„Ja straciłam dla niego głowę, a on bawił się mną jak szmacianą lalką. Ocierał łezki, a potem rzucał do kąta”

Kobieta w pokoju fot. iStock by Getty Images, Lacheev
„Gniewałam się, płakałam przez jakiś czas, ale jeden telefon od niego i już było po wszystkim. Zero przeprosin, po prostu gadka, że kiepsko się czuje i ma ochotę na lampkę wina, ale w samotności mu się to nie uśmiecha”.
/ 15.06.2024 17:30
Kobieta w pokoju fot. iStock by Getty Images, Lacheev

Wystarczyło, że zadzwonił, a ja już momentalnie wsiadałam na rower i ruszałam w drogę przez Warszawę. Między nami było prawie dwadzieścia kilometrów. Doskonale wiedziałam, którędy jechać, znałam tę trasę jak własną kieszeń.

Zaczynałam od mojego blokowiska, które pamiętało czasy Gierka. Kilometr ścieżką dla rowerzystów i wjeżdżałam do Lasu Bielańskiego. Dalej Kępa Potocka, mętny kanałek, odnoga Wisły, gdzie woda stała w miejscu. Następnie podnóże Cytadeli. Dwa kilometry i byłam już przy fontannach na Podzamczu. W tym miejscu nigdy nie mogłam się powstrzymać, żeby nie przystanąć na chwilę i nie poobserwować ludzi odpoczywających na trawie, dzieciaków chlapiących się w wodzie i sprzedawców waty cukrowej.

Przejechałam kilka kilometrów przez Powiśle, kierując się w stronę Czerniakowskiej. Nie odczuwałam żadnego zmęczenia, a jedynie radość na myśl, że lada moment GO ujrzę. Pedałowałam Powsińską w kierunku Wiertniczej z maksymalną prędkością, żeby nie mieć czasu na zastanawianie się.

W okolicy Wiertniczej nieco zwolniłam, bo sporo osób wychodziło z przeszklonego gmachu prywatnej stacji telewizyjnej. Młodzi, szczupli, gustownie odziani i zadbani, z modnymi okularami na nosach. Trudno powiedzieć, czy szczęśliwi, czy też nie. Od czasu do czasu udawało mi się nawiązać z kimś kontakt wzrokowy. Przyglądali mi się z uwagą. Jak często widuje się szaleńczo zakochaną rowerzystkę? I to na dodatek w butach na obcasach... Wszystko dla niego.

Od czasów, gdy za ulicą Wiertniczą rozciągały się pola, wiele się pozmieniało – teraz krajobraz zdominowały wysokie bloki mieszkalne, ciągnące się aż po horyzont. Drogowskazem w tej okolicy była Świątynia Opatrzności. Tuż obok niej skręcało się w wąską uliczkę, która prowadziła lekko pod górę. Po paru minutach jazdy docierało się na Ursynów, skąd od mieszkania Rafała dzieliły mnie już tylko dwa kilometry. Gnałam do niego ile sił w nogach, choć zdawałam sobie sprawę, że to wszystko nie ma większego sensu. Mam na myśli całą naszą relację, ten związek.

Tamtego dnia to ja zwyciężyłam

Nasze pierwsze spotkanie odbyło się rok temu podczas przyjęcia u pewnego artysty – czy to był malarz, czy może rzeźbiarz, tego już nie pamiętam. Nie znałam żadnego z gości, przyszłam tak po prostu. Apartament był przestronny, wypełniony płótnami, rzeźbami oraz antykami. No i kwiatami, rzecz jasna. Widząc moją konsternację, właściciel wyjaśnił mi, że odziedziczył to lokum po swojej babci, która szalenie lubiła rośliny. Nie potrafił się zmusić, by pozbyć się tych wszystkich smokowców, figowców i araukarii...

