„Instruktor przygotowywał nas do pierwszego tańca, a mnie do nocy poślubnej. Mąż musiał wystąpić na weselu solo”

para na kursie tańca fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Michał nie ruszał się z kanapy, ale szkoda było odwoływać drogi ślub. Na parkiet, a potem do sypialni, zaciągnął mnie nasz wspólny instruktor. Nikt nie musi wiedzieć, że mąż-nieudacznik sponsoruje teraz namiętne wieczory z moim partnerem tanecznym...”.
/ 12.09.2024 11:15
para na kursie tańca fot. Adobe Stock, Africa Studio

Już jako dziecko nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Wspinałam się po drzewach, biegałam rekreacyjnie wraz z ojcem i skakałam przez tory przeszkód złożone z domowych szpargałów. Byłam przy tym prawdziwą córeczką tatusia: zamiast chodzić na korepetycje z matematyki, uczęszczałam na opłacane słono zajęcia z karate i gimnastykę artystyczną.

Prawdziwym przełomem stały się dla mnie jednak lekcje tańca towarzyskiego. Jako czternastolatka zbierałam pierwsze laury na otwartych turniejach dla mojej grupy wiekowej. Kiedy jednak tata zmarł w wypadku, moja mama przeszła prawdziwe załamanie nerwowe. Uznała, że skoro straciła swoje życiowe szczęście, nie zasługuję na nie również ja.

Matka miała pretensje

– Jak możesz tańczyć, kiedy twój ojciec dopiero umarł? – karciła mnie na każdym kroku.

– Mamo, taty nie ma z nami już rok. I on właśnie tego by dla mnie chciał. Kochał widzieć, jak realizuję hobby.

Starałam się tłumaczyć swoją perspektywę, ale za każdym razem wydawało mi się, że mama mnie zbywa. Zaczęła podkopywać pode mną dołki w dość subtelny sposób. Argument o nauce królował w końcu w każdym domu: jeśli nie wezmę się za lekcję, będę przecież wymachiwać łopatą. Niedługo potem przyszedł czas na obcięcie budżetu, niezbędnego na zakup  strojów turniejowych.

Kiedy zwróciłam się w stronę tańców latynoamerykańskich, usłyszałam z kolei, że gimnazjalistce nie wypada kręcić biodrami, choć taniec z tej kategorii mogłam dołożyć już do repertuaru w mojej klasie tanecznej. W wieku szesnastu lat pożegnałam się więc z marzeniami o międzynarodowej karierze.

Był taki nijaki

Popadłam w stagnację i sama nie wiem, jakim sposobem skończyłam szkołę i zdałam maturę. Na pierwszym roku studiach poznałam zaś Michała. Był do bólu zwyczajny i byle jaki, ale bylejakość weszła mi już w krew. Uznałam, że skoro i tak pożegnałam się już z marzeniami, przejdę przez życie z najnudniejszym facetem na świecie.

Miałam dużo zer na koncie... i zero frajdy z życia. Michał, typowy informatyk, mimo dużej wiedzy nie potrafił sobą zainteresować. Choć kręciła go technologia i odnosił sukcesy w dziedzinie IT, nie rozpalił we mnie pożądania. 

Nie rozpalił we mnie pożądania

Gdy próbował tłumaczyć mi meandry realiów zawodowych, rozmowa przypominała monolog pełen niezrozumiałych dla mnie słów. Widział, że wyłapywałam jedynie pojedyncze, ale nie silił się na pokazanie niczego na prostych przykładach.

– Misiek, przez moment podrywał mnie motocyklista. Myślisz, że znam się na motocyklach?

Nie wydaje mi się – odpowiedział, sącząc beznamiętnie pomidorową. Cholera, tak wkurzało mnie jego siorbanie...

– No właśnie. Ale tłumaczył mi to wszystko tak, że aż chciało się go słuchać. Wiesz, że kochałam tańczyć. Potrafił porównać te wszystkie zawiłości motoryzacyjne do figur tanecznych, do rytmu, muzyki. Pokazywał mi wszystko na przykładach, zabierał mnie na długie... no, i szybkie wycieczki, pozwalał siadać za kierownicą i dotykać tego ustrojstwa... Widać było w nim pasję, miał iskierkę w oku. Był przez to bardzo atrakcyjny.

– Aha.

„Aha” miało mi wystarczyć? Do tego człowieka nie trafiało absolutnie nic – dobrze, że miał chociaż pieniądze. Dzięki nim, w całym swoim nieszczęściu, mogłam żyć chociaż na godnym poziomie. Kiedy na moim palcu pojawił się pierścionek z 3–karatowym brylantem, nie protestowałam.

To nie tak, że nie próbowałam wyciągać go z tej nudnej dziury. Nie raz próbowałam zabrać go na potańcówkę, nawet najbardziej banalną, gdzie zabawić można się w zasadzie z samymi emerytami.

Potykał się o własne nogi

No i nic: zamiast nogami, zdecydowanie wolał wywijać joystickiem na kanapie. Lekcje tańca nie mogły nas jednak ominąć. Nie chciałam, żeby moi znajomi zobaczyli, że była tancerka spotyka się z nieudacznikiem, który potyka się o własne nogi.

– Cześć. Oho, z taką panną młodą zawładnie pan imprezą! – usłyszałam już od progu.

Moje serce ponownie zabiło.

– On nie zatańczy nawet walca – żaliłam się po pierwszych zajęciach, kiedy Michał rozmawiał przez telefon.

– Jak poradził sobie z polonezem? – rzucił przystojny Daniel. Dopiero wtedy zauważyłam, że nie dopiął do końca koszuli.

