„Gdyby żona zobaczyła, co wyprawiam na emeryturze, przecierałaby oczy ze zdziwienia. A wszystko przez sąsiadkę"

starszy mężczyzna fot. Adobe Stock, rastlily
„Ta emerytura zaczynała mi już działać na nerwy. Nie w porządku jest tak po prostu odsyłać kogoś na wieczne wakacje, gdy przez tyle lat zrywał się bladym świtem i często zostawał w robocie do późna".
/ 14.06.2024 08:30
starszy mężczyzna fot. Adobe Stock, rastlily

Ta emerytura zaczynała mi już działać na nerwy. Nie w porządku jest tak po prostu odsyłać kogoś na wieczne wakacje, gdy przez tyle lat zrywał się bladym świtem i często zostawał w robocie do późna. Przydałby się jakiś okres przejściowy, czas na przystosowanie, kwarantanna dla emerytów czy coś… A tu nic z tych rzeczy. Budzik wyłączony na amen, a ja i tak od wczesnych godzin na nogach, w pełni ogarnięty, krawat pod szyją.

Szkoda, że nie ma dokąd wyjść...

Wziąłem łyk bezkofeinowej kawy (przez to całe moje nadciśnienie), przekąsiłem kromkę razowca (bo ciśnienie), popiłem to jeszcze łyżką lnu (na te okropne wzdęcia). Szlag by to! Zamiast ulgi poczułem tylko rosnącą irytację. Przez całe życie byłem przyzwyczajony do tempa - spotkań z ludźmi, szybkiego decydowania, nieustannej aktywności. Cztery dekady przepracowałem w szkole, ucząc dzieciaki, a ostatnie dwadzieścia lat dodatkowo zasiadałem na dyrektorskim fotelu.

Przez wiele lat pełniłem funkcję dyrektora w paru podstawowych szkołach na terenie miasta, a tuż przed zakończeniem zawodowej kariery, objąłem posadę wicedyrektora w jednej z nich. Nie ukrywam, że liczyłem na dłuższy staż w tym miejscu. Niestety, stanowisko mojego przełożonego przypadło zupełnie niedoświadczonemu młodzikowi, którego obowiązki (oprócz puszenia się podczas oficjalnych uroczystości w kuratorium) zmuszony byłem przejmować.

Cóż, nowo mianowany przełożony, ledwo co ogarnąwszy podstawy, pogonił mnie na boczny tor. Ach, ci współcześni młodzi ludzie… Pamiątkowa przypinka, kwiatek w klapie marynarki, uścisk dłoni i… w ten oto sposób wylądowałem na aucie. Moja najdroższa małżonka Halinka odeszła dwa lata temu, nasza pociecha Jolanta porzuciła pisanie doktoratu i dorabia w którymś z hoteli w Londynie, a Pawełek, nasz syn, pracuje za granicą w Arabii Saudyjskiej. Pozostaje mi tylko odebrać sobie życie albo zacząć śledzić perypetie bohaterów serialu „M jak miłość".

Obecnie nie czułem się jeszcze przygotowany na skorzystanie z którejkolwiek z tych opcji. W związku z tym oddawałem się przedłużającym się spacerom, nadrabiałem zaległości w czytaniu książek oraz próbowałem odświeżać przyjaźnie, które ucierpiały przez upływ lat. Mimo to całokształt tych aktywności nie był w stanie zaspokoić mojego pragnienia robienia czegoś konkretnego.

Człowiek ma jakieś granice

No bo ile można spędzać czas na lekturze, seansach filmowych czy przechadzaniu się bez celu? Przecież jest pewien limit, jeśli chodzi o zgłębianie dziejów naszego narodu, a zwłaszcza tych najtragiczniejszych okresów. Niestety, odnawianie starych znajomości też okazywało się rozczarowujące. Kumple z dawnych lat przemienili się w zgorzkniałe zrzędy, narzekające wyłącznie na swoje dolegliwości albo... po prostu odeszli z tego świata. No nie, bez jaj!

Skończyłem właśnie 65 wiosen i nagle poczułem, że dla nikogo nie jestem już ważny. Cholerna emerytura, no nie? Bo jak człowiek wiekowy, to od razu jakiś przygłup? Gdy zjadłem poranny posiłek, zdecydowałem się pospacerować na dworze. Aby zrobić na przekór tej cholernej emeryturze, postanowiłem nie jechać windą, tylko z 6. piętra zwlokłem się o własnych siłach po schodach i wyszedłem na podwórko wyłożone asfaltem.

Z jednej strony było miejsce parkingowe, a z drugiej… tak naprawdę też, bo trawiasty skwerek od dawna był rozjeżdżony przez fury sąsiadów. Na środku stała wiata, gdzie mieszkańcy wyrzucali śmieci. Choć to był jeszcze wczesny ranek, słoneczko dawało już nieźle popalić, więc poluźniłem krawat i rozpiąłem marynarkę. Trzeba dbać o prezencję.

