Julia, moja jedenastoletnia wnuczka, poprosiła żebym podał jej globus. Koniecznie chciała pokazać, dokąd wybiera się na urlop. To niewiarygodne, jaką znowu egzotyczną podróż wymyślili! Szkoda, że nie zajrzą do naszego domku w lesie położonego przy wielkim jeziorze. To magiczne miejsce, w którym wszystko trwa niezmiennie od lat, a wiekowe sosny i dęby wciąż pamiętają małego urwisa z jasną czupryną i wiecznie poobijanymi nogami...
Wybierali wyjazdy za granicę
– No co, kolejny raz nici z naszych wspólnych wakacji? – westchnąłem do syna, obserwując jak kręci globusem.
– Daj spokój tato, przecież kiedyś odwiedzimy te twoje mokradła! Ale teraz czeka nas coś naprawdę wyjątkowego – wysepka pośrodku Pacyfiku, koralowce, pełno słońca, chatki z trzciny przy plaży... jednym słowem – Bora Bora!
– Dziadku, wiesz, gdzie to leży?
– No pewnie, że wiem. Mówimy o Francuskiej Polinezji – odpowiadam.
– Chcesz żebyśmy przywieźli ci owoce noni? Podobno świetnie pomagają na reumatyzm i stawy – śmieje się moja synowa.
– Dajcie spokój. W moim letnim domu nie brakuje wierzbowej kory, pokrzyw i wiązówki błotnej... To mi w zupełności wystarczy!
W chwilach gdy zostaję sam w domu, bo dzieciaki są na podwórku, sięgam po album ze starymi fotografiami i przenoszę się myślami do czasów własnego dzieciństwa. Widzę siebie jako ośmioletniego brzdąca – szczerbatego rozrabiakę, który tryska energią i nie zna strachu. Ciągle gdzieś mnie można było spotkać...
– Rety, już nie mogę się doczekać nadejścia lata! – mawiała moja mama, próbując ogarnąć moje rozczochrane włosy. – U babci na wsi będziesz miał pełną swobodę do zabawy!
Byłem tam szczęśliwy
Dom babci znajdował się w sporej odległości od nas. Dziś można tam dotrzeć samochodem w dwie godziny, ale kiedy byłem dzieckiem, ta podróż wydawała się jak wyprawa na koniec świata – najpierw trzeba było jechać koleją, później złapać PKS, a na sam koniec wsiąść do wozu konnego. Ich dom jest całkiem duży, wyposażony w werandę, na której mój dziadek zainstalował wielkie rogi łosia. Jako leśnik znał każdy zakamarek okolicznego lasu, gdzie rosną potężne dęby, buki i sosny.
Dziadek jest wysoki, a jego włosy mają głęboki, ciemny kolor. Nie należy do gadatliwych osób – raczej milczy. Wystarczy jednak, że rzuci okiem na dzieci bawiące się w wakacje, a te momentalnie przestają rozrabiać. Każdy darzy go szacunkiem. Przy stole ma swoje specjalne krzesło i nikt nawet nie próbuje na nim usiąść, kiedy go nie ma w domu. A babcia? Ona prawie nigdy nie rozstaje się ze swoim fartuchem. Zdarza się nawet, że wybierając się do kościoła, musi go w ostatniej chwili pakować do torebki, bo zapomniała go zdjąć.
Ciągle ma uśmiech na twarzy. Wszyscy ją kochają, zwłaszcza za jej kulinarne talenty i wypieki. Największą radość sprawia jej widok całej rodziny zgromadzonej w ogrodzie, gdy wszyscy razem siedzą pod rozłożystą jabłonią – od kuzynek po wnuki, wraz z synowymi i zięciami. Nigdy nie usiedzi w miejscu – wciąż biega między stołem a kuchnią, dba, żeby nikomu niczego nie zabrakło, jest gotowa pomóc w każdej chwili... Dokładnie taka pozostała w mojej pamięci.
Wyjazdy wakacyjne do dziadków na wieś wspominam jako niesamowitą przygodę. Ludzie narzekają teraz, że lato jest zimne, słońce rzadko wygląda zza chmur, non stop leje, a pogoda szaleje przez skaczące ciśnienie atmosferyczne. A ja pamiętam z dzieciństwa zupełnie co innego – dni były wtedy naprawdę gorące, z gleby unosił się przyjemny aromat, w lesie czuć było świeżą żywicę, po horyzont ciągnęły się soczyście zielone łąki usiane ziołami, a w rzeczce płynęła krystalicznie przejrzysta, orzeźwiająca woda...
W ogródku mojej babci można było znaleźć pyszny groszek, który wyłuskiwaliśmy prosto ze strączków i zjadaliśmy bez gotowania. Na grządkach rosły też krzewy z porzeczkami i agrestem. Tuż za drewnianym płotem rozciągały się gęste zarośla jeżyn i malin. Własnoręcznie zrywane owoce, gdy posypało się je cukrem, smakowały nieziemsko!
