„Przez lata tyrałem na zachcianki żony, a ona wiecznie narzekała. W końcu wyszedłem z domu i już nie wróciłem”

poważny mężczyzna fot. Adobe Stock, Miljan Živković
„– Jak brałam z tobą ślub, to liczyłam, że stać cię na coś więcej. A teraz co? Z urzędasa zrobiłeś się zwykłym sprzedawcą w jakiejś spelunie!”.
/ 28.04.2024 14:30
poważny mężczyzna fot. Adobe Stock, Miljan Živković

Cokolwiek bym nie zrobił, ona i tak nie była zadowolona. Ciągle było jej mało, a sama do roboty się nie paliła. Ile można wysłuchiwać pretensji?

Stanąłem na wysokości zadania

Wyszło na to, że zaliczyliśmy zwykłą wpadkę. Od pewnego czasu chodziliśmy ze sobą, ale mimo że dość często lądowaliśmy razem w łóżku, nie podchodziłem do Lucyny jakoś specjalnie poważnie. Gdy jednak wyszło na jaw, że spodziewa się dziecka, postanowiłem zachować się jak facet i poprosiłem ją o rękę. Ze łzami w oczach zarzuciła mi ręce na szyję i powiedziała „zgadzam się.

Kiedy poczułem na skórze żar bijący od jej mięciutkiego ciałka, przeszło mi przez myśl, że fajnie byłoby dożyć starości z taką babką u boku. Sympatyczna, chętna do pomocy i obrotna. Prawdziwa perełka, dobrze ułożona córa gospodarzy. O czym innym mógł marzyć facet po trzydziestce, który miał już parę przygód miłosnych za sobą?

Zaraz po ceremonii ślubnej wyprowadziliśmy się do niewielkiej miejscowości, do domu odziedziczonego przeze mnie po babci. Moja żona zajęła się opieką nad naszym pierworodnym synem, a później także wychowywaniem kolejnej trójki naszych pociech. Ja natomiast robiłem, co mogłem, aby zapewnić rodzinie wszystko, czego potrzebowała. Wprawdzie na co dzień pracowałem w biurze, ale po pracy uprawiałem na kupionej za bezcen działce porzeczki i borówki, dzięki czemu nigdy nie narzekaliśmy na brak gotówki.

Dla niej tyrałem jak szalony

Moja małżonka marzyła o wypadzie na urlop nad Bałtyk bądź w Tatry? Nie ma problemu, organizowałem nam jakieś porządne kwatery i wyruszaliśmy na czternaście dni. Chciała nowych mebli do mieszkania? Wymiany odbiornika TV? Ładniejszych, bardziej wytrzymałych garnków albo zastawy stołowej? Nie było kłopotu. Kierowałem się regułą, że moja partnerka stanowi moją wizytówkę i nie zastanawiałem się zbytnio, jak poradzę sobie z realizacją jej zachcianek. Najzwyczajniej w świecie je realizowałem, a ona nie dopytywała, skąd biorę na to kasę.

– Mam szczęście! Żadna babka nie ma tak cudownego i przedsiębiorczego faceta – całowała mnie, okazując wdzięczność za kolejny upominek.

Moja żona zawsze rozumiała, że mało przebywam w domu, ponieważ albo spędzam po osiem godzin w pracy, albo znikam w sadzie, zajmując się zbiorami i sprzedażą owoców. Nie miała do mnie pretensji, gdy brakowało mi czasu, by położyć dzieci spać lub uczestniczyć w zebraniach z rodzicami w szkole. Dla niej liczyło się to, że w soboty i niedziele poświęcałem się całkowicie rodzinie.

Ze swojej strony bardzo doceniałem jej wyrozumiałość. Przemierzając drogę pomiędzy domem a pracą często rozmyślałem, że gdy nasze pociechy dorosną i opuszczą rodzinne gniazdko, nareszcie będziemy mogli nacieszyć się sobą. Będziemy mogli swobodnie rozmawiać, przytulać się, snuć wspólne plany i podróżować po kraju, a może i po całym świecie.

Kiedyś nasze życie nie będzie tak chaotyczne i szalone, nadejdą lepsze czasy...” – snułem marzenia, zasypiając w naszej sypialni i spoglądając na moją wyczerpaną małżonkę. Przez lata nauczyłem się ją doceniać i zżyłem się z nią, a być może nawet pokochałem. Choć początkowo to nie miłość nas zbliżyła, miałem przeświadczenie, że tworzymy zgrany duet i w każdej sytuacji będziemy mogli sobie zaufać.
 

