„Mamie łatwo było mnie okłamywać, bo mieszkałam za granicą. Powtarzała, że wszystko u niej dobrze, aż nie wydała jej sąsiadka”

Mama okłamywała mnie co do swojego zdrowia fot. Adobe Stock, olly
„– O Boże, nic nie wiedziałam… – To już teraz wiesz. Pomoc przyszła na czas, bo to się stało akurat, jak wpadłam do niej na pogaduchy, ale następnym razem może mnie nie być w pobliżu. Dlatego uważam, że powinnaś zapewnić mamie stałą opiekę. Przepraszam, że się wtrącam, ale Halinka naprawdę nie może być dłużej sama. Pomyślisz o tym?”.
/ 26.09.2022 11:15
Mama okłamywała mnie co do swojego zdrowia fot. Adobe Stock, olly

Wiadomość o chorobie mamy spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, obudziła wyrzuty sumienia… Mój smutek i żal łagodzi nieco świadomość, że nie umarła w samotności. Że w porę się opamiętałam, rzuciłam wszystko i przyjechałam do Polski, by być przy niej przez ostatnie lata życia, do ostatnich chwil. Gdybym tego nie zrobiła, nigdy bym sobie nie darowała…

Jaka była moja mama?

Mądra, opiekuńcza, kochająca. I bardzo, bardzo silna. Choć wychowywała mnie sama, bo ojciec zginął w wypadku na budowie, gdy byłam mała, nie narzekała, nie załamywała rąk. Wręcz przeciwnie, brała się z życiem za bary, powtarzając, że nie ma takiego problemu, którego nie można rozwiązać. Dobrze zapamiętałam te słowa, bo nigdy nie bałam się nowych wyzwań. Jak coś sobie wymyśliłam, o czymś zamarzyłam, to robiłam wszystko, by osiągnąć cel. Oczywiście nie za wszelką cenę, bo w naszym domu obowiązywała także inna zasada: żyj tak, by inni się przy tobie śmiali, a nie płakali…

Mama miała mnóstwo przyjaciół i znajomych, bo ludzie lgnęli do niej jak niedźwiadki do miodu. Nawet moje koleżanki ze szkoły ją uwielbiały, przychodziły do niej ze swoimi problemami.

Ale ty masz super mamę, tylko pozazdrościć – słyszałam nieraz.

Rzeczywiście miałam… W połowie lat osiemdziesiątych wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Od szkoły średniej marzyłam o tym, by ruszyć w świat, ale w tamtych czasach było to ciągle jeszcze bardzo trudne. A tu nagle brat taty przysłał zaproszenie. Byłam wtedy świeżo po technikum gastronomicznym i nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Z jednej strony, cieszyłam się więc z tego wyjazdu, ale z drugiej – martwiłam. Zastanawiałam się, co powie na to mama.

– Ależ dziecko, nie ma się nad czym zastanawiać. Wsiadaj w samolot i leć! – zawołała.

A nie będzie ci smutno zostać tu samej? Nie będziesz tęsknić? – dopytywałam się.

– Pewnie, że będę, ale wytrzymam. Nie martw się. A zresztą rok minie, jak z bicza strzelił. Nawet nie zauważę, że cię nie było – przytuliła mnie.

Potem po latach wyznała, że gdy żegnała mnie na lotnisku, przeczuwała, że nie wrócę. Było jej z tym ciężko, bo miała tylko mnie, ale zaakceptowała moją decyzję. Chciała, żebym była szczęśliwa, pędziła za marzeniami.

Przeczucia mamy się sprawdziły

Zakochałam się w Ameryce w pewnym przystojnym Amerykaninie. Wzięliśmy ślub. Dostałam zieloną kartę, potem obywatelstwo, założyłam własną firmę cateringową. Urodziłam dwoje dzieci. Nieraz myślałam, żeby pojechać do Polski, ale wiecznie coś mi stało na przeszkodzie. Wiadomo, jak to jest, gdy się ma biznes i dom na głowie. Z mamą rozmawiałam więc tylko przez telefon. Gdy wybierałam do niej numer, zawsze ogarniały mnie wyrzuty sumienia, że dotąd jej nie odwiedziłam, ale ona szybko mnie uspokajała.

– U mnie wszystko w porządku, córeczko. Radzę sobie świetnie, jestem zdrowa. Nie martw się – mówiła.

To „nie martw się” usłyszałam chyba z tysiąc razy. Tak do tego przywykłam, że nie spodziewałam się żadnej innej informacji. A czas przecież płynął i mamie przybywało lat. Sześćdziesiąte urodziny, potem siedemdziesiąte… Obchodziłam je wszystkie przez telefon, bo ciągle nie mogłam znaleźć czasu na podróż do Polski. Dzieci, co prawda, już dorosły, ale pojawiły się wnuki. No i firma ciągle się rozrastała. Nie mogłam jechać, wszystkiego zostawić. Zresztą mama mówiła, że u niej wszystko w porządku – tłumaczyłam sobie. Zachowywałam się tak, jakby była niezniszczalna i nieśmiertelna. Aż do tamtego dramatycznego telefonu.

To było pięć lat temu, w pewien październikowy wieczór. Właśnie szykowałam się do snu, gdy zadzwonił telefon. To była pani Zosia, najlepsza przyjaciółka mamy.

Halinka miała udar! Jest w szpitalu – powiedziała.

Nogi się pode mną ugięły.

– Ale jak to możliwe? Przecież rozmawiałam z nią kilka dni temu. Mówiła, że czuje się świetnie – wykrztusiłam z trudem.