Nigdy później nie próbowałem równie pysznego przysmaku. Wieczory były krótkie, zasypianiu towarzyszyła muzyka świerszczy dobiegająca spod niewysoko osadzonych okien. Na wypełnionym świeżą słomą sienniku czasem coś uwierało w plecy, ale mimo to nigdzie nie spałem tak wspaniale jak właśnie tam.
Myślałem, że to idealne miejsce
W niewielkim pomieszczeniu, gdzie drewniane belki zdobiły sufit, wisiały religijne obrazki strzegące domowego ogniska. Wszędzie unosił się charakterystyczny, upajający zapach kwiatów maciejki, które babcia z uporem wysiewała na każdym skrawku ogrodu. Jasne światło księżyca rozświetlało mrok, a na tle granatowego nieba można było dostrzec przemykające nietoperze, znaczące swoimi sylwetkami ciemne ślady.
Według babci mogły się wkręcić we włosy, ale moja krótka fryzura sprawiała, że się tym nie przejmowałem. Z ust dziadka usłyszałem, że te latające owady są bardzo pomocne i nikomu nie robią krzywdy. O poranku wybudzały mnie dźwięki koguciego piania oraz świergot jaskółek gnieżdżących się na stodole. Powietrze wypełniała woń kawy zbożowej, a także świeżego szczypiorku, którym babcia szczodrze posypywała jajka na patelni. Nigdy nie zapomnę tych cudownych poranków – były najwspanialsze w całym moim życiu!
W dzieciństwie często wybierałem się z dziadkiem na spacery po lesie. Traktowałem te wyprawy jak wyjątkowy prezent – dostawałem je w nagrodę, gdy byłem grzeczny. Czułem się wtedy taki radosny i ważny! Później, już jako dorosły człowiek, próbowałem odnaleźć wszystkie zakątki, które kiedyś wspólnie zwiedzaliśmy. Szkoda tylko, że nie spotkałem już żadnego z majestatycznych jeleni, takiego jak ten z imponującymi rogami, którego kiedyś pokazał mi dziadek. Nie miałem też szczęścia zobaczyć pary bielików, które pamiętam jak szybowały nad taflą jeziora, by następnie zniknąć wśród wysokich, sosnowych drzew.
Dziadek miał niezwykły talent do wyszukiwania najlepszych owoców w lesie – czy to dorodnych jagód, czy przepięknie czerwonych borówek o charakterystycznym słodkawym smaku z nutą kwaskowatości. Rozsiadał się wygodnie na powalonym drzewie, cierpliwie obserwując, jak zajadałem się leśnymi smakołykami.
– Masz tu taki jakby koszyczek – wyciągał w moją stronę zawinięty w rurkę kawałek papieru. – Zbierz parę owoców dla babuni. Pomyśl też o innych!
To był niesamowity widok
Wszystko dzięki pieskowi mojego dziadka o imieniu Łatka – to właśnie przez niego udało mi się wypatrzeć żbika, niesamowicie płochliwe stworzenie, które zazwyczaj wychodzi na łowy po zmroku. Do dziś pamiętam ten spacer po miękkim, leśnym mchu. W pewnym momencie Łatka znieruchomiał kompletnie, zaczął wydawać z siebie groźne pomruki i łapczywie węszyć wilgotnym, czarnym nosem. Uniósł jedną łapę, wyprostował ogon jak struna i nagle pognał przed siebie z prędkością błyskawicy, prawie nie dotykając ziemi swoimi krótkimi nóżkami. Kiedy dobiegł do małego, piaszczystego zagłębienia, wielki, popielaty kocur wyskoczył mu dosłownie sprzed nosa.
– Skąd wziął się tu kot? – nie mogłem uwierzyć. – W samym środku puszczy?
– To nie zwyczajny kot, to dziki żbik – odpowiedział mi dziadek. – Lepiej zabierzmy stąd Łatka. Bo może być nieciekawie.
Ogromny kocur w szare pasy próbował utrzymać się na śliskiej korze młodego buka. Niestety, drzewko uginało się pod jego ciężarem, a przestraszony drapieżnik nie dawał rady dostać się na bezpieczne konary wyżej. Łatek od razu pojął swoją przewagę w tej sytuacji. Stał z rozwartą szczęką, delikatnie powarkując i trzęsąc się z emocji, czekając tylko, kiedy jego przeciwnik spadnie mu prosto pod pysk.
Pies zupełnie nie reagował na polecenia. Wrodzone łowieckie odruchy wzięły górę nad tresurą. Wspomagając się przednimi łapami próbował dostać się na pień, wprawiając w drżenie młode drzewko razem z uczepioną do niego dziką bestią. Na bukowej korze, zwłaszcza u młodych drzew, nie ma żadnych nierówności ani chropowatości. Dzikie zwierzę desperacko drapało gładką powierzchnię, ale jego pazury nie znajdowały punktu zaczepienia. Wszystko wskazywało na to, że lada moment rozwścieczony, puchaty Łatek zetrze się z przerażonym, ale równie agresywnym żbikiem. Nie mogłem na to patrzeć.
