Zaczęło się od maleńkiego kłamstewka, które wydawało się zupełnie niewinne. Poinformowałam swojego męża, że dostałam polecenie od przełożonego, aby stawić się w firmie w sobotni poranek, chociaż nic podobnego nie było prawdą. Następnie chwyciłam za płaszcz, złapałam swoją torebkę i opuściłam mieszkanie. Czekało mnie parę godzin swobody, w trakcie których mogłam robić dokładnie to, na co tylko miałam ochotę.
Zaczęłam od wizyty w pobliskim centrum handlowym, żeby trochę pooglądać ciuchy. Nie miałam kasy, żeby zrobić jakieś duże zakupy, ale udało mi się wyszukać szalik i rękawiczki na wyprzedaży. Ale w sumie nie o zakupy chodziło. Bardziej o samą radochę z włóczenia się między stoiskami, przeglądania ciuszków, przymierzania ich i przeglądania się w lustrze. Bez pośpiechu, spokojnie, trochę jak kociak, który w ciepły, letni wieczór rozkłada się na werandzie.
Ale miałam z tego frajdę! Dziwne, bo nigdy jakoś specjalnie nie lubowałam się w takim bezsensownym chodzeniu, ale teraz… teraz to zupełnie inna bajka.
Muszę przyznać, że dzień był fantastyczny
Następnie wybrałam się sama do kina na seans, na który Tomasz nie miał ochoty iść razem ze mną. Nie chodziło wcale o to, że film mu się nie podobał albo nie lubił aktora. W końcu mieliśmy dość zbieżne gusta. On po prostu wolał zostać w domu. Utrzymywał, że woli zaczekać, aż produkcja trafi do sieci.
– Dlaczego mamy płacić, skoro możemy pooglądać bez opłat? – przekonywał.
Nie należymy do tych, co ledwo wiążą koniec z końcem i nie mogą pozwolić sobie na kino. Problem w tym, że Tomek zdecydowanie bardziej preferował domowe pielesze i nie miał najmniejszej ochoty gdziekolwiek się ruszać. Ot, obejrzeć jeden czy dwa epizody jakiegoś serialu, potem zagrać chwilę na komputerze i spać. Tak prezentował się każdy wieczór w jego wykonaniu.
Dawniej to była inna para kaloszy. Często szwendaliśmy się wtedy po okolicy i dalszych zakątkach. W tamtych czasach jednak naszym jedynym zmartwieniem były sesje na uczelni, pojawiające się dwa razy do roku. Kiedy to wszystko poszło w innym kierunku? Za nic nie umiałam tego sobie przypomnieć.
Po seansie porządnie zgłodniałam, więc postanowiłam wybrać się na porządny obiad. Nie byle jaki – soczysta kaczka w pomarańczach z ziemniakami i sałatką z cykorii. Palce lizać! Pizzę i inne śmieciowe żarcie zazwyczaj zamawiamy do domu, gdy nie mamy ochoty stać przy garach. Po głównym daniu skusiłam się jeszcze na kawkę i ciastko. Raz się żyje, więc czemu by sobie czasem nie pofolgować?
Wreszcie miałam czas dla siebie
Przed wieczorem postanowiłam wyruszyć na przechadzkę do parku. Rozkoszny, niespiesznie spędzony czas tylko ze sobą i swoimi przemyśleniami. Żadnego ciągania za rękaw, aby nakarmić kaczki. Żadnego marudzenia, by pójść na huśtawki czy zjeżdżalnie. I wreszcie nikt nie wrzeszczał wniebogłosy „mamusiu, mamusiu!”. Nie było nikogo, kto stałby nade mną z biczem w ręku, straszył jakimiś terminami, opóźnieniami czy koniecznością zrobienia czegoś arcyważnego, i to w tej chwili. Na koniec nie słyszałam też zrzędzenia, że chłodno, pada i wracajmy już do domu.
