Powiedział, że powinnam wczuć się w jego sytuację. Jego obecna partnerka jest w ciąży i jej sytuacja jest gorsza od mojej. Do tego borykają się z przejściowymi trudnościami finansowymi, więc muszę być cierpliwa, bo on nie jest w stanie niczego mi zapewnić.
Nigdy mi nie powiedział, że mnie kocha
Posłużył się dokładnie takim sformułowaniem: „nic nie mogę ci dać". Zupełnie jakbym prosiła o wsparcie z litości, a nie dyskutowała o alimentach, które zgodnie z prawem należą się naszemu dziecku. Nawet się nie zająknął, nie mrugnął okiem i nie odczuwał najmniejszego wstydu, kiedy to mówił.
– Pomyślałeś o naszym dziecku? – odparłam, wiedząc doskonale, że nie umówiłam się z nim na kawę tylko po to, by roztrząsać moje zranione uczucia. – Chłopak na pewno tęskni za ojcem. No i przydałoby mu się twoje wsparcie finansowe.
– Według ciebie liczy się tylko forsa! – zdenerwował się nie na żarty i rąbnął pięścią w stolik. – Koniec tej rozmowy! Nie zamierzam dać się zastraszyć ani być twoim bankomatem! – wydarł się wściekle, po czym zerwał się z miejsca i pognał do wyjścia, zapominając uregulować swój rachunek.
Miałam ochotę ryczeć i wrzeszczeć w tym samym momencie, bo tyle czasu zajęło mi przyznanie się przed sobą, że byłam z totalnym darmozjadem. Gdybym przejrzała na oczy wcześniej to nie zaszłabym w ciążę i nie słuchałabym teraz tych jego bzdurnych wymówek.
Nie wierzyłam, że ktoś taki jak ja, szanowana nauczycielka pracująca z trudnymi nastolatkami, dała się tak nabrać… Janek ani razu nie powiedział mi, że mnie kocha. Domyśliłam się, że stracił dla mnie głowę jedynie po tym, jak się do mnie odnosił i w jaki sposób się przy mnie zachowywał. Cały się trząsł, gdy pierwszy raz poszliśmy do łóżka.
– Bardzo dużo dla mnie znaczysz, Edytko – powiedział, gdy już było po wszystkim.
Ciągle to powtarzał, kiedy byliśmy razem. A ja, głupia, cieszyłam się, że jestem dla niego tak ważna. Żaden inny mężczyzna wcześniej nie zabiegał o mnie w taki subtelny sposób.
Nie mam pojęcia, dlaczego uważałam, że prawdziwi faceci nie mówią o uczuciach i nie wyznają miłości. Więc nie drążyłam, co tak naprawdę znaczy dla niego słowo „ważna”, które powtarzał jak mantrę. Kochałam go i to było dla mnie wystarczające.
Gdy pojawił się Janek, moje życie nabrało nowego sensu. Planowałam wspólną przyszłość, dlatego zdecydowałam się na kredyt mieszkaniowy. Zaczęłam też dorabiać w poradni, żeby stać nas było na jego ukochane dania kuchni azjatyckiej. Zależało mi, żebyśmy ubierali się w ciuchy z naturalnych tkanin, szyte przez firmy, które uczciwie traktują swoich pracowników.
Przez cztery lata ani razu nie powiedziałam mu, żeby dorzucił się do wspólnych kosztów. Nie zapłacił choćby grosika za telewizję czy rachunki za wodę, nie mówiąc już o wyprawach do sklepów z ekologicznym jedzeniem, które tak chętnie odwiedzał.
Było mi potwornie ciężko
Czułam się przemęczona, dopadały mnie różne choróbska, miałam chwile słabości i czułam wypalenie zawodowe, czasem głowa pękała mi z bólu. Wtedy Janek psioczył na moich szefów, narzekał na bezczelne wykorzystywanie pracowników i ten nasz dziki, polski kapitalizm, który wysysa z ludzi krew.