Roześmiałam się. No tak, jak dobrze, że nie znałam go za czasów studniówki.

– A zresztą walc mnie nudzi. Kocham salsę, sambę, rumbę...

– Lecz do tańca trzeba dwojga – mówiąc to, zalotnie puścił do mnie oczko.

– Kiedyś przymierzałam się do klasy B, docelowo AA. Niestety, nie udało mi się nawet z C, ale to dłuższa historia.

Patrzył na mnie z zaciekawieniem i pozwolił mówić. Kiedy skończyłam swoją historię, do sali wrócił mój nieszczęsny narzeczony.

Wylądowaliśmy w łóżku

„Chcesz przekonać się, co powiedziałby o twoich ruchach prawdziwy sędzia?” – przeczytałam SMS-a po powrocie do domu. Tydzień później, gdy po wspólnych zajęciach ubłagałam Michała o możliwość powrotu do przeszłości na salce, stało się.

Indywidualne, wieczorne zajęcia z Danielem trwały pół nocy, a mój narzeczony chrapał w tym czasie w poduszkę. W każdej nowej choreografii instruktor odejmował jeden guzik z koszuli. Gdy osobiście rozpięłam ostatni, wylądowaliśmy w łóżku.

– Michał, chcę wrócić na turnieje. Rzecz w tym, że chciałabym tańczyć z Danielem.

– Ok – wydawało mi się, że nawet mnie nie słucha, nie odrywając wzroku od komputera.

Zostawałam więc „po godzinach” na parkiecie za każdym razem, gdy tylko odbębniliśmy jałowy walc wiedeński w akompaniamencie najnudniejszej z weselnych ballad.

Znacznie ciekawsze rzeczy działy się potem, za zamkniętymi drzwiami. Młody, atrakcyjny instruktor zapewnił mi atrakcje znacznie ciekawsze od potencjalnej nocy poślubnej z Michałem.

– Nie musi nic wiedzieć. Masz jego pieniądze, a my mamy siebie i swoją pasję – pokrzepiał mnie Daniel.

Ślub bez tańca młodej pary? Z moim planem była na to szansa.

Zgadzałam się z jego wizją

No i stało się: przyszedł dzień ślubu. Nie mogę powiedzieć, żebym wciskała się w białą suknię chętnie, ale chciałam doprowadzić sprawę do końca i zacząć życie na poziomie. Michał podpisał właśnie umowę kredytową na nowe mieszkanie, w końcu jego firma od lat radziła sobie znakomicie.

Sęk w tym, że po powrocie do tańca po latach, naprawdę nie chciałam skompromitować się tańcem z Michałem. Zaczęłam przygotowywać się z nowym kochankiem do pierwszego turnieju. W głowie miałam to i tylko to: Daniel w połączeniu z moją pasją całkowicie przysłonili mi zdrowy rozsądek.

Tydzień przed ślubem zmieniliśmy więc koncepcję.

Kochanie, nie umiesz tańczyć. Ale potrafisz inne rzeczy. Mam dla ciebie propozycję – zaczęłam temat, biorąc go sposobem.

– Chcesz pozbawić mnie pierwszego tańca? – Michał po raz pierwszy w życiu wydawał się czymkolwiek przejęty.

– O, co to, to nie. Wystąpisz solo, ale niekoniecznie tanecznie. Pokażemy się w tym, w czym jesteśmy najlepsi, aby przypieczętować naszą wieczną miłość – kłamałam jak z nut.

Wraz z przyjaciółką, która dobrze wiedziała, co łączy mnie z instruktorem tańca, wymyśliłyśmy ckliwą mowę. Ja ściemniałam w niej o tym, jak zdolny technicznie jest Michał i jak mocno rozpromienia każdy mój dzień swoją wizjonerską wizją. On wyrecytował zaś kilka słów o mojej pasji.

Graliśmy swoje role

Ślub doszedł do skutku, a potem nadeszła pora na upragnione wesele. Mój przyszły mąż dostąpił konsoli i odegrał zaprogramowany przez siebie pokaz świateł i muzyki. Na wielkim ekranie pojawiła się przedtem interaktywna gra, przedstawiająca różne przezabawne sytuacje z naszego związku.

Ja nazwałabym je raczej tragikomicznymi; każdy musiał jednak odgrywać swoją rolę, jedni mniej, a drudzy bardziej świadomie. Cieszę się, że Michał, popchnięty do działania, był w stanie zaprogramować tę głupotę. Pierwszy raz jego umiejętności przydały mi się do zabłyśnięcia. Zabłysnęłam zaś nie byle jak, brylując na parkiecie z moim partnerem tanecznym.

Goście weselni patrzyli się na mnie raczej nieprzychylnie. Każdy z nas miał jednak swój udział w weselu: pożal się Boże programista przygotował preludium do mojego debiutu tanecznego! Im więcej gości nagrywało nasz występ, tym lepiej, i wcale nie obchodzi mnie ich reakcja. Być może wreszcie uda mi się zrealizować marzenia o sławie, dzięki pieniądzom mojego tragicznego męża oraz urokowi mojego kochanka.

Weronika, 28 lat

Czytaj także:
„Córka zażądała wyprawki szkolnej za grube tysiące. Podobno bez markowych rzeczy nie ma co pokazywać się w klasie”
„Moja nowa partnerka była nauczycielką syna. Franka uczyła w szkole matematyki, a mnie w sypialni biologii”
„Córka poszła do szkoły ze starym plecakiem. Wróciła zapłakana, bo dzieci ją wyśmiały, że jest biedna”

Redakcja poleca

REKLAMA