„Teściowa namawiała nas na dzieci, a teraz się wypięła. Woli rozwiązywać krzyżówki, niż zająć się wnukami”

zła kobieta fot. Adobe Stock, luismolinero
„– Mamo, moglibyśmy u ciebie zostawić dzieci? – spytał Jurek. – Wypadło nam coś i… – No ty chyba żartujesz! – oburzyła się jego matka. – Nie ma mowy. Ja teraz nie mam na to czasu. Twój ojciec jest w delegacji, cały dom na mojej głowie!”.
/ 13.01.2025 22:00
zła kobieta fot. Adobe Stock, luismolinero

Nie marzyłam o dzieciach. Jakoś tak nigdy nie podzielałam entuzjazmu koleżanek, które zawzięcie paplały o ciąży, tym jedynym i wielkiej rodzinie, jaką z nim stworzą. Owszem, zależało mi na fajnym facecie i dość prędko go znalazłam.

Jurka poznałam na studiach. Fakt, był przystojny i wysportowany, ale z początku mieliśmy bardziej przyjacielską relację. Dopiero po roku zaczęliśmy ze sobą chodzić, a dwa lata później on się oświadczył. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym powiedzieć „nie” – w końcu nie widziałam się u boku żadnego innego mężczyzny, a Jurek był we mnie zakochany na zabój.

Nie miałam instynktu macierzyńskiego

Problemy zaczęły się po ślubie. Teściowie szybko zaczęli wiercić dziurę w brzuchu Jurkowi, gdy tylko przebąknął, że nie zastanawialiśmy się nad powiększaniem rodziny.

– Ale ona powinna jak najszybciej mieć dzieci – przekonywał teść. – Jest młoda, poradzi sobie. A potem, w późniejszych latach to już same problemy.

– Tata ma rację – popierała go teściowa. – Lepiej zrobić to teraz. Ile będziecie czekać?

– Nie wiem, czy chcę być matką – przyznałam wreszcie.

Teść się zapowietrzył, a teściowa wyglądała, jakby chciała przełknąć coś bardzo kwaśnego.

Mamy jeszcze czas – tłumaczył spokojnie Jurek. – Mnie się do tatusiowania też nie spieszy.

– No dajcie spokój! – Jego matki nie dało się przekonać. – Dzieci to samo szczęście. Myślisz, Aurelko, że ja to chciałam dzieci? A miałam przecież i Jurka, i Patryka, i Amandę. To przychodzi z czasem. Zobaczysz!

Teściowa bardzo nam kibicowała

Nie wiem dlaczego, ale wreszcie uległam. Bardzo możliwe, że zrobiłam to dla świętego spokoju – teraz wiem, że powinnam być wówczas stanowcza i kategorycznie odmawiać, bo to przecież nasze życie, ale mleko już się rozlało. Najpierw urodził nam się syn: Staś. Po ciąży byłam bardzo zmęczona, a większość obowiązków przy dziecku wykonywał Jurek. Byłam mu za to niezwykle wdzięczna, a jednocześnie czułam lekki wstyd, bo wiedziałam, że sobie nie radzę.

– A, nie przejmuj się w ogóle – przekonywała teściowa. – Z pierwszym dzieckiem tak zawsze jest. Przyzwyczaisz się, kochanie, przyzwyczaisz. Kobiety są silne.

Wówczas jakoś nie zaniepokoiło mnie to „przyzwyczaisz się” i wspomnienie o „pierwszym dziecku”. Dopiero dwa lata później teściowa wróciła do swojej mantry.

A nie myśleliście o drugim dziecku? – spytała kiedyś przy obiedzie.

Ja się o mało nie udławiłam zupą, Jurek też jakby przybladł. Pewnie przypomniał sobie, ile musiał się naskakać nad Stasiem, gdy ja nie dawałam rady.

– Nie – odpowiedział natychmiast.

– Ale zastanów się – nie ustępowała. – Z kim się będzie Staś bawił? Wam też będzie łatwiej, jak się pojawi drugie. Będą się mogli sobą zajmować, opiekować. A wy znajdziecie trochę czasu dla siebie. Zresztą… rodzina z jednym dzieckiem jest strasznie smutna.

I choć oboje się do tego wcale nie garnęliśmy, mała Monika pojawiła się w naszym życiu dużo szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.

Czułam się potwornie zmęczona

Drugie dziecko to był już jednak prawdziwy hardcor. Staś ubóstwiał Jurka, więc to na męża spadł obowiązek opiekowania się naszym synem, bo ten nie odstępował go niemal na krok. Ja z kolei zostałam porzucona z niemowlęciem. Nie byłam już co prawda taka bezradna jak za pierwszym razem, ale i tak czułam się beznadziejnie. Z niczym się nie wyrabiałam, Monika cały czas płakała, a ja nie wiedziałam, co robić, żeby ją uspokoić.

Parę razy próbowałam dzwonić do teściowej i prosić ją o pomoc przy dzieciach. Odezwałabym się do moich rodziców, ale mama zmarła tuż przed narodzinami Stasia, a tata zupełnie nie nadawał się do opieki nad małymi dziećmi. Odnosiłam jednak wrażenie, że teściowa uparcie mnie spławia. Wiecznie była czymś zajęta, gdzieś akurat wychodziła, z kimś była umówiona.

– No to może przyszłabyś w przyszłym tygodniu? – pytałam z nadzieją. – Możemy umówić się wcześniej, żebyś dokładnie wiedziała kiedy. A ja bym chociaż na chwilę się zdrzemnęła…

– Pomyślimy, Aurelko, pomyślimy – odpowiadała enigmatycznie za każdym razem i właściwie nigdy się nie pojawiała.

