„Olewałem przeciętną dziewczynę, bo szukałem prawdziwej gwiazdy. Omamiły mnie długie nogi”

Rozmarzony mężczyzna fot. Getty Images, martin-dm
„Dopiero co powoli dochodziłem do siebie po rozstaniu z Lenką. Wolałem na razie trzymać się z dala od dziewczyn. A teraz nagle każą mi w trybie pilnym szukać drugiej połówki. Niby skąd mam ją wziąć ot tak?! Byłem w kropce”.
/ 28.05.2024 14:30
Rozmarzony mężczyzna fot. Getty Images, martin-dm

Moja koleżanka Martyna to naprawdę super babka, świetnie nam się razem rozmawiało i spędzało czas wolny, ale traktowałem ją po prostu jak kumpelę. Nigdy się nie malowała i ciągle chodziła z włosami związanymi w kucyk, nosiła długie kiecki poniżej kolan albo spodnie z kantem, przez co bardziej przypominała jakąś sztywną panią z urzędu niż seksowną laskę. Serio, ciężko byłoby się w niej zabujać, nawet jakbym był singlem. A ja i tak byłem w związku i miałem swoje sprawy na głowie.

Gdy Lenka zostawiła mnie bez żadnych wyjaśnień, całkiem przestałem zwracać uwagę na dziewczyny. Siedząc za biurkiem i zerkając na skupioną na zadaniach Martynę, zastanawiałem się w duchu: „Podobno my, chłopy, to dranie, ale czy baby są jakieś inne? Czy Martynka okazałaby się bardziej lojalna od uroczej Leny?”.

Kobiety mają talent do irytowania mężczyzn

Nie chciałem dać po sobie poznać, że jej nie lubię, choć przyznaję, wymagało to ode mnie sporo wysiłku. Przez to, co przeszedłem z Leną, nabrałem dystansu do płci pięknej. Ciągle te same manipulacje, podstępy i sztuczki, by zdobyć nasze uczucia! A wszystko po co? Tylko po to, by ostatecznie bez mrugnięcia okiem nas zostawić!

Ona chyba to przeczuwała, bo o ile wcześniej – gdy akurat mieliśmy luz w pracy – zdarzało się nam gadać całkiem sporo, to teraz ograniczaliśmy się do paru zdawkowych słów. Nie potrafiłem się przełamać.

Kiedyś regularnie pojawiałem się z Lenką na firmowych eventach. Te odbywały się kilka razy w ciągu roku. Kiedy się rozstaliśmy, olałem te imprezy, mimo że mój przełożony był na mnie zły. Powtarzał mi, że obecność na tego typu spotkaniach to element naszych obowiązków służbowych.

Właśnie tego letniego poranka szef mojego działu kolejny raz nachylił się nade mną i zaczął mnie opieprzać:

–Bartek, no ile razy można ci tłumaczyć?! Jasne, że najpierw byłeś na chorobowym, a potem po prostu nie miałeś ochoty przyjść... Ale co jest grane teraz? Mam iść do szefa i mu powiedzieć, że masz jakieś humory czy co?

– No ale sam wiesz, jak jest...

– Jasne, rozumiem – przerwał mi w pół słowa. – Ale tego kwiatu jest pół światu. Znasz to powiedzonko. Czas się ogarnąć i rozejrzeć się dookoła. Wszędzie dookoła same cudowne dziewczyny! Mam rację, Martyna?

Jej policzki pokrył rumieniec. Odwróciła wzrok, mamrocząc pod nosem nieskładną odpowiedź.

– No! – wyrzucił z siebie z satysfakcją nasz przełożony. – To się lepiej rozejrzyj, ale migiem! Bo dzisiaj na tę imprezę przyprowadzamy partnera lub partnerkę! Tak brzmi oficjalna wytyczna szefostwa! A jak ktoś się stawi solo, to znaczy, że jest cieniasem i nieudacznikiem! I kropka!

No cóż, te niby luźno powiedziane słowa trzeba było wziąć jako rozkaz od szefa. Tak to już bywa, że w życiu nic nie ma za darmo – choćby wysoka wypłata pociąga za sobą obowiązek dostosowania się do zasad firmy. Ale jakim cudem mam wypatrywać dziewczyny, skoro w ogóle nie mam na to ochoty?!