Chciałem cieszyć się życiem

Czas płynął nieubłaganie, nasze pociechy dorosły i ukończyły edukację na wyższych uczelniach. Dziewczynki stanęły na ślubnym kobiercu, syn również założył rodzinę. Pojawiły się też wnuczęta, które napełniały nasze serca radością. Ja i Lucyna zbliżaliśmy się do sześćdziesiątki, więc postanowiłem sprzedać swoją ziemię. Uznałem, że po tylu latach ciężkiej pracy w końcu zasłużyłem na odpoczynek i więcej chwil spędzonych z ukochaną, która zawsze dorabiała krawiectwem. Sądziłem, że nasze dwie skromne emerytury w zupełności nam wystarczą, kiedy żegnałem się ze swoim polem. Jednak życie bywa przewrotne i lubi zaskakiwać...
 
Kilka dni przed świętami wezwano mnie do gabinetu dyrektora. Mówił o trudnej sytuacji, o tym, że zlikwidowano trzy departamenty w naszej instytucji i będą zwolnienia. Minęło parę chwil zanim dotarło do mnie, co tak naprawdę chce mi przekazać. Wyrzucał mnie z roboty! Ot tak, po prostu – mimo że przepracowałem tam ponad trzydzieści lat! Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, z trudem łapałem oddech. W piersi poczułem taki ból, jakby ktoś położył na mnie stukilowy głaz.

 

W panice, że coś niedobrego dzieje się z moim zdrowiem, wystrzeliłem z pokoju i sięgnąłem po telefon, by skontaktować się z małżonką. W mgnieniu oka jechaliśmy już do szpitala.

– Mało brakowało do ataku serca, ale zareagował pan błyskawicznie – usłyszałem pochwałę od doktora. – Sugeruję trochę odpocząć i tymczasowo odłożyć pracę na bok.

– Odłożę – bezmyślnie powtórzyłem jego słowa.

– Ech, panie doktorze, mój małżonek nie należy do osób, które potrafią zapomnieć o pracy… – wtrąciła się Lucyna.

– Wszystko uległo zmianie, skarbie – nie pozwoliłem jej skończyć. – Dziś mnie zwolnili. Cięcia etatów albo fanaberia przełożonego…

Lucyna pobladła jak ściana i wysunęła rękę z mojego uścisku.

– Chyba powinienem już iść – odchrząknął doktor i migiem opuścił pomieszczenie.

W pokoju nastała krępująca cisza.

Lucynka gapiła się na mnie, zupełnie jak gdyby nie docierał do niej sens moich słów.

– Spokojnie, nie przejmuj się, wszystko jakoś się ułoży – starałem się ją podnieść na duchu, mimo że w tym momencie to raczej ja łaknąłem jej pocieszenia.

– No tak – jakby nagle wróciła do rzeczywistości. – Na pewno sobie poradzimy.

Podniosła się z krzesła i opuściła salę. Sądziłem, że poszła na spacer lub wykonać telefon i lada moment wróci. Tak się jednak nie stało. Resztę dnia spędziłem samotnie w opustoszałym pokoju, odziany w wyblakłą szpitalną piżamę, pozbawiony własnych naczyń, szklanki, ręcznika czy kosmetyków.

Zamiast mnie wspierać, zaczęła zrzędzić

Małżonka odwiedziła mnie ponownie nazajutrz. Musnęła ustami mój policzek, przepraszając za wczorajsze zachowanie, rozłożyła na stoliku pudełka z aromatycznym ciastem i spytała o moje samopoczucie. Opowiadała, że nasze pociechy są zaniepokojone moim stanem zdrowia. Paplała jak katarynka, omijając mój wzrok. Ani razu mnie nie przytuliła.

– Spokojnie, to nie była dżuma, tylko lekkie załamanie – wyjaśniłem, nie mogąc dłużej milczeć.

– Wybacz... – w jej oczach zalśniły łzy. – Ale, Romuś... Co teraz zrobimy? Przecież wiesz, że mało zarabiam.

– Nie przejmuj się, damy radę – objąłem ją ramieniem, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że to nie jest odpowiedni temat do rozmów w szpitalnym pokoju.

Lusia wzięła na siebie całą odpowiedzialność. Zadbała o sprawy przyziemne. Zaniosła moje L4 do roboty, upewniając się, że dopóki nie wydobrzeję, to szef mnie nie zwolni, a potem pilnowała mnie jak oka w głowie. Ale ledwo wróciłem do zdrowia, to zaczęła wypytywać, jakie mam plany na ten czas wolny. Skąd miałem to wiedzieć? Nie miałem pojęcia. A ona nie odpuszczała. Dzień w dzień bombardowała mnie pytaniami: czy już przejrzałem portale z ofertami pracy, czy odwiedziłem urząd pracy, czy pytałem kumpli, czy nie wiedzą o jakiejś robocie.