– Tak świetnie to na pewno nie. Od dawna choruje na nadciśnienie, ma też cukrzycę. No i je jak ptaszek…

– O Boże, nic nie wiedziałam…

To już teraz wiesz. Pomoc przyszła na czas, bo to się stało akurat, jak wpadłam do niej na pogaduchy, ale następnym razem może mnie nie być w pobliżu. Dlatego uważam, że powinnaś zapewnić mamie stałą opiekę. Przepraszam, że się wtrącam, ale Halinka naprawdę nie może być dłużej sama. Pomyślisz o tym?

– Pomyślę…

– Gdy się już usłyszycie, nie mów jej, że rozmawiałam z tobą na ten temat. Będzie zła, że zawracałam ci głowę. Taka już jest. Nie chce być dla nikogo ciężarem – usłyszałam na koniec.

Po rozmowie z panią Zosią nie mogłam zasnąć

Przewracałam się z boku na bok i zastanawiałam nad tym, co usłyszałam. Im dłużej o tym myślałam, tym coraz większe wyrzuty sumienia mnie dopadały. Z przeraźliwą jasnością dotarło do mnie, że mama nie jest jednak nieśmiertelna, że mogę ją stracić. I to zanim znajdę wreszcie czas, żeby do niej pojechać. W pewnym momencie zrobiło mi się tak smutno, że aż się rozpłakałam. Po chwili jednak otarłam łzy i obudziłam męża.

– Lecę do Polski. Muszę zająć się mamą – oświadczyłam.

– Ale jak to? Kiedy? Na jak długo? – dopytywał się zaspany mąż.

– Chcę wylecieć najdalej za dwa tygodnie. I nie mam pojęcia, kiedy wrócę. Zostanę tyle, ile będzie trzeba.

– No dobrze… Ale co ze mną? Z dziećmi? Wnukami? Twoją firmą?

– Poradzicie sobie, bo macie siebie. Firmy też możecie dopilnować. Ja naprawdę muszę jechać… Jeżeli tego nie zrobię, nigdy sobie tego nie daruję. Rozumiesz?

– Chyba nie mam innego wyjścia, bo coś mi się wydaje, że nie ma takiej siły, która by cię powstrzymała przed tą podróżą – westchnął.

I miał rację. W tamtej chwili naprawdę nie myślałam o rodzinie i biznesie. Liczyła się tylko mama. Następnego dnia zadzwoniłam do pani Zosi i opowiedziałam jej o swoich planach.

– Naprawdę? Jak Halinka usłyszy, co się święci, to na pewno błyskawicznie wróci do zdrowia! – ucieszyła się.

Przyleciałam do Polski tak, jak sobie zaplanowałam.

Mama była ciągle w szpitalu

Pamiętam, jak weszłam do niej na oddział. Leżała na łóżku. Chudziutka, siwiuteńka, słaba… Rozpłakałam się.

– Mamo, już jestem! – krzyknęłam przez łzy i rzuciłam się w jej kierunku.

W pierwszej chwili chyba nie mogła uwierzyć, że to naprawdę ja. Zaczęła dotykać mojej twarzy, przyglądać mi się. A potem mocno mnie do siebie przytuliła.

– A więc Zosia mówiła prawdę… Jak to dobrze, że jesteś… Bałam się, że nie zobaczę cię przed śmiercią – wyszeptała wzruszona.

Od tamtej pory nie odstępowałam mamy na krok. Kiedy wypisano ją ze szpitala, opiekowałam się nią, woziłam na rehabilitację, do lekarzy. Początkowo przyjmowała moją pomoc z wdzięcznością, kiedy jednak poczuła się ciut lepiej, zaczęła wysyłać mnie z powrotem do Stanów.

Tam są twoi najbliżsi, twoje życie, praca… Jedź! Ze mną już wszystko w porządku… Poradzę sobie, nie martw się. Najważniejsze, że cię zobaczyłam… – mówiła.

Jak zwykle nie myślała o sobie, tylko o mnie. Ale ja tym razem byłam nieugięta.

– O nie, moja kochana, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Wyjadę, kiedy przyjdzie na to czas – ucinałam dyskusję.

Owszem, tęskniłam za mężem, dziećmi, wnukami, ale chęć bycia z mamą była silniejsza. Poza tym wiedziałam, że wbrew zapewnieniom, wcale sobie nie poradzi, bo po udarze nie doszła do pełni sił. Miała kłopoty z poruszaniem się, nie była w stanie sama posprzątać, ugotować. Próbowała, jakby chciała mi udowodnić, że jest silna i zdrowa, ale nic z tego nie wychodziło.

– To starość. Niewiele można już zdziałać. Będzie tylko gorzej – lekarze rozkładali ręce.

Serce mi się krajało, ale przy mamie się uśmiechałam. Gdy była silniejsza, zabierałam ją na spacery, do kina, teatru. Organizowałam spotkania z przyjaciółkami.

Chciałam, by była szczęśliwa

Minął rok, potem drugi i kolejne. Mimo moich starań mama miała coraz większe kłopoty ze zdrowiem. Dosłownie nikła w oczach. Jej życie dobiegało końca. No i odeszła. Cichutko. Zanim się jednak przeniosła do lepszego świata, spojrzała na mnie oczami pełnymi miłości i czułości.

Dziękuję ci, córciu, że przy mnie byłaś… Jestem ci ogromnie wdzięczna – wyszeptała.

Nie rozumiałam, dlaczego mi dziękuję, za co jest mi wdzięczna… Przecież nie mogłam jej skazać na samotną starość. Była moją ukochaną mamą.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA