Od zawsze mieszkam w małym miasteczku, gdzie każdy zna każdego. W takiej społeczności trudno o anonimowość, a sekrety rzadko pozostają tajemnicą. Drugim problemem była jednak samotność. Po ukończeniu szkoły większość moich znajomych wyjechała – na studia, za pracą, za marzeniami. Ja zostałam. Z jednej strony czułam, że to moje miejsce, z drugiej… może po prostu bałam się zmian?
Została mi tylko Paulina
Paulina była jedną z niewielu osób, które tu zostały. Nigdy nie byłyśmy najbliższymi przyjaciółkami, ale kiedy zniknęli wszyscy inni, naturalnie zaczęłyśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Niestety, znajomości na odległość nie przetrwały. Jasne, między mną a większością dawnych znajomych nie było wrogości, ale ciężko zachować bliskie relacje przy spotkaniach raz lub dwa razy do roku.
Paulina była na miejscu, a ja szybko zaczęłam dostrzegać, że ma w sobie więcej zalet niż wydawało mi się wcześniej. Była energiczna, towarzyska, zawsze pełna życia. Przy niej czułam się mniej samotna. Szybko stała się moją powierniczką – osobą, której opowiadałam o swoich radościach, problemach i lękach.
Mama mnie ostrzegała
Moja mama nie była szczególnie zadowolona z tej przyjaźni. Zawsze miała co do niej wątpliwości.
– Paulina to plotkara – mówiła, gdy tylko temat rozmowy schodził na moją przyjaciółkę. – Interesuje ją tylko to, co może wyciągnąć od innych. Zobaczysz, że prędzej czy później pożałujesz, że jej ufasz.
Oczywiście, ignorowałam te ostrzeżenia. Gdy się zaprzyjaźniłyśmy, zaczęłam darzyć Paulinę prawdziwą sympatią i czułam wobec niej lojalność.
– Przecież znam ją od dziecka! Jesteśmy przyjaciółkami. Ja nie mam żadnej bliższej dziewczyny od niej, a ona ode mnie. Dlaczego niby miałaby nadwyrężać moje zaufanie? – broniłam jej.
– Ech, jeszcze się przekonasz... – wzdychała matka w odpowiedzi.
Wydawało mi się, że mama po prostu przesadza.
Mój facet nie był dobrą partią
Nie sądziłam, że obawy mamy kiedykolwiek się potwierdzą, ale jednak życie pisze różne scenariusze. W którymś punkcie, gdy miałam dwadzieścia dwa lata, moje gwałtownie się zmieniło.
Byłam wtedy w związku z Markiem, starszym o kilka lat mężczyzną, który pojawił się w naszym miasteczku w związku z pracą. Nasz związek był burzliwy i skomplikowany. Marek był czarujący, ale niezdolny do podejmowania odpowiedzialnych decyzji. A jednak, miałam do niego niewyjaśnioną słabość, bo był pierwszą poważniejszą relacją damsko-męską w moim życiu. Matka próbowała mnie nakłonić do zerwania tej znajomości jak najszybciej.
– Będziesz tylko przez niego cierpiała – radziła mi, ale ja nie słuchałam.
Wolałam w tej sprawie radzić się Pauliny, która zdawała się lepiej rozumieć moje rozterki.
– Oj, pewnie, że nie możesz się od niego odciąć. Łobuz kocha bardziej, to stara zasada. Nie dziwię ci się, że ciągle do niego wracasz – mówiła empatycznie i z radością wyjmowała dzbanek z herbatą albo butelkę z winem za każdym razem, kiedy przychodziłam opowiedzieć jej o kolejnych dramatach i rozterkach związanych z moim życiem uczuciowym.
Zaszłam w ciążę
A potem zdarzyło się coś, co zupełnie przewróciło moje życie do góry nogami: dwie kreski na teście ciążowym. Nie spodziewałam się tego, ale miałam w sobie pewien optymizm.
– Może teraz się przy mnie ustatkuje...? Założymy prawdziwą rodzinę? – marzyłam, gdy wyznałam Paulinie, że zostanę matką.
– Pewnie! Oni tak wszyscy fikają, aż nie nadejdą poważne decyzje. Czasem trzeba takiego wrobić w dziecko, żeby w końcu zmężniał – chichotała.
Niestety, przewidywania Pauliny okazały się być zupełnie nietrafione. Kiedy zaszłam w ciążę, Marek od razu zniknął. Bez słowa, bez pożegnania.
Nie wiedziałam, co robić
Cała ekscytacja uszła ze mnie jak powietrza z przebitego balona. Nagle zaczęłam się bać. Zrozumiałam okrutną prawdę: nie byłam gotowa na dziecko, a perspektywa samotnego macierzyństwa mnie paraliżowała. Powiedziałam o wszystkim tylko mamie i babci, które zgodnie stwierdziły, że najlepszym wyjściem będzie oddanie dziecka do adopcji. Była to bolesna decyzja, ale czułam, że nie mam wyboru.
Nie chciałam, by ktokolwiek się dowiedział, dlatego wymyśliłyśmy historię o ciężkiej chorobie, która rzekomo zmusiła mnie do wyjazdu na leczenie do większego miasta. Przez kilka miesięcy prawie nie wychodziłam z domu, a mama i babcia pilnowały, by nikt mnie nie odwiedzał. Paulina była jedyną osobą, której zdradziłam prawdę.
– Muszę z kimś o tym rozmawiać, bo zwariuję – łkałam, gdy rozpoczęło się moje „domowe więzienie”.
