„Wzięłam wnuczka niejadka na wakacje i zostałam sama z problemem. Dzięki sąsiadce odkryłam sposób na niego”

Dziecko przy stole fot. iStock by Getty Images, SbytovaMN
„– Przyglądałam się zachowaniu pani wnuczka i widzę, że ten maluch bez przerwy coś podjada. Proszę mi wierzyć, że dzieciak wcale nie jest głodny, wręcz przeciwnie – jest przekarmiony! – oświadczyła z dezaprobatą pani Alinka, a ja oniemiałam”.
/ 12.09.2024 08:30
Dziecko przy stole fot. iStock by Getty Images, SbytovaMN

Idea mojej podróży z małym Józiem z początku wszystkim przypadła do gustu. Kilka lat temu mój syn wraz z bliskimi postanowił wyjechać do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu lepszego życia. To właśnie na Wyspach urodził się mały Józek. Mimo to nasza więź wcale nie osłabła. Cała rodzina dokładała wszelkich starań, aby przynajmniej dwa razy do roku odwiedzać mnie podczas świąt. Poza tym w dzisiejszych czasach mamy do dyspozycji nowoczesne technologie, dzięki którym możemy gadać przez internet prawie za darmo.

Nie ukrywam, że mam powód do radości, gdyż mam szansę brać udział w codzienności mojego wnusia niemal tak, jakbym była na miejscu, w Sheffield… Niemniej zdaję sobie sprawę, że to nie zawsze jest w stanie zaspokoić moje pragnienia.

Chcę spędzać czas z wnuczkiem 

Wyjazd babci z wnuczkiem na długi weekend majowy jawił się jako genialny w swojej prostocie, zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy Ada spodziewa się kolejnego dziecka.

– Zostań w domu i się zrelaksuj, a ja zabiorę Józia do najcudowniejszego miejsca w naszym kraju, gdzie jeździłam jako dziecko z mamą i tatą – wyjaśniłam synowej. – Niech pozna swoje pochodzenie.

– W porządku, nie widzę przeszkód, żeby mama zabrała Józia na parę dni. Jest już dość duży, nie powinien za nami płakać – od razu przystała na to Ada. – Ale muszę mamę uprzedzić, że Józio je jak ptaszek. Ze szkoły bez przerwy przysyłają listy, że nie zjadł kanapek, albo żebyśmy przypilnowali go z jedzeniem w domu.

Zignorowałam uwagę synowej

Zastanawiałam się, co oznacza stwierdzenie, że mało je. Doszłam do wniosku, że pewnie tamtejsze posiłki mu nie służą, ale głośno tego nie skomentowałam. Zarówno Ada, jak i Rafał byli wyjątkowo wrażliwi na negatywne opinie o swoim nowym kraju. Pocieszałam się myślą, że jak posmakuje autentycznej polskiej kuchni, a do tego zmęczą go górskie wędrówki, to będzie jadł aż miło!

Umyślnie wybrałam zakwaterowanie w miejscu, w którym spędzałam wakacje w dzieciństwie. Miałam świadomość, że obecna właścicielka równie mocno przykłada się do przygotowywania pysznych posiłków. Rankiem pierwszego dnia czekał na nas suto zastawiony stół. Na blacie stały talerze z jajkami sadzonymi, rumiane bułki prosto z piekarnika, apetyczne jogurty… Niestety, mój wnuczek skubał jedynie garść suchych płatków, nawet nie dodając do nich odrobiny mleka. Trudno. Naszykowałam prowiant na wycieczkę i ruszyliśmy w góry.

Uległam mu

Po dwugodzinnym spacerze w końcu stanęliśmy przed drzwiami górskiego schroniska. Mój mały towarzysz był tak głodny, że od razu poprosiłam o kubek gorącej czekolady i parę batoników dla niego. Miałam nadzieję, że przy obiedzie uda mu się nadgonić poranne niedobory energii, ale nic z tego. Józio nawet nie zerknął na smakowity żurek i soczystego kurczaka. Zamiast tego, gdy tylko kelnerka zabrała talerze, z miejsca wykrzyknął:

Babciu, a może pójdziemy na gofry? Jak wchodziliśmy na szlak, to widziałam taki mały stragan, co je robił, mama mi powiedziała, że nigdzie na świecie nie ma lepszych gofrów niż w Polsce.

