„Jeden dotyk młodego przystojniaka sprawił, że zapomniałam o mężu. A potem puściły mi wszystkie hamulce”

szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„Dzięki Pedro odkryłam, że nie jestem tylko osobą pełniącą rolę żony, mamy czy kury domowej. W końcu, po sześćdziesiątce, mogę być po prostu sobą – kimś, kto ma pełne prawo dążyć do szczęścia, choćby oznaczało to porzucenie ścieżki, którą kroczyłam przez tyle lat”.
/ 12.01.2025 20:00
szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Od niepamiętnych czasów byłam związana z Markiem. Zakochałam się w nim jeszcze jako nastolatka w liceum i był moją pierwszą prawdziwą miłością. Wspólne dni mijały nam bez większych trosk, a radosny śmiech naszych dwóch wspaniałych chłopców wypełniał każdy kąt domu. Rodzinne spotkania przy świątecznym stole i wspólne wieczory spędzone na oglądaniu ulubionych filmów były naszą codziennością. Wydawało się, że po 35 latach nasze małżeństwo jest nie do zburzenia, jednak okazało się, że nawet najtrwalsze fundamenty mogą się z czasem pokruszyć.

Mąż stał się leniwcem

Każdego wolnego dnia mój mąż Marek rozkładał się wygodnie przed telewizorem, oglądając w kółko te same skecze kabaretowe. Jego nieustanne wołanie "Halinka, przynieś mi piwo" odbijało się echem po całym mieszkaniu. Wykorzystywał swoją pracę na budowie jako pretekst, by nie robić kompletnie nic w domu. Sama harowałam na dwa etaty – w pracy i zajmując się domowymi sprawami. Choć nie było między nami awantur, czułam, jak nasze małżeństwo powoli szarzeje i traci swój dawny blask.

Niegdyś wspólne łóżko dawało nam poczucie jedności i bezpieczeństwa, ale teraz przypominało zimną przestrzeń, gdzie każde z nas okupowało własny, oddalony kawałek. Po jakimś czasie przestało mi to nawet przeszkadzać – wolałam trzymać się z dala od jego denerwującego chrapania. Kiedy synowie przenieśli się na studia do Warszawy, otoczyła mnie samotność, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej dotkliwa.

Monotonia towarzyszyła mi na każdym kroku. Dni ciągnęły się od weekendu do weekendu, a moją jedyną rozrywką było chodzenie na msze oraz spotkania przy kawie z koleżankami z chóru – Ewą i Jaśką. Te wspólne momenty dawały mi szansę, by przez chwilę nie myśleć o szarej rzeczywistości.

Chciałam uciec od rutyny

Wszystko zaczęło się od przypadkowej ulotki znalezionej w kościele –organizowano wyjazd do Włoch. Od razu poczułam, że to znak od losu, moja przepustka do innego świata. Na koncie leżało trochę pieniędzy i bez wahania postanowiłam je wykorzystać. Chciałam uciec, choćby na moment, od rutyny, od męża wiecznie oglądającego kabarety – od życia, które zaczynało mnie przytłaczać.

Koleżanki od razu zapaliły się do pomysłu. Marzenia o zobaczeniu Rzymu, spacerze po Koloseum i wspólnej modlitwie z papieżem było im bardzo bliskie. Dokładnie w ten sam sposób przedstawiłam plan mojej rodzinie. „Muszę pojechać na pielgrzymkę do Rzymu, pomodlić się w Watykanie, kupić poświęcony różaniec i odnowić swoją wiarę".

Marek wprawdzie wyrażał swoje niezadowolenie, ale wiedziałam, że nie może mi przeszkodzić. W moim umyśle decyzja była już podjęta.

– Halinko, znowu organizujesz sobie wyjazdy? Chcesz zaliczyć kolejną świątynię? – zapytał Marek, wpatrując się w ekran telewizora.

– Przecież to nie tylko świątynia. Pomyśl, to przecież Włochy i Rzym... –starałam się wzbudzić w nim choć trochę zainteresowania i wsparcia.

– No tak, jasne, rozumiem. No to jedź i miło spędź czas... –odpowiedział takim tonem, że poczułam w sercu tęsknotę za czymś więcej niż tylko jego przyzwoleniem.

Było cudownie

Termin wyjazdu zbliżał się szybko. Byłam podekscytowana, chociaż wciąż nie mogłam zapomnieć, jak zareagował Marek, gdy powiedziałam mu o szansie spełnienia mojego snu. W końcu nadeszła TA chwila.

Bajecznie kolorowe budynki, aromat świeżego espresso i melodia włoskich głosów wypełniały nasze codzienne chwile. Pod koniec dnia, zmęczone, ale szczęśliwe, rozsiadałyśmy się na zimnych stopniach, zajadając gorącą pizzę i przyglądając się miejscowej społeczności. Właśnie o takim życiu marzyłam!

Po co tkwić w czterech ścianach własnej kuchni i wysłuchiwać tych samych programów rozrywkowych, które Marek włącza non stop, skoro można żyć tak pięknie?!