Przytuliła mnie wtedy, zapewniając, że mogę na nią liczyć. I naprawdę, przez te kilka miesięcy to Paulina mnie pocieszała, utrzymywała przy życiu, zapewniała kontakt z normalnością.
Po oddaniu dziecka do adopcji myślałam, że wreszcie będę mogła zacząć od nowa. To, co zrobiłam, wciąż bolało, ale czułam, że to była właściwa decyzja.
Wszyscy poznali mój sekret
Niestety, nie miałam pojęcia, że moja tajemnica bardzo szybko wyjdzie na jaw. Wszystko runęło jak domek z kart, gdy kilka tygodni później zauważyłam, że ludzie patrzą na mnie inaczej. Szeptali za moimi plecami, ich spojrzenia były pełne litości albo… pogardy.
– Zuzka, słyszałam, że miałaś jakieś kłopoty zdrowotne? – zagadnęła mnie raz znajoma, której ledwo znałam.
Miała ten specyficzny ton, który wyraźnie sugerował, że wie więcej, niż powinna.
– Dziewięć miesięcy to taki dziwny czas, żeby akurat zachorować i wyzdrowieć... – zaznaczyła znacząco.
Po kilku podobnych uwagach zaczęłam łączyć fakty. A wkrótce ludzie przestali być nawet tak subtelni. Rzucali mi bardzo oczywiste uwagi, a nawet kpiące, oceniające komentarze.
– No tak, jak się sypiało z kim popadnie, to potem tak to się kończy... – słyszałam chamskie uwagi wygłoszone teatralnym szeptem od sklepowych, gdy robiłam zakupy.
Każdy wiedział. O ciąży, o adopcji. Wkrótce odkryłam, że wiedzą nawet o szczegółach, które znałam tylko ja, mama, babcia i Paulina. W środku kipiała we mnie mieszanka wstydu i gniewu.
– Mamo, jak to się stało? Przecież wiedziały tylko trzy osoby, nikt miał się nie domyślić... – szlochałam w domu.
Matka poklepywała mnie po plecach z zasznurowanymi ustami i nietęgą miną. Wiedziałam, co chce powiedzieć. Co gorsza, wiedziałam, że ma rację.
Czułam się oszukana
W końcu postanowiłam skonfrontować się z Pauliną. Spotkałyśmy się na rynku, gdzie poprosiłam ją o rozmowę na osobności. W oczach ludzi kręcących się po miasteczku czułam wypalające dziury spojrzenia, ale zignorowałam je.
– Paulina, muszę cię zapytać… – zaczęłam, starając się opanować drżenie głosu. – Czy to ty rozpowiedziałaś o… no wiesz, o mojej sytuacji?
Udawała zdziwienie.
– Ja? Zuzka, co ty opowiadasz? Przecież obiecałam, że nic nikomu nie powiem. Może to twoja mama? Albo babcia?
Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. Paulina była naprawdę bezczelna. Wiedziałam, że mama i babcia nigdy by mnie nie zdradziły.
– Nie kłam – przerwałam jej ostro. – Wiem, że to byłaś ty. Wszystkie te szczegóły, które ludzie powtarzają, mogłaś znać tylko ty... O niektórych nie mówiłam nawet mamie ani babci. Skąd więc mieli się dowiedzieć?
Nie miała wyrzutów sumienia
Jej twarz zmieniła się w jednej chwili. Z udawanego oburzenia przeszła do chłodnej obojętności.
– No dobra, może komuś wspomniałam – przyznała, wzruszając ramionami. – Ale przecież to i tak by wyszło na jaw. Nie rozumiem, o co ci chodzi. Ludzie lubią gadać, a ty sama się o to prosiłaś.
Jej słowa były jak cios w brzuch. Bez mrugnięcia okiem przyznała się, że złamała moje zaufanie, i nawet nie wykazała żadnej skruchy.
– Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką – powiedziałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Ufałam ci jak nikomu innemu. A ty mnie zdradziłaś.
– Zuzka, nie dramatyzuj – rzuciła z irytacją. – Ludzie i tak mają swoje życie. Za miesiąc zapomną.
Odwróciłam się i odeszłam, nie mogąc dłużej słuchać jej słów. Może miała rację – może ludzie rzeczywiście wkrótce przestaną o mnie mówić. Ale wiedziałam jedno: przyjaźń z Pauliną była skończona.
Dziś, patrząc na tamte wydarzenia z perspektywy czasu, widzę, jak bardzo byłam naiwna. Mama miała rację, ostrzegając mnie przed Pauliną. Moje sekrety stały się pożywką dla plotek, a ja musiałam nauczyć się żyć z konsekwencjami.
Nie wiem, czy kiedyś odzyskam zaufanie do ludzi. Wiem jednak, że nie dam się już tak łatwo oszukać. A co do ciąży... Miasteczko wciąż szeptało, ale ja nauczyłam się chodzić z podniesioną głową. Nie zrobiłam w końcu niczego złego.
Zuzanna, 23 lata
Czytaj także: „Żona traktowała mnie jak śmiecia i tępaka. Zatkało ją, gdy wreszcie zrobiłem coś wbrew jej rozkazom”
„Nie chciałem dać dzieciom kasy na ferie zimowe. To miała być lekcja dla nich, a sam dostałem po łapach”
„Nikt nie chciał zmieniać dziadkowi pampersów, ale spadek chcieli wszyscy. Dał im nauczkę w testamencie”