W telewizji trwa dyskusja o zdradach. Siedzą dwie panie i zastanawiają się: „Mówić czy nie mówić? Przyznawać się do niewierności czy iść w zaparte? Robić awantury czy przymknąć oko?”. Moja żona przycupnęła na fotelu i słucha. Gwiżdże czajnik, w kuchni się coś przypala, a ona nic! Zapomniała o bożym świecie! Budzi się, gdy nadchodzi czas reklam.
– Słuchaj – odzywa się do mnie – a ty jak uważasz? Lepiej wiedzieć?
– Weź, Zośka, daj mi spokój!– oganiam się od niej. – Nie mój problem!
Lubię kobiety
Jednak to nieprawda. Mój, jak najbardziej mój. Jestem napalony na babki jak kot w marcu! Żonę kocham, ale moja miłość nie ma tu nic do rzeczy! Mam prawie czterdzieści pięć lat, z tego ponad siedemnaście jeżdżę na tirach. Znam całą Europę, wszędzie czuję się jak u siebie. Czasami nie ma mnie w domu dwa, trzy tygodnie… Potem odpoczynek i znowu w trasę. Kocham takie życie!
Moja Zosia też się przyzwyczaiła, że jestem tylko gościem. Na początku marudziła, tęskniła, płakała, kłóciła się, ale z czasem przywykła. Właściwie sama wychowała trójkę naszych dzieciaków, dopilnowała budowy domu i przeprowadzki, nauczyła się rządzić i decydować. Ja dawałem pieniądze i mówiłem tylko:
– Rób, jak uważasz, ale pamiętaj, żeby było zrobione dobrze!
Należało mi się co nieco
Zosia nigdy nie pracowała zawodowo, nie musiała. Ja zarabiałem tyle, że wystarczało. Z upływem czasu kupiłem udziały w przedsiębiorstwie mojego szwagra i to jest dla nas także niezła podpora finansowa.
Moja żona nie jest żadną miss, ale mnie się podoba. Lubię takie nieduże, okrągłe kobitki, skore do śmiechu i płaczu na zawołanie. Wszystkie moje kochanki były i są podobne do Zosi. Bo ja muszę czuć w łóżku nogę i pierś, muszę się mieć do czego przytulić, bo kiedy chłop zjeżdża z trasy zmachany i zmarznięty, taki termoforek z gorącego ciała jest lepszy niż jakaś aspiryna!
I nigdy nie miałem wyrzutów sumienia. Byłbym cienki Bolek, gdybym nie skorzystał, kiedy laska sama pcha się w ręce! Poza tym – tyle czasu na obczyźnie, tułanie się po motelach czy kwaterach, czasami obskurnych, albo kimanie w szoferce na poboczu, żeby zaoszczędzić kasę…
Miałem ważną zasadę
Mam jednak zasadę, że po każdym moim łajdactwie Zosia dostaje gratisy. Przywoziłem jej ciuchy, buty, kosmetyki, perfumy – albo coś do domu: wypasione gary, porcelanę czy co tam sobie wymyśliła. Ostatnio dałem na remont salonu i łazienki. Dużo… Chciała jakieś bajery, kasetony, brokatowe fugi, wymyślnie zdobione lustra i baterie nad zlewem. Chciała i ma. Głównie w nagrodę za tę Kristinę, u której mieszkam, ilekroć pojadę za Berlin.
Ta Niemka jest niesamowita! Wulkan w łóżku, nie ma wstydu ani jakichkolwiek zahamowań, dla niej wszystko jest dozwolone. Z Zosią nawet bym nie śmiał pomyśleć o czymś takim, a tu przerabiamy wszystko, co wymyślimy. Była najlepsza.
