Myślałam, że moje życie już się nie zmieni. Nie chciałam zmian. Przecież jestem na zasłużonej emeryturze. Moi dorośli synowie dawno już wyszli z domu, pozakładali własne rodziny i osiedlili się z granicą. Starszy zamieszkał w Londynie, a młodszy w sercu Hiszpanii. Minęło parę lat i ściągnęli do siebie najbliższych, czyli małżonki i dzieciaki. Ja zostałam więc sama w czterech ścianach przepełnionych wspomnieniami, w niewielkiej mieścinie.
Opuścili mnie
Zdecydowałam, że tu zostanę już do śmierci, choć moje dzieci uciekły w siną dal.
– Mamo, to normalne – tłumaczył Daniel, mój młodszy syn, który pracuje jako spawacz. – Nasze rodzinne strony to tereny ekologicznej klęski. A to wszystko przez azbest.
Fakt, Edward, mój małżonek, ćwierć wieku ciężko harował w zakładzie przerabiającym azbest. Odszedł z tego świata przez nowotwór. Nie był ani pierwszym, ani ostatnim w naszym miasteczku, którego to spotkało. Kilka lat temu w końcu fabrykę, w której pracował, uznano za niebezpieczną dla zdrowia i została zamknięta.
Małżonek własnymi siłami wybudował nasz dom. Dobrze pamiętam czas, gdy kładł pofalowane i gładkie arkusze zrobione z azbestu i cementu. Czterdzieści lat temu nikt jeszcze nie ostrzegał przed niebezpieczeństwem, jakie niosło za sobą wykorzystanie tego surowca. Człowiek się cieszył, że ma czym przykryć dom.
Teraz obserwowałam, jak sąsiad remontuje swój. Ekipa w ochronnych kombinezonach, z twarzami zasłoniętymi maskami, usunęła poszycie dachowe z niebezpiecznego azbestu, odpowiednio je też zabezpieczyła, a następnie przetransportowała do zakładu, gdzie się utylizuje tego typu materiały. Inna brygada zaś błyskawicznie ułożyła nowe, przepiękne pokrycie.
Rozczarowałam się
– Pani Broniu, lepiej nie zwlekać za długo i od razu zamontować nowy dach – namawiał pan Roman. – Owszem, to niemały wydatek, ale opłaca się.
– Cóż, nie wszyscy mogą sobie pozwolić na takie inwestycje – westchnęłam, machając dłonią.
– A od czego mamy dofinansowania? Wystarczy po prostu złożyć wniosek w urzędzie gminy. Może pani potowarzyszyć? – zapytał, podkręcając wąsa.
Jeszcze czego! Zaraz po wsi rozeszłaby się plotka, że ledwo co owdowiałam, a już nowego kawalera zdobyłam! W naszym niewielkim miasteczku trzeba uważać, z kim się człowiek pokazuje. Zdecydowałam się więc pójść w pojedynkę. W sekretariacie powiedziano mi, że faktycznie można dostać fundusze na ten cel. Niestety, nie aż tak wysokie, jak liczyłam.
– Gmina wspiera wyłącznie zdemontowanie i pozbycie się azbestu z dachu. Koszty położenia świeżego pokrycia leżą już po pani stronie – wyjaśniła urzędniczka, rozkładając bezradnie ręce. Od razu wiedziałam, że to nie dla mnie. Zwyczajnie nie mogę sobie pozwolić finansowo na samodzielny zakup nowego dachu. Byłam zła na siebie, że w ogóle dałam się namówić na wizytę w urzędzie.
Nie ustępował
W niedzielę kiedy tylko spostrzegłam, że pan Roman opuszcza kościół, instynktownie spuściłam wzrok. Dosłownie kilka kroków dalej usłyszałam za sobą jego donośny głos:
– No i jak? Udało się?!
Przystopowałam, bo przechodnie zaczęli na nas spoglądać. Dlaczego ten facet urządza nam scenę na oczach połowy miasta? Skoro nie mam pieniędzy na nowy dach, to i starego ruszać nie będę.
– Wie pan co, mnie to w sumie nie jest potrzebne… Jakoś swoje lata przeżyję w tym wysłużonym domu. Dzieci tu już nie powrócą, wnuczęta także nie – wzruszyłam bezradnie ramionami. – I po co się w to wszystko pakować?
– Pani Broniu, czas więc pomyśleć o własnych potrzebach. Zasługuje pani na chociaż trochę przyjemności!
Potrafił być naprawdę przekonujący. Uśmiech wciąż ozdabiał jego twarz, a duże, piwne oczy emanowały ciepłem. Czułam, że naprawdę nie chce dla mnie źle. Wręcz przeciwnie. Można było od tego dostać zawrotu głowy. Przez całą drogę do domu rozmyślałam o sobie i o tym, co mówił.