Moja codzienność wyglądała właśnie tak. Taki był świat kobiety, która jest jednocześnie matką, żoną i pracuje zawodowo. Nie, żebym jakoś szczególnie utyskiwała na własny los, po prostu brakowało mi sił. Nasza córcia Karolinka to dziecko, które pochłania mnóstwo energii. Ciągle jej wszędzie pełno, wszystkiego musi dotknąć, bez przerwy domaga się, żeby wymyślać jej jakieś rozrywki.
Człowiek by pomyślał, że po całym dniu spędzonym w przedszkolu będzie padnięta, ale gdzie tam! Wchodzi do mieszkania i zanim zdąży zdjąć buciki czy kurtkę, już krzyczy: „Mamuś, zagramy w coś razem?”, „Mamuś, chodź układać ze mną puzzle”, „Mamuś, pobawmy się lalkami?”. No i mamuśka się bawi, bo a co innego ma zrobić?
„Gdzie jest tata?” – może paść pytanie. Cóż, wyleguje się na sofie... Tomasz po powrocie z pracy jest tak strasznie padnięty. Tak bardzo, że nie jest w stanie zająć się niczym, poza zasiadaniem przed telewizorem i podgrzaniem sobie jedzenia na kolację. Opieka nad dzieciakiem to domena kobiety. Nieważne, że ona również zarabia na chleb, nieważne, że też ledwo zipie po ciężkim dniu. Taki jest jej obowiązek i koniec kropka.
On jest padnięty. A co ja mam powiedzieć?
Weekendy wyglądają identycznie. Mój małżonek odpoczywa przed telewizorkiem, oglądając wszystkie mecze i rozgrywki, regenerując siły. Albo chrapie w najlepsze. Tak czy inaczej, możemy zapomnieć o wyjściach z rodziną, a samotne wypady żony to już w ogóle abstrakcja.
Spotkanie na kawę z przyjaciółką? Ktoś musi zaopiekować się Karolinką. Pójść na basen, do klubu fitness czy do fryzjera? Daj spokój, to zwykłe widzimisię. Córeczka nie zostanie pod opieką taty.
Nie powiem, że jestem jakąś panną służącą, która zawsze jest posłuszna mężowi. Kilka razy dałam radę się wyrwać. Zwyczajnie oznajmiłam, że wychodzę i tyle. Ale ile było gadki przy tym! Tomek przez parę następnych dni rozpamiętywał te kilka godzin, które poświęciłam sobie. Chyba z miesiąc wytykał mi, że włóczę się po mieście.
Usiłowałam z nim pertraktować
– Sądzę, że każdy z nas powinien wygospodarować trochę czasu tylko dla siebie – próbowałam go przekonać. – Co powiesz na taki układ: w jedną sobotę miesiąca wychodzę ja, a w kolejną ty? Wydaje mi się, że to sprawiedliwe, co o tym myślisz?
– Nigdzie nie zamierzam się wybierać, bo nie mam na to ochoty – odburknął jedynie.
– A może skoczyłbyś na piwko z kumplami? – podsunęłam pomysł.
– Daj spokój, kogo niby miałbym wyciągać raz na tydzień? – parsknął. – Inni też mają swoje rodziny. Poza tym, brak mi na to sił, padam z nóg. W sumie to mogę się napić browarka w domu.
W domu? Tak mi powiedział facet, który jeszcze niedawno chwytał każdą szansę na spotkanie ze znajomymi, wyjazd czy inne fajne aktywności. Byłam w szoku, kompletnie go nie poznawałam. Przecież Tomek kilka lat temu skończył trzydziestkę, a już jest taki zrezygnowany, jakby jedną nogą był w grobie. I gdy tak unika wszystkich potencjalnych atrakcji, to nic dziwnego, że również miga się od swoich zobowiązań.
Od czasów powrotu do pracy po urodzeniu dziecka nieustannie czuję się wykończona. Po skończeniu swojej zmiany i przyjściu do domu wszystkie obowiązki spadają na moje barki. Sprzątanie, pranie, gotowanie, a przede wszystkim opieka nad maluchem. Ciągle tylko zabawy klockami, wydzieranki i kolorowanki. Mój mąż po robocie odpoczywa, a ja zasuwam jak na kolejnym etacie. Mam już tego wszystkiego powyżej uszu.