Mój partner zawsze proponował mi najlepsze sposoby na relaks – od ziołowych naparów, poprzez ćwiczenia odprężające, aż po sesje masażu i aromaterapię z użyciem kadzideł. Szukał dla nas ciekawych kierunków na wakacyjne podróże. Ani razu jednak nie zająknął się nawet półsłówkiem o tym, że mógłby dorzucić się do któregokolwiek z tych wydatków. Po prostu dorobić trochę grosza do swojej marnej wypłaty, wspomóc nasze comiesięczne zobowiązania finansowe i tym samym zdjąć ze mnie część ciężaru.
– Zdajesz sobie sprawę, że nie umiałbym pracować u kogoś w jakimś korpo. Nie należę do typu potulnych, konformistycznych podwładnych, nie dam się osaczać – wyjaśniał, pokazując jednocześnie, co nas różni.
Jako właściciel małego biznesu IT jego zarobki ledwo przekraczały średnią pensję w kraju. Mimo że w głowie kiełkowało mu mnóstwo kreatywnych koncepcji i potrafił z zapałem dyskutować o wszystkim bez końca, jakoś nie szło mu przekonywanie do siebie ewentualnych klientów.
Zdarzało się, że przechodził trudniejsze okresy. W takich momentach izolował się od świata, pakował plecak i wyruszał w podróż w Tatry albo w Alpy.
– W tych miejscach odnajduję siebie, tam mogę w ciszy i spokoju nad wszystkim się zastanowić –mawiał tuż przed tym, jak znikał na parę dni.
Ani razu nie spytał, czy mam ochotę jechać z nim. I tak bym przecież nie mogła, bo ciągle byłam w pracy albo siedziałam na jakichś dodatkowych szkoleniach. Nie pytałam go, skąd ma kasę na te wszystkie podróże. Zakładałam, że zbierał z tego, co wyciągał ze zleceń, bo przecież na nic innego nie wydawał pieniędzy…
Nieraz przychodziło mi do głowy, że mógłby się trochę nagiąć i poszukać jakichś dodatkowych zajęć, dogadać się z jakimś większym inwestorem i zrobić coś, o czym od dawna mówił.
– Byłoby nam trochę lżej. Moglibyśmy coś zaoszczędzić, zabezpieczyć się na przyszłość – zagadywałam niepewnie, a Janek ciężko wzdychał i mówił, że spróbuje.
Ale chyba się tym nigdy nie zajął, bo zawsze brał tylko drobne zlecenia za kiepską kasę. Sama też miałam w tym swój udział, bo udawałam, że nie widzę, jak mnie wykorzystuje i chwaliłam go nawet za drobnostki, zamiast spojrzeć prawdzie w oczy.
Harowałam, a on prowadził beztroskie życie
Byłam taka szczęśliwa, mając przy sobie bystrego i światowego faceta, ale jednocześnie przerażała mnie perspektywa kompromitacji i samotnego życia. Kiedy dotarło do mnie, w jak beznadziejnym położeniu się znalazłam, było już za późno. Zaszłam w ciążę, mimo że Janek dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że ten fakt go nie uszczęśliwia.
– Nie mam pojęcia, czy damy radę – marudził. – Zbliżasz się do czterdziestki, co będziesz robić z tym bobasem za dekadę albo dwie? Będziecie razem latać po klubach? – chichotał, jakbym była jego przelotną znajomą, a nie wieloletnią życiową partnerką. Jakby dziecko było moim widzimisię.
Oprócz tego nie omieszkał zaznaczać przy każdej nadarzającej się okazji, że nie da rady wyżywić jeszcze jednej gęby. Zupełnie jakbyśmy do tej pory żyli na jego garnuszku. Nie odzywałam się słowem, łudząc się nadzieją, że gdy tylko nasze maleństwo pojawi się na świecie, wszystko nagle zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Dopiero po dwóch latach wspólnego życia dotarło do mnie, że głównym powodem, dla którego wciąż żyłam z Jankiem, był paniczny lęk przed samotnością. Moje uczucia względem niego nie wygasły, ale skurczyły się, zepchnięte w kąt pod nawałem codziennych problemów, z którymi dzień w dzień zmagałam się sama jak palec.
