„Poderwałam go na straganie, ale okazał się robaczywym jabłkiem. Nie potrzebuję maminsynka z problemami”

kobieta na targu fot. Halfpoint Images
„Okłamała go, że cierpi na wadę serca i w każdej chwili może mieć atak. Robiła wszystko, by nie odstępował jej na krok”.
/ 04.05.2024 22:00
kobieta na targu fot. Halfpoint Images

Od przeszło czterech tygodni chodzę do pracy na piechotę, licząc na to, że gdzieś na swojej drodze go zobaczę. Wyobrażam sobie, jak podjeżdża autem, parkuje i rozmawiamy jak za dawnych czasów...

Ewentualnie wychodzi z pobliskiego banku, sklepu spożywczego czy z apteki, obojętne skąd. Rzuci coś w stylu: „Ania? Ale niespodzianka! Wyskoczymy na kawkę w nasze ulubione miejsce? Tęskniłem, czemu się nie odzywasz?”. Ja na to odpowiem, że on równie dobrze mógłby zadzwonić i że czekałam na kontakt. Wtedy na jego twarzy pojawi się uśmiech, a ja zatopię spojrzenie w tych jego ciepłych, pogodnych oczach.

Oczywiście jak zawsze będę wyglądała wspaniale. Od razu wyczuję w jego spojrzeniu, że mu się podobam i to doda mi pewności siebie. Nagle wszystko pomiędzy nami stanie się nieskomplikowane i oczywiste. Tak jakby nasze przykre przejścia i te żenujące, nieprzyjemne słowa, które padły, nigdy nie miały miejsca.

Droga do pracy jest koszmarna: cała rozkopana, bo wymieniają chodnik i montują betonowe skrzynie na kwiaty. Kiedyś będzie tu pięknie, ale mnie to nie cieszy. Bez niego wszystko traci znaczenie. Nasz związek trwał blisko rok. Najcudowniejsze miesiące, jakie przeżyłam!

Jakoś mi nie wychodziło z facetami

Spotkałam go w dość banalnych okolicznościach: na zakupach. Mam taki nawyk, że obwąchuję pomidory. Kiedy czuć od nich mocny, wyrazisty, słoneczny zapach, to oznacza, że będą pyszne. Kiedy miałam ogródek w domu rodzinnym, właśnie tak pachniały świeże, zerwane prosto z krzaka. To już przeszłość, ale aromat dojrzałych pomidorów przywołuje tamte wspomnienia i wtedy robi mi się jakoś tak miło w środku.

– No i jak? – zagadnął, wychylając się zza kontuaru. – Mają zapach mokrej gleby po ulewie, zgadza się?

– W sumie coś w tym jest – przytaknęłam. – Zwłaszcza te malinowe. Chyba skuszę się na parę sztuk.

– Wybiorę dla pani te najładniejsze – zadeklarował. – Kromka chleba posmarowana masłem, a na to pomidorek… Niczego więcej nie potrzeba!

– Tak, też to uwielbiam. Poproszę kilo.

– Dołożę w gratisie tamte dwa do spróbowania, nowy gatunek. Niemal bez pestek w środku, sam aromat.

Wręczając mi resztę, nieznacznie musnął moje palce. To było przyjemne. Zwykle nie przepadam za taką poufałością, ale ten ruch wydał się tak naturalny i serdeczny.

– Jeszcze tu zajrzę – rzuciłam na pożegnanie, a on odparł, że nie ma co do tego wątpliwości.

– Moje warzywa są najlepsze w okolicy – oznajmił z przekonaniem. – A dla tak sympatycznej klientki na pewno wybiorę coś specjalnego!

Systematycznie dwa razy na tydzień zaopatrywałam się w warzywa i owoce u tego konkretnego sprzedawcy. Zauważał mnie z oddali i nawoływał:

– No wreszcie! Specjalnie dla pani dziś mam jabłuszka – cokolwiek tylko w danym momencie dojrzewało w sadzie i na jego przydomowej działce, lądowało również na ladzie, niezmiennie chrupiące, dorodne i wyborne.

Do jego stoiska ustawiała się długa kolejka klientów, ponieważ słynął z sympatii i rzetelności. Oprócz tego prezentował się całkiem atrakcyjnie: postawny, słusznego wzrostu, ze skórą muśniętą słońcem, burzą loków na głowie i radosnym spojrzeniem. Zrobił na mnie duże wrażenie.

