auta chyba z dziesięć sporawych pudeł, świeciłyby w nich pustki.

Zaczął wykręcać się od tematu

Kiedy Ania i Piotrek powiedzieli sobie „tak”, zdecydowali, że nadszedł czas, by zacząć żyć na własny rachunek. Wynajęli mikroskopijną kawalerkę. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam tę norę, to aż mnie zatkało.

Rozkładana wersalka i stoliczek ledwo się tam mieściły. Starałam się więc namówić męża, żeby sprawił młodym w prezencie solidne mieszkanie albo chociaż dorzucił trochę kasy do czynszu. W końcu było go na to stać. Nie powiedział „nie”, ale zaczął wygadywać jakieś bzdury. Gadał, że my też startowaliśmy od zera, że nie można młodym wszystkiego podawać na talerzu, bo to zły przykład.

Szczerze mówiąc, miałam ochotę posłać go do diabła, ale wolałam nie wdawać się z nim w kłótnie. Sytuacja trwała aż do wczoraj, kiedy odwiedzili nas Ania i Piotrek. Po ich wyrazie twarzy od razu domyśliłam się, że chcą nam przekazać coś istotnego. I faktycznie, moje przeczucia się potwierdziły.

Będziemy mieć wnuka

Gdy nasz syn i synowa podzielili się z nami radosną nowiną o powiększeniu rodziny, nie posiadałam się ze szczęścia. Ucałowałam ich czule, a następnie zwróciłam się do mojego męża:

– Skarbie, sytuacja jest jasna. Nadszedł czas, abyś pomógł dzieciom w zakupie własnego mieszkania. Chyba nie chcesz, aby twój wnuczek dorastał w ciasnej klitce? Tam ledwo starczy miejsca na małe łóżeczko, a o wanience to już lepiej nie wspominać – powiedziałam radośnie.

Byłam przekonana, że Adam od razu przystanie na mój pomysł. W takiej chwili po prostu nie wypada odmówić. A on? Najpierw zaniemówił, spuścił wzrok, a potem zaczął wykręcać się od tematu. Stwierdził, że jasne, ale jeszcze nie w tej chwili.

Nie zamierza rezygnować z zysków pochodzących ze sprzedaży papierów wartościowych, ponieważ w przeciwnym razie utraci odsetki z rachunków oszczędnościowych. Najwyraźniej podpisał jakąś umowę, że nie będzie wycofywał zainwestowanych środków. Od razu dało się zauważyć, że ściemnia jak nikt.

Postawiłam mu ultimatum

Młodzi poczuli się strasznie dotknięci. Pospiesznie skończyli pić swoje herbaty i opuścili dom. Adamowi wydawało się, że temat jest już zamknięty, ale grubo się mylił. W momencie, gdy tylko zatrzasnęłam drzwi za naszymi dziećmi, zaczęłam wrzeszczeć na męża, co o nim sądzę.

Nie mam zamiaru przytaczać dosłownie moich słów, bo lepiej oszczędzić sobie uszu… W każdym bądź razie, podsumowując, oświadczyłam małżonkowi, że jeżeli w ciągu kilku najbliższych dni nie wyłoży kasy dla dzieci na mieszkanie, to zgotuję mu piekło na ziemi.

– Co ty sobie wyobrażasz, co? Możesz mi coś zrobić? – Adam dalej zgrywał twardziela, pomimo tego że był wyraźnie naburmuszony.

– Jak nie zmienisz swojego zachowania, to się z tobą rozwiodę! – wydarłam się na cały głos. – Ty skąpy draniu!

– Proszę bardzo, nie krępuj się. Możesz to zrobić nawet od razu – prychnął z pogardą.

– Tylko pamiętaj, że wtedy będę mogła ubiegać się o połowę naszego majątku. Zdajesz sobie z tego sprawę? – popatrzyłam mu prosto w oczy, a on momentalnie zbladł jak kreda.

– Że co? – wydukał z trudem.

– Właśnie tak. Nie mamy podpisanej intercyzy, więc obowiązuje nas wspólnota majątkowa. Sprawa jest jasna. Za pieniądze, które mi się należą, spokojnie kupię ze cztery mieszkania. Więc dobrze to sobie przemyśl – powiedziałam lodowatym tonem.

Kiedy zmierzałam do kuchni, żeby pozmywać naczynia, mąż z trudem oddychał i trzymał się za klatkę piersiową. Na szczęście to nie był atak serca. Posiedział jakieś pół godziny na sofie i mu przeszło. Ale od tamtej pory ani słowem się do mnie nie odezwał. Tylko łypie na mnie z wściekłością. Chyba zaczyna do niego docierać, że nie ma zbytnio wyboru. Jeśli nie ma ochoty stracić jeszcze więcej, to tym razem będzie musiał sięgnąć głęboko do portfela.

Renata, 47 lat

Czytaj także:
„Żona była przerażona faktem, że została babcią. Chciała przeżywać drugą młodość, a córka zrobiła z niej niańkę”
„Były mąż związał się z dziewczyną w wieku naszej córki. Nie mogę patrzeć, jak ślini się na jej widok”
„Mąż nie wiedział, ile kosztuje kobieca uroda. Gdy to pojął, na kolację zamiast krewetek był pasztet i zalewajka”

Redakcja poleca

REKLAMA