„Gdy ja obrabiałem gospodarstwo, brat bawił się w najlepsze w mieście. Nie wiem dlaczego, dostajemy w spadku po równo”

młody rolnik fot. Getty Images, Westend61
„Jestem naprawdę wściekły. To ja przez lata pracuję w pocie czoła, rezygnuję ze swoich marzeń, bo gospodarstwo jest najważniejsze. A Hubert, który zawsze miał wszystko w nosie i balował w mieście, ma dostać tyle samo co ja? A to niby dlaczego? Bo w spadku wszystko powinno być po równo?”.
/ 29.09.2024 08:30
młody rolnik fot. Getty Images, Westend61

Hubert jest trzy lata starszy ode mnie, ale zawsze to ja zachowywałam się bardziej poważnie od niego. Mieszkamy na wsi i nasi rodzice prowadzili gospodarstwo. Początkowo było ono niewielkie, ale z czasem udało się im dokupić gruntów i mieliśmy nieco ponad trzydzieści hektarów. Jak na region we wschodniej Polsce, gdzie mieszkamy, to dużo. To nie bogata Wielkopolska, gdzie ludzie poprzejmowali ziemię po PGR-ach za grosze i teraz mają ogromne farmy dorównujące tym niemieckim.

Od dziecka pomagałem w gospodarstwie

U nas jest dość biedna okolica i utrzymanie się na powierzchni od zawsze wymagało wkładania w to naprawdę dużego wysiłku. Wokół nie ma przemysłu, z pracą przez lata było bardzo trudno. Nawet teraz, gdy bezrobocie w Polsce jest minimalne, w najbliższych miasteczkach ludzie i tak pracują za minimalną krajową, ciesząc się, że mają stały dochód i utrzymanie.

Rodzice przejęli pole po dziadkach i początkowo hodowali wszystkiego po trochu. Z czasem jednak się przekwalifikowali. Postawili na stado krów mlecznych, ponieważ wtedy to właśnie do nich były dobre dopłaty unijne. Zwyczajnie zaczęło się to opłacać. Dodatkowo zaczęli uprawiać warzywa, z których były dość dobre pieniądze. Pietruszka, czosnek, cebula, ogórki.

– Zawsze to jakaś większa gotówka – powtarzał często ojciec. – Mleczarnia miewa duże obsuwy z płatnościami, a z rachunkami, ratami kredytów czy zakupem jedzenia przecież nikt na nas nie poczeka.

Kto pochodzi ze wsi, najpewniej zdaje sobie sprawę z tego, że przy warzywach jest mnóstwo pracy. Teraz pojawiły się już kombajny i inne specjalistyczne maszyny, co pozwala nieco więcej czynności wykonywać automatycznie.

Gdy jednak byłem dzieckiem, a później nastolatkiem, niemal wszystko robiło się ręcznie. Od najmłodszych lat większość wolnego czasu spędzałem z ojcem w polu, na podwórku albo w oborze. Plewienie, zrywanie ogórków, później kopanie, obieranie i sortowanie warzyw. Zawsze było co robić. O wyjazdach na wakacje czy chociażby bieganiu za piłką z chłopakami mogłem co najwyżej pomarzyć. U nas zawsze było coś do roboty.

Brat zawsze potrafił wymigać się od pracy

Już jako dziecko zauważyłem, że brat jest sprytniejszy i w odróżnieniu ode mnie potrafi wymigać się z domowych obowiązków. Gdy ja siedziałem z rodzicami w magazynie i szykowałem warzywa do sprzedaży czy pomagałem przy krowach, on zwykle gdzieś wybywał. A to na treningi, które ponoć były konieczne, aby nauczyciel wf-u w podstawówce zaliczył mu w ogóle przedmiot. A to na jakieś dodatkowe lekcje, na które teoretycznie zapisała go wychowawczyni.

Gdy poszedł do gimnazjum, a później do liceum, jeszcze więcej czasu spędzał poza domem. Niemal zawsze przyjeżdżał ostatnim możliwym autobusem dojeżdżającym do naszej wioski, twierdząc, że na wcześniejszy nie dało rady zdążyć. Tłumaczył się dodatkowymi fakultetami czy zajęciami w szkolnej bibliotece koniecznymi, żeby dobrze przygotować się do matury.

Rodzice machali ręką na te jego nieobecności. Chyba zdawali sobie sprawę z tego, że do gospodarki i tak nie ma serca. Gdy na siłę zmuszali go do pomocy, często gęsto narobił więcej szkód niż było faktycznego pożytku z jego pracy.