Potrzeby miałam skromne, a oczekiwania jeszcze mniejsze. Nie spodziewałam się żadnego wsparcia, od nikogo. Nie zamierzam wcale prosić synów o pieniądze. Muszą opłacić własne rachunki. Pracują na to, by utrzymać siebie i swoje rodziny. Zdecydowałam, że dam sobie spokój z tym remontem dachu.
Nieszczęścia chodzą parami
W niecały miesiąc po wydarzeniu, przez naszą mieścinę przeszła straszna nawałnica. Nieszczęśliwie się złożyło, że piorun trafił w drzewo, które stało na mojej działce. Zwaliło się prosto na dach mojego domu, powodując zniszczenia na szeroką skalę. Na całe szczęście nie przebywałam wtedy w środku…
Z pomocą od razu ruszyli sąsiedzi. Najszybciej zareagował rzecz jasna pan Roman. Wspólnie z pozostałymi panami szybko uprzątnęli drewnianego intruza, a na pękniętym dachu rozciągnęli mocną folię.
– Proszę się nie przejmować. Ekipa specjalistów zajmie się zdjęciem dachu, zajmie im to dwa dni, a potem zamontujemy nowy. Nie pozwolimy, aby coś złego się pani stało – oznajmił pewnym głosem. Przyjrzałam mu się dokładniej. Był wyprostowany, miał trochę przybrudzoną buzię i ręce usmarowane aż po łokcie.
– Gdzie ja teraz przenocuję? – złapałam się za głowę.
– Nie śmiem czynić żadnych sugestii…
– Ależ skąd! Wykluczone, żebym nocowała u pana! Nie ma mowy! – niemal wykrzyczałam.
– Chodziło mi o panią Reginę, która jest gospodynią u księdza proboszcza. Jadam u niej na plebanii. Wspominała, że dysponuje wolnym pokojem.
Byłam bezradna
– Ja bardzo pana przepraszam… Potrzebowałam tylko odpoczynku, a przede wszystkim tego, by móc przespać się tam, gdzie jest bezpiecznie
– Zajmę się pani posesją, będę tu wszystkiego pilnował – obiecał.
– Jaką posesją? Przecież to zupełna ruina – w oczach stanęły mi łzy. Już po chwili zabrałam niewielki dobytek i wraz z nim odtransportowano mnie na plebanię. Pani Regina przyjęła mnie bardzo serdecznie.
– Cóż za nieszczęście, co za okropne zrządzenie losu, pani Bronisławo – mówiła.
– Powinnam była pozbyć się tego drzewa już dawno temu. Od wielu lat przecież było chore i osłabione. Bez mężczyzny w domu jest ciężko. Edka już nie ma, a obaj synowie mieszkają daleko.
– Da pani spokój! Wciąż może pani jeszcze odmienić swój los. Panów chętnych do związku ci u nas dostatek.
– Niech pani da już spokój! – wyrwało mi się i przysięgam, że gdybym tylko miała gdzie, od razu bym stamtąd uciekła. Swatanie mnie było ostatnią rzeczą, jakiej wtedy potrzebowałam, marzyłam jedynie o odrobinie spokoju.
– Pan Roman non stop o pani mówi – gospodyni po raz kolejny zaczęła temat. – To sympatyczny, pomocny facet. Dawniej to był z niego nawet niezły przystojniak…
Zerknęła porozumiewawczo w moją stronę. Czyżby on też wpadł jej w oko? Ona jest przecież wdową, on wdowcem. „A może nie przychodził tu tylko na jedzenie?” – przeszło mi przez myśl.
Była o niego zazdrosna
– A czemu wrócił? – spytałam. – W końcu tam, w Stanach, wiodło mu się znacznie lepiej.
Pani Regina przysunęła się bliżej i powiedziała cicho:
– Ja też się nad tym zastanawiałam. Opowiadał, że jak jego małżonka odeszła z tego świata, to już sobie tam wcale miejsca nie mógł znaleźć. Zauważyłam, że ciągle jest w biegu, śpieszy się, jakby go coś goniło… Pewnego dnia, jak już obiad zjadł, to ja zagadnęłam go o to. I wie pani, co on mi na to rzekł? „Przyjechałem tutaj, żeby umrzeć”. Jak to usłyszałam to aż łyżeczka mi z ręki wypadła.
– Może poważnie choruje? – Gospodyni jednak zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie wypytywałam go o to, ale zanim się stąd wyprowadził, przez dwadzieścia lat pracował w zakładzie produkującym azbest.