Przechodzący obok mnie mężczyźni w klapkach, bermudach i z aktówkami w dłoniach, zdążający na przystanek, wzbudzali we mnie pewną dozę zakłopotania.

Kto zakłada takie ciuchy?

Miałem już skręcać do parku, który dzieliła odległość jednego przystanku tramwajowego, gdy zauważyłem ruch przy kontenerach na śmieci. Przyjrzałem się dokładniej. Chyba moja sąsiadka z klatki wsypywała ziarno do karmnika dla skrzydlatych stworzeń i wykładała kocią karmę dla mruczków.

– Nienormalna baba! – parsknął facet koło trzydziestki w t-shircie, który właśnie mnie wymijał. – Tylko kretyn wydaje kasę, żeby napychać te pchlarskie mordy...

Spojrzałem na niego z naganą, niczym surowy belfer.

– W życiu trzeba robić to, co sprawia ci radość.

Zerknął na mnie nieobecnym wzrokiem, lekko uniósł ramiona i popędził przed siebie. Ponownie skierowałem swój wzrok na „zwariowaną babcinkę". Cóż, po pierwsze - w ogóle nie wyglądała na starą. Śmiem twierdzić, że była przynajmniej o pięć wiosen młodsza ode mnie. A po drugie, jej oblicze emanowało sympatią i bystrością umysłu.

W odróżnieniu od smarkacza, który dopiero co ją znieważył...

Mimo iż osobiście nigdy nie byłem zwolennikiem niezgodnego z prawem karmienia bezpańskich zwierząt, takich jak koty, psy czy gołębie (przecież od tego mamy wyspecjalizowane instytucje, czyż nie?), na przekór nieuprzejmemu młokosowi oraz w geście sprzeciwu wobec określania emerytów mianem „starych", zdecydowałem się zamienić słowo z kobieciną.

– Cześć, zanosi się na upalną pogodę – powiedziałem.

Kobieta popatrzyła na mnie z tajemniczym uśmiechem.

– Sądzą, że w moim wieku nie dosłyszę ich złośliwych uwag – stwierdziła, wyprostowując się.

Milczałem

Czy za moment czeka mnie wysłuchiwanie niekończącej się listy zażaleń i narzekań na lokatorów z sąsiedztwa?

– Mam świetny słuch - uzupełniła. - Dlatego dosłyszałam też, że stanął pan w mojej obronie. Doceniam to.

– Prawdziwy dżentelmen zawsze staje murem za damami w potrzebie.

– Wcale nie jestem bezbronna! - oburzyła się tak, że na jej ślicznej buzi pojawiły się wypieki.

– W sumie ten gość nie mylił się aż tak bardzo – nie ugryzłem się w język. – Bezdomne zwierzaki powinny trafiać do azylu, a nie włóczyć się po ulicach. Nie należy karmić ich byle gdzie...

– Tak samo jak sędziwych staruszków powinno się odsyłać do przytułku – dopowiedziała z diabelskim uśmieszkiem.

Przez moment trwaliśmy w ciszy, wpatrując się w siebie nawzajem. Po chwili na naszych twarzach pojawił się uśmiech. Przedstawiła się jako Aldona i zaproponowała, żebym wpadł do niej na filiżankę herbaty. Z reguły stronię od odwiedzin u samotnie mieszkających kobiet, ale wywarła na mnie na tyle pozytywne wrażenie, że przepraszając w duchu Halinkę, przystałem na jej propozycję. Nie ukrywam, rozmowa z nią okazała się bardzo interesująca.

Aldona nie należała do "kocich mam"

Nie była typem kobiety, która do późna w nocy przyrządza śmierdzące jedzenie dla swoich futrzaków. Oprócz karmienia, dbała również o ich sterylizację i opiekę weterynaryjną, pokrywając koszty ze swojego skromnego świadczenia emerytalnego.

W zamian od sąsiadów otrzymywała jedynie złośliwe i lekceważące komentarze. Po dwóch godzinach spędzonych w jej mieszkaniu, opuszczałem je z dziwnym uczuciem lekkości i przypływem energii. Ha! W końcu miałem przed sobą jakiś cel.

"Chciałbym zwrócić się z apelem do wszystkich ludzi dobrej woli. Jeżeli tylko macie ochotę wesprzeć naszą inicjatywę, to zapraszamy w nadchodzący czwartek do lokalu pani Aldony - mieszka na parterze pod numerem 47. Zbieramy karmę dla porzuconych kotów, które tego bardzo potrzebują.

