„Harowałem po 14 godzin dziennie, żeby wydawać pieniądze na bzdury. Przypadkowe spotkanie uświadomiło mi własną głupotę”

Smutny biznesman fot. iStock by Getty Images, Photodjo
„Usłyszałem jego słowa i totalnie mnie zatkało. Nagle do mnie dotarło, że moja ciężka praca to tak naprawdę robota dla samej roboty. Nawet nie mam jakiegoś większego celu, jak ten zwykły małolat”.
/ 17.08.2024 13:15
Smutny biznesman fot. iStock by Getty Images, Photodjo

Spotkania zaplanowane na dzisiejszy poranek udało mi się zrealizować sprawniej, niż przewidywałem. Klienci ochoczo przystali na nasze propozycje, dzięki czemu przed popołudniowymi spotkaniami w pobliskiej miejscowości znalazłem nieplanowany czas wolny. Szczerze powiedziawszy, niezbyt przepadam za takimi chwilami, bo naruszają mój codzienny schemat, ale nic na to nie poradzę.

Moja siostra twierdzi, że działam niczym automat – faza aktywności, faza spoczynku, z krótkimi przerwami na tankowanie i tak bez końca. Ale przesadnie to uogólnia, jak przystało na płeć piękną. Nigdy zbytnio nie ciągnęło mnie do imprez, a na poważniejsze relacje, dzieci, założenie rodziny i inne takie zawirowania, jeszcze mam dużo czasu.

Praca zawodowa to podstawa

Ale dzisiaj, w przeciwieństwie do codziennej rutyny jedzenia w aucie podczas jazdy do kolejnych klientów, postanowiłem zrobić przystanek w niewielkiej miejscowości, oddalonej o kwadrans drogi od docelowego miejsca następnego spotkania. Takie widzimisię, aby udowodnić sobie, że nie jestem jakimś automatem. Zaparkowałem auto na głównym placu, naprzeciwko niewielkiego skwerku, wysiadłem z samochodu, chwyciłem swoją torbę i usiadłem na pustej ławeczce.

Sięgnąłem po dwie słodkie przekąski i energetyka, żeby doładować akumulatory. Mój zawód nie wymaga dużo wysiłku fizycznego, ale energia jest niezbędna, kiedy prowadzę konferencje. Chciałem wziąć drugiego batona do ręki, gdy poczułem na sobie czyjś wzrok. Zerknąłem w bok. O dwie ławeczki ode mnie siedział mały chłopiec z ogromną reklamówką, ze zdumieniem obserwując każdy mój ruch. A tak naprawdę to wpatrywał się jak zaczarowany w moje jedzenie.

Konsumowałem posiłek bez pośpiechu, w spokojnej atmosferze, mając pełną świadomość, że jestem pod baczną obserwacją. Zdecydowanym ruchem odkręciłem korek napoju i wychyliłem butelkę, opróżniając ją do dna. Przetarłem wargi wierzchem dłoni. Taktownie wypuściłem z siebie powietrze, zasłaniając przy tym usta ręką, po czym ponownie skierowałem wzrok w tamtą stronę. Chłopczyk trwał w bezruchu niczym posąg, wciąż wlepiając we mnie swoje ogromne oczy.

– W samochodzie mam jeszcze kilka batonów, chcesz? – powiedziałem ni to do siebie, ni to do niego, a dźwięk, jaki usłyszałem w odpowiedzi, przypominał kłapnięcie zębów.

Moment później dotarł do mojej ławki, a dźwięk szklanych butelek towarzyszył mu w drodze. Reklamówkę ulokował pod nogami, by nieustannie ją widzieć. We wnętrzu torby dojrzałem sporo butelek po piwie. Natychmiast podniosłem się z miejsca i poszedłem do samochodu. Szybko wróciłem, trzymając w dłoni kilka batoników.

– Nie poczęstuję cię napojem, bo to energetyczny napój dla dorosłych, a takie specjały nie są wskazane dla najmłodszych – wytłumaczyłem się chłopakowi.

Przytaknął bez słowa i zachłannie chwycił za batonik, który leżał na samym początku. Wciągnął go w mgnieniu oka, tak że nawet nie zdążyłem zarejestrować momentu, w którym zniknął.

– Masz ochotę na kolejnego? – zagadnąłem. – Śmiało, częstuj się do woli.

Serio nie ma pan nic przeciwko? – w jego tonie dało się wyczuć nutę nieufności.

– Możesz zabrać j wszystkie.

Kolejnego batona skonsumował trochę mniej pospiesznie, a resztę schował do kieszeni spodni.

