„Gdy straciłam rodziców, wpadłam w rozpacz. Mój los się odmienił dzięki adopcji, bo zyskałam nową rodzinę”

młoda kobieta fot. Getty Images, Catherine Delahaye
„Ich rodzice zginęli w wypadku drogowym. To, co nas połączyło, to ogromny smutek i żal. Potrafiliśmy porozumiewać się bez słów, intuicyjnie wyczuwając swoje emocje”.
/ 02.06.2024 07:15
młoda kobieta fot. Getty Images, Catherine Delahaye

Przez długi czas unikałam kontaktów z rówieśnikami. Najchętniej przesiadywałam w samotności, schowana w jakimś ustronnym miejscu. Jednak z biegiem czasu zaczęłam nawiązywać rozmowy z pewnym rodzeństwem – bliźniętami, Anią i Tomkiem. Myślę, że zaprzyjaźniłam się z nimi, ponieważ oni również stosunkowo niedawno zostali sierotami.

To była prawdziwa miłość

Gdy patrzę na fotografie z mojego dzieciństwa, przedstawiające mnie jako kilkulatkę, dostrzegam uroczą i radosną małą dziewczynkę – roześmianego cherubinka, tulącego się w ramionach mamy lub taty. Przyszłam na świat jako upragnione maleństwo, darzone ogromnym uczuciem, a moi rodzice stanęli na ślubnym kobiercu, kierowani głębokim, wzajemnym uczuciem.

Swoją znajomość rozpoczęli jeszcze jako licealiści i podobno od pierwszej chwili czuli, że są sobie pisani. Zachowało się sporo fotek z tamtych czasów. Nie ma znaczenia, że są one monochromatyczne i robione amatorsko. Emanuje z nich szczęście, dlatego w moich oczach lśnią barwami całej palety kolorów.

Na zdjęciach rodzice stoją w objęciach, wpatrując się w siebie nawzajem. Mam ich w pamięci właśnie takich, bo mimo iż tata zmarł, gdy miałam zaledwie pięć lat, to do dziś słyszę w myślach ton jego głosu przepełniony miłością. Był dowcipnisiem, bez przerwy doprowadzał mamę do śmiechu. Od czasu jego odejścia chyba ani razu nie śmiała się już tak bezgranicznie. To zrozumiałe – spadły na nią ogromne ciosy od losu.

Tata nagle zachorował

Tata nagle zachorował, co było dla nich totalnym zaskoczeniem. Okazało się, że ma raka płuc i nie można go zoperować. Zupełnie nie mieli pojęcia, z jakiego powodu dopadła go ta straszna choroba, przecież nigdy nie sięgał po papierosy. W końcu wyszło na jaw, że jako mały chłopiec mieszkał blisko zakładów, które wyrzucały w powietrze chmury substancji wywołujących nowotwory. Fabrykę umiejscowiono poza granicami miasta, tam gdzie stało raptem kilka domków. Pech chciał, że w jednym z nich dorastał mój tata.

Problemy z płucami zaczęły się u niego już w dzieciństwie, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Pochodząc ze wsi, nie miał dostępu do regularnych badań lekarskich, tak jak jego rówieśnicy z miasta. Na wsi nikt specjalnie nie przejmował się zdrowiem dzieci. Ojciec całe dnie spędzał na podwórku, bawiąc się z kolegami na „świeżym” powietrzu, co uważano za „zdrowe”.

Niestety, nawyki wyniesione z dzieciństwa sprawiły, że również w dorosłym życiu nie przykładał zbyt dużej wagi do dbania o swoje zdrowie. Nie miał w zwyczaju chodzić regularnie do lekarza. Poza tym przez długi czas czuł się dobrze – nowotwór płuc często przez dłuższy czas nie daje żadnych niepokojących symptomów, a gdy te się pojawiają, zazwyczaj jest już za późno na skuteczne leczenie.

Mama starała się zastąpić tatę

Wiadomość o diagnozie wstrząsnęła mamą i tatą. Zdawali sobie sprawę, że nadszedł moment ostatecznego pożegnania. Zachowałam fotografię z tamtego dnia – na szpitalnym posłaniu spoczywa wycieńczony ojciec, do którego przytula się matka. Obydwoje są świadomi, że to ich wspólne zdjęcie będzie już ostatnim. Choć na ich twarzach malują się uśmiechy, to jednak dostrzec je można jedynie w kącikach ust. Spojrzenia zdradzają ogromny smutek i oczy przepełnione łzami.