Tomek zaczął sugerować, że mam romans
Pech chciał, że niewinne kłamstewko przerodziło się w prawdziwą burzę. Mąż wygrzebał z mojej kurtki bilet kinowy i zaczął coś podejrzewać. Prześwietlił dokładnie wszystkie transakcje na koncie, odnalazł w koszu na śmieci siatkę ze sklepu odzieżowego razem z paragonem, a w szafie wypatrzył nowy szalik.
Nigdy bym nie przypuszczała, że Tomek ma w sobie tyle z detektywa. Szczerze mówiąc, nawet specjalnie się nie starałam zacierać za sobą śladów, bo nie sądziłam, że będzie mnie sprawdzać. Skoro w ostatnim czasie jedyne co robił, to wylegiwał się na sofie, to czemu nagle miałby myszkować w śmieciach i sprawdzać moje kieszenie?
W skrócie Tomasz wkurzył się, bo doszedł do wniosku, że dzień spędziłam na pewno z jakimś facetem. Jak to do mnie dotarło, to na początku parsknęłam śmiechem. Dobre sobie! Zastanawiam się, w którym momencie miałabym spotkać tego domniemanego kochasia? Chyba jak dziecko bujałam na huśtawkach albo jak robiłam zakupy w osiedlowym sklepiku. Ale zaraz potem już nie było tak wesoło, bo Tomek naprawdę się zdenerwował. Totalnie zignorował moje wyjaśnienia, twierdząc, że to jakieś bzdury.
– Myślisz, że jestem głupi?! – darł się wniebogłosy. – Wciskasz mi kit, znikasz w sobotę na cały boży dzień, a ja mam łyknąć bajeczkę, że szwendałaś się po mieście sama jak palec? Że samotnie wybrałaś się do kina i knajpy?! Że sobie kupiłaś na prezent jakieś takie... Co to u licha jest? – z wyraźną kpiną zerknął na mój nowiutki szalik z pstrokatymi frędzlami.
Przyznaję, szal jest dość oryginalny, ale od razu wpadł mi w oko.
– To prawda! – powiedziałam załamana. – Ciągle tylko w domu siedzisz, więc raz sama się gdzieś przeszłam! Nic ci nie mówiłam, bo i tak od razu byś zaczął zrzędzić, że z dzieckiem musisz zostać.
– Weź przestań, to jakieś brednie! Pomyśl trochę, jak to w ogóle zabrzmiało? Lepiej powiedz prawdę, bo tylko się pogrążasz z tymi wymówkami.
– Ale ja naprawdę nic nie ukrywam – byłam już bliska łez. – No przecież ci wszystko wytłumaczyłam. Zrozum wreszcie, że ja też muszę czasem odpocząć.
– No to pięknie – prychnął. – To może w takim razie powinniśmy od siebie trochę odpocząć?
Taka była z nim gadka. Nie udało nam się dogadać, nic do niego nie trafiało. Aktualnie obrażony przesiaduje w sypialni, grając na komputerze. Robi tak za każdym razem, gdy ma ochotę odizolować się od wszystkich.
Czasami sama mam ochotę się odciąć. Ale wystarczyło, że jeden raz to zrobiłam i od razu posądzono mnie o najgorsze rzeczy. Zaczynam się zastanawiać, czy było warto…
Amelia, 32 lata
Czytaj także:
„Mąż gadał kolegom, że mamy kryzys i że pewnie się rozwiedziemy. Szkoda, że ja nic o tym nie wiedziałam”
„W dniu moich urodzin znalazłem się na dnie. Jeden niespodziewany telefon zmienił wszystko i dodał mi wiatru w żagle”
„Mąż wolał grać w piłkę nożną, niż zajmować się dzieckiem. Mecze, strzelone bramki i karne, to był tylko początek”