„Chciałem zaskoczyć żonę i wcześniej wróciłem z emigracji. Przywitał mnie jej kochanek ubrany w moje bokserki”

zdradzony mężczyzna fot. Getty Images, Eugenio Marongiu
„Przede mną stał Adam. I może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że był ubrany jedynie w bokserki. I to w dodatku w moje bokserki. Od razu je poznałem. To były bokserki w hipopotamy. Gdy Monika mi je wręczała, to oboje zaśmiewaliśmy się do łez”.
/ 21.08.2024 21:15
zdradzony mężczyzna fot. Getty Images, Eugenio Marongiu

Długo się zastanawialiśmy, czy emigracja zarobkowa to dobry pomysł. W końcu razem z żoną doszliśmy do wniosku, że jeżeli chcemy podnieść swój standard życia, to nie mamy wyjścia. W Polsce oboje pracowaliśmy jako nauczyciele, a nasze zarobki nie pozwalały nam na kupno własnego mieszkania, zmianę samochodu na lepszy model czy spełnianie swoich marzeń. Co innego niemieckie zarobki. Dlatego zapadła decyzja – jadę. Jednak gdybym wiedział, czym to się skończy, to nigdy nie podjąłbym takiej decyzji.

Marzenia kontra rzeczywistość

Pamiętam jak dziś swoją radość z zakończenia studiów i odebrania dyplomu. Byłem przekonany, że świat stoi przede mną otworem.

– W końcu będę mógł wykonywać swój wymarzony zawód – powiedziałem Monice, która razem ze mną skończyła matematykę. I podobnie jak ja chciała swoją wiedzę przekazywać młodemu pokoleniu.

Wtedy byliśmy przekonani, że nie ma nic lepszego niż niesienie kaganka oświaty. Moja narzeczona – podobnie jak ja – marzyła o pracy w szkole. Dla nas było to coś pięknego – patrzeć jak młodzi ludzie chłoną wiedzę i robią z niej użytek. W tamtym momencie nie myśleliśmy ani o niskich zarobkach, ani o braku szacunku dla zawodu. Liczyło się tylko to, że chcieliśmy uczyć.
Rzeczywistość szybko zweryfikowała nasze marzenia. Wprawdzie oboje bardzo szybko znaleźliśmy pracę, ale ta szkolna codzienność okazała się zupełnie inna niż nasze wyobrażenia.

– W tym miesiącu nie uda nam się naprawić auta – powiedziała Monika, patrząc na mnie znad kartki i kalkulatorka. – Właściciel mieszkania podniósł nam czynsz. A do tego mamy ratę za pralkę i ubezpieczenie – westchnęła.

I tak właśnie wyglądało nasze życie. Żyliśmy od pierwszego do pierwszego, za każdym razem próbując jakoś spiąć nasz nieduży budżet. I różnie nam to wychodziło. Nie brakowało miesięcy, w których musieliśmy pożyczać pieniądze od rodziców. W przeciwnym razie nie starczyłoby nam na opłaty, jedzenie czy niespodziewane wydatki.

A to i tak nie było najgorsze. Już kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy w zawodzie przekonaliśmy się, że nie możemy liczyć na szacunek. W szkole uczniowie traktowali nas jak zło konieczne, a w rodzinie i wśród znajomych ciągle spotykaliśmy się z opinią, że tylko nieudacznicy idą do pracy w szkole. I nawet nie chcieli próbować zrozumieć, że to naprawdę ciężka praca.

– Tak się nie da żyć – powiedziała któregoś wieczoru Monika.

Właśnie wróciła ze szkoły i opowiedziała mi historię, w której uczeń powiedział jej, że jest głupia. A do tego kolejny raz weszliśmy na debet, bo właśnie zepsuła nam się pralka.

– To co mamy zrobić? – zapytałem. I już chyba wtedy wiedziałem, że pewne decyzje będą nieuniknione.

Propozycja nie do odrzucenia

Kilka dni później zacząłem rozważać odejście z zawodu. Jako matematyk miałem różne możliwości i sam przed sobą musiałem przyznać, że chyba nadszedł czas, żeby z nich skorzystać. I chociaż bardzo długo się wahałem, to doszedłem do wniosku, że nie mam innego wyjścia. A przewrotny los zadecydował za mnie.