Kolejnego poranka stawiłem się w biurze odrobinę przed czasem. Wejście do naszego pomieszczenia było niedomknięte, więc kiedy chwyciłem za klamkę, aby je otworzyć, do moich uszu dobiegł głos Martyny:

Nie mam osoby towarzyszącej... Wiesz, kochana, jakie to będzie żenujące? Co ja pocznę? Nie wypada mi tam nie pójść... Ale gdzie ja znajdę jakiegoś przeklętego partnera?!

Nie tylko mnie spotkała taka sytuacja

Czym prędzej się ewakuowałem, a następnie, idąc z powrotem, zrobiłem trochę zamieszania, by dać o sobie znać. Gdy przekroczyłem próg, Martyna właśnie włączała laptopa. Posłała mi przelotny uśmiech, a ja w odpowiedzi skinąłem głową. Chwilę później dostałem dokumenty i pochłonęła mnie lawina obowiązków. Dopiero około dwunastej mogłem pozwolić sobie na filiżankę kawy.

– Zaparzyć ci kawkę? – zagadnąłem do Martyny, przybliżając się do kawiarki.

– Będę ci ogromnie wdzięczna – odetchnęła głęboko. – Ale mam dzisiaj urwanie głowy. A jutro ta cholerna impreza...

– Nawet mi o tym nie wspominaj! – załamałem się. – Wolę o tym nie myśleć.

– Wciąż nie znalazłeś osoby towarzyszącej? – rzuciła od niechcenia, ale wyłapałem w jej tonie lekki zdenerwowanie. Chyba miała obawy, że ponownie będzie jedyną samotną osobą na imprezie...

– Mam teraz inne problemy na głowie – prychnąłem pod nosem. – No trudno, wyjdę na totalnego nieudacznika...

A potem dodałem niby spontanicznie:

– Martyna, a może byśmy poszli we dwoje? – zagadnąłem nieśmiało. – Skoro i tak kiepsko nam się układa...

– O co ci chodzi? – odparła dość oschle.

– Chodzi mi o to – kontynuowałem – że przecież nic nas to nie kosztuje, a przynajmniej nie będziemy sami. Co ty na to?

Martyna nie odzywała się tak długo, że poczułem, jak opuszcza mnie nadzieja. Jednak jej reakcja mnie całkowicie zaskoczyła.

– Wiesz co, chyba masz rację – odparła konkretnie. – Nic na tym nie tracimy.

Uzgodniliśmy, że w sobotę wpadnę po nią o 19. Z jej mieszkania do knajpy, gdzie była impreza, jechało się góra pięć minut. Wjechałem windą na szóste piętro i zapukałem do drzwi oznaczonych numerem 17. Kiedy się otworzyły, ujrzałem w nich jakąś nieznajomą babkę. Czyżby Martyna z kimś mieszkała? Nigdy o tym nie mówiła. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to... ona we własnej osobie!

– Wow, ależ ty... – z trudem wykrztusiłem. – Wyglądasz obłędnie! Fantastycznie po prostu!

Kaskada kruczoczarnych loków – zupełnie inna niż ta gładka fryzura, którą nosiła do pracy. Oczy podkreślone makijażem – dopiero teraz zauważyłem, jak są przyjazne, przenikliwe i jak błyszczą. Długa kreacja, zasłaniając, pokazywała więcej, niż gdyby jej tam nie było. A te nogi widniejące w rozcięciu... Nie zdawałem sobie sprawy, że moja współpracowniczka ma tak zgrabne nogi! W roboczym ubraniu sprawiały wrażenie krótkich, a nawet jakby nieco krzywych...

– Nie przesadzaj – Martyna posłała mi uśmiech.

I to też mnie zastanowiło. Cóż za cudowne usta i śliczne zęby miała! Jak to możliwe, że nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi?!

Jesteś zjawiskowa – odparłem bez namysłu, zupełnie spontanicznie.

– To idziemy czy tak będziesz sterczał? – zapytała niby ostro, ale z satysfakcją.

Gdy weszliśmy do środka, sala była już zapełniona ludźmi. Umyślnie pojawiliśmy się odrobinę po czasie, aby ominąć niezręczne przywitania z każdym po kolei. Szef oddziału zaszedł nas od tyłu.

– No proszę – poklepał mnie po plecach. – Jak się postarasz, to dajesz radę!

Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że chodziło mu o dziewczynę, z którą przyszedłem. Ale kiedy przeniósł na nią wzrok, zaniemówił. Tak samo jak ja wcześniej.

Martyna? – wydukał, a potem niezbyt błyskotliwie dorzucił: – No, no...