– Zostawię je sobie na później, żeby poczęstować kolegów – oznajmił, po czym szybko dorzucił, jakby czuł taką potrzebę: – Fajny ma pan samochód.

Podniosłem wzrok na mój nowy wóz, cały w naklejkach reklamowych i poczułem przypływ dumy.

– Cóż, to nie moja własność – odparłem z odrobiną smutku. – Należy do mojego pracodawcy – doprecyzowałem.

– Jak znaleźć robotę, w której dostaje się takie super fury? – zapytał z zaciekawieniem.

Zerknąłem na zegarek na nadgarstku

Do spotkania miałem niecałą godzinę. Pomyślałem, że opowiem mu trochę o swoich doświadczeniach, by go trochę zmobilizować, no i żeby się trochę pochwalić swoimi osiągnięciami. Wspomniałem, że po ukończeniu szkoły wyższej pół roku intensywnie rozglądałem się za jakąś posadą, aż w końcu natrafiłem na pewne ogłoszenie. Jakaś spółka pilnie poszukiwała kogoś na stanowisko handlowca. Bez wahania złożyłem swoje CV, mimo że nie miałem bladego pojęcia, czym dokładnie miałbym się zajmować. Tak bardzo zależało mi jednak na zdobyciu tej pracy, że byłem gotów spróbować swoich sił. I udało się, dostałem ją.

– I na czym ta robota właściwie polega? – chłopak był ewidentnie zaciekawiony.

– Podróżuję po kraju, zaglądam do przeróżnych sklepów, prezentuję asortyment i podpisuję umowy. Później pilnuję realizacji zamówień i wpłat należności. Co jakiś czas spotykam się z klientami, omawiam nowe produkty, które moja spółka wypuszcza na rynek, przyjmuję kolejne zlecenia. No i jakoś tak to wszystko się toczy – parsknąłem trochę nienaturalnym śmiechem, sam nie wiem dlaczego, ale on poważnie pokiwał głową.

A dużo pan zarabia?

– Nie mam na co narzekać – odpowiedziałem dyplomatycznie, unikając wchodzenia w detale, ale faktycznie nie miałem się czego czepiać.

– Wow… – westchnął z podziwem. – To pewnie stać pana na kupowanie wielu takich batoników.

Stać mnie na wiele różnych rzeczy – tym razem roześmiałem się otwarcie.

Rozbroiło mnie jego nastawienie i już chciałem wytłumaczyć mu, że przecież nie pracuję tylko po to, żeby kupować słodycze, gdy dzieciak zdziwił mnie następnym pytaniem.

A stać pana na to, żeby kupić sobie piłkę?

– Oczywiście, że tak, ale jaki miałbym z niej pożytek? – byłem zaskoczony tym pytaniem.

Popatrzył na mnie, jakbym był niespełna rozumu

– Nigdy pan nie kopie piłki z kumplami?

– Widzisz, chłopcze, kręgu bliskich przyjaciół raczej nie posiadam, poza tym jestem bardzo zapracowany, haruję po dwanaście, a czasami nawet czternaście godzin na dobę – odpowiedziałem mu.

– Jasne, rozumiem – ponownie przytaknął z mądrą miną. – Roboty dużo, a czasu mało. Ja też dużo pracuję, zbierając butelki zwrotne. Dobrze, że to tylko fucha na jakiś czas.

– Jak to „na jakiś czas”? Myślałem, że punkty skupu działają bez przerwy przez okrągły rok.

– Tak, ale jak uzbieram tyle, ile mi potrzeba, to po prostu przestanę – tłumaczył. – Bez sensu marnować czas na robotę dla samej roboty. Ja to bym wolał całe dnie ganiać za piłką, ale co zrobić, skoro nie mogę, bo...

– To nie jest zajęcie okresowe, ale zlecenie – przerwałem mu. – Jeśli chodzi o robienie czegoś dla samego robienia... – zacząłem, lecz nagle zabrakło mi przekonujących argumentów, by wytłumaczyć temu młodemu, że warto pracować od rana do wieczora, cały rok, bez przerw i konkretnego celu. O właśnie...

A na co oszczędzasz? – zapytałem ciekawie.

Sięgnął ręką do tylnej kieszeni krótkich spodni i wyjął z niej kawałek papieru. Okazało się, że to wyrwana strona z ulotki popularnego sklepu z artykułami sportowymi, poskładana tak, by od razu przykuwała wzrok fotografia piłki nożnej. I to nie byle jakiej! Konkretny model najlepszego producenta. Dokładnie taka sama futbolówka, jaką kopią na boiskach polskiej ligi!

Akurat świetnie ją kojarzę

Zastanawiałem się, czy to zwykły przypadek, czy może... los?