Można powiedzieć, że w relacjach z facetami los mi dotychczas nie sprzyjał, mimo że od zawsze uważano mnie za atrakcyjną babkę. Nigdy nie stanęłam na ślubnym kobiercu, a mój synek, choć wychowuję go sama, ma nazwisko swojego biologicznego taty. Kontakt z nim był jednak słaby, a o alimenty musiałam się nieźle naszarpać. Nasz związek trwał zaledwie trzy lata i przypominał jazdę na diabelskim młynie – raz w górę, raz w dół, w kółko to samo, aż kręciło się w głowie. W końcu się rozstaliśmy. Przeniosłam się daleko od niego i jakoś poukładałam sobie życie tak, że byłam całkiem zadowolona.

Rzuciła łyżką o blat

Syn dorastał w zdrowiu, jednak stawał się koszmarnym egoistą, ponieważ całe życie kręciło się wokół niego. Błyskawicznie zdał sobie sprawę, że nie potrafię odmówić żadnej jego zachciance i przebiegle to wyzyskiwał.

Dzielimy wspólnie trzypokojowe mieszkanie. Maciuś zajmuje dwa z nich, z których jedno przeznaczone jest do nauki i pracy przy komputerze, a drugie służy za sypialnię. Ja mam najskromniejszy pokój. Wyszłam z założenia, że moje potrzeby są niewielkie. Kiedy Artur, mój nowy znajomy ze straganu, wpadł do mnie po raz pierwszy na kawę, od progu rzucił:

– Dlaczego gnieździsz się w takiej klitce? Powinnaś zająć najbardziej przestronny i najwygodniejszy pokój, bo ci się to zwyczajnie należy!

Mój synek to dosłyszał. Momentalnie się zjeżył i było jasne, że raczej się nie polubią.

– Niech ten typ trzyma się z daleka – oznajmił Maciek po jego wyjściu. – Nie zamierzam go tu oglądać! Wbij to sobie do głowy, mamuś, ten gość nie jest dla ciebie odpowiedni!

Powinnam wtedy pokazać, na co mnie stać i walczyć o swoje. Mój teren, moi znajomi, moje życie – gdybym od razu wyraźnie to zaznaczyła, sytuacja mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Ale nie tylko ja zawiniłam. Mama Artura, kobieta po osiemdziesiątce, też nie ułatwiała nam życia. Błyskawicznie zorientowała się, że jej synek ma poważną kandydatkę na dziewczynę i ruszyła do boju o niego. Nie cofnęła się przed niczym, żeby mnie upokorzyć, dawała mi nieźle w kość!

Jakieś piętnaście minut po tym, jak się spotykaliśmy, jego telefon non stop dzwonił. Za każdym razem Arti od razu reagował, bo panicznie bał się o swoją mamę. Nagadała mu, że cierpi na poważną wadę serca i nawet chwila, gdy go przy niej nie ma, może wywołać u niej atak. Kochał ją nad życie i twierdził, że gdyby faktycznie coś jej się przytrafiło, wyrzuty sumienia zwyczajnie by go zjadły żywcem.

Wydzwaniała też do mnie. Nie wiem, skąd mój numer, pewnie Artur jej dał.

– Nic na to nie poradzimy, skarbie – wyjaśniał. – Prędzej czy później zrozumie, jak wiele dla mnie znaczysz i przestanie nas męczyć. Musisz to jakoś przeczekać.

Pewnego razu Artur zaproponował, żebym wpadła do nich na niedzielny obiad. Jego matka, napięta jak struna, siedziała przy stole, mierząc mnie niezbyt przychylnym wzrokiem. Ani słowem nie odpowiedziała na moje „dzień dobry”, ignorowała wszystkie próby nawiązania sympatycznej konwersacji, a na koniec z hukiem rzuciła łyżką o blat, wrzeszcząc, że nie tknie jedzenia, bo nie podoba jej się kompania, z którą ma jeść. Poczułam się tak dotknięta, że aż się poryczałam.

Twój syn wyląduje za kratkami!

