„Jestem kierowniczką w dużej korporacji, a w domu nie znaczę nic. Tak traktuje mnie własny mąż”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„Nigdy nie usłyszałam od niego dobrego słowa, za to non stop wytyka mi jakieś błędy. Raz nie doprawiłam wystarczająco kotletów, innym razem przypiekłam za mocno placek, a kiedy indziej dałam za dużo cukru do tortu. Wszystko robię źle”.
/ 09.10.2024 07:15
smutna kobieta fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

Kompletnie mnie zaskoczył głos szefa, który nagle stanął tuż za moimi plecami. Zupełnie umknął mi moment, w którym przekroczył próg mojego gabinetu.

– Pani Aneto, czemu wciąż pani pracuje? – rzucił pytanie, a dostrzegając jak podskoczyłam, parsknął śmiechem. – Ależ pani spięta. To zapewne skutek przemęczenia, proszę już się zbierać do domu. Weekend czas zacząć, małżonek wyczekuje.

Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz

Kiedy usłyszałam, że mój małżonek na mnie czeka, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Oczywiście, że czeka. Zapewne szykuje kolejne zarzuty i zrobi mi wielką awanturę. Pewnie nikt z osób, z którymi pracuję, nie dałby wiary, gdybym opowiedziała im, jak naprawdę wygląda moja codzienność poza firmą. W pracy jestem szefową działu produkcji. To ode mnie zależy podział zadań, terminowa realizacja zleceń i to, czy w ogóle przyjmiemy dane zamówienie.

Jako kierownik mam prawo do podejmowania kluczowych decyzji personalnych w naszym zespole – to ja określam, czy potrzebujemy dodatkowych pracowników, czy raczej musimy kogoś zwolnić, a także kto zasługuje na premię. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą się mnie obawiać, mimo że zawsze staram się postępować sprawiedliwie wobec wszystkich.

Wiem jednak, że pewien dystans jest niezbędny – w przeciwnym razie podwładni mogliby zacząć wchodzić mi na głowę, a na to zwyczajnie nie mogę sobie pozwolić jako kierowniczka.

Dawno temu dotarły do mnie pewne informacje na temat tego, jak postrzegają mnie współpracownicy. Miało to miejsce podczas firmowego eventu, gdy pracownicy po kilku lampkach wina poczuli się swobodniej.

Udałam się do ubikacji i spędziłam tam więcej czasu niż planowałam, gdyż zauważyłam, że mam dziurę w rajstopach i musiałam je zmienić na nowe. Już miałam opuszczać toaletę, gdy dosłyszałam, że ktoś przekroczył jej próg. Trudno mi wytłumaczyć czemu, ale zastygłam w bezruchu, wstrzymując oddech.

Usłyszałam ich rozmowę

– Całkiem nieźle – dobiegł mnie damski głos, ale nie byłam w stanie stwierdzić, do kogo należał. – Szczerze mówiąc, nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta warszawska Khaleesi potrafi zorganizować tak udaną imprezę.

– Warszawska Khaleesi, dobre – zachichotała druga kobieta, chyba pani Zosia z działu marketingu. – Idealnie do niej pasuje.

– No ba, jak ulał. Jak czasem wpada na nasze piętro i drze się, że obijamy się w pracy, to serio mam wrażenie, że lada chwila buchnie z niej płomień!

– Moja koleżanka i ja niewiele mamy z nią wspólnego, ale prawdą jest, że to dosyć oziębła osoba – zgodziła się druga dziewczyna, którą najprawdopodobniej była Zosia. – Kiedy spotykamy się w pracy, atmosfera robi się lodowata. Zastanawiam się, czy w życiu prywatnym też taka jest. Czy ona w ogóle posiada jakąś rodzinę?

– O ile dobrze wiem, to ma męża, ale raczej nie doczekali się potomstwa.

– Kobiety pokroju naszej szefowej, skupiają się głównie na wspinaniu po szczeblach kariery, a nie na budowaniu rodziny i posiadaniu dzieci.

Kiedy usłyszałam tę rozmowę, najpierw miałam problem ze skojarzeniem, kogo mają na myśli. Ale po krótkiej chwili zrozumiałam, że chodzi właśnie o mnie! W końcu tylko ja, spośród wszystkich kobiet, zajmuję dyrektorskie stanowisko i współpracuję zarówno z reklamą, jak i działem produkcji.

Szacunek jest ważny

Odczekałam chwilę, aż sobie pójdą i dopiero potem opuściłam toaletę. Prawdę mówiąc, nie wzięłam sobie za bardzo do serca ich zdania na mój temat. Można nawet powiedzieć, że poczułam pewną satysfakcję z tego, jak mnie postrzegają. Czują respekt, a może nawet lekki strach przede mną, ale jednocześnie darzą mnie szacunkiem, bo w ich słowach nie było nic poniżającego czy obraźliwego. A to właśnie szacunek jest dla mnie niezwykle ważny. Nawet jeśli tylko w pracy, skoro brakuje mi go w życiu prywatnym.

