„Harowałam po godzinach, licząc na awans. Szef nie miał nic przeciwko, ale chciał w zamian pewną przysługę”

kobieta w biurze fot. Getty Images, imageBROKER/Aleksei Isachenko
„– Teraz pracujesz nad kampanią dla tego nowego producenta słodyczy z naszego miasta. Ten gość naprawdę cię polubił i cały czas pyta o panią Kamilę. To znany przedsiębiorca, z dużymi pieniędzmi, a ty wyraźnie mu się podobasz. Umów się z nim na randkę i przekonaj go do podpisania umowy z naszą firmą”.
/ 24.10.2024 21:15
kobieta w biurze fot. Getty Images, imageBROKER/Aleksei Isachenko

W mojej rodzinie nigdy się nie przelewało. Rodzice zarabiali bardzo przeciętnie, a miałam jeszcze trójkę młodszego rodzeństwa. Doskonale wiedziałam, że jeśli chcę w życiu do czegoś dojść, muszę się sama o to postarać.

Na studia musiałam zarobić sama

– Sama wiesz, jak u nas jest. Dzieciaki w szkole, wciąż potrzebują nowych kurtek i butów. A i składki opłacić trzeba, kupić zeszyty, wyłożyć pieniądze na obiady na stołówce, bo przecież nie będą czekać aż ja wrócę ze sklepu i coś ugotuję – tłumaczyła mi matka, gdy wspomniałam o studiach.

– Wiem, wiem. Albo bardzo chciałabym kontynuować naukę – zaczęłam protestować.

– Rozumiem córcia i bardzo chciałabym ci pomóc, ale niestety nie mam jak – matka mocno mnie przytuliła, a ja zobaczyłam łzy w jej oczach, dlatego więcej już nie nalegałam.

O beztroskim studiowaniu nie było więc mowy. Koszt wynajmu pokoju, opłacenia biletu miesięcznego i utrzymania się w dużym mieście przerastał nasz domowy budżet. Musiałam więc radzić sobie sama. Po maturze na rok wyjechałam do pracy do Holandii. Pracowałam przy pieczarkach, segregowałam cebulki do sadzenia, pakowałam cukierki w fabryce. Dzięki temu udało mi się jednak odłożyć nieco gotówki.

Po roku wróciłam i złożyłam papiery na swój wymarzony marketing. Wynajęłam niewielki pokoik u pewnej emerytki i zaczęłam swoje studenckie życie. Oczywiście nie mogłam pozwolić sobie na wszystkie rozrywki, w których brały udział moje kumpele z roku. One co miesiąc dostawały pokaźny przelew z domu, dlatego mogły beztrosko umawiać się do kina czy pubu, chodzić po knajpkach, biegać na koncerty i imprezy.

Ja musiałam szybko znaleźć dodatkową pracę, bo moje oszczędności topniały w zastraszającym tempie, a stypendium ledwie pokrywało koszt wynajmu stancji. Dorabiałam, rozkładając nocami towar w dużym markecie, ale to były niewielkie pieniądze. Później zaczepiłam się w znanej sieci fast-foodów. Było naprawdę ciężko, ale plusem tej pracy był elastyczny grafik, który mogłam dopasować do swoich zajęć na uczelni. Nie chciałam niepotrzebnie opuszczać ćwiczeń i wykładów. Stamtąd przeniosłam się do restauracji, a później do pubu, gdzie w weekendy jako barmanka mogłam liczyć na całkiem fajne napiwki.

Zaczepiłam się w dużej agencji 

I tak dociągnęłam do trzeciego roku. Ciągła gonitwa pomiędzy uczelnią, a kolejnymi miejscami pracy była naprawdę męcząca. Jednak moje poświęcenie opłaciło się. Gdy miałam już w kieszeni licencjat, udało mi się trafić na staż do dużej agencji reklamowej. Byłam bardzo dumna z tego zajęcia.

– To nowoczesny biurowiec, z ogromną recepcją. Naprawdę świetnie się prezentuje. Wreszcie nie biegam z tacą i nie nalewam piwa do kufli – opowiadałam mamie podczas rzadkich wizyt w domu. – Zespół jest fajny, szef też spoko. Dużo się uczę i mogę wykorzystać wiedzę zdobytą na studiach w praktyce.