– Niech się chłopak chociaż uczy, bo na gospodarza to on się nie nadaje – mówiła matka, a ojciec jej przytakiwał.

– Dobrze, że chociaż Wojtek bardziej garnie się do gospodarki, bo w ogóle nie miałbym następcy i wszystko poszłoby na zmarnowanie – słysząc takie słowa ojca, puchnąłem z dumy.

I tak mój brat beztrosko przeszedł przez czasy gimnazjów i liceum. Konieczność ciągłej nauki tak naprawdę była dla niego tylko wymówką, bo do prymusów wcale nie należał. Oceny miał słabiutkie. Nie raz i nie dwa groził mu nawet niedostateczny z matematyki na koniec roku. Rodzice zupełnie jednak tego nie widzieli.

Hubert wcale bowiem tak chętnie nie biegał na dodatkowe zajęcia i nie angażował się w życie szkoły. Większość czasu po lekcjach spędzał po prostu ze znajomymi. Włóczyli się po mieście, przesiadywali z papierosami w parku, a gdy robiło się chłodniej przenosili się do miejscowego baru, gdzie nie raz wypił piwo albo i dwa. Lubił też iść na wagary, dlatego z wieloma nauczycielami miał na pieńku.

Maturę udało mi się jednak jakość zdać. Po niej poszedł na studia. Wybrał marketing i zarządzanie na prywatnej uczelni. Koniecznie chciał studiować dziennie, a na uniwersytet w naszym mieście wojewódzkim miał za mało punktów na maturze. Znowu udało mu się zakręcić rodziców i wmówić im, że po tym kierunku czeka go świetlana przyszłość.

– Siostra kumpla skończyła dokładnie ten sam kierunek na tej uczelni i teraz pracuje w dużej korporacji. Zarabia krocie. W zeszłym roku kupiła nawet mieszkanie na własność – wmawiał matce, a ta wierzyła swojemu ukochanemu syneczkowi.

Hubert przez lata ciągnął kasę z domu

To matka przekonała ojca, że należy zainwestować pieniądze w edukację Huberta. W październiku wybył na uczelnię i od tego czasu do domu przyjeżdżał jedynie po kasę i po wałówkę. Rodzice opłacali mu czesne na uczelni, stancję i dawali pieniądze na codzienne wydatki. Sam nie kwapił się, żeby jakoś dorobić. Twierdził, że ma mnóstwo wykładów i ćwiczeń, dlatego na pracę nie pozostaje mu zbyt dużo czasu.

Wielu moich znajomych też studiowało dziennie. Nie jeden z nich dorabiał w jakichś marketach, sklepach, restauracjach, fast foodach. Hubert jednak do tego wcale się nie kwapił. W końcu wygodnie było mu beztrosko żyć sobie za kasę przesyłaną przez rodziców, prawda? Imprezował, biegał po pubach i klubach, chodził na koncerty, zmieniał kolejne dziewczyny, wyjeżdżał za znajomymi na wycieczki. Jednym słowem – bawił się na całego.

Ja w tym czasie kończyłem technikum rolnicze i po lekcjach jak najszybciej przyjeżdżałem do domu. W końcu rodzice nie robili się coraz młodsi i ktoś musiał pomóc im w gospodarstwie. Nie jeden raz tuż po przyjściu z przystanku jadłem obiad, przebierałem się w codzienne ciuchy i wskakiwałem na ciągnik. Z pola wracałem późnym wieczorem, a lekcje odrabiałem po nocach.

W weekendy było to samo. Nie miałem czasu, żeby wyjść w sobotę z kolegami czy spotkać się z dziewczyną, bo zawsze było coś w gospodarstwie do nadrobienia. Codziennie wstawałem po czwartej, żeby przed wyjściem do szkoły pomóc przy dojeniu. I tak mijały kolejne lata. O dziennych studiach nie było mowy.

Ojciec podupadł na zdrowiu, zaczął leczyć się na ciśnienie i lekarz kazał mu zwolnić, bo w przeciwnym razie może dostać zawału. W efekcie wszystkie cięższe obowiązki spadły na mnie. Po maturze poszedłem więc na zaoczne rolnictwo, ale nawet z wygospodarowaniem czasu na weekendowe zjazdy miałem dość duże problemy. Często musiałem tłumaczyć się profesorom z nieobecności, biegać po konsultacjach i prosić o jeszcze jeden termin na zaliczenie kolokwium, bo moje nieobecności na ćwiczeniach nie robiły dobrego wrażenia.