Rafał opierał się o wysoką do samego sufitu roślinę w kolorze soczystej zieleni, rozmawiając z atrakcyjną blondynką o niebotycznie długich nogach. W mieszkaniu kręciło się sporo przystojniaków – wysportowanych i zadbanych, ale on odznaczał się na ich tle. Miał na sobie dopasowane idealnie granatowe spodnie oraz prostą koszulkę. Niby nic nadzwyczajnego, ale metka zdradzała, że to ciuch markowy. W odróżnieniu od reszty nie rzucał się w oczy, krzycząc: hej, spójrzcie na mnie, jaki jestem wspaniały – mam wspaniałą klatkę i jestem wspaniale ubrany. On po prostu taki był – wspaniały. No i ta twarz jak z okładki magazynu: ciemne oczy, bujne brwi, prosty nos, męskie usta i kilkudniowy zarost, który jeszcze bardziej uwydatniał jego policzki.

Facet ewidentnie pragnął zaimponować blondynce nie tylko aparycją, ale także inteligencją. Snuł zawiłą opowieść, której dziewczyna nie potrafiła ogarnąć. Stanęłam tuż obok nich, lecz nawet mnie nie dostrzegli. Należałam do grona niepozornych dziewczyn – średniej postury, okulary i ubrania pozbawione seksapilu. Sprawiałam wrażenie intelektualistki, którą w rzeczywistości nie jestem. Pięć lat temu ukończyłam AWF i znalazłam zatrudnienie w przychodni, w której prowadzona jest rehabilitacja. Blondynka była młodsza ode mnie, on z kolei starszy. Mógł mieć około trzydziestu pięciu lat. 

– Słuchaj, ta blondyna totalnie nie rozumie, o czym do niej mówisz... – wyszeptałam mu prosto do ucha, unosząc się na czubkach palców. – Chodź, zatańczymy.

Chwyciłam jego rękę i zaprowadziłam go do pokoju, w którym goście tańczyli w rytm grającej muzyki. Zaskoczył mnie fakt, że poszedł za mną bez wahania, nawet nie mówiąc „do widzenia” blondwłosej dziewczynie, z którą rozmawiał. Być może zrobiłam to tak niespodziewanie, że nie zdążył zareagować, a może pomyślał, że się skądś znamy. Blondynka zapewne wzięła mnie za jego dziewczynę.

Od tej pory spotykaliśmy się dzień w dzień

Przez moment żyłam nadzieją, że stworzymy parę. Ale on brutalnie zweryfikował moje oczekiwania, stwierdzając, że jestem dla niego jak kumpel. Koleżanka, z którą od czasu do czasu – dla zabicia czasu albo dla zabawy – ląduje w łóżku. Należało mu przywalić w mordę i wyrzucić z pamięci, ale nie potrafiłam. On zaś obchodził się ze mną coraz gorzej.

Za to, że był zmuszony harować w drugorzędnej firmie marketingowej, że nie potrafił poukładać sobie swojego życia. Chodził po mieszkaniu wściekły i darł się w niebogłosy.

– A ty co tak się gapisz tymi swoimi wybałuszonymi oczami? Rany, ale z ciebie głupia siksa, matko, jaka tępa.

Lub przywitał mnie zaraz po przekroczeniu progu:

– Cześć, głuptasie.

Były momenty, kiedy gniewałam się, płakałam przez jakiś czas, ale jeden telefon od niego i już było po wszystkim. Zero przeprosin, po prostu gadka, że kiepsko się czuje i ma ochotę na lampkę wina, ale w samotności to mu się nie uśmiecha. Witały mnie otwarte drzwi. W mrocznym korytarzu uderzał mnie aromat intensywnych, męskich perfum. Zazwyczaj przed moim przybyciem brał prysznic i czekał na mnie w salonie lub od razu w sypialni. Nigdy nie miał pewności, czy sprawy potoczą się tak, jak sobie zaplanował, czy wciąż należę do niego, czy może ostatnio posunął się za daleko.

Zaledwie parę chwil, które miały należeć tylko do mnie. Jednak nie potrafiłam z nich w pełni skorzystać. Moim jedynym pragnieniem było jak najszybciej poczuć jego bliskość i ciepło. Urzekał mnie swoim zapachem – słodyczą miodu, aromatem lata i leniwą atmosferą weekendu. W tych ulotnych momentach, kiedy bez reszty mi się poddawał, czułam się jakbym sięgała nieba. Niestety, szybko odzyskiwał kontrolę, a wtedy powracały we mnie rozgoryczenie i pretensje. Znowu dochodziło do mnie, że to tylko seks dla zabicia czasu, z potrzeby rywalizacji, by na ułamek sekundy uciec od rzeczywistości...