W przeciągu zaledwie paru dni ekipa specjalistów rozebrała i zabrała zniszczony dach. Pan Roman zwołał też kilku innych sąsiadów. Okazało się, że dwóch z nich jest wykwalifikowanymi dekarzami. Wprawdzie już dawno na rentach, ale wciąż pamiętali, jak się robi dachy. Nie chciałam na swoim ani blachy, ani dachówek.
– Proszę zrobić dwuspadowy dach pokryty papą – podjęłam w końcu decyzję. – W zupełności wystarczy, żeby zabezpieczyć mój pełen wspomnień dom.
Papę ułożono na deskach. Zrobili to sąsiedzi, za co nie chcieli żadnej zapłaty. Skład budowlany zaś podarował mi za darmo potrzebne produkty. Byłam poruszona takim wsparciem. Z radości aż miałam ochotę śpiewać!
Nie mieli dla mnie czasu
Pełna optymizmu zadzwoniłam więc do syna. Daniel spytał, czy wszystko u mnie w porządku. Odrzekłam, że tak. Nie dał rady do mnie wpaść. Ani mnie do siebie zaprosić… Poczułam ukłucie w sercu, kiedy Kuba także tłumaczył się ogromem obowiązków, które uniemożliwiały mu spotkanie z matką. Minęły już dwa lata odkąd ostatnio ich widziałam.
Był zdziwiony tym, że wciąż mieszkam w tej, jak to powiedział, „zapomnianej przez Boga dziurze”. Przez pół nocy wylewałam łzy w poduszkę. No bo dokąd miałabym pójść? Dopiero o świcie zaświtały mi w głowie słowa, które powiedział pan Roman: „Pani Broniu, czas w końcu zacząć dbać o własne potrzeby”.
Nie ukrywam, że darzyłam go sympatią. Zrobił dla mnie naprawdę wiele. Doprawdy, gdyby nie on… Kiedy wróciłam do wyremontowanego mieszkania, pana Romana już nie było.
– Leży w szpitalu – usłyszałam.
Zostawiłam wszystko i pognałam do szpitala najszybciej jak tylko się dało. W recepcji poinformowano mnie, gdzie mogę go znaleźć. Przemierzając korytarz, dotarłam pod gabinet rentgenowski. Zapewne robią mu prześwietlenie, a więc jednak…
Ledwo mogłam powstrzymać łzy. Wtem drzwi się uchyliły. Siedział skulony na krześle, pierwszym, co dostrzegłam, były jego nogi. Nie zdołałam się opanować.
Rzuciłam się w jego stronę
– Musi pan przeżyć, panie Romanie! – zawołałam z całych sił. – Tacy jak pan są niezbędni nie tylko temu miastu…
Dopiero wtedy pokazał mi zabandażowaną rękę, którą do tej pory chował za plecami. W paru miejscach opatrunek zrobił się czerwony.
– Nie chciałem pani narażać na stres. Jest pani taka krucha i czuła. Wczoraj już po zmierzchu przybijałem ostatnie gwoździe na dachu. Ale źle trafiłem i…
– I co?! – ledwo mogłam złapać oddech.
– Palec serdeczny jest złamany – zdiagnozował medyk, spoglądając na rentgen. – Na szczęście złamanie bez przemieszczenia. Unieruchomimy palec szyną na parę tygodni.
Oczekując na pana Romana przed salą gipsowania, utworzyłam w myślach całe przemówienie:
– Od jutra koniec z obiadkami u pani Reginy! Będzie pan jadał u mnie. A przekona się przy tym, że gotuję o niebo lepiej niż ta gospodyni proboszcza.
W momencie, gdy drzwi się uchyliły, wyrzuciłam z siebie wcześniej ułożoną wypowiedź.
– A co z jedzeniem prawą ręką? – zapytał z lekkim niepokojem w głosie, lecz na jego twarzy zagościł promienny uśmiech.
– Damy sobie radę. Wreszcie jest sposobność, by okazać panu wdzięczność za pomoc – spojrzałam mu prosto w orzechowe oczy. Zakręcił wąsem. Nic więcej nie musiał już mówić. Tyle mi na ten moment wystarczyło!
Bronisława, 62 lata
Czytaj także:
„Myślałam, że Tomasz to przystojny ideał. A potem dowiedziałam się, że w pakiecie z nim jest para 5-letnich bliźniaków”
„Chciałem zaskoczyć żonę i wcześniej wróciłem z emigracji. Przywitał mnie jej kochanek ubrany w moje bokserki”
„Miałam żal do ojca za to, że odszedł do kochanki. Zrozumiałam, co w niej zobaczył, gdy serce skradł mi jej syn”