W naszym mieszkaniu to mój małżonek sprawuje pełną kontrolę nad wszystkim również nade mną. On ustala wszelkie zasady i ma zawsze decydujący głos. Szczerze mówiąc, sama nie rozumiem, czemu na to pozwalam i nic z tym nie robię. 

Koleżanki trafnie zauważyły, że poświęciłam się pracy, a nie rodzinie i dlatego nie zdecydowaliśmy się na potomstwo. Przecież mogłam bez problemu od niego odejść, wyrzucić go z domu albo samej się wynieść. Czemu tego nie zrobiłam? Chyba obawiałam się samotności.

Historia moja i Adama rozpoczęła się parę lat wstecz, kiedy stawiałam pierwsze kroki w branży reklamowej. W tamtym okresie piastował on stanowisko prezesa niewielkiego przedsiębiorstwa. Poświęcał mnóstwo czasu pracy, przez co niewiele go zostawało dla nas. W związku z tym oczywistym było, że to jego grafik dyktował, kiedy będziemy razem. To on także podejmował decyzje odnośnie naszych wydatków – moje zarobki były skromne, podczas gdy jego stać było praktycznie na wszystko.

Skupiłam się na rozwoju

Czasami zastanawiam się, jak by wyglądało nasze życie, gdybym wtedy zareagowała inaczej. Gdybym nie dała sobą pomiatać, gdybym pokazała charakter i stanęła na swoim. Kto wie, może wszystko potoczyłoby się zupełnie inną drogą? Ale cóż, byłam wtedy młodziutka i naiwna. Myślałam, że wychodząc za Adama, trafiłam najlepiej jak mogłam.

Byłam wniebowzięta, że mam u boku majętnego mężczyznę, że mogę mieszkać w uroczym domu z własnym ogródkiem. Już na starcie dorosłego życia miałam to, o czym wiele kobiet śni przez całe życie, a dla większości to tylko nieosiągalne marzenie.

Potomstwo? Ani on, ani ja nie byliśmy przekonani do tego pomysłu. Zdecydowałam się skoncentrować na rozwoju zawodowym, tym bardziej że Adam uważał to za słuszne. Ciągle wbijał mi do głowy, że z moimi kwalifikacjami powinnam co najmniej kierować firmą. Posłuchałam go więc. Trudno powiedzieć, czy tego żałuję. Do niedawna w ogóle nie rozważałam, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym za niego nie wyszła.

Kto wie, może zostałabym matką, bo nigdy nie wykluczałam takiej możliwości. Teraz jest już na to za późno. Nie ze względu na wiek, ale dlatego, że z kimś takim jak Adam nie chcę mieć dzieci. Zresztą on sam sprzeciwia się powiększeniu rodziny, więc nie ma sensu drążyć tego tematu.

Nie zaznałam przy nim radości

Gdyby wszystko się potoczyło inaczej w moim życiu, to kto wie, może odnalazłabym radość? Bo u jego boku jej nie zaznałam. Prawdę mówiąc, jedynie w pracy mogę złapać oddech i odpocząć. W czterech ścianach mieszkania czuję się jak nic nie warte zero.

Mój mąż właściwie subtelnie upokarza mnie na każdym kroku. Ani razu nie usłyszałam od niego słowa uznania, wiecznie tylko zrzędzi, że coś zrobiłam źle. Raz, że kiepsko doprawiłam schabowego, innym razem, że przysmaliłam biszkopt albo dałam za dużo cukru do deseru.

Mam problem z przygotowywaniem jedzenia, zawsze wychodzi mi niesmaczne. Kawa, którą parzę, też pozostawia wiele do życzenia. Kompletnie się nie znam na roślinach – to moja wina, że różane krzewy w ogrodzie uschły. Kiedy w końcu zatrudniłam ogrodnika, od razu usłyszałam pretensje, że marnuję kasę i powinnam sama się tym zająć.

Gdy awansowałam na dyrektora, zamiast usłyszeć gratulacje, dostałam reprymendę, że dopiero teraz przekonam się, jak wygląda codzienność. On, jako prezes firmy od wielu lat, tę codzienność znał jak własną kieszeń! 

Raz chodziło o to, że wynajęłam beznadziejną panią do sprzątania, która kompletnie sobie nie radzi, innym razem że kiepsko wyprasowałam mu koszulę. Kiedy broniłam się, sugerując, żeby w takim przypadku sam zajął się prasowaniem albo zatrudnił sprzątaczkę na własną rękę, słyszałam w odpowiedzi, że jestem bezużyteczna i nawet nie potrafię znaleźć odpowiednich pracowników. No to jaka ze mnie niby pani dyrektor?!