Niby nic trudnego wrzasnąć mu prosto w twarz: „Ty śmieciu, ogarnij się wreszcie i zachowuj jak normalny facet!”. Pewnie nawet by się ucieszył, jakbym mu to w końcu powiedziała, ale nie byłam w stanie. Łamałam sobie głowę, jak mu wyznać, że nie chcę być tylko koleżanką, że naprawdę go kocham. Zupełnie jakby moje słowa mogły cokolwiek zmienić. Dobrze wiedział, co do niego czuję i właśnie dlatego mną gardził. Taki już po prostu był.

Nie proponował mi wspólnych spacerów

Tego dnia nie usłyszałam jego głosu w słuchawce. Zamiast rozmowy, otrzymałam tylko wiadomość z prośbą, żebym się do niego pofatygowała. Przy okazji miałam mu przywieźć ten jego ulubiony placek z rabarbarem. Taki, który sprzedawali wyłącznie na Krakowskim Przedmieściu. W gruncie rzeczy to raptem parę kilometrów dalej. Miałam ochotę się przejechać, wystarczyło tylko skręcić przy fontannach i podjechać Bednarską aż do Krakowskiego. Coś mnie jednak powstrzymało.

Obserwowałam przechodniów. Maluchy, osoby handlujące watą cukrową. Oraz zakochanych: obściskujących się, tulących, zagłębionych w lekturze, pogrążonych w rozmowie, wsłuchujących się we wspólną muzykę z jednej pary słuchawek, popijających z tego samego napoju, wpatrujących się sobie głęboko w oczy, zatopionych w myślach, drzemiących, podjadających ciasteczka, pieczywo, przekąski, owoce. Gdziekolwiek nie padł mój wzrok, wszędzie ich dostrzegałam.

Uświadomiłam sobie, że znalezienie bratniej duszy to żaden wyczyn – osoby, która nas zafascynuje i my ją również oczarujemy. Kogoś, kto będzie przejmował się naszym smutkiem i cierpieniem. Z kim po prostu da się miło spędzić wolną niedzielę, nie marnując przy tym czasu. Takie refleksje mnie naszły. Wcześniej też mnie nachodziły, ale bez żadnych konsekwencji... Weszłam na mój rower i pomknęłam przed siebie, zupełnie jakby mnie coś goniło. Gdy tylko dotarłam na Ursynów, przemyślenia powróciły.

Wieżowiec Rafała górował nad morzem apartamentowców. Ostatnie metry i już będę wstukiwać cyfry w domofonie. On zapewne jest pod prysznicem. A może już nakłada tę białą koszulę, którą dostał ode mnie na gwiazdkę. Uwielbiał ją nosić… Choć równie dobrze może przywitać mnie w drzwiach owinięty samym ręcznikiem. „Chyba śnię, to nie dzieje się naprawdę” – pomyślałam.

Domofonowy kod, siłowanie się z furtką, przejście po patio z placem zabaw dla maluchów, stolikami dla opiekunów i seniorów, informacja zakazująca wprowadzania psów, następny domofon i wjazd windą na 14. piętro. Rafał zdaje sobie sprawę z mojego przybycia, domofon zdążył mu zasygnalizować. Parę kroków po mrocznym holu i za zakrętem – jego jaskinia. 

Jestem w nim zakochana, a on na pewno również coś do mnie czuje. Gdyby było inaczej, to nie umawiałby się ze mną. Nie wysyłałby mi tych licznych wiadomości. Każdego dnia otrzymuję od niego przynajmniej parę, a czasem nawet i ponad dziesięć SMS-ów. Dzisiaj mu to wyznam... Jedyne czego żałuję, to że nie kupiłam jego ulubionej tarty. Chyba przekażę mu, że nie musi się spieszyć, bo możemy razem pojechać po nią później, pospacerować Krakowskim Przedmieściem, pożartować sobie z wycieczkowiczów i turystów. Ujmę go pod ramię, a wszyscy będą się za nami oglądać. On taki przystojny, a ja taka radosna.