Mimo że byłam wtedy zaledwie pięciolatką, doskonale pamiętam ceremonię pogrzebową. Zebrani goście mieli na sobie ciemne stroje i ronili łzy. W moim małym sercu czaiło się dziwne uczucie lęku. Zastanawiałam się, kiedy tatuś w końcu podniesie się z tej osobliwej skrzyni przypominającej raczej szafę, niż miejsce wiecznego spoczynku. Nie miałam jednak odwagi, by zadać to pytanie na głos.

Kiedy taty zabrakło, mamusia i ja musiałyśmy radzić sobie we dwie. Mama dokładała wszelkich starań, żeby zrekompensować mi nieobecność ojca. Pomimo tego, że jeszcze do niedawna zapewniała, iż nigdy nie wsiądzie za kierownicę, podjęła wyzwanie i opanowała prowadzenie auta. Robiła to jedynie po to, by móc jeździć ze mną na wycieczki, tak jak wcześniej robił to tatuś.

Jakoś sobie radziłyśmy

On od zawsze miał sentyment do wsi i przy każdej nadarzającej się okazji zabierał nas poza miasto. Na łono natury, do lasu, na łąkę. Teraz nie tylko tym, ale również naprawą mojego roweru musiała zająć się mamusia. Nie zapomnę, jak kiedyś zmagała się z wymianą przebitej dętki. Skoro tata by to zrobił, to ona też musiała sprostać zadaniu.

Bez wątpienia, nasza relacja była przyjacielska. Mimo że moja mama była piękną i cudowną kobietą, w ogóle nie rozglądała się za innymi facetami. Jestem przekonana, że gdyby tylko chciała, bez trudu znalazłaby nowego męża. Kręciło się wokół niej sporo wielbicieli. Niektórych z nich bardzo polubiłam, ponieważ przynosili mi fajne prezenty. Teraz rozumiem, że rozpieszczając mnie, starali się zdobyć sympatię mojej mamy.

– Teraz najważniejsze jest dla mnie wychować Olę. Na szukanie nowego męża przyjdzie jeszcze pora – tak odpowiadała mama wszystkim zdziwionym, że wciąż jest sama.

Ja jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że po prostu okropnie brakuje jej taty. Obie odczuwałyśmy jego nieobecność, co sprawiało, że nasze więzi stały się jeszcze silniejsze. Byłyśmy z mamą niezwykle blisko i przerażała mnie myśl, że mogłabym ją stracić. Przecież już pożegnałam jednego z rodziców i wiem, jak to boli. 

To był dla mnie cios

Któregoś poranka, a zdarzyło się to kilka tygodni przed moją dziesiątą rocznicą urodzin, mamusia wróciła od doktora cała we łzach:

– Jestem bardzo chora. Ale będę z tym walczyć i dam z siebie wszystko, żeby wyzdrowieć.

Wyszło na jaw, że zdiagnozowano u niej raka piersi. Zmagała się z tą chorobą przez długie miesiące. Pamiętam, jak ogromnym wsparciem była wtedy dla nas ciocia, siostra mamy. Przyjeżdżała do nas, a nawet przez pewien czas mieszkała z nami pod jednym dachem, mimo że jej mąż nie był tym zachwycony.

Gdy odeszła moja ukochana mamusia, siostra taty pragnęła mnie przygarnąć, jednak mąż cioci nie wyraził na to zgody. Końcowy okres choroby mamy był dla mnie niewyobrażalnie trudny, ponieważ ta wyjątkowa osoba, która znaczyła dla mnie więcej niż ktokolwiek inny, spędzała czas w szpitalnym łóżku, przeważnie bez kontaktu z otoczeniem. Podczas mojej finalnej wizyty nie rozpoznała nawet swojej córki. Zaledwie parę godzin po tym spotkaniu moja najdroższa mateczka odeszła z tego świata.

Zamknęłam się w sobie

Niewiele wspomnień zachowało się w mojej głowie z okresu po pochówku mamy. Trafiłam do domu dziecka, co było dla mnie następnym mocnym doświadczeniem, ale tak szczerze mówiąc, nie za bardzo mnie obchodziło, co się teraz ze mną dzieje i jaka przyszłość mnie czeka. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem sierotą, ale nie pojmowałam, że wiąże się to z pewnymi prawnymi następstwami.