Narzekania dotyczyły praktycznie każdej sprawy. W pewnej chwili odpuściłam gotowanie. Powodem było to, że miałam masę roboty i do mieszkania wracałam dopiero późno w nocy.

Nie krępował się przy gościach

Kiedyś zarzucał mi, że jestem beznadziejną małżonką, bo w ogóle o niego nie zabiegam. Jednak kiedy przygotowywałam jedzenie dzień wcześniej, aby mógł je podgrzać po powrocie do domu, twierdził, że woli stołować się na mieście, niż grzebać w tym, co ugotowałam. Doszliśmy w końcu do wniosku, że ja będę jadła w pracy, a on sam sobie poradzi.

W soboty i niedziele bywało różnie, ale jeśli akurat byłam w domu i coś przyszykowałam, musiałam być przygotowana na jego uwagi. Nie krępował się nawet przy gościach! Od czasu do czasu wpadali do nas znajomi, a ja wtedy robiłam przystawki, surówki, makarony albo jakieś azjatyckie żarcie. Nigdy nie potrafił sobie odmówić przyjemności komentowania, zawsze musiał rzucić tekstem, że czegoś za dużo dosypałam, że się przypaliło albo że jest bez smaku…

Nigdy nie potrafiłam się odpowiednio zaprezentować w jego oczach. Uważał, że kompletnie nie radzę sobie z makijażem ani doborem ubrań, a moja fryzura wyglądała przyzwoicie tylko tuż po wizycie u fryzjera. Ale wtedy musiałam wysłuchiwać jego narzekań, że niepotrzebnie szastam pieniędzmi, bo gdybym potrafiła sama ułożyć sobie włosy, to nie musiałabym bez przerwy biegać do salonów.

Pewnego razu spytałam go, skąd ta jego mania na punkcie kasy. W końcu nasze dochody znacznie przewyższały nasze wydatki, nawet uwzględniając moje wizyty u kosmetyczki i coroczne wakacje za granicą. Wtedy usłyszałam, że tylko dzięki temu, jak on oszczędnie gospodaruje, możemy sobie na to wszystko pozwolić. Moje zarobki, które teraz niewiele odbiegały od jego, zbył lekką ręką!

Wolałam spędzać czas w biurze

Z tego powodu wolałam spędzać czas w biurze. W pracy otaczano mnie szacunkiem, nikt nie traktował mnie z góry ani nie bagatelizował moich obowiązków. Co więcej, nieustannie otrzymywałam sygnały, że jestem kompetentna w tym, co robię, że można na mnie polegać, jestem operatywna i profesjonalna...

Zgoła odmiennie niż w czterech ścianach mojego domu. To właśnie wśród współpracowników odnajdywałam pokrewne dusze, a małżonka postrzegałam raczej jako przykrą konieczność. Czemu zatem toleruję jego obecność? Przecież nawet jeśli uparcie dążyłby do odebrania mi domu, i tak byłabym w stanie kupić nowy. Musiałabym co prawda zaciągnąć pożyczkę, ale mam odłożone fundusze, lokaty, a także wysokie wynagrodzenie. Dlaczego więc to robię?

Moim zdaniem, sednem problemu jest uczucie samotności. Mimo, że krzyczy, upokarza i wszczyna kłótnie, to jednak jest obecny w moim życiu. Obawiam się, że mój wiek już nie sprzyja nawiązywaniu nowych relacji i poszukiwaniu partnera życiowego.

W wieku 36 lat, większość mężczyzn jest już po ślubie i ma dzieci. Poza tym, przez mój styl życia i pracę, nie mam dużego grona znajomych. Po powrocie z pracy, czekałby na mnie tylko pusty dom. A samotności obawiam się najbardziej ze wszystkiego na tym świecie.

Niewykluczone, że w przyszłości inaczej będę postrzegać swoją sytuację i być może uda mi się osiągnąć prawdziwą niezależność, a co za tym idzie – upragnione szczęście. Jednak obecnie po prostu zakończę pracę na dziś, spakuję swoje rzeczy i wrócę do mieszkania. W domu znów stanę się uległa i nieporadna, zupełnie inna niż energiczna szefowa, którą jestem w biurze. Ta codzienna przemiana to coś, w co żaden z moich kolegów z pracy pewnie by nie uwierzył.

Aneta, 36 lat

Czytaj także:
„Wzięliśmy ślub, bo była w ciąży. Dla żony koleżanki były ważniejsze niż nasze dziecko. Po 2 latach miałem dość”
„Po rozwodzie umówiłam się z byłym chłopakiem na wspominki. Już wiem, czemu nie wchodzi się 2 razy do tej samej rzeki”
„Znalazłam bogatego faceta, żeby żyć na poziomie. Nie sądziłam, że do jego portfela nie pozwoli mi się dobrać teściowa”

Redakcja poleca

REKLAMA