– Widzi pan? Aktualnie jest w obniżonej cenie, wychodzi niespełna sto złociszy, ale trudno powiedzieć, jak długo będzie tak tanio, dlatego trzeba się spieszyć. Ojciec dał słowo, że jak uzbieramy kasę, to pojedzie do miasta i ją kupi. Gdybyśmy mieli taką futbolówkę, to z kumplami moglibyśmy cisnąć całe lato, dzień po dniu, od świtu do nocy – pogrążył się w marzeniach.

– Tylu masz tych kolegów?

– Paru – rzekł z dumą w głosie. – I każdy z nas oszczędza. Na pewno damy radę uzbierać.

W tym momencie totalnie mnie zatkało. Nagle do mnie dotarło, że moja praca to tak naprawdę robota dla samej roboty. Nie mam jakiegoś większego celu, jak ten mały. Nie mam znajomych, rodziny też nie, bo ciągle jestem zabiegany. Spotykam się z jakimiś dostawcami, gadamy o szczegółach zamówień, targujemy się o terminy, kiedy kasa ma być przelana, latam po Polsce wzdłuż i wszerz, wymyślam, jak tu jeszcze lepiej sprzedawać, wyrabiam target, kasa się zgadza, ale jeszcze nigdy nie rozmawiałem z takim małolatem jak ten. A przecież to on i jego ekipa są naszymi klientami, bez nich cały ten biznes nie miałby sensu. Poczułem się tak jakoś kiepsko i w sumie to byłem zazdrosny. Czemu już nie kopię piłki? Ja to akurat powinienem znaleźć czas i ekipę do pogrania. Raz w tygodniu chociaż.

– Szefie – zwróciłem się do chłopaka z uznaniem – wspomniałeś, że mój wóz ci się spodobał. Ale czy ty mu się dobrze przyjrzałeś?

Zerknął na mnie z uwagą

Bez wyrazu podniosłem się z miejsca i dałem mu znak. Ruszył za mną posłusznie, taszcząc ze sobą tę nieszczęsną reklamówkę z flaszkami. Z boku widział tylko pomalowaną grafikami furę, więc pewnie to go ujęło, ale ja chciałem mu pokazać coś zupełnie innego. Przystanąłem przed autem i klepnąłem w pokrywę silnika.

– Spójrz na to – wskazałem palcem.

Zerknął i jego oczy rozbłysły z zachwytu.

– Ale czad… – mruknął pod nosem – identyczny symbol co na tej piłce.

A to dopiero początek!

Przeszliśmy wspólnie dookoła auta. Kiedy znaleźliśmy się na jego tyle, podniosłem klapę, a chłopiec aż krzyknął z wrażenia. Wewnątrz, oprócz sterty różnych akcesoriów do uprawiania sportu – skarpet, bluz, butów w kartonach i bez, spoczywały dwie futbolówki. Te piłki! Jedną z nich wrzuciłem dzieciakowi do reklamówki, a drugą wcisnąłem mu w dłoń.

– Proszę, teraz będziecie mieć dwie.

– Skąd pan to wziął? – zapytał z ogromnym podziwem w głosie.

– Handluję tym – odparłem.

Ale my nie mamy jeszcze wystarczająco dużo...

– Ciebie nie potraktuję jak klienta. Po prostu ci to podaruję.

– Dlaczego? – w jego głosie pojawiła się nagła podejrzliwość i dystans.

Tak po prostu mnie zapytał, a ja tylko nonszalancko wzruszyłem ramionami. Tak naprawdę miałem parę powodów, ale postanowiłem udzielić mu prostej odpowiedzi:

Bo mam taką możliwość.

Zatrzasnąłem klapę bagażnika, wgramoliłem się za kierownicę, przekręciłem kluczyk w stacyjce i uchyliłem szybę od strony dzieciaka.

Będziesz mógł się tu pojawić za tydzień o tej samej godzinie? – zagadałem chłopaka.

– No pewnie! – entuzjastycznie przytaknął.

– W takim razie ja również się tu zjawię. Z przyjemnością poznałbym twoich kumpli. Może zagramy jakiś meczyk, co ty na to?

Dariusz, 36 lat

Czytaj także:
„Mój mąż to cwany pieczeniarz. Ożenił się ze mną dla kasy, a teraz podlizuje się o każdy marny grosz”
„Mąż na balkonie ciągle podglądał sąsiadkę. Myślałam, że ma z nią romans, a tajemnica była inna”
„Migałem się od wakacji z żoną, bo miałem swój ważny powód. Od miesięcy skrywałem pewną tajemnicę”

Redakcja poleca

REKLAMA