Reakcje innych osób były podobne. Nie ma się co dziwić. Moja partnerka dotychczas pojawiała się na służbowych przyjęciach ubrana niemal identycznie jak do biura. Uświadomienie sobie tego faktu sprawiło, że poczułem gorąco. Zastanawiałem się, czy powinienem to interpretować jako swego rodzaju sygnał? Czy zrobiła to z premedytacją, mając mnie na uwadze? Przeszło mi nawet przez myśl, że bardzo bym pragnął, aby tak właśnie było...

Siedzieliśmy przy stole, a moje myśli krążyły jedynie wokół jednej sprawy – pragnąłem zabrać Martynę w jakieś ustronne, zaciszne miejsce... Zastanawiałem się, jak zareagowałaby, gdyby potrafiła odgadnąć, o czym rozmyślam. Zrobiłem głęboki wdech, starając się odpędzić nieprzyzwoite fantazje. Przypadkiem musnąłem kolanem jej nogę. Przypadkiem? Sam nie byłem tego taki pewien… Ale co najistotniejsze, nie odsunęła się. Miałem nawet poczucie, jakby odrobinę przysunęła się w moim kierunku!

Wcześniej trochę potańczyliśmy, zjedliśmy jakieś przekąski i popijaliśmy drinki. W moim przypadku były to oczywiście napoje bez procentów, bo czekała mnie jeszcze jazda za kółkiem, a ona ewidentnie nie przepadała za mocniejszymi trunkami. Buzie nam się chyba w ogóle nie zamykały. Zupełnie zapomniałem, jaką radość sprawia mi rozmawianie z nią.

Nagle jednak przerwała swoją wypowiedź. Można było odnieść wrażenie, że urwała ją w połowie zdania. Nie dopowiedziała tego, co zamierzała przekazać; a być może w ogóle nie zdążyła tego rozpocząć? Zauważyłem, jak zerknęła na mnie szybko i badawczo. Poczułem, jak moje serce przyspieszyło swój rytm. „Raz kozie śmierć – przemknęło mi przez myśl – zaryzykuję, w najgorszym razie da mi kosza!”.

Skorzystałem z okazji, jaką dawały nam długie obrusy na stołach i musnąłem dłoń Martyny, która spoczywała na jej nodze. Wzdrygnęła się i odsunęła rękę, więc od razu zabrałem swoją, ale zaraz potem jej usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. Ponownie ją musnąłem. Dłoń dziewczyny emanowała ciepłem i miękkością... Przeszedł mnie przyjemny dreszcz ekscytacji. Zwłaszcza, że Martyna powoli wysunęła rękę spod mojej, ale zrobiła to w taki sposób, bym nie pomyślał, że to koniec naszej cudownej zabawy.

Musnąłem opuszkami palców skraj jej sukienki, tam gdzie materiał rozchylał się kusząco... Lekko przesunąłem dłonią po aksamitnej skórze jej nogi. Wciąż nie miałem pewności, jak zareaguje – czy za moment zdzieli mnie w policzek, czy wręcz przeciwnie... W końcu trudno ocenić, ile swobody mi dała!

Moja ręka powędrowała odrobinę w dół, lądując w pobliżu jej kolana. Martyna pozostała niewzruszona, sprawiając wrażenie, jakby była pochłonięta obserwowaniem tańca innych par. To dodało mi odwagi, by posunąć się dalej... Wodziłem dłonią raz wyżej, raz niżej, próbując wyczuć, na ile mogę sobie jeszcze pozwolić. Gdy w końcu moje palce wsunęły się pod materiał jej sukienki, na moment znieruchomiałem. Miałem poczucie, że właśnie przekroczyłem pewną niewidzialną linię...

Ku mojej uciesze, nogi Martyny delikatnie się uchyliły – na tyle, na ile fason kiecki na to pozwalał. Jednakże ciężko byłoby mi posunąć się dalej bez przyjęcia dziwacznej pozycji… Przysunąłem się zatem odrobinę głębiej wraz z siedziskiem, lecz to było wszystko, co mogłem uczynić.

W tym momencie Martyna ułatwiła mi zadanie. Obróciła się nieznacznie, jej kolana musnęły moje biodro, a ja... sięgnąłem naprawdę wysoko. Zadrżałem, gdy moje opuszki napotkały ciepłą odsłoniętą skórę w pachwinie... Zacząłem łapać głębsze oddechy, usiłując uspokoić dudniący w uszach puls.