– Jak myślisz, czy Marek w ogóle zorientował się, że cię nie ma? – dociekała Ewa z nutą zainteresowania i zmartwienia w głosie.

– On? Pewnie tylko przy pustej lodówce, gdy kończy mu się piwo – rzuciłam z wyraźną goryczą.

– Hala, nie oceniaj go tak ostro. To, że nie pokazuje swoich uczuć, nie oznacza jeszcze, że ich nie ma – wtrąciła Jaśka, starając się rozładować napięcie.

Ten facet miał charyzmę

Nagle usłyszałyśmy charakterystyczny, południowy akcent, który zwrócił naszą uwagę.

– Ciao! Może macie ochotę na typowo włoską imprezę dzisiejszego wieczoru? – odezwał się po angielsku facet o głębokim, przenikającym spojrzeniu, prezentując nam szeroki uśmiech.

– Hej, właściwie to przyjechałyśmy na wycieczkę... – odpowiedziała Ewa, ale jej głos zmiękł pod wpływem jego uroku.

– Tym bardziej warto poznać, jak wygląda nasza włoska gościnność! – zawołał radośnie nieznajomy, mówiąc, że ma na imię Pedro.

Okazało się, że pochodzi z Hiszpanii, ale od wielu lat nazywa Rzym swoim domem. Był młodszy od nas o dobre 15 lat, a może więcej.

Poszłyśmy na tę imprezę. Kiedy pojawił się Pedro, wciągnął mnie jak w szalony taniec. Nie mogłam się oprzeć. Każdy jego gest, ten promienny uśmiech i brzmienie mojego imienia w jego ustach – to wszystko sprawiło, że wróciłam do czasów nastoletniej beztroski. I chciałam więcej.

Chciałam tego

– Halinko, jesteś pewna... że to dobry pomysł? – zapytała Jaśka podczas powrotu do hotelu.

– Szczerze? Sama nie jestem przekonana –odpowiedziałam cicho, choć czułam, że moje serce już podjęło decyzję.

Kolejnego dnia, gdy pozostali uczestnicy ruszyli na zwiedzanie, ja się wymigałam rzekomą niedyspozycją żołądkową. Koleżanki były wstrząśnięte moją przemianą, chociaż w sumie mogły się tego spodziewać. Dostrzegły ten szczególny błysk w spojrzeniu i zauważyły, że wystarczyła mi jedna noc, by stać się inną osobą. Mam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie o kilka dekad! Odkryłam w sobie na nowo zdolność do szczerego uśmiechu i okazywania ciepłych uczuć! To wprost niewiarygodne. A co ciekawe, nawet moje problemy z kolanami są tu mniej dokuczliwe niż w kraju, mimo że przemierzamy cały Rzym pieszo.

Czułam, że żyję

Każda minuta z Pedro sprawiała, że na nowo budziły się we mnie emocje, o których myślałam, że bezpowrotnie zniknęły. Wyrzuty sumienia powinny mnie dręczyć, ale jedyne, co czułam, to przypływ życiowej energii.

Włóczyliśmy się razem po rzymskich zaułkach wyłożonych kocimi łbami, podczas gdy popołudniowe promienie słońca leniwie pieściły nasze twarze. Szliśmy w kierunku urokliwego placyku, gdzie szemrząca fontanna tworzyła oprawę dla naszego rozkwitającego uczucia. Poczułam, jak jego ręka ostrożnie odnajduje moją i nasze dłonie splatają się ze sobą.

– Spójrz na tę fontannę – zwrócił się do mnie Pedro. – Stworzył ją pewien człowiek, który tak głęboko kochał, że postanowił pokazać swoje uczucia poprzez wodę i marmur. – Jego słowa docierały do mnie łagodnie, a ja byłam wdzięczna za wszystkie godziny spędzone nad nauką angielskiego, które teraz pozwalały mi rozmawiać z tym fascynującym mężczyzną.

Miałam motylki w brzuchu

Patrzyłam w jego oczy, gdzie odbijał się kawałek firmamentu – tak intensywnie błękitnego, że zdawał się być nierealny. Gdy zbliżył swoją twarz do mojej, poczułam delikatne muśnięcie warg, które sugerowało coś znacznie głębszego niż przelotną bliskość.

Co ty ze mną wyrabiasz? – szepnęłam, gdy nasze usta delikatnie się stykały.

– Bo dostrzegam w tobie tłumioną radość, która chce się wyrwać na wolność. Chcę być osobą, która sprawi, że znów zaczniesz się uśmiechać i naprawdę żyć – odparł, wypowiadając słowa, które na zawsze zapadły mi w pamięć.

Gdy zapadł zmrok, siedzieliśmy razem na balkonie, podziwiając panoramę rzymskich ulic. Metropolia migotała pod nami niezliczonymi lampami, które jakby pulsowały w zgodzie z rytmem naszych serc. Kiedy Pedro sięgnął po butelkę i nalał wina, mimo że zazwyczaj stroniłam od trunków, tym razem nie odmówiłam. Wznieśliśmy toast, celebrując śmiałość, radość istnienia i momenty, które na zawsze zostaną w naszej pamięci.