– Nie zachowuj się jak smarkula – Artur jak zwykle zbagatelizował sytuację. – Nie zawracaj sobie głowy humorami mojej matki. Ja olewam fochy twojego syna, więc ty też daj sobie na luz. Prędzej czy później im przejdzie.

Cóż, myliłam się sądząc, że to przejdzie bez echa… Mój dzieciak urządził niezłą aferę w sieci. Obrzucił Artura najgorszymi oskarżeniami, twierdząc, że rzekomo podlewa swoje warzywa tonami sztucznych nawozów. I choć wyglądają jak z obrazka, to są naszpikowane toksynami. Znajomi przybiegali do mojego faceta, pokazując mu te wszystkie kłamstwa. Nie muszę mówić, że wpadł we wściekłość i nalegał, żebym przemówiła smarkaczowi do rozumu.

– Dość tego, zaraz skończy mi się cierpliwość – ostrzegał. – Musi przestać!

– A może ty pogadałbyś ze swoją matką? – odparowałam. – Od rana do nocy wydzwania, dopytując się, gdzie się podziewasz i sugerując, że na pewno łazisz z jakimiś panienkami.

– Jak to gdzie? Przecież spałem w pokoju obok! Co znowu strzeliło do głowy starej?

– Próbuje zaszczepić we mnie podejrzenia, że masz romans – stwierdziłam. – Chce, żebym ci zrobiła karczemną awanturę.

Myślę, że jakbyśmy trzymali się razem, to pewnie dalibyśmy radę. Rodzina i znajomi cały czas stawiali nam na drodze różne bariery i utrudnienia. Próbowaliśmy nie dać się pokonać. Aż któregoś popołudnia Artur wpadł do domu bardzo zdenerwowany.

– Przepraszam cię bardzo, Aniu – rzucił zaraz po wejściu – ale twój synuś nasłał na mój stragan bandę chuliganów, którzy zdemolowali budkę i zniszczyli mi większość towaru. Przekaż mu, że następnym razem nie puszczę mu tego płazem! Wyląduje za kratkami!

Faktycznie, miał rację, ale zabolało mnie to, jak mówił o moim synu, dlatego poprosiłam go, aby sobie poszedł i trochę się uspokoił. Nigdy wcześniej nie żegnaliśmy się pokłóceni. Kolejną noc spędziłam bezsennie.

Matczyne serce jest naiwne; rozpada się na setki kawałeczków, cierpiąc w milczeniu, ale nie zbuntuje się ani nie pomyśli o własnych potrzebach. Starałam się pogodzić dwa przeciwieństwa, mimo iż zdawałam sobie sprawę z beznadziejności tej sytuacji. Jakby tego było mało, do mojego matczynego serca dołączyło jego synowskie serce. Zawał był nieunikniony. Zaczęliśmy zacięcie dyskutować, aż w końcu zdecydowaliśmy się wyjechać na trzy dni poza miasto, by tam w ciszy i spokoju coś postanowić. Ledwo wyjechaliśmy poza granice miasta, zadzwonił jego telefon.

– Nie odbieraj – poprosiłam, ale Artur stwierdził, że musi, ponieważ jego mama od wczoraj kiepsko się czuje.

Gdy dotarły do mnie jego słowa: „Niedługo wrócę” od razu wiedziałam, że to finał naszej relacji. Podwiózł mnie pod klatkę, ale nawet nie wysiadł z auta, by pomóc mi z bagażem. Od tamtej chwili nie usłyszałam od niego ani słowa. Teraz tkwię u stóp tego przeklętego diabelskiego młyna. Coś się zacięło w tym mechanizmie i raczej już nie ruszy. Sama nie dam rady tego ogarnąć, więc krążę w poszukiwaniu Artura. Może we dwójkę jakoś byśmy to ruszyli? Ale on jakby rozpłynął się w powietrzu, przepadł bez śladu…

Anna, 42 lata

Czytaj także:
„Mąż zazdrościł mi większej pensji, a taka kasa nawet mu się nie śniła. Szybko rozbiła nasze małżeństwo”
„Harowałam, a on prowadził beztroskie życie. Wreszcie kazałam mu się wynosić. Nie będę łożyła na darmozjada”
„Mąż częściej niż do dzieci, zaglądał do butelki. Codziennie martwiłam się, czy z pracy wróci prosto, czy slalomem”

Redakcja poleca

REKLAMA