– Bardzo się cieszę, że ci się udało i jestem z ciebie dumna. Sama sobie poradziłaś. Teraz pilnuj tej pracy, bo do naszego miasteczka nie ma co wracać. Sama wiesz, że tutaj nawet o etaty na kasie ludzie się biją – doskonale wiedziałam, że matka ma rację.

Kolejne miesiące upłynęły mi na ciężkiej pracy i udowadnianiu, że jestem przydatna firmie. Po zakończeniu stażu, dostałam etat. Jaka ja wtedy byłam niesamowicie dumna. Nawet z tej okazji zaprosiłam moją kumpelę do pubu, w którym niegdyś dorabiałam.

To za twoją karierę! Żeby dalej się rozwijała – Paula ze śmiechem stuknęła się ze mną drinkiem.

– Dzięki, naprawdę cieszę się, że trafiłam w to miejsce. Nie będę mówić, że nie jest ciężko, bo u nas nie ma obijania się. Projekty trzeba zawsze skończyć na czas, a gdy klient zleci poprawki, siedzi się po nocach. Ale w zamian jest w miarę przyzwoita pensja i szansa na awans – opowiadałam.

Musiałam udowadniać swoją wartość

Dobrze wiedziałam, że nie mogę osiąść na laurach. Praca w reklamie była bardzo wymagająca, a nasza agencja ostatnio zdobyła naprawdę dużych klientów. Zostawałam więc po godzinach, przygotowując kolejne strategie i obmyślając kampanie.

W biurze przyjęło się, że nikt nie wychodzi równo o szesnastej. Wprawdzie mieliśmy elastyczny czas pracy, ale tylko w praktyce. W umowie było napisane, że możemy przychodzić pomiędzy siódmą a dziewiątą i wychodzić między piętnastą o siedemnastą. Ale gdy akurat kończyliśmy ważny projekt, zdarzało się, że zespół siedział nawet do północy.

Tak mijały kolejne miesiące. Premia kwartalna, która pojawiła się na moim koncie, osłodziła mi jednak zmęczenie tą ciągłą gonitwą. Praca kreatywna bywa naprawdę nużąca. Czasami człowiek ma lepszy dzień, innym razem gorszy. U nas jednak o tych gorszych nie mogło być mowy. Piłam więc kolejną kawę i siadałam do nowej koncepcji. Choćby się waliło i paliło deadline był świętością.

W efekcie zaniedbałam wszystkie sprawy poza pracą. Przestałam się spotykać ze znajomymi, do rodziców niemal nie jeździłam. O poznaniu kogoś bliskiego nie było mowy. Wcześniej zaczęłam spotykać się z pewnym Sebastianem, ale mój chłopak szybko uciekł, twierdząc, że tak się zwyczajnie nie da żyć.

– Kama, ty jesteś pracoholiczką i w ogóle tego nie dostrzegasz. Wciąż przekładasz nasze randki, odwołujesz spotkania. W weekendy przynosisz pracę do domu. Co to za niedziela, gdy ty cały czas siedzisz przy laptopie? Ja jestem jeszcze młody i chcę fajnego związku. Człowiek nie może żyć tylko pracą. Ja się wypisuję z takiego układu, ale ty musisz coś z tym zrobić. Mówię ci to dla twojego własnego dobra – powiedział na pożegnanie, zabrał z mojego wynajętego pokoju kilka drobiazgów i tyle go widziałam.

Teraz myślę, że wtedy był doskonały moment na opamiętanie. Ale zupełnie go przegapiłam. Ba, jeszcze byłam wściekła na Sebka. „Jasne, mniej pracować i żyć sobie beztrosko. Tak to może on, bo ma wsparcie w rodzicach i nie musi dorabiać się każdej złotówki samodzielnie. Wielki mądrala gadający o slow life i korzystaniu z życia. Na jego miejscu też bym mogła sobie na to pozwolić” – myślałam ze złością.

Propozycja nie do odrzucenia

Po zerwaniu z Sebastianem zaczęłam jeszcze bardziej angażować się w pracę. Teraz nic mi nie przeszkadzało brać kolejne projekty, zostawać po godzinach, biegać do biura w weekendy. Myślałam, że jeszcze trochę tak popracuję i szef na pewno mnie doceni. Marzył mi się awans. Wiedziałam, że na szeregowym stanowisku na pewno nie zarobię na wkład własny i nie dostanę kredytu na mieszkanie. Wydawało mi się, że odrobina zaangażowania i mam szansę zostać managerem naszego działu.