– Za nas – usłyszałam jego głos, a unosząc kieliszek do góry, miałam wrażenie, że uczestniczę w czymś wyjątkowo uroczystym.

Było tak romantycznie

Zmierzch powoli zapadał, gwiazdy jedna po drugiej pojawiały się nad nami, gdy Pedro porwał mnie do tańca. Wokół panowała cisza, przerywana jedynie biciem naszych serc i delikatnym gwarem dobiegającym z oddali. Mimo braku melodii, poruszaliśmy się razem, a on prowadził mnie z taką gracją, jakbyśmy występowali w prywatnym spektaklu tanecznym.

– Pedro, pierwszy raz czuję się tak podczas tańca... jakby wszystko inne przestało istnieć –wyszeptałam, poddając się płynnie jego prowadzeniu.

Coś zrozumiałam

Spoglądałam z balkonu wynajętego przez Pedro mieszkania na rozświetloną panoramę miasta. Na kolanach trzymałam notes, gdzie chciałam przelać swoje przemyślenia w formie listu do Marka.

"Drogi Marku" – napisałam na początku, lecz pierwsze słowo zabrzmiało dziwnie nieszczerze. Zaczęłam się zastanawiać nad naturą moich uczuć do niego – może to nie była prawdziwa miłość, a jedynie przyzwyczajenie, które z biegiem czasu zamieniło się w wygodny nawyk? Skreśliłam początek i postanowiłam napisać inaczej.

"Marku, spędziliśmy razem tyle czasu pod jednym dachem, tworząc wspólną historię. Nasze życie wzbogaciło się o dwójkę cudownych chłopców i stworzyliśmy dom pełen... właściwie czego? Monotonii, przewidywalności, może pustki? Próbowałam sprostać wszystkim rolom – być idealną żoną, towarzyszką życia i mamą. Jednak gdzieś w tym wszystkim zniknęła dawna Halina, ta młoda dziewczyna pełna marzeń o wielkiej przygodzie."

Każde kolejne zdanie, które przelewałam na papier, przypominało otwieranie zakurzonego, zapomnianego słoika – było wyzwaniem, ale przynosiło ukojenie. Z moich myśli wypływał nieprzerwany potok wspomnień, uczuć i niespełnionych pragnień, znacząc ślad na kolejnych stronach.

"Czuję że powinnam ci coś powiedzieć, choć nie jest mi łatwo. W moim życiu pojawił się ktoś nowy. Ten człowiek sprawił, że znów zaczęłam odczuwać emocje, które gdzieś po drodze zaginęły. Nie chcę zrzucać na ciebie winy – widocznie los tak to zaplanował. Pewnie oboje musimy iść innymi ścieżkami. Ja muszę zrozumieć siebie na nowo, a ty... zasługujesz na kogoś, kto da ci prawdziwą miłość, nie namiastkę uczucia, którą między sobą stworzyliśmy."

Schowałam napisany list, zastanawiając się, czy kiedyś będę gotowa go wysłać. Wstałam z krzesła i ruszyłam do salonu, gdzie cierpliwie czekał na mnie Pedro.

Nie miałam wątpliwości

– Halina, na pewno dobrze to przemyślałaś? – zapytał z wyraźnym niepokojem w głosie.

Patrząc w jego oczy, odpowiedziałam zdecydowanie:

– Tak, nie mam wątpliwości. Nie warto marnować czasu na życie pełne wyrzutów i pozbawione miłości. Nadszedł moment na nowy start.

Zacznę nowe życie

Po kilku dniach od odlotu samolotu, odkąd tu zostałam, zrozumiałam coś ważnego – to nie jest żadna ucieczka, lecz wyprawa do własnego wnętrza. Dzięki Pedro odkryłam, że nie jestem tylko osobą pełniącą rolę żony, mamy czy kury domowej. W końcu, po sześćdziesiątce, mogę być po prostu sobą – kimś, kto ma pełne prawo dążyć do szczęścia, choćby oznaczało to porzucenie ścieżki, którą kroczyłam przez tyle lat.

Na razie nie mam pojęcia, jak rozwiążę sprawę z przewiezieniem moich rzeczy, co będzie, gdy zabraknie mi pieniędzy, ani jak wytłumaczę to wszystko synom... Ale to zostawiam na później.

Halina, 61 lat

Czytaj także: „Dorosłe dzieci doją mnie z kasy i nie widzą w tym nic złego. Musiałam w końcu dać im nauczkę”
„Gdy oświadczyłam, że nie chcę mieć dziecka, mąż uznał, że mnie nie potrzebuje. Zmienianie pampersów to nie moja bajka”
„Ufałam przyjaciółce i zdradziłam jej mój największy sekret. A teraz przez nią wszyscy wytykają mnie palcami”

 


 

Redakcja poleca

REKLAMA