„Jak rozkochać na nowo stetryczałego męża? Wystarczy pewność siebie i... jeden gorący przystojniak”

Kobieta, która odzyskała męża fot. Adobe Stock, shurkin_son
„Znienacka poczułam się znów jak dwudziestolatka. Atrakcyjna, interesująca, ponętna. Wróciła ta pewność siebie, którą dawno zatraciłam. A mąż z minuty na minutę robił się coraz bardziej czerwony. Już wtedy wiedziałam, że połknął haczyk”.
/ 13.02.2022 07:31
Kobieta, która odzyskała męża fot. Adobe Stock, shurkin_son

Zazdrość to trucizna, ale też i lekarstwo. Wiedzą o tym kobiety takie jak ja. Kobiety, które mają za sobą dwadzieścia lat małżeńskiego życia. Których mężowie zapomnieli, że w domu jest nie tylko kuchnia, ale też sypialnia; że żar namiętności powinno rozpalać się w powoli, że klepanie po plecach to nie jest czułość, o jakiej marzymy.

To właśnie zazdrość przypomniała mojemu Rysiowi o tym wszystkim. Ukłuła go tak mocno, że z leniwego misia zamienił się w agresywnego niedźwiedzia. A zaczęło się od pierwszego od wielu lat wyjścia do restauracji ze znajomymi.

– Rysiek, dzwoniła Mariola. Pytała, czy w piątek pójdziemy z nimi na miasto – powiedziałam mężowi pewnego dnia.

– Na miasto!? – skrzywił się. – Nasze dzieci chodzą na miasto. My już jesteśmy chyba na to za starzy, nie uważasz?

– Jak to za starzy? Co ty mówisz..?

– No tak. W naszym wieku to się robi imprezy w domu.

– Co ty wygadujesz? – zdziwiłam się. – Przecież pójdziemy do restauracji. Ludzie tak robią!

– Do restauracji? Nie szkoda ci pieniędzy?

No tak, mąż robił się coraz bardziej skąpy…

– Nie wydamy więcej niż ty w tydzień wydajesz na piwo! – zaperzyłam się.

– No właśnie, w tydzień! A tu chodzi o dwie godziny stołowania – odparował.

– Rysiek, ja cię nie poznaję! – wykrzyknęłam. – Kiedyś byłeś inny. Romantyczny, interesujący... Jakiś taki… fajny. A teraz?! Nic cię nie interesuje. Nawet na mnie nie spojrzysz! – od dawna gotowały się we mnie te emocje. – A kiedyś robiłeś mi sesje zdjęciowe. Pamiętasz? Na plaży, w parku… Co się z tobą stało?!

– No cóż, ja byłem fotografem, a ty modelką. Ale wszystko się zmienia… – odgryzł się złośliwie, a mnie zakręciły się łzy w oczach.

Zauważył, że przesadził. Nie chciałam jednak dać pokazać, jak bardzo mnie to zabolało, więc wyszłam do kuchni.

– Ja z nimi idę! A ty rób, jak chcesz! – krzyknęłam jeszcze i na tym rozmowa się skończyła.

Zadzwoniłam do Marioli, żeby umówić się na konkretną godzinę. Wiedziałam, że Rysiek mnie samej nie puści, że pójdzie ze mną. Mimo to cały dzień się do niego nie odzywałam. Sprawił mi ogromną przykrość.

Kiedy już poszedł spać, usiadłam ze starymi albumami i zaczęłam przeglądać zdjęcia, które Rysiek kiedyś mi robił. Było ich naprawdę mnóstwo, bo bardzo lubił mnie fotografować. Te nasze sesje zawsze kończyły się tak samo. W łóżku… Wspominałam te chwile i płakałam z żalu i z tęsknoty za tamtym Ryśkiem.

Przyszła sobota i w czwórkę, ze znajomymi wybraliśmy się do restauracji. Było bardzo przyjemnie. Pośmialiśmy się, zjedliśmy coś dobrego, poplotkowaliśmy. Rysiek spisywał się jak należy.

Kiedy wychodziliśmy z domu, nie wyglądał na zadowolonego, ale teraz trzymał fason. Nawet jak przyszedł rachunek, nie skomentował wyliczonej sumy. Ciężko tylko westchnął. Odwdzięczyłabym mu się dobrym słowem za tę cierpliwość, jednak ciągle byłam na niego zła za ten tekst z modelką.

Tak atrakcyjna i ponętna nie czułam się od lat

Po kolacji wbrew protestom mojego męża postanowiliśmy wszyscy pójść jeszcze na spacer po rynku. Dawno nie przechadzałam się po naszym Starym Mieście, więc byłam bardzo zadowolona. Ten spacer wprawił mnie w tak dobry nastrój, że w pewnej chwili zdecydowałam się na coś zupełnie szalonego.

Kiedy przechodziliśmy obok stanowiska ulicznego malarza, zatrzymałam się na chwilę, żeby obejrzeć namalowane przez niego portrety. Były całkiem udane, więc zawołałam Mariolę, żeby je obejrzała. Wtedy ten malarz zwrócił na mnie uwagę. To był przystojny mężczyzna i niewiele od nas młodszy.

– A może pani by chciała, żebym ją sportretował? – zapytał mnie, uśmiechając się dość prowokująco.

– A nie, nie, ja już nie mam urody do takich rzeczy… – odparłam, czując, że się rumienię.

– Pani uroda dopiero dojrzała do portretowania. Szkoda byłoby to zmarnować. Zapraszam – i wskazał ręką na krzesełko, na którym siedzieli modele.