Straciła zainteresowanie wnukami

Czas płynął, dzieci rosły, a ich babcia jakby zapomniała, ile to nas namawiała na powiększanie rodziny. Oczywiście, Monika i Staś ją uwielbiali – kiedy przychodziła, przynosiła prezenty, rozsiadała się w fotelu, słuchała tego, co miały jej do opowiedzenia, a potem, kiedy zaczynały rozrabiać, włączała telewizor i udawała, że niczego nie słyszy.

Z początku myślałam, że jest po prostu zmęczona. Może gorszy dzień, może jakieś większe zmartwienie, może jakaś kłótnia z mężem. Ale kiedy sytuacja powtórzyła się któryś raz z kolei, nie wytrzymałam.

– Mamo, na nie trzeba czasem trochę spojrzeć – powiedziałam, siląc się na spokój. – Nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy.

– Masz rację – przyznała. – Musisz na nie patrzeć, zamiast zajmować się tymi głupotami. W ogóle, mogłabyś zrezygnować z pracy. Przecież Jurek przynosi pieniądze do domu.

Nawet tego nie skomentowałam. Powiedziałam za to o wszystkim Jurkowi, a on się zdenerwował. Po dłuższym namyśle doszedł jednak do wniosku, że nie bardzo ma co zrobić.

Migała się od wizyt

– Mogę ją stąd wyrzucić – mruknął. – Ale czy to coś da? I czy wyjdzie na dobre? Dzieci lubią z nią czasem oglądać telewizję. No i zajmują się nią wtedy przez chwilę, więc nie trzeba ich pilnować.

Przyznałam mu rację i odpuściłam. Teściowa z kolei do siebie do domu wnuków przyjmować nie chciała, bo twierdziła, że mieszkanie „nie jest dostosowane do małych dzieci”.

– Ja chodzę zmęczona – tłumaczyła się. – Jeszcze przysnę, stracę ich z oczu, a któreś coś na siebie ściągnie czy wyleje… Nie, nie. To zbyt niebezpieczne.

Nie nalegałam więc, bo równie dobrze mogłabym próbować przekonać ścianę do zmiany zdania. Mieliśmy jednak pewnego popołudnia awaryjną sytuację – musieliśmy pilnie wyjść i nie było z kim zostawić dzieciaków. Uznaliśmy więc, że pojedziemy do teściowej. Ja trochę się co prawda wahałam, ale Jurek przekonywał, że to najlepsze możliwe rozwiązanie.

– Na pewno się zgodzi – stwierdził po drodze. – W końcu i tak na tej emeryturze nic nie robi.

Nie wyglądała na zadowoloną

Teściowa wpuściła nas do środka, wielce zdziwiona i nawet nie zerknąwszy na dzieci, ruszyła z powrotem do salonu, gdzie zostawiła zeszyt z krzyżówkami.

– Mamo, moglibyśmy u ciebie zostawić dzieci? – spytał Jurek. – Wypadło nam coś i…

No ty chyba żartujesz! – oburzyła się jego matka. – Nie ma mowy. Ja teraz nie mam na to czasu. Twój ojciec jest w delegacji, cały dom na mojej głowie!

Jurek skrzywił się, ale zabrał Monikę i Stasia. Teściowa spojrzała na mnie z ukosa znad krzyżówki, która właśnie rozwiązywała.

– No co tak patrzysz? – burknęła. – To wasze dzieci. Ja już swoje odchowałam.

– Aha – stwierdziłam. – Dlatego ja też mam je sobie sama odchować? Taki był twój cel?

Prychnęła.

Wiesz co? Jesteś bezczelna – rzuciła opryskliwie. – Idź, zajmij się lepiej dziećmi, bo beznadziejna z ciebie matka, skoro nie potrafisz się sama nimi zająć.

Uśmiechnęłam się chłodno.

– Wiesz co? Bardziej beznadziejną matką od ciebie na pewno nie będę.

I wyszłam.

Nie zaprosiliśmy jej na wyjazd

Dzieci w ostatecznym rozrachunku zawieźliśmy do mojego taty. Widziałam, że jest trochę przerażony, choć bardzo się ucieszył na widok wnuków i oczywiście nam nie odmówił. Świetnie sobie poradził, a Staś i Monika byli zachwyceni. Pytali nas potem, czemu tak rzadko odwiedzają tego dziadka. Musiałam obiecać, że będą zaglądać do niego częściej i przykazałam tacie, żeby koniecznie pojawiał się u nas chociaż raz na tydzień, jeśli oczywiście znajdzie czas po pracy.

Za tydzień wybieramy się z dzieciakami w góry. Mieliśmy zarezerwowane miejsce dla teściowej, ale zdecydowaliśmy, że jej nie zabieramy. To miała być niespodzianka, więc chociaż tyle, że nie będzie marudzić. Zresztą, na pewno ma coś ważniejszego do roboty niż szwendanie się z nami po górach. A z jej rezerwacji skorzysta mój tata. Dzieciaki nie posiadają się z radości, że będą miały dziadka na całe dziesięć dni.

Aurelia, 32 lata

Czytaj także: „Mąż na emeryturze został pajacem w internecie. Wszyscy widzą, jak jem szlam z jarmużu, a on liczy złotówki”
„W oczach mojej matki zawsze byłam śmieciem. Żałuję, że jej pomogłam, gdy zachorowała, bo nawet wtedy była wredna”
„Mąż nie mógł dać mi dziecka, więc szukałam chętnego z dobrym nasionkiem. Tylko tyle potrzebowałam do szczęścia”

 

Redakcja poleca

REKLAMA