Padłem na ziemię błyskawicznie, próbując ochronić małego czarnego jamniczka, który był prawie mojego rozmiaru. Kurczowo obejmowałem go swoimi dziecięcymi ramionami – w końcu miałem tylko osiem lat. Piesek tak się szarpał i piszczał, że nawet nie poczułem momentu, gdy pazury agresywnego kota rozorały mi rękę od barku po palce. Na koniec drapieżnik rzucił się jeszcze na nas i zostawił głębokie rany...
Łatek ruszył za kotem w pogoń, ale szybko się rozmyślił i wrócił tam, skąd przybiegł. Widać było, że to inteligentne zwierzę, które wie, kiedy odpuścić. Dziadziuś nie tracił czasu – rozdarł swoje ubranie, zabandażował mi zranioną dłoń, po czym bez jednego słowa zarzucił mnie sobie na plecy, jakbym był workiem kartofli. Pędził znajomymi skrótami... Mimo że było mi gorąco i niewygodnie, łzy popłynęły mi dopiero w momencie, gdy zobaczyłem, jak pielęgniarka trzyma wielgachną igłę.
Uwielbiałem mojego dziadka
Szczęście nam dopisało, bo trafiliśmy na przejeżdżający samochód służby leśnej, którym dotarliśmy do pobliskiego ośrodka zdrowia. Niestety, zranienie ciągle sprawiało problemy z gojeniem. Otrzymywałem różne zastrzyki i leki przeciwzapalne, a babcia robiła mi specjalne kompresy z własnoręcznie zebranych ziół. Ciągle dokuczało mi nieprzyjemne mrowienie, ostry ból i pieczenie. Żar lał się z nieba, a ja nie mogłem wskoczyć do wody, która kusiła jak nigdy dotąd. Temat tego wydarzenia dziadek poruszył dopiero, gdy wakacje dobiegały końca.
– Co byś zrobił, gdyby dało się cofnąć w czasie? – usłyszałem pewnego wieczoru.
Tyle razy myślałem o tej sprawie, że od razu wiedziałem, co powiedzieć:
– Wszystko zostawiłbym tak jak jest. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Biedny Łatek i tak nie miał żadnych szans z tym żbikiem.
– Przecież ty też byłeś na straconej pozycji. Ten dziki kot mógł ci wyłupić oczy, gdyby cię dorwał. To groźne zwierzę, które na dodatek się bało i walczyło o życie... Strasznie ryzykowałeś, Antek!
– Dziadku, a ty zrobiłbyś coś innego na moim miejscu?
– Strach by mnie obleciał.
– Też się bałem, ale najbardziej to się obawiałem o Łatka.
Objął mnie z całej siły w tamtej chwili. Zawsze był raczej powściągliwy w wyrażaniu uczuć, więc zaskoczyło mnie, gdy zobaczyłem, jak się wzruszył. Udawałem, że nie dostrzegam jego wilgotnych oczu – nie chciałem wprawiać go w zakłopotanie. Nasza przyjaźń przetrwała aż do jego ostatnich dni. To właśnie dzięki niemu pokochałem zgłębianie dziejów. Z myślą o nim i tych wszystkich cudownych momentach, które razem przeżyliśmy, postanowiłem wyremontować dawną leśniczówkę. Spędzałem tam każde letnie miesiące, a odkąd przeszedłem na emeryturę, mieszkam w niej przez większą część roku – od początku wiosny aż do późnej jesieni.
Wnuczka nie będzie miała dzieciństwa
Liczyłem, że mój syn pokocha wiejskie klimaty, ale się przeliczyłem. Za każdym razem, gdy proponowałem mu wyjazd za miasto, kręcił nosem. Tęsknił za wielkomiejskim gwarem, a po ślubie zaczął planować same egzotyczne wyprawy – raz chciał do Egiptu, innym razem marzył o Hiszpanii czy Chorwacji, a ostatnio nawet o Bora Bora...
Synowa wytrzymała w moim domu zaledwie tydzień. Najpierw narzekała na prymitywną łazienkę, potem męczyły ją komary, a kiedy zobaczyła małą myszkę, dostała prawdziwej histerii!
Moją wnuczkę rodzice wychowują jak prawdziwą mieszczankę. Nie próbuję tego zmieniać. Głęboko wierzę, że pewnego dnia dziewczynka pokocha naszą wiejską posiadłość.
– Mama zabrała mnie do ogrodu botanicznego. Rosną tam przepiękne rośliny, ale te rosnące tu koło potoku są jeszcze ładniejsze – usłyszałam od niej niedawno. – Te z niebieskimi płatkami i żółtym oczkiem...
– To są właśnie niezapominajki. Zapamiętasz tę nazwę, kochanie?
– Pewnie! Przecież to takie proste – niezapominajki się nie zapomina! Tak jak ciebie, dziadku. Za rok na pewno znów tu przyjadę.
Antoni, 62 lata
Czytaj także:
„Przyszły teść ciągle mnie obrażał. Musiałam użyć sprytu, by zamknąć gębę temu staremu dziadowi”
„Narzeczona wyjechała do miasta na studia i przepadła. Myślałem, że ma nowego faceta, ale prawda była dużo gorsza”
„Teściowa namawiała nas na dzieci, a teraz się wypięła. Woli rozwiązywać krzyżówki, niż zająć się wnukami”