Oprócz jedzenia, z wdzięcznością przyjmiemy również zużyte koce, pledy czy miski. Wszystkie te rzeczy trafią potem do przytułku, w którym opiekują się bezdomnymi zwierzakami." - Taką wiadomość umieściłem następnego dnia z samego rana na słupie ogłoszeniowym w pobliżu wind.

Daj spokój, Bogdan – Aldona wypuściła powietrze z rezygnacją. – Nic dobrego z tego nie wyniknie, a jedynie zyskasz miano pomylonego dziwaka w oczach innych.

W reakcji na jej słowa, moja twarz przybrała figlarny wyraz.

– Pamiętaj, że z zawodu jestem nauczycielem – oświadczyłem pewnym głosem. – Ludzie z natury nie są ani opieszali, ani podli. Wystarczy wyznaczyć im odpowiedni kierunek działania, a przekonasz się, jak wiele kreatywności i zapału potrafią z siebie wykrzesać.

Aldona w odpowiedzi jedynie uniosła ramiona w geście bezradności.

Teraz mam mnóstwo pracy na głowie

Podczas pierwszego czwartku przybyło tylko troje gości. Otrzymaliśmy parę kocy, pojedynczą miseczkę oraz niewielką paczkę żarcia dla zwierzaków. Aldona mimo wszystko zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia. Poczęstowała sąsiadów zaparzoną herbatą i pysznym, dopiero co upieczonym ciastem, a ja poleciałem do osiedlowego po flaszkę wina (kto by się przejmował wzdęciami i cholesterolem!).

Było naprawdę przyjemnie, gadaliśmy aż do zmroku, a plotka o „podwieczorkach czwartkowych" na parterze lotem błyskawicy rozprzestrzeniła się po całej klatce. Nikt już nie nabijał się z Aldony. Sąsiedzi zaczęli witać ją słowami „dzień dobry".

W następny czwartek, siedem dni po poprzednim spotkaniu, przybyła już większa grupa - aż dziesięć osób. Część z nich nie zdecydowała się jednak zostać na wspólne picie herbaty, sprawiając wrażenie onieśmielonych i trochę zawstydzonych.

Mimo to, było jasne, że nasze działania przyniosły pozytywne rezultaty. Jeden z mieszkańców bloku, w moim wieku, mieszkający dwa piętra wyżej, zadeklarował nawet chęć przyłączenia się do grona ochotników wspierających schronisko dla zwierząt.

To dodatkowo zmotywowało mnie do dalszych kroków. Na tablicy informacyjnej powiesiłem ogłoszenie, zachęcając do wstąpienia w szeregi wolontariuszy. I kolejni ludzie odpowiedzieli na ten apel, zgłaszając się do pomocy!

Od tego czasu regularnie się widujemy

W naszym gronie jest kilkanaście osób, które zawsze przychodzą i mniej więcej tyle samo takich, które dołączają od czasu do czasu. Udało nam się nawiązać współpracę z pobliskim schroniskiem, gdzie pomagamy zwierzakom.

Zarządca naszego osiedla był tak miły, że pozwolił nam korzystać z pomieszczenia w klubie osiedlowym, a gmina wspiera nas finansowo, zapewniając herbatę i słodkości. Poza pomocą futrzakom, zorganizowaliśmy już zbiórkę śmieci na osiedlu i posadziliśmy trawę w miejscu, gdzie była całkiem wyjechana. Stworzyliśmy też osiedlową straż oraz patrole, które pilnują porządku.

A już za parę miesięcy, tuż przed Wigilią, chcemy zrobić wielkie spotkanie opłatkowe dla wszystkich sąsiadów.

Szykujemy dania bezmięsne zrobione samodzielnie, a także występ chórku cherubinków, który tworzą maluchy z pobliskiego osiedla. Muszę przyznać, że mam z tym nielichy zakrząt głowy – zgodnie z wolą większości, przydzielono mi rolę nieformalnego szefa naszej ekipy. Ale nie użalam się nad sobą. Jest zgoła inaczej! W końcu mam poczucie, że nadal mogę się na coś przydać. I ta świadomość powoduje, że co rano wstaję tak rześki, jak za czasów, gdy byłem młodziutkim belfrem, tryskającym entuzjazmem i pełnym wielkich planów.

Bogdan, 65 lat

Czytaj także:
„Chciałam się pozbyć nudnego męża. Gdy odkryłam jego sekret, wiedziałam, że zawalczę o rozwód kościelny”
„Córka pomiatała mną, zamiast się opiekować. Dopiero w domu starości w końcu zaczęłam żyć godnie”
„Gdy miałem 16 lat, matka wyrzuciła mnie z domu. Zaczęła wychowywać mnie ulica, a ja musiałem sobie jakoś radzić”

Redakcja poleca

REKLAMA