Kilka dni po zakończeniu roku szkolnego odezwał się do mnie dawno niewidziany kolega, który przedstawił mi pewną propozycję.

– Mam kumpla w Niemczech, który poszukuje pracowników – powiedział. – I chociaż nie jest to praca umysłowa, to warto ją rozważyć. Płaci naprawdę dobrze – dodał.

Okazało się, że kolega Adama ma firmę transportową i poszukuje pracowników. Nie była to ciężka praca, a zarobki przedstawiały się naprawdę atrakcyjnie.

– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – sprzeciwiała się Monika, której powiedziałem o tej propozycji. – Możesz przecież poszukać pracy w Polsce – dodała.

I na początku próbowałem tak zrobić. Jednak za każdym razem okazywało się, że polskie zarobki nijak się mają do tych zagranicznych.

– To dla nas szansa – próbowałem przekonać Monikę.

I tym razem żona przyznała mi rację. Może wpływ na jej decyzję miało to, że kolejny raz musieliśmy pożyczyć pieniądze od jej rodziców, aby zapłacić za ciągle drożejący wynajem. Ustaliliśmy, że wyjadę na rok. W tym czasie miałem zarobić przynajmniej tyle, aby odłożyć na mieszkanie. A potem mieliśmy podejmować dalsze decyzje.

– Będę tęsknić – powiedziała Monika ze łzami w oczach, gdy odprowadzała mnie na dworzec. A ja próbowałem ją pocieszać.

– Przecież Niemcy to nie koniec świata – przekonywałem ją.

I tak właśnie myślałem. Byłem przekonany, że będę przyjeżdżać do domu, a żona będzie na mnie wiernie czekać. Nic z tego nie okazało się prawdą.

Emigracja zakończyła nasze małżeństwo

Początkowe tygodnie emigracji były dosyć ciężkie. Bardzo tęskniłem za żoną, która została w Polsce zupełnie sama. Wprawdzie miała obok siebie rodzinę i przyjaciół, ale przecież oni nie mogli zastąpić jej męża.

– Przyjedziesz w weekend? – pytała w niemal każdy piątek. A ja za każdym razem mówiłem jej, że nie jest to możliwe.

Początkowo nie bardzo mogłem wyrwać się z roboty. Praca w weekendy była najlepiej płatna, a ja chciałem zrobić wszystko, aby zarobić jak najwięcej. Z czasem zrozumiałem, że nie tylko to jest powodem, że nie przyjeżdżam do domu. Po kilku miesiącach po prostu przyzwyczaiłem się do życia w Niemczech. I nie, nie chodziło tu o jakąś kobietę. Ja po prostu wolałem wyjść z kumplami na piwo, a nie tkwić kilka godzin w pociągu, aby zobaczyć żonę.

– Tym razem mi się nie uda – mówiłem do Moniki za każdym razem, gdy znowu pytała mnie o to, czy przyjadę.

Monika z czasem przestała pytać. Wprawdzie rozmawialiśmy bardzo często przez telefon, ale skończyły się pytania o termin mojego przyjazdu. Było mi to bardzo na rękę. Sam nie wiem, kiedy zrozumiałem, że nie chcę już tak dłużej żyć. Wprawdzie praca przynosiła bardzo konkretne zarobki, a ja każdego tygodnia widziałem jak zwiększa się stan mojego konta bankowego, to jednak zaczynało mi czegoś brakować.

Tęskniłem za Moniką – jej ciepłym uśmiechem, błękitnymi oczami i specyficznym poczuciem humoru. Chciałem wziąć ją w ramiona i tulić przez co najmniej kilka godzin. I wiedziałem, że nie wystarczy mi kilka chwil. Ja po prostu chciałem wrócić do niej na stałe.

– Wracam do Polski – powiedziałem do szefa. On chyba nie spodziewał się takiej decyzji, bo zrobił zaskoczoną minę. Ale nie protestował.