Nawet nie zapytał czy pomóc

Przez te lata Hubert ani myślał nam pomóc. Ciągnął z domu kasę, ile się tylko dało. W zamian nie miał zamiaru się odwdzięczać. Nawet latem na żniwa nie przyjeżdżał, bo zawsze twierdził, że ma ważne praktyki czy przygotowuje się do opóźnionego egzaminu. Tylko, na której uczelni są egzaminy w sierpniu?

W efekcie samo studiowanie zajęło mu aż siedem lat, bo dwa razy powtarzał rok. W końcu, jak ktoś woli dobrze się bawić niż przygotowywać do egzaminów i chodzić na wykłady, tak bywa. Później chciał jeszcze zapisać się do jakiejś szkoły policealnej, ale rodzice postawili już weto i powiedzieli, że nie będą dalej całkowicie go sponsorować.

Hubert bujał się po jakichś pracach, ale nigdzie nie mógł na dłużej zagrzać miejsca. Pracował w call center, sklepie sportowym kumpla, był kurierem, barmanem, przedstawicielem handlowym. Do tej swojej wymarzonej korporacji się nie dostał. Myślę, że zwyczajnie tam by się nie utrzymał. W dużych firmach są procedury, ceni się pracowitość, ambicje, zostawanie po godzinach. On, nauczony lekkiego życia, wcale nie miał na to ochoty.

Teraz rodzice przechodzą na emeryturę i przyszło do przepisywania gospodarstwa. Byłem pewien, że dostaję je ja. W końcu haruję od małości, już od technikum niemal w całości obrabiam pole. Spotykam się z Agnieszką, planujemy niedługo ślub i chcielibyśmy wiedzieć, na czym stoimy. A tutaj spotkała mnie nieprzyjemna niespodzianka. Matka stwierdziła, że pole będzie podzielone na połowę.

Czuję się wykiwany

– Mam dwóch synów, więc myślę, że sprawiedliwie będzie, gdy dostaniecie grunty na pół. Będziesz mógł się jakoś dogadać z Hubertem. Może weźmiesz kredyt i odkupisz jego część – powiedziała jakby to było coś najbardziej normalnego na świecie.

– Ale przecież to ja pracuję tutaj od dziecka – nieśmiało zaprotestowałem.

– No chyba Wojtek nie chciałbyś wykiwać brata? Przecież nie możemy pozwolić, żeby nasz syn poszedł w świat z niczym. On niewiele zarabia. Jak niby ma ułożyć sobie życie? – matka zrobiła wielkie oczy, nie rozumiejąc, dlaczego ja protestuję. – Z domu, sprzętu rolniczego i budynków jakoś go spłacisz. To już możecie się dogadać i będziesz mu przekazywał pieniądze przez kolejne lata w ratach – uśmiechnęła się pokrzepiająco.

Jestem naprawdę wściekły. To ja przez lata pracuję w pocie czoła, rezygnuję ze swoich marzeń, nie spotykam się ze znajomymi, uczę się po nocach, bo gospodarstwo jest najważniejsze. A Hubert, który zawsze miał wszystko w nosie, ma dostać tyle samo co ja? A to niby dlaczego? Bo w spadku wszystko powinno być po równoOwszem, wiem, że powinien coś dostać z domu. Przecież nie chcę puścić go w samych skarpetkach. Ale na pewno nie połowę całości.

No wolne żarty. W ten sposób to on wygrywa, bo dostaje żywą gotówkę. I to ogromną kwotę, którą być może przepuści na głupoty. Znając jego, zacznie balować, podróżować, bawić się ze znajomymi i kolejnymi chętnymi laskami. Ostatnio rozmawiałem z Agnieszką i doszliśmy do wniosku, że w takim przypadku, ja też chyba zrezygnuję z przejęcia gospodarstwa. Sprzedam swoją część gruntów, kupię za to mieszkanie i idę do pracy. Nie będę harował kolejnych dwudziestu lat, żeby spłacać Huberta.

Wojtek, 26 lat

Czytaj także:
„Tegoroczne grzybobranie było wyjątkowo owocne. Poza prawdziwkiem, do mojego koszyka wpadł też przystojny leśniczy”
„Mąż nie mógł upilnować się nawet we własnym domu. Poderwał narzeczoną naszego syna i uciekł na koniec świata”
„Myślałam, że ratuję przyjaciółkę z długów, a ona mnie oszukała. Oszacowała naszą przyjaźń na 10 tysięcy i 30 srebrników”

Redakcja poleca

REKLAMA