Tak myślałem aż do pewnego spotkania, podczas którego prawie nie wychodziliśmy z wyrka. Po kilkunastu godzinach poszedłem do łazienki i aż się wystraszyłem… Z lustra popatrzył na mnie wymiętoszony facet z siwiejącym, szczecinowatym zarostem na gębie. Małe oczka miałem podpuchnięte, przekrwione, wodniste…
– Ożeż ty – powiedziałem do siebie na głos. – Wyglądasz jak pomięty kwit na węgiel! Zośka by się zapłakała!
Poczułem wstręt do samego siebie
Jakiś wstręt do siebie poczułem. Chciałem jak najszybciej stąd uciec, odetchnąć świeżym powietrzem, zmyć z siebie smród potu, perfum Kristiny i jej ciała. Chciałem do domu. Zapragnąłem białej kawy, chrupiącej bułki z miodem i widoku mojej Zosi kręcącej się po kuchni. Wydała mi się nagle najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, czysta, dobra, wyrozumiała i opiekuńcza. Żadna nie wytrzymywała z nią konkurencji; moja żona wygrywała w przedbiegach!
Zadzwoniłem, powiedziałem, że wracam, i poprosiłem o gołąbki z kaszą; takie najbardziej lubiłem. Zosia podawała je z grzybowym sosem podprawionym śmietaną. To było niebo w gębie! Wiedziałem, że upiecze też sernik, w domu będzie czyściutko i spokojnie, że powita mnie słowami: „Leć pod prysznic, ja już podaję jedzenie!”, że będę mógł odpocząć i pogrzać się w rodzinnym ciepełku.
Zawsze wracałem do żony
I rzeczywiście – parkiet błyszczał jak lustro, w oknach wisiały nowe firanki, pachniało cynamonem i świeżym ciastem. Pomyślałem, że jestem ostatni dureń, szukając czegoś więcej. Moja żona też wyglądała ślicznie; wydawało mi się, że odmłodniała i jakby wyszczuplała. Na dzień dobry chciałem ją mocno przytulić, ale się wywinęła:
– Potem – powiedziała. – Wszystko później. Teraz jedz i odpoczywaj…
Wypiłem kieliszek czystej przed zupą i dwa w trakcie drugiego dania. Chciałem sobie dolać, ale wtedy Zosia zabrała mi butelkę.
– Nie. Musimy pogadać. Nie chcę, żebyś był zamroczony. Mam ważną sprawę.
– No co tym razem?! – zapytałem wesoło. – Jakiś nowy wymysł? Narzuta? Dywan? A może tapety z widokami?
Zostawiła mnie
Wyszła z pokoju i po chwili wróciła z walizką
– Po co ci te klamoty? Do matki jedziesz? Wybierasz się gdzieś?
– Tak. Wyprowadzam się. Resztę rzeczy zabrałam wcześniej. To są już tylko osobiste drobiazgi, czekałam z nimi na ciebie.
– Jakie osobiste? – zaschło mi w gardle. – Co ty gadasz?
– Głównie prezenty od ciebie. Biżuteria, trochę ciuchów – wyliczyła. – Zostawię, jeśli chcesz.
Patrzyłem na nią i nic nie rozumiałem. Przestałem ją słyszeć. To znaczy – widziałem, że porusza ustami, ale nie chwytałem słów. Jakbym nagle ogłuchł! Dopiero gdy położyła na stole klucze od naszego domu, zerwałem się z fotela.
– Zwariowałaś?! – wrzasnąłem. – Co to za pomysł? Na mózg ci padło?!
Doskoczyłem do niej, chwyciłem ją za ramiona i zacząłem potrząsać, jakbym chciał, żeby się obudziła. Ale strząsnęła mnie jak paproch jakiś, jak śmieć, otrzepała się i ruszyła do wyjścia. Nie mogłem na to pozwolić!
– Ty mi wytłumacz, co tu się dzieje? Wracam z roboty zmachany jak pociągowy koń, a ty tak mnie witasz?!
– Chyba nie tylko za kółkiem tak się zmachałeś? – uśmiechnęła się lekko.
– A gdzie, jak myślisz?