– Pamiętaj, że zawsze jest tu miejsce dla ciebie – powiedział na pożegnanie.

A ja mu podziękowałem, spakowałem swoje rzeczy i ruszyłem w podróż powrotną do domu. Już nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę swoją żonę. Nie uprzedziłem Moniki, że moja emigracja właśnie dobiegła końca. Chciałem zrobić jej niespodziankę. I zrobiłem. Ale niestety nie taką jak myślałem.

Ona i on? Razem?

Gdy późnym wieczorem dotarłem pod nasz blok, to zarejestrowałem dwie rzeczy. W naszych oknach nie paliło się światło, a pod klatką stało zaparkowane auto Adama. Tego samochodu nie mogłem pomylić z żadnym innym – zabytkowy Mercedes z indywidualnymi numerami rejestracyjnymi od razu rzucał się w oczy.

„Co on tu robi?” – pomyślałem zdziwiony. W ostatnim czasie prawie w ogóle nie miałem kontaktu z dawnym kumplem i nawet do głowy mi nie przyszło, że mogę go zastać w swoim mieszkaniu. A jednak tak było.
Gdy próbowałem otworzyć drzwi, to spotkała mnie pierwsza niespodzianka. „Co jest?” – pomyślałem, próbując wsadzić klucz do zamka. I szybko przekonałem się, że nie jest to możliwe, bo ktoś go zmienił. Zadzwoniłem dzwonkiem.

– O co chodzi? – usłyszałem głos mężczyzny, który otworzył mi drzwi. I wtedy przeżyłem kolejny szok.

Przede mną stał Adam. I może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że był ubrany jedynie w bokserki. I to w dodatku w moje bokserki. Od razu je poznałem. To były bokserki w hipopotamy. Gdy Monika mi je wręczała, to oboje zaśmiewaliśmy się do łez.

– Paweł? – zapytał kumpel. I wyglądał, jakby zobaczył ducha.

Po kilku sekundach usłyszałem, że ktoś podchodzi do drzwi. Za plecami Adama zobaczyłem Monikę, która miała na sobie jedynie bieliznę i prześwitujący szlafrok.

– Co tu się dzieje? – zapytałam. I chociaż doskonale znałem odpowiedź na to pytanie, to mimo wszystko liczyłem na jakieś racjonalne wytłumaczenie. Ale czy było ono możliwe? Po chwili zrozumiałem, że nie.

– Od kiedy to trwa? – zapytałem, gdy żadne z nich nie powiedziało ani słowa.

I dopiero wtedy moja żona się ocknęła.

Nie chce jej dłużej znać

– Wszystko ci wytłumaczę – powiedziała. A potem zaczęła się tłumaczyć.

– To moja wina? – zapytałem. Ze słów mojej żony wynikało, że nigdy do tego by nie doszło, gdybym nie zdecydował się na wyjazd.

Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. I tak naprawdę nie chciałem tego słuchać. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem schodami w dół. Słyszałem za sobą wołanie Moniki, ale nawet się nie odwróciłem. Poszedłem do hotelu i jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem do swojego byłego szefa.

– Wracam – powiedziałem.

Następnego dnia wróciłem do Niemiec i do dawnej pracy. Zrozumiałem, że nie mam już czego szukać w Polsce. Wysłałem żonie papiery rozwodowe i zamknąłem ten etap w swoim życiu. Nie chcę wracać do przeszłości. I chociaż wiem, że to Monika rozbiła nasze małżeństwo, to mimo wszystko nie opuszcza mnie świadomość, że w jakimś stopniu ja też się do tego przyczyniłem.

Paweł, 35 lat

Czytaj także:
„Sąsiad co chwila sprowadzał do siebie jakieś młode laski. Irytowało mnie to, więc postanowiłem trochę namieszać”
„Wzięłam za męża rolnika z wielkim polem. Gada tylko o krowach i fasoli, ale zatykam sobie uszy jego kasą”
„Mam 3 dzieci z różnymi kobietami, ale nie narzekam na los. Wolę płacić alimenty, niż zmieniać cuchnące pieluchy”

Redakcja poleca

REKLAMA