Weszłam do środka, drzwi były uchylone. Jego perfumy unosiły się w powietrzu. Czekał na mnie w pokoju, mając na sobie tylko śnieżnobiały ręcznik. Wyglądał jak rzeźba Dawida dłuta Michała Anioła. Promienie słońca wpadające przez balkonowe okno oświetlały jego sylwetkę. Nie sprawiał wrażenia zachwyconego. Sięgnęłam po szklankę i nalałam do niej wody.

Po co pedałujesz taki szmat drogi do mnie na tym swoim rowerze? Przecież masz metro na wyciągnięcie ręki. W pół godziny byś dotarła. A tak to jesteś cała mokra od potu, ledwo zipiesz, kurz na tobie osiada... Brakuje ci kasy na bilet czy jak?

– Tak... – kiedy wpadał w ten swój nastrój, szkoda było strzępić języka.

Kompletnie cię nie rozumiem... A tartę masz?

– Nie.

– A to czemu?

Nie miałam po drodze

Popatrzył na mnie zaskoczony. Sama byłam zdumiona tym, jak zabrzmiał mój głos. Opanowany i konkretny. Zastanawiałam się, czy da się cofnąć czas, wymazać to, że mnie nie doceniał? To było gorsze, niż gdyby mnie uderzył. Jego słowa raniły bardziej od czynów. W jaki sposób doszło do tego, że stałam się ofiarą? Ja, która zawsze potrafiłam o siebie zadbać, i nie pozwalałam sobą pomiatać.

Może to przez moją samotność? A może dlatego, że tak świetnie wygląda? Tak czy inaczej, nic nie tłumaczy tego, jak się zachowywał. Z drugiej strony, może moje postępowanie da się jakoś wytłumaczyć uczuciem? Choć pewnie i to nie…

– Masz ochotę na wino? Jest schłodzone – powiedział, idąc do kuchni.

Gdy szedł, jego mięśnie, wyrzeźbione długimi treningami, idealnie się napinały. Poczułam, jak ciepło rozlewa się po mnie całej. Za chwilę mnie przytuli. Może tym razem naprawdę mnie pokocha?

Byłam świadoma, że oszukuję samą siebie

Niczego nie da się cofnąć, tych wszystkich ran, które mi już zadał. Życie u jego boku to ciągłe cierpienie, przeplecione chwilami ulotnej radości. Nie chcę tak żyć. Ilekroć pedałowałam do niego te dwadzieścia kilometrów, miałam nadzieję, że cokolwiek się wydarzy, ktoś mnie powstrzyma, nie dotrę na miejsce. Ale nic takiego nigdy się nie stało i nie stanie. Nikt mi w tym nie pomoże. Muszę poradzić sobie sama…

Odgłosy otwierania butelki dochodziły z kuchni, a chwilę później dało się słyszeć ciche brzdąkanie szklanek. Wiedziałam, że muszę czym prędzej zwiewać. Gdy tylko wróci, od razu pozna się na moich zamiarach i z pewnością coś obmyśli, by mnie powstrzymać. Stałam jak skamieniała, niezdolna choćby drgnąć. Moje nogi ciążyły, jakby ważyły z tonę. Błagałam w myślach: „Panie Boże, pomóż, dodaj sił”. Udało się.

– Już idę. Wino ma doskonałą temperaturę – usłyszałam za sobą, pędząc w pośpiechu ciemnym korytarzem ku wyjściu.

Marzena, 29 lat

Czytaj także:
„Mój eks non stop przesiaduje w moim domu. Udaje troskliwego tatusia, żeby wiedzieć dokąd wychodzę i z kim się umawiam”
„Zdradę męża odkryłam przez słoik śledzi. Już ja mu pokażę, co stracił, a potem puszczę go w samych skarpetkach”
„Po 50. integruję się z sąsiadami. Jednemu sięgnęłam do portfela, a drugiemu wskoczyłam do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA