„Wszyscy pytali, kiedy zostanę mamą. Jak? Skoro mam umowę na czas określony, a mój mąż też nie zarabia kokosów”

Kobieta martwiąca się o przyszłość fot. Adobe Stock
„Niełatwo jest podjąć decyzję o dziecku, gdy nie ma się stałej pracy. Bo jak je utrzymać? Z pensji męża? Oj, chyba nie”.
/ 14.08.2020 15:58
Kobieta martwiąca się o przyszłość fot. Adobe Stock

Zbliżały się moje urodziny, ale wcale mnie to nie cieszyło. Kończyłam 29 lat. Może nie jest to wiek sędziwy, ale zważywszy na fakt, że jeszcze nie miałam dzieci – czułam, jak przygniatają mnie kolejne lata. Zegar tykał, a ja ciągle odsuwałam myśl o potomstwie. Zwyczajnie ze strachu.

Przed czym? Ano – przed odpowiedzialnością finansową. Miałam pracę, lecz na umowę na czas określony. Udało mi się załapać na dwuletni kontrakt w znanej firmie projektowej. Dostali duże zlecenie, częściowo finansowane przez Unię, i tylko dlatego zatrudnili dodatkowe trzy osoby. Mnie i jeszcze dwóch chłopaków. Od początku wiedziałam, że to nie jest stała praca. Chyba że potem znów trafi im się jakiś projekt, ale tego przecież nie mogłam być pewna. Jednak cieszyłam się z tej roboty. Duże wyzwanie, więc i duża satysfakcja.

Robiłam wszystko, żeby pokazać się szefostwu od jak najlepszej strony. Stan błogosławiony był więc ostatnią rzeczą, o jakiej wówczas myślałam. Po roku zaczęłam zastanawiać się nad sytuacją. Nie zajdę teraz, to kiedy? Jestem coraz starsza. Poza tym nigdzie nie jest powiedziane, że kiedy tutaj skończy mi się umowa, to natychmiast znajdę pracę gdzie indziej. A nawet jeśli, to czy na etat. O ten teraz coraz trudniej, a więc znowu będę bała się zdecydować na dziecko…

Wszyscy dokoła naciskali na mnie i pytali: „Kiedy pojawi się dzidziuś?”! Pomijam babcie, ciocie i rodziców, bo oni by chcieli, żeby pojawił się zaraz po ślubie. Lecz i mój mąż coraz bardziej się niecierpliwił. Rozmawialiśmy na ten temat praktycznie każdego dnia.

– Może jednak nie zwlekajmy dłużej? – pytał. – Przecież ja pracuję. A ubezpieczona możesz być przy mnie, więc nie ma z tym najmniejszego problemu.

– Nie chodzi o samo ubezpieczenie – powiadałam. – Jak sobie wyobrażasz życie tylko z twojej pensji? Już teraz bynajmniej nie mamy kokosów, a jak ja nie będę zarabiać, nie starczy nam nawet na życie. No i weź pod uwagę, że dziecko też kosztuje – lekarstwa, pieluchy, ubranka…

Zgadzał się ze mną, ale zawsze po takiej rozmowie był mocno przygnębiony. Wiedział, że mam sporo racji. Tyle że i on, i ja bardzo chcieliśmy mieć dziecko.

– Wiesz, po prostu martwię się, że potem będzie za późno – wzdychał ciężko.

– A przecież w ciąży też możesz pracować. Na przykład na zlecenie.

„O ile będę się dobrze czuła” – pomyślałam. A przecież tego się nie przewidzi. Coraz częściej zastanawiałam się, jak to rozwiązać. Obliczałam, co by było, gdybym zaszła. Prawie do końca ciąży byłabym na kontrakcie, a co potem? No i wiadomo – nawet jak się będę dobrze czuła, to z brzuchem nikt mnie nie zatrudni. No, a gdy maluszek pojawi się na świecie – mam go oddać do żłobka? Przecież macierzyński mi nie przysługuje.