No i co miałam zrobić? Nie mogłam przecież pozwolić, żeby mały chodził głodny przez cały dzień!

No to poszliśmy na te gofry. Przy okazji zaopatrzyliśmy się też w zapasy na jutrzejszą wędrówkę. Wzięliśmy czekoladę, sok i paczkę żelków. Co prawda trochę się wzbraniałam przed tymi żelkami, ale potem sobie pomyślałam, że dziecko powinno kojarzyć babcię z rozpieszczaniem – no i dałam się namówić.

Kolejnego poranka przy śniadaniu wszystko wyglądało tak samo jak dzień wcześniej. Józek za nic nie dał się przekonać, żeby skosztować czegokolwiek nowego na talerzu. Wsunął do buzi jedynie suchutkie płatki, a gdy próbowałam je zalać mlekiem, wykrzyknął, że ma na nie alergię. Przecież nie chciałam zaszkodzić własnemu wnukowi! Ze ściśniętym sercem obserwowałam, jak chłopiec głoduje przez parę godzin. Aż do podwieczorku, kiedy przygotowałam mu talerz kanapek posmarowanych dżemem. Te pochłonął bez żadnego problemu. Ale przecież kanapki z dżemem to nie jest zbilansowany posiłek dla dziecka. Widok smutnego wnuczka rozdzierał mi serce.

Sąsiadka odkryła prawdę

Po czterech dniach miałam ochotę zadzwonić do swoich dzieci, żeby zabrali Józia do domu. Moim zdaniem chłopczyk z dnia na dzień wyglądał coraz słabiej – i wciąż nie spożywał pełnowartościowych dań. Obawiałam się, że w końcu złapie jakąś chorobę! Z tego zmartwienia podzieliłam się przemyśleniami z sąsiadką przy stole, panią Alinką. Ona, tak jak ja, przyjechała na wypoczynek z dwójką wnuków, ale jej dziewczyneczki zajadały z apetytem. Wcinały, aż przyjemnie było na to patrzeć!

W jaki sposób pani to robi? Mój Józio to taki grymaszący niejadek... Nic go nie kusi, chociaż wszystkie dania tutaj są tak apetyczne, jak u mamy w domu... – wyznałam z wyraźnym smutkiem.

– Problem z pani wnuczkiem nie polega na tym, że jest wybredny, tylko na tym, że jest przekarmiany słodkościami – oznajmiła wprost pani Alina, spoglądając z dezaprobatą na Józia, który ponownie pałaszował pełnymi garściami suche płatki przeznaczone na śniadanie. – Zanim przeszłam na emeryturę, przez długi czas byłam zatrudniona w placówce zajmującej się terapią osób zmagających się z nadwagą i muszę panią uczulić, że sposób odżywiania, który pani serwuje wnuczkowi, to ekspresowy pociąg do problemów – podsumowała.

– Niemożliwe! – zaprotestowałam – Józio przecież jest cienki jak patyczek!

– Teraz tak – odparła z westchnieniem pani Alina – bo jest aktywny fizycznie. Jednak przy takiej liczbie słodkości, ciało nie da rady zużywać nadmiaru cukru i Józio zacznie przybierać na wadze. Przyglądałam się pani wnuczkowi przez ostatnie kilka dni i fakty są takie, że on non stop coś przeżuwa. Ten malec nie chodzi głodny – on się przekarmia!

Miała całkowitą rację

Rzeczywiście. Dopiero gdy zaczęłam analizować słowa pani Ali, uświadomiłam sobie, że mają one sens. Skoro mój wnuczek omijał poranne i południowe posiłki, próbowałam to nadrobić w ciągu dnia. Zgadzałam się więc na wszystkie zachcianki – ciastka, żelki, lody. Poza tym, Józio non stop nosił ze sobą słodki sok. Tylko tym da się napchać brzuch!

I co ja mam teraz zrobić? – spytałam z rezygnacją, spoglądając na panią Alinkę.