Niewykluczone, że w jej mniemaniu taka postawa miała zmotywować mnie do podjęcia konkretnych kroków, jednak jej zachowanie z dnia na dzień skutecznie odbierało mi zapał. Codziennie wypatrywałem nowych ofert zatrudnienia. Te wywieszone w urzędzie pracy znałem już na pamięć. To samo tyczyło się rubryk z pracą w lokalnej prasie. Nawet powroty do mieszkania nie napawały mnie entuzjazmem, gdyż Lucyna, ledwo mnie dostrzegła, od razu zaczynała wymownie wzdychać. Dzień w dzień drążyła ten sam temat. Ani na moment nie dawała mi spokoju.

– Starzeję się i niedługo nadejdzie mój kres – skarżyłem się swoim pociechom.

– Tatku, dasz radę, na pewno wpadniesz na jakiś pomysł – pocieszały mnie córki.

– Już prawie pół roku minęło, a ty wciąż nic nie zrobiłeś! – moja małżonka przerywała nasze konwersacje. – Nasze fundusze się kurczą… Co będzie, gdy któreś z naszych dzieci potknie się w życiu? Jak im wtedy pomożemy?!

– Teraz to ja się potknąłem – usiłowałem się tłumaczyć, ale Lucyna zawsze ripostowała na moje argumenty.

Może ona by się wzięła do roboty?

Pół roku bezowocnego poszukiwania pracy doprowadziło mnie do poważnej depresji. Kto wie, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie pomoc kumpla. Akurat otwierał knajpę przy drodze i zaproponował mi robotę. Co prawda kasa była kiepska, ale w tamtym momencie to nie grało roli. Najważniejsze, że miałem jakieś zajęcie.

– I co, na tym chcesz poprzestać? – zrzędziła Lucyna, zamiast się ucieszyć, że nie musi patrzeć na mnie całymi dniami w domu. – Jak brałam z tobą ślub, to liczyłam, że stać cię na coś więcej. A teraz co? Z urzędasa zrobiłeś się zwykłym sprzedawcą w jakiejś spelunie!

Totalnie nie chciało mi się już przysłuchiwać tym bredniom, tym bardziej że firma znajomego nie zarabiała tyle, ile planował. Szoferom ewidentnie nasza knajpa nie leżała na trasie, a lokalni woleli się najadać w domach, więc lokal świecił pustkami od rana do późnego wieczora.

– Sorry, ale muszę zwinąć ten biznes – usłyszałem od kumpla pod koniec maja.

Kiedy przekręcałem klucz w zamku, przyszło mi do głowy, że to może być ostatni dzień nie tylko knajpy, ale również mojego związku z Lucyną. Byłem załamany, bo wiedziałem, że gdy tylko jej o tym wspomnę, dosłownie mnie zje. Wtedy wpadłem na pewien pomysł. Muszę się ulotnić, zwiać, gdzie pieprz rośnie… Nie chodzi o to, żeby wziąć rozwód, bo wtedy musiałbym jej płacić, a jedynie o to, aby przed nią uciec. Uciec od Lucynki, uciec od tej iluzji, w której żyję…

Kiedy wpadłem na ten pomysł, nie traktowałem go poważnie. Ot tak, zamiast wrócić do domu, wpakowałem się do auta i pojechałem do pobliskiej mieściny. Potem gnałem coraz dalej i jeszcze kawałek. Aż dotarłem na przeciwległy kraniec kraju. Trafiłem do małej, zapomnianej przez wszystkich wioski. W tym miejscu wynajmowałem pokoik u pewnego dziadka… Stworzyłem sobie nową tożsamość, imię i nazwisko, a następnie zacząłem brać fuchy na lewo.

Właśnie minął rok od mojego odejścia. Kompletnie nie mam pojęcia, co słychać u Lucyny, jedynie los moich pociech spędza mi sen z powiek... Wpatruję się w swoją starą komórkę na abonament i myślę, czy nie wykonać do nich telefonu. Choć kto wie, może już dawno uznały mnie za zmarłego? Uroniły parę łez i wyrzuciły z pamięci?

Roman, 60 lat

Czytaj także:
„Byłam mężatką, ale pewnego dnia spotkałam dawną miłość. Po 9 miesiącach trzymałam na rękach owoc zdrady”
„W pierwszą ciążę zaszłam po 40. Koleżanki kpiły, że powinnam już być babcią, a nie babrać się w pampersach”
„Mąż trzymał mnie na krótko, bo to on zarabiał. Musiałam go prosić, żeby wyjść z przyjaciółką”

Redakcja poleca

REKLAMA