Przez długi czas omijałam szerokim łukiem rówieśników. Preferowałam samotność, chowając się po kątach. Jednak po pewnym czasie nawiązałam kontakt z dwójką bliźniąt – Anią i Tomkiem. Chyba dlatego, że oni również stosunkowo niedawno zostali sierotami. Ich rodzice zginęli w wypadku drogowym. Zjednoczyła nas żałoba, rozumieliśmy się bez zbędnych słów. Kiedy jakaś para zaadoptowała Anię i Tomka, nie mogłam powstrzymać łez.

Kierowniczka domu dziecka sądziła, że to przez zawiść, bo inni odnaleźli swoich rodziców, a ja wciąż czekałam na swoją kolej. Ale to nieprawda. W tamtym okresie nikt nie był w stanie wypełnić pustki po stracie mamy i taty. Nawet o tym nie rozmyślałam.

Mimo wszystko, poza moją świadomością podejmowano decyzje, które miały wpływ na moje życie. Toczyła się walka o moją przyszłość. Z jednej strony ciotka pragnęła zostać moją przybraną mamą, jednak wujek ciągle się sprzeciwiał. Z drugiej strony – pojawiła się moja babcia od strony taty, która wyraziła chęć opieki nade mną.

Bardzo chciałam mieć dom

Niezbyt dobrze kojarzyłam tę kobietę, mówiąc szczerze, to w ogóle jej nie znałam. Nie mam pojęcia, czemu ojciec zerwał z nią więzi i raczej nigdy się tego nie dowiem. Na rozprawie zjawili się też ludzie, którzy chcieli mnie adoptować – to właśnie im sędzia postanowił powierzyć opiekę nade mną.

Obydwoje mieli już prawie po pięćdziesiąt lat i nie mogli doczekać się własnego potomstwa. Próbowali do upadłego, dopóki medycy nie powiedzieli im, że nie mają nawet cienia szansy na dziecko. A o przygarnięciu bobasa nie było nawet mowy, bo byli już za starzy, żeby się nim zajmować.

Szczerze mówiąc, oboje bardzo przypadli mi do gustu. Uważam, że miałam sporo szczęścia, ponieważ opiekowali się mną jak własną córką. Okazywali mi wiele ciepła, czułości i zainteresowania. Tylko rówieśnicy w szkole nie pozwalali mi zapomnieć o tym, że nie jestem ich biologicznym dzieckiem. Pewnie mieli nadzieję, że sprawią mi tym przykrość, ale to nie do końca im się udawało. Nie potrafili pojąć, że mimo wszystko wciąż darzę ogromną miłością moich pierwotnych rodziców, a ci adopcyjni są tego w pełni świadomi.

Czułam się kochana

Na szafce nocnej, tuż obok łóżka, umieściłam dwa zdjęcia. Jedno przedstawiało moich biologicznych rodziców z dawnych lat, a drugie tych, którzy mieli mi ich zastąpić w przyszłości. Również do nich zwracałam się „mamo” i „tato”. Dali mi wolną rękę, mówiąc, że mogę się do nich zwracać jak tylko zechcę, nawet używając imion. Ja jednak pragnęłam poczuć, że znów gdzieś przynależę, tak jak inne dzieciaki. I tak oto szczęśliwe czasy powróciły do mnie na nowo.

Minęły blisko dwa lata od kiedy zamieszkałam z przybranymi rodzicami, gdy nadszedł dzień moich urodzin. Otrzymałam wtedy tajemniczy upominek. W elegancko owiniętym pudełku znajdowało się łakocie, a na każdym opakowaniu widniały niemieckie napisy. W środku był też pluszowy miś, który w swoich łapkach ściskał ogromne serduszko. Początkowo nie miałam pojęcia, kto mógł przysłać mi taki prezent. Dopiero gdy zajrzałam do środka barwnej kartki z życzeniami, z zaskoczeniem spostrzegłam, że widnieją na niej podpisy Ani i Tomka.

Przyjaciele mnie odnaleźli

Cukierki i pluszak pochodziły od nich! Wyszło na jaw, że wraz z nowymi opiekunami przenieśli się za granicę, do Niemiec. W listach pisali, że choć mieli siebie, to na obczyźnie doskwierała im samotność. Zastanawiali się również, jak potoczyły się moje losy, więc zdecydowali się mnie odszukać. Przesłali wiadomość do placówki opiekuńczej, gdzie nasze drogi się skrzyżowały, a dyrektorka zwróciła się do moich rodziców z pytaniem, czy może przekazać rodzeństwu dane adresowe. Przystali na to i w ten sposób mogłam znów nawiązać regularny kontakt z przyjaciółmi z dzieciństwa.