Muszę przyznać, że to doświadczenie było jednym z najbardziej ekscytujących momentów w całym moim dotychczasowym życiu. A przynajmniej od bardzo wielu lat... Kiedy wreszcie moje dłonie dotarły do jej bielizny, Martyna gwałtownie się wyprostowała do pozycji siedzącej. Pomimo lekko rozmarzonych oczu, jej głos zabrzmiał nadzwyczaj trzeźwo:

– Wiesz, mówi się, że na ławce w parku nie powinno się zaczynać niczego, czego nie da się na niej doprowadzić do końca.

Ubawiło mnie to powiedzenie, bo nigdy wcześniej go nie słyszałem, a tak świetnie pasowało do sytuacji. Mimo to, nie odsunąłem dłoni.

– Co powiesz na to, żebyśmy przenieśli się z tego parkowego siedziska w jakieś przytulniejsze miejsce? – zapytałem zuchwale i bez owijania w bawełnę, stawiając wszystko na jedną szalę.

Przyszpiliła mnie swoim przenikliwym wzrokiem, a rozmarzenie w jej oczach kompletnie zniknęło.

Nic z tego, mój drogi! – parsknęła. – Tyle czasu w ogóle nie dostrzegałeś, że istnieję, a teraz nagle chcesz mieć wszystko na tacy? Trochę się musisz wysilić!

Poczułem się trochę zawiedziony, ale ona posłała mi olśniewający uśmiech i wypaliła:

– Idziemy potańczyć?

Gdy minęła dwunasta w nocy i odstawiłem ją do domu, zgodziła się, żebym ją pocałował, po czym szybko pognała do swojego mieszkania. Miałem wrażenie, jakbym znowu był nastolatkiem, który w końcu zdobył serce najładniejszej dziewczyny w klasie – i szczerze mówiąc, to całkiem fajne uczucie. No, może odrobinę nietypowe, ale mimo wszystko fajne.

No to czas wziąć sprawy w swoje ręce!

W poniedziałkowy poranek stawiła się w pracy jak co dzień – niepozorna, ale doskonale obeznana ze swoimi obowiązkami. Choć może tym razem pomalowała nieco oczy? A może po prostu ja, świadomy już uroku jej spojrzenia, potrafiłem w pełni docenić jego piękno? I to, że ma zjawiskowe nogi, i że cała jest warta każdego potępienia...

Cześć, ślicznotko – rzuciłem na powitanie.

– Ślicznotko? – uniosła brwi w geście zdziwienia. – Daruj sobie te żarty, okej?

– Ślicznotko! – podkreśliłem z przekonaniem.

Parsknęła śmiechem, ale nie udało jej się do końca zamaskować radości, co było widać po lekko uniesionych kącikach ust. Na wspomnienie jej pocałunku poczułem, jak znów robi mi się cieplej.

Jakie masz plany na wieczór? – zapytałem niby mimochodem.

– Masz coś konkretnego na myśli? – odpowiedziała, jednocześnie zadając mi pytanie.

– Niewykluczone – odparłem z uśmieszkiem na twarzy.

– Co powiesz na późny obiad, a potem kino?

Chcesz iść do kina czy na film? – spojrzała na mnie, przymrużając delikatnie powieki.

Kurcze, jaka ona była zjawiskowa! Jakim cudem nie dostrzegałem tego wcześniej?

– Wybierzmy się do kina – zaproponowałem, uśmiechając się szeroko. – Mając u boku tak piękną kobietę, mógłbym wysiedzieć nawet przez cały seans „Przeminęło z wiatrem” i kompletnie nie zwracać uwagi na to, jak bardzo ten film jest nużący...

Popatrzyła na mnie, intensywnie się nad czymś zastanawiając.

Pomyślę o tym – odpowiedziała, ale jej głos zdradzał, że decyzja już zapadła. Wróciłem do swoich zajęć, podśpiewując w myślach melodię zwycięstwa.

Bartłomiej, 30 lat

Czytaj także:
„Wydałam fortunę na wesele, bo liczyłam, że jeszcze na tym zarobię. Z kopert nie zwróciło się nawet za rosół”
„Obrączka mnie parzyła, a żona przyprawiała o mdłości. Chcę szaleć i wyrywać panienki, a nie tkwić u boku nudziary”
„Okłamywałam męża, że nie mogę znaleźć pracy. Udawałam zmartwioną, a tak naprawdę nie chciało mi się brudzić rączek”

Redakcja poleca

REKLAMA