– Ja nie myślę, ja wiem! Twoja kochanka dzwoni czasami i opowiada, jak świetnie do siebie pasujecie. Namawia mnie, żebym ci dała wolność. Zdecydowałam się posłuchać jej rady…
Byłem w szoku
Zatoczyłem się. We łbie mi szumiało od wódki i tych rewelacji. Ledwo się trzymałem na nogach.
– Ktoś mi robi głupie kawały, a ty się dajesz wrabiać… – zacząłem się plątać i sam to czułem. – Wszystko ci wytłumaczę. Zosieńko, ja tylko ciebie kocham! Właśnie niedawno zrozumiałem jak bardzo. Bez ciebie nie będzie dla mnie życia!
– To masz pecha – znowu się uśmiechnęła. – Zresztą, tu wcale nie o ciebie chodzi. To ja mam kogoś. Zdradziłam cię.
– Cooo?!
– Pamiętasz, jak niedawno pytałam, czy nie uważasz, że lepiej wiedzieć, lepiej znać prawdę? Wymigałeś się wtedy. A ja chciałam ci powiedzieć, że się zakochałam, że nie mogę sobie miejsca znaleźć bez tamtego, że po raz pierwszy od lat jestem znowu szczęśliwa. Nie chciałeś słuchać.
– Teraz chcę. Powiedz mi wszystko – błagałem ją, stojąc przy drzwiach. – Jakoś zrozumiem. Kim jest ten łobuz?
– Żaden łobuz, fajny facet. Miły, ciepły, dobry, spokojny – mówiła to bardzo pewnym tonem. – Widzi we mnie kobietę i ja się przy nim czuję jak kobieta.
– A przy mnie się czułaś jak chłop?! – warknąłem.
– Jak pomoc domowa, kucharka, niańka dla dzieci, księgowa od domowych rachunków, zaopatrzeniowiec. Tak się czułam – stwierdziła. – Kobiety miałeś gdzie indziej.
Dostałem nauczkę
Trzęsę się, lata we mnie każda żyłka, dzwonię zębami… Przed laty miałem wypadek, najechał na mnie inny tir. Dokładnie tak się wtedy czułem. Jakbym wirował dookoła własnej osi i nie mógł się zatrzymać!
– Zosia – krztuszę się. – Nie rób mi tego. Umrę bez ciebie. Ty o dzieciach pomyślałaś?
– Są dorosłe. Tylko ja o nich myślałam do tej pory, ty dawałeś na nie pieniądze…
Jest teraz poważna i stanowcza. Rany, nie znałem jej takiej. W ogóle nie miałem pojęcia, że może taka być…
– Nie szantażuj i nie strasz.
– Nie może tak być! Zosia! Daj mi jeszcze jedną szansę – czuję, że tracę oddech. – Zobaczysz, wszystko się zmieni. Byłem durniem, ukarz mnie, wyrzuć z łóżka, przestań się odzywać… Ja wszystko wytrzymam. Tylko się nie wyprowadzaj, błagam! Zastanów się, proszę.
Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę koniec
– Ja cię nie chcę karać. Mnie jest wszystko jedno, co zrobisz – mówi cicho. – Nie mogę mieszkać z tobą pod jednym dachem. Duszę się. To koniec.
Osuwam się na kolana, ręce składam jak do modlitwy, ale ona mnie mija… Naprawdę odchodzi… Długo, długo siedzę na podłodze usmarkany i spłakany jak dziecko. To koniec?
Jacek, 44 lata
Czytaj także: „Przyjaciółka przyczepiła się do nas jak rzep. Musieliśmy ją okłamać, żeby wyrwać się na urlop”
„Instruktor przygotowywał nas do pierwszego tańca, a mnie do nocy poślubnej. Mąż musiał wystąpić na weselu solo”
„Wzięłam wnuczka niejadka na wakacje i zostałam sama z problemem. Dzięki sąsiadce odkryłam sposób na niego”