Od dłuższego czasu korespondowaliśmy ze sobą, opowiadając sobie o wszystkich sprawach, które nas nurtowały. Jako pierwsza dowiedziałam się od mojego przyszywanego rodzeństwa, że ich nowi opiekunowie ostatnimi czasy ciągle się sprzeczają, co sprawia, że ich codzienność staje się nie do zniesienia. Gdy przybrany tata zaczął używać przemocy wobec Tomka, poszłam z tym do moich rodziców. Nie byłam pewna, czy postępuję słusznie i czy będą w stanie coś z tym zrobić, ale nie wiedziałam, do kogo innego mogłabym się zwrócić z takim problemem.

Chciałam im pomóc

Wieść o tym niezmiernie ich poruszyła. Natychmiast skontaktowali się z agencją adopcyjną, a korespondencja, którą prowadziłam z bratem i siostrą, posłużyła jako materiał dowodowy w postępowaniu. Później wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie.

Niemieckie organy ścigania, działając w porozumieniu z polską policją, odebrały Anię i Tomka ich przybranym opiekunom. Ci próbowali się tłumaczyć ostatnimi trudnościami finansowymi, które miały być źródłem konfliktów w ich domostwie. Jednak w żadnym razie nie mogło to być wytłumaczeniem dla stosowanej przemocy.

Kiedy Ania z Tomkiem wrócili do kraju, ponownie musieli zamieszkać w domu dziecka. Serce mi się krajało, gdy o tym myślałam. Doskonale zdawałam sobie sprawę, co przeżywają – w końcu po raz kolejny utracili swój dom. Usilnie namawiałam rodziców, którzy mnie adoptowali, abyśmy zabierali ich do nas chociaż na soboty i niedziele. Ku mojej ogromnej uldze, bez wahania przystali na ten pomysł.

Zostaliśmy rodzeństwem

Od zawsze kochałam, gdy nas odwiedzali. Byłam jedynym dzieckiem w rodzinie i na ogół trzymałam się z daleka od innych dzieciaków, które dawały mi odczuć, że jestem inna (gorsza, bo adoptowana). Jednak w ich towarzystwie nagle miałam u boku najlepszych kumpli, którzy byli dla mnie jak prawdziwe rodzeństwo. W soboty i niedziele rozkwitałam i moi rodzice to zauważyli. Nie wiedziałam, że o tym rozmawiają i trzymali to w sekrecie. Ale któregoś dnia wyszło na jaw, że złożyli wniosek o adopcję Ani i Tomka!

Kierowniczka placówki patrzyła na nich z zaskoczeniem.

– Czy aby na pewno dacie radę zająć się trójką dzieciaków? Przecież nie należycie już do młodzieniaszków… – rzuciła z nutką sceptycyzmu w głosie.

– To bez znaczenia. Nasze serca przepełnia miłość do tych dzieci – oznajmili zgodnie, a tę samą deklarację złożyli później, gdy toczyło się postępowanie adopcyjne.

Na szczęście sąd dał wiarę ich zeznaniom. W ten sposób Ania i Tomek trafili pod mój dach, stając się moim przybranym rodzeństwem. Połączyła nas silna więź, każdy z nas był gotów skoczyć za drugim w płomienie. Kiedy dzisiaj wracam myślami do tamtych chwil, nie przestaję się dziwić, ile dobrego i złego potrafi zgotować los już w pierwszych latach życia. Na początku byłam jedynym dzieckiem rodziców, potem zostałam sierotą, by ostatecznie wylądować w rodzinie z dwójką rodzeństwa. Choć nie zawsze było lekko, nigdy nie zabrakło mi miłości.

Ola, 21 lat

Czytaj także:
„Musiałem się nakombinować, by się z nią umówić, ale było warto. Moją uwagę przyciągnęła tajemnicą wypisaną na twarzy”
„Teściowa zrobiła z naszego domu prywatną imprezownię. Sprasza koleżanki emerytki i oprowadza je jak po swoim”
„Olewałem przeciętną dziewczynę, bo szukałem prawdziwej gwiazdy. Omamiły mnie długie nogi”

Redakcja poleca

REKLAMA