I pewnie nadal bym się nad tym głowiła, gdyby nie przypadek. Kilka miesięcy temu spotkałam się z koleżanką, taką jeszcze z liceum. Umawiałyśmy się już od dawna, ale ciągle której z nas coś wypadało. Wreszcie udało nam się ustalić termin i zaprosiłam ją do siebie na obiad. Kupiłam nawet z tej okazji wino, żeby uczcić nasze wyczekiwane spotkanie.

– Ja dziękuję – powiedziała, widząc, że otwieram butelkę. – Nie piję.

– Nawet kieliszka? – zdziwiłam się.

Sylwia nigdy nie była specjalnie pijąca, ale lampkę wina od czasu do czasu lubiła wypić. Dobrze o tym wiedziałam.

– Nawet – przytaknęła, a potem uśmiechnęła się jakoś tak tajemniczo.

– Wiesz, w moim stanie to niewskazane.

Aż usiadłam z wrażenia. Jest w ciąży! Jak jej dobrze… Szczerze jej zazdrościłam. Ale zaraz mi się coś przypomniało.

– A co z pracą? – zapytałam, bo gdy ostatnio się widziałyśmy, Sylwia była w takiej samej sytuacji jak ja – również zatrudniona na czas określony i z tego powodu odwlekała decyzję o zajściu w ciążę. – Dostałaś normalny etat?

– Nie – pokręciła ze smutkiem głową. – Nic z tego, nie udało mi się.

Jeszcze tego samego dnia powiedziałam o tym Radkowi. Bardzo się ucieszył.

– Nie mamy na co czekać – powiedział, przytulając mnie. – Musimy zdążyć!

Teraz wiem, co czują kobiety, gdy usiłują zajść w ciążę, a po miesiącu przychodzi rozczarowanie. Ja też to przeżyłam. Strasznie się stresowałam – tym bardziej że jeżeli mój plan miał wypalić, to naprawdę nie miałam dużo czasu.

Gdy mijał kolejny miesiąc, z niecierpliwością czekałam, czy się udało. Jeżeli nie, to na przedłużenie umowy nie było już szans. Mama próbowała mnie uspokoić.

– Nie denerwuj się, to tylko utrudnia – powiedziała. – Nie zakładaj od razu najgorszego, córciu – mama była spokojna i trochę tego spokoju spływało też na mnie, zwłaszcza że i Radek patrzył optymistycznie.

– Zobacz, już trzydziesty dzień – w niedzielę pod koniec listopada oderwał się od kalendarza i spojrzał na mnie. – Może po prostu kup test ciążowy, co?

– To jeszcze za wcześnie, wyniki mogą być niewiarygodne – pokręciłam głową.

– A poza tym… Boję się, nie chcę zapeszyć. Poczekam jeszcze kilka dni, tydzień.

Z każdym kolejnym dniem Radek coraz bardziej się cieszył, a ja odwlekałam decyzję o pójściu do apteki. W końcu nie wytrzymałam. Kupiłam trzy testy – na wszelki wypadek. Wiedziałam, że bez względu na wynik będę chciała się upewnić. Rano poszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Wziąwszy kilka wdechów, zamknęłam oczy, policzyłam do 10. Wreszcie otworzyłam test. Położyłam go na umywalce i wróciłam do sypialni.

– I co? – Radek był bardzo przejęty.

– Trzeba chwilę poczekać – wydusiłam. – Boję się. Nie chcę patrzeć. Ty sprawdź.

Choć nie było go zaledwie przez kilka sekund, wydały mi się wiecznością. Wreszcie wrócił i podał mi ulotkę.

– Przeczytaj, bo może źle zrozumiałem – powiedział. – Ciąża to dwie kreski, tak?

Skinęłam głową.

– No to… udało się – sapnął. Oboje się poryczeliśmy.

Beata, 29 lat

Czytaj także:
„Paweł potraktował moją przyjaciółkę jak chusteczkę do nosa. Wymiętosił, otarł łzy, wysmarkał się i wrócił do żoneczki”
„Narzeczony zerwał ze mną liścikiem na chwilę przed ślubem. Nie zdążyłam mu powiedzieć, że jestem w ciąży”
„Przez lata tyrałem na zachcianki żony, a ona wiecznie narzekała. W końcu wyszedłem z domu i już nie wróciłem”

Redakcja poleca

REKLAMA