Szef mnie chwalił, chętnie zlecał coraz bardziej wymagające zadania i czasami przyznał dodatkową premię, ale o awansie nic nie wspominał. Moje wymarzone stanowisko dostała Karolina. Dziewczyna, która przyszła do naszej agencji kilka miesięcy po mnie. Nie miałam pojęcia, dlaczego właśnie ona sprzątnęła mi tę fuchę sprzed nosa. Dalej jednak robiłam swoje. Harowałam jeszcze ciężej, wierząc, że to przyniesie upragnione rezultaty.

Aż do pewnej rozmowy z Hubertem. Uświadomiła mi ona, że tutaj liczą się dziwne układy, wzajemne przysługi i jakaś gra, której zasad nie rozumiem, a nie wiedza, uczciwa praca i osiągane efekty. Co zrobił mój bezpośredni szef? Otóż pewnego piątku, jak zwykle siedziałam w biurze po godzinach, analizując sytuację klienta i próbując dobrać najlepsze kanały do reklamy jego produktów. Wtedy do mojego pokoju wszedł Hubert, proponując mi kawę.

– Zdaje się, że w firmie zostaliśmy już sami. Ty siedzisz tyle godzin, więc na pewno przyda ci się kilka minut przerwy – powiedział, wręczając mi papierowy kubek z pachnącym napojem.

– A wiesz, że chętnie się napiję. Kofeina to coś, czego teraz bardzo potrzebuję – roześmiałam się.

To właśnie przy tej kawie, szef złożył mi pewną propozycję. Nie, nie zaproponował mi romansu jak niektórym mogłoby się wydawać. Po prostu wyjaśnił mi reguły panujące w naszej firmie.

– Widzę, że jesteś świetnym pracownikiem i angażujesz się w powierzane zadania – zaczął słowami, które kojarzyły mi się z naszymi comiesięcznymi zebraniami, podczas których podsumowywaliśmy efekty pracy. – Wiem też, że bardzo zależy ci na awansie, dlatego mam dla ciebie pewną propozycję… – zawiesił głos, czekając na moją reakcję.

Gdy nic nie odpowiedziałam, kontynuował.

– Teraz pracujesz nad kampanią dla tego nowego producenta słodyczy z naszego miasta. Ten gość naprawdę cię polubił i cały czas pyta o panią Kamilę. To znany przedsiębiorca, z dużymi pieniędzmi, a ty wyraźnie mu się podobasz – mówił, a ja robiłam wielkie oczy.

– Hm… – jedynie tyle udało mi się wydusić.

– Sama wiesz, że zależy nam na stałej współpracy. Umów się z nim i przekonaj go, żeby podpisał umowę z naszą agencją co najmniej na dwa lata, a pomyślimy o awansie dla ciebie – zakończył, dopił swoją kawę i wyszedł, zostawiając mnie totalnie zaskoczoną.

Czyli tak działa ta firma? Tutaj na awans trzeba sobie zasłużyć. Moje poświęcenie, dokształcanie się, praca po godzinach, ciekawe pomysły nie mają znaczenia? Wystarczy nieco pokombinować, żeby zasłużyć na nagrodę?

Przemyślałam sprawę i zrezygnowałam z pracy w tym miejscu. Wiem, że honorem się nie najem, ale nie chcę grać według takich reguł. To nie dla mnie. Teraz pracuję w dziale promocji na państwowej uczelni, zarabiam o wiele mniej, ale przynajmniej wiem, że ścieżka kariery jest u nas jasno wyznaczona i nikt nie będzie ode mnie wymagał umawiania się na randki z klientami.

Kamila, 28 lat

Czytaj także:
„Koledzy mnie wyśmiewają, bo żona pracuje, a ja zmieniam pieluchy dziecku. Nie wstydzę się, że jestem tatusiem na etat
„Żona miała wypadek w drodze do kochanka. Jestem głupi, że od pół roku waruję przy jej łóżku i czekam, aż się obudzi”
„Szef traktował mnie gorzej, bo jestem kobietą. Żeby dostać awans, nie tylko w biurze musiałam pokazać, co potrafię”

Redakcja poleca

REKLAMA