– Pan pewnie żartuje… – bąknęłam coraz bardziej stremowana.

– Bardzo często, ale nie wtedy, gdy wzbiera we mnie natchnienie – uśmiechnął się jeszcze raz, a pode mną ugięły się nogi.

Rysiek jakby to wyczuł, bo zaraz pojawił się obok mnie.

– Co się dzieje? Idziemy? – zapytał.

– Pan chce mnie malować – odparłam.

– A dajże spokój, szkoda pieniędzy. Chodź!

No ludzie, trzymajcie mnie! Poczułam, jak skacze mi ciśnienie i coś we mnie wybucha.

– Proszę malować! – nakazałam ostro malarzowi. – A wy idźcie tu gdzieś na piwo!

Mąż odszedł jak niepyszny, a Mariola zdążyła jeszcze puścić do mnie oko. Nagle zszedł ze mnie cały stres i uśmiechnęłam się najpiękniej, jak umiałam. Malarz odwzajemnił uśmiech, wziął do ręki paletę i zaczął się seans przywracania do życia mojej kobiecości.

Bo tak właśnie to pozowanie odebrałam. Znienacka poczułam się znów jak dwudziestolatka. Atrakcyjna, interesująca, ponętna. Wróciła ta pewność siebie, którą dawno zatraciłam. Siedziałam tam i czułam, jak spojrzenie malarza uważnie wędruje po mojej twarzy, ramionach.

Miałam wrażenie, że artysta co rusz zerka mi też na biust. Krępowało mnie to, ale też schlebiało. Na chwilę zapomniałam nawet, że tuż obok czeka na mnie mąż. A on nas obserwował.

Dopiero potem Mariola powiedziała mi, że Rysiek po kilku minutach malowania zamilkł całkowicie i z każdą kolejną chwilą czerwieniał coraz bardziej. Pod koniec już kipiał ze złości. Kiedy portret był gotowy i malarz zawołał mnie na swoją stronę, również Rysiek przyszedł go zobaczyć. Już jak nadchodził, wiedziałam, że będzie chryja.

– To ma być moja żona!? – parsknął.

– Rysiek… – uspokajałam go.

– Co Rysiek, co Rysiek! Przecież to jakiś naciągacz! Nie widzisz tego?! – podniósł głos, a ludzie zaczęli nam się przyglądać.

– Proszę się liczyć ze słowami! – zdenerwował się malarz.

– Ja cię tu zaraz podliczę za te bazgroły! – warknął mąż i ruszył z łapami do malarza.

– Rysiek! – krzyknęłam.

Jednak on na mnie nie zważał, tylko chwycił artystę za klapy i podniósł do góry. Dopiero gdy malarz zaczął krzyczeć: „Policja!”, Rysiek ochłonął i postawił go na ziemi.

– Co ty wyrabiasz, do cholery?! Taki z ciebie sknera, że musisz robić awanturę, żeby tylko nie zapłacić za ten obrazek! – wrzeszczałam, nie bacząc na to, że gapi się na nas już dobre pół rynku.

– Nie chodzi o pieniądze! – wysapał Rysiek, wyciągając z portfela 200 złotych. – Chodzi o to, że ten typ obraził cię swoim bohomazem. Bo jesteś o niebo piękniejsza!

Rzucił mu ze złością dwie stówy, obrócił się na pięcie i poszedł. A ja zdębiałam. Stałam tak i próbowałam ochłonąć. A potem pożegnałam się z Mariolą i uciekłam z rynku.

Już północ, gdzie on się podziewa?!

Miałam mętlik w głowie. Byłam zła na Ryśka, ale i zdumiona tym, co powiedział. Nie odbierał telefonów. Cała w nerwach czekałam w domu aż do północy. Wtedy rozległ się odgłos otwieranych drzwi.

Otwieranych niezdarnie, bo Rysiek był mocno pijany. W rękach trzymał jakiś pakunek. Już miałam coś powiedzieć, gdy mnie powstrzymał stanowczym gestem, położył pakunek na komodzie w przedpokoju i poszedł do sypialni.

Tam natychmiast zasnął. A ja rozwinęłam tę paczkę i znów zdębiałam. W środku był całkiem nowy, okropnie drogi aparat fotograficzny. Tej nocy z emocji nie mogłam zasnąć.

Jednak Rysiek jak zwykle spał kamiennym snem. Rano wstał, umył się, ogolił, doprowadził do porządku i przyszedł do salonu, gdzie oglądałam telewizję. Stanął przede mną wystrojony w marynarkę i powiedział.

– Chciałem cię zaprosić do parku na sesję fotograficzną.

Oczywiście przyjęłam zaproszenie. Poszliśmy z nowym aparatem i na początku było bardzo niezręcznie, czuliśmy się skrępowani. Ale potem przypomniały nam się stare czasy i bawiliśmy się wspaniale. A po powrocie… Po powrocie robiliśmy to samo co przed laty po każdej z takich romantycznych sesji.

Czytaj także:
„Moja córka karierę modelki przypłaciła zdrowiem. Była szczupła jak gałązka, a oni kazali jej dalej chudnąć”
„Mąż i jego rodzina traktowali mnie jak pariasa. Tylko syn szwagierki okazał mi serce. A ja... oddałam mu swoje”
„Matka była zaniedbaną kurą domową, która wszystkim usługuje. Nie miałam do niej szacunku, sama sobie na to zasłużyła”

Redakcja poleca

REKLAMA