Któregoś dnia usiadłam, żeby przeanalizować nasze roczne wydatki. Wtedy coś do mnie dotarło. Gdy zsumowałam dochody i wydatki, zrozumiałam, że mój ukochany, a zarazem tata naszego malucha, przez okrągły rok dorzucił raptem pięćdziesiąt złotych do naszego wspólnego budżetu i kupił dziecku tylko jedną zabawkę. To uświadomiło mi, że pojawienie się syna w żaden sposób na niego nie wpłynęło.
Wpadłam w szał i zagroziłam, że jeśli nie będzie płacił na utrzymanie naszego syna, to niech się wynosi na zawsze. Jak za każdym razem, gdy dochodziło do podobnych scen, początkowo udawał skruchę i obiecywał, że się poprawi.
Pewnie myślał, że poprzeklinam trochę i w końcu machnę ręką, godząc się z tym, jak jest. Ale tym razem nie wytrzymałam. Kazałam mu się wynosić. Gdzieś tam we mnie tliła się jeszcze nadzieja, że strata rodziny wreszcie otrzeźwi tego Piotrusia Pana, ale jak zwykle w tym przypadku grubo się pomyliłam.
Utrzymywali ich jej rodzice
Po rozstaniu Janek przeprowadził się z powrotem do domu rodzinnego, a jeszcze przed Sylwestrem zdążył sobie znaleźć nową kobietę. Ożenił się z tą kobietą, choć kiedy byliśmy razem twierdził, że małżeństwo to przeżytek. Na tym jednak skończyły się jego starania, by być głową rodziny.
Teraz Janka i jego nową wybrankę w głównej mierze sponsorowali jej rodzice. Jakoś bym to przełknęła, gdyby choć raz podjął próbę bycia lepszym tatą.
On jednak ani razu nie pojawił się w odwiedzinach u syna, nie dzwonił do niego, a co dopiero wspomnieć o dawaniu jakichkolwiek pieniędzy na jego utrzymanie.
W końcu, zmuszona okolicznościami wytoczyłam Jankowi proces o alimenty. Wtedy po raz pierwszy się do mnie odezwał. Wyszedł z propozycją spotkania w neutralnym miejscu. Ale nie w mieszkaniu, przy dziecku, tylko gdzieś na mieście.
Miałam nadzieję, że uda nam się porozumieć bez udziału sędziego. Liczyłam, że przedstawi jakąś propozycję finansową i wspólnie znajdziemy rozwiązanie tej patowej sytuacji, ale on jak zwykle zaczął się nad sobą użalać. Kolejny raz spotkaliśmy się dopiero na sali sądowej. Miał dar przekonywania, więc z łatwością przedstawił sądowi swoją wersję wydarzeń i wyjątkowo trudną sytuację życiową.
Przyznano mu absurdalnie niskie alimenty w kwocie 250 złotych, których i tak nie płacił. Po rocznych przepychankach sprawa trafiła w ręce komornika. Wtedy wreszcie zaczęłam dostawać choć część należnych mi środków z Funduszu Alimentacyjnego.
Zdaję sobie sprawę, że odzyskanie czegokolwiek od byłego partnera graniczy z cudem, ponieważ ledwo wiąże koniec z końcem, a mimo to w jakiś sposób radzi sobie z utrzymaniem siebie, dachu nad głową oraz wykarmieniem nowej rodziny.
Ostatni raz widziałam Janka, gdy przemierzał ulicę w modnej i eleganckiej kurtce oraz równie modnym obuwiu. Wysportowana sylwetka, zrelaksowana postawa, pochłonięty rozmową ze znajomym. Ponoć niedawno wrócił z wyprawy do Tybetu, gdzie nareszcie mógł nabrać dystansu do bezwzględnego kapitalizmu i pogoni mieszkańców Zachodu za dobrami doczesnymi. W końcu spędził sam ze sobą trochę czasu, co umocniło go w przekonaniu, że lepiej „być” niż „mieć”…
Edyta, 42 lata
Czytaj także:
„Facet olewał mnie, odkąd byłam w ciąży. Ja zajmowałam się dzieckiem, a on imprezował z laskami”
„Wątpliwości przed ślubem uratowały mnie przed marnym losem. Narzeczony pokazał swoje prawdziwe oblicze”
„Facet wyrzucił mnie ze swojego życia jak stary mebel. Zamiast współczucia, dostałam od bliskich wiązankę pretensji”