– Niech pani jasno zakomunikuje wnuczkowi, że jego zdrowie jest dla pani priorytetem i od tego momentu nie ma przyzwolenia na słodycze. Najważniejsze to skończyć z sokami, które często bardziej zapychają dzieci niż pełnowartościowe jedzenie. Gdy Józio odczuwa pragnienie, w porządku, ale powinien sięgać wyłącznie po zwykłą wodę – oznajmiła stanowczo kobieta.

Wdrożenie zaleceń pani Aliny okazało się nie lada wyzwaniem, ale w końcu dobro Józia było dla mnie najważniejsze. Z determinacją w głosie powiedziałam mu, że od dziś słodycze odchodzą w zapomnienie.

– Babciu, no ale co ja będę jadł? Nic innego mi nie smakuje – sprzeciwiał się Józio. – Chyba nie chcesz, żebym chodził o pustym brzuchu przez cały dzień?!

No jasne, że nie taki był mój plan, ale pogadanka z panią Alą uświadomiła mi, że podawanie Józiowi słodkich smakołyków tak naprawdę nie jest odpowiednie. To jedynie chwilowa „zapchajdziura”, która na moment zaspokaja głód.

– Spokojnie, Józiu. Zdrowe dziecko się nie zagłodzi, a chorowite nie wyzdrowieje przez podjadanie batonów – zacytowałam mądrość, którą dawno temu wyczytałam w jakiejś książce, a która teraz niespodziewanie wróciła do mnie jak bumerang.

Ustaliłam nowe zasady

Przez cały pierwszy dzień próbował się przeciwstawiać i ominął śniadanie (przezornie ukryłam przed nim płatki śniadaniowe). Wieczorem zaczął zrzędzić, że burczy mu w brzuchu. Nic w tym dziwnego, przecież od rana nie widział słodkich napojów i przekąsek.

– Ale chyba pamiętasz, że na kolację jest kiełbaska – odparłam bez mrugnięcia okiem.

– Lubię kiełbaski – na jego twarzy pojawił się uśmiech.

Pierwszy raz od naszego przyjazdu zjadł całe danie. W następnych dniach sytuacja jeszcze bardziej się poprawiła. Józio zaczął jeść zupy, kotlety i surówki. Co więcej, ku mojemu zaskoczeniu, jadł nawet jajka na miękko, których podobno nie znosi! Nie ukrywam, że od czasu do czasu pozwalałam wnusiowi na małe odstępstwa od diety, takie jak gofry czy sernik na deser – w końcu to były wakacje z babunią! Jednak podstawowe reguły pozostawały niezmienione.

To się musi zmienić

Po niespełna dwóch tygodniach z uśmiechem na twarzy dostrzegłam, że buzia Józia nabrała żywych kolorów, a także – o ile mnie wzrok nie myli – chyba przybrał na wadze jakieś dwa kilogramy, a może nawet trochę więcej. Napełniało mnie to ogromną radością. Zdawałam sobie jednak sprawę, że kiedy wrócę do domu, czeka mnie poważna dyskusja z Rafałem i Adą.

Mój wnuczek Józio zwierzył mi się, że jego mama nie znajduje czasu na przygotowywanie domowych posiłków. Chłopiec przez cały dzień jada głównie płatki i słodkie bułeczki posmarowane dżemem, które zostają mu zostawione. Józio po prostu przywykł do takiego rodzaju jedzenia i dlatego, gdy Ada w niedzielę przyrządziła domowy rosołek albo inne danie, on nie miał na nie ochoty! Z tego powodu krążyły słuchy, że mój wnuk jest niejadkiem. Tymczasem je on całkiem zwyczajnie – wystarczyło tylko znaleźć na niego odpowiedni sposób! Skoro mnie się to powiodło, teraz powinnam podzielić się tym patentem z jego mamą i tatą.

Elwira, 60 lat

Czytaj także:
„Córka zażądała wyprawki szkolnej za grube tysiące. Podobno bez markowych rzeczy nie ma co pokazywać się w klasie”
„Synowie skłamali, żeby zatrzymać mnie w domu. Wtedy do mnie dotarło, że istnieje inne życie poza pracą”
„Żona była przerażona faktem, że została babcią. Chciała przeżywać drugą młodość, a córka zrobiła z niej niańkę”

Redakcja poleca

REKLAMA