– Czy mógłby pan wstąpić do mojego gabinetu dosłownie na moment? – dyrektorka przedszkola przywitała mnie uprzejmym uśmiechem, gdy przyszedłem odebrać syna. – Myślę, że powinniśmy odbyć rozmowę.
– Szczerze powiedziawszy, trochę nam się spieszy – zerknąłem najpierw na Stasia, a potem na zegarek. – Czy nie da się tego przełożyć choćby na jutro?
– Nie, to pilna sprawa, która absolutnie nie może czekać – odrzekła zdecydowanym tonem. – Stasiem zaopiekuje się ta pani – dodała, wskazując na opiekunkę.
Mimo że uśmiech pani dyrektor wciąż nie schodził jej z twarzy, sprawiał wrażenie nienaturalnego i udawanego. Zaniepokojony znów spojrzałem na synka, ale jego radosna minka nie wskazywała na to, aby wydarzyło się cokolwiek niedobrego.
Rzecz jasna wszystkiemu zaprzeczyłem
Kilka chwil później wszyscy siedzieliśmy już w gabinecie.
– Zanim powiadomię policję, muszę z panem porozmawiać – oznajmiła kobieta, a ja o mało nie spadłem z krzesła ze strachu.
– Co takiego?! Chce pani wzywać policję do 5-letniego malucha?! – Byłem w ogromnym szoku.
– Nie, nie o Stasia mi chodzi, tylko… – zamilkła na moment, spoglądając na mnie znacząco. – Chodzi o pana.
– Że co? O mnie? Zupełnie nie rozumiem, o co pani chodzi – zdenerwowałem się nie na żarty.
Wyjaśnienia pani dyrektor sprawiły, że oczy niemal wyszły mi z orbit. Stasio już od siedmiu dni podobno rozpowiadał wszystkim wokół, że za każdym razem, kiedy mnie nie słucha, zamykam go samego na tarasie w ramach kary. Ponoć moje dziecko musi siedzieć w zimnie nawet przez dwie godziny, dopóki nie przeprosi za swoje postępowanie.
Te historie spowodowały, że dyrektorka zmuszona była podjąć konkretne działania, gdyż bagatelizowanie takich spraw jest niedopuszczalne. Nie wiedziałem nawet, że Staś odbył już rozmowę ze szkolną psycholog, która uznała, że to, co mówi, jest wiarygodne.
Ja rzecz jasna wszystkiemu zaprzeczyłem i oznajmiłem, że nic z tych rzeczy nigdy nie miało miejsca. Zobowiązałem się również do tego, że osobiście podejmę ten temat i porozmawiam poważnie z moim dzieckiem.
Po krótkim namyśle pani dyrektor oznajmiła mi, iż jest skłonna dać szansę, lecz jeżeli Staś nadal będzie rozpowiadał takie historie, to nie zawaha się zawiadomić organów ścigania. Kiwnąłem twierdząco głową, dając znak, że przyjąłem to do wiadomości i opuściłem pokój.
Słowa wyprowadziły mnie z równowagi
Pierwsze, co przyszło mi do głowy to żeby od razu po opuszczeniu gabinetu dyrektorki porządnie ochrzanić Staśka za jego zachowanie, jednak obawiałem się, że taka reakcja może zostać odebrana przez wszystkich jako przyznanie się do winy. Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie to przełożyć, że to nie czas.
Odebrałem więc małego z przedszkola, ale przez całą drogę do domu nie pisnąłem ani słówka. Jak już dotarliśmy na miejsce, o wszystkim opowiedziałem Ani, która jest wybranką mojego serca i razem postanowiliśmy, że mały koniecznie musi nam to jakoś wytłumaczyć.
Patrzył na nas zdumiony.
– No ale jak to? Dwa dni temu przecież miałem zakaz oglądania telewizji i musiałem siedzieć w swoim pokoju – tłumaczył.
– Kochanie, ale twój pokój to zupełnie coś innego niż taras, gdzie jest zimno – łagodnie stwierdziła Ania.
– Chyba jednak wolałbym przesiadywać na tym balkonie. Tam przynajmniej nie jest nudno – oznajmił Stasio, co jeszcze mocniej wyprowadziło mnie z równowagi.
Zdenerwowałem się okropnie i nawrzeszczałem na niego. Uniesiony gniewem, rzuciłem nawet, że jeśli będzie dalej rozpowiadał takie historie, to faktycznie tak zrobię i zostawię go zamkniętego na tarasie po to, żeby oduczył się mówić nieprawdę. Ale już kolejnego poranka żałowałem swojego zachowania.
Postanowiłem odpuścić
Żona wraz z małym wróciła z przedszkola i na wejściu poinformowała mnie, że ona również miała rozmowę z dyrektorką.
Syn tym razem opowiadał w szkole, że ojciec zmusił go do przebywania na tarasie przez cztery godziny. Mama starała się wyjaśnić pani dyrektor, że to nie mogło mieć miejsca faktycznie, ponieważ poprzedniego dnia panowały siarczyste mrozy. Gdybyśmy wtedy zostawili Staśka na zewnątrz na tyle czasu, na pewno doznałby poważnych odmrożeń.
Dyrektorka kolejny raz napomknęła o tym, że zadzwoni po policję. Mam wrażenie, że nie do końca wierzyła w wymysły naszego syna, ale obawiała się, że jeśli nic nie zrobi, to później ktoś może jej postawić zarzut, że nie dopilnowała swoich obowiązków. Szczególnie teraz, gdy w mediach non stop słyszy się o tym, że odpowiednie służby za późno zareagowały na to, że jakieś dzieciaki są krzywdzone.
Nie było wyjścia, musieliśmy z synem porozmawiać bardzo poważnie. Chcieliśmy, aby zrozumiał, co może się stać, jeżeli nie przestanie wymyślać tych nieprawdziwych oskarżeń. Czy to było łatwe? Absolutnie nie, bo choć umysły pięciolatków potrafią być bardzo mocno kreatywne, to jednak nie są one w stanie ogarnąć czegoś tak poważnego jak interwencja opieki społecznej i zabranie dziecka od rodziców.
Ania doszła do wniosku, że tę rozmowę powinna przeprowadzić ona sama. Uważała, że ja za szybko tracę panowanie nad nerwami i mógłbym powiedzieć coś, co miałoby fatalne skutki. Nie podzielałem jej opinii, ale dla dobra sprawy postanowiłem odpuścić. Pomyślałem, że niech robi jak uważa — kto wie, może jej się uda osiągnąć zamierzony cel.
Po tej niełatwej rozmowie moja małżonka była uradowana. Opowiadała, że Stasio sprawiał wrażenie bardzo przejętego wizją, że może trafić do obcego miejsca.
Wydawało nam się, że ten temat jest już załatwiony i sytuacja już nigdy nie będzie miała miejsca. Jakoś nie zauważyliśmy tego, że kolejnego ranka plecak naszego syna był wypakowany po same brzegi.
Po co mu były te wszystkie rzeczy dowiedziałem się dopiero gdy przyszedłem go odebrać z placówki.
To było jak koszmarny sen
Opiekunka z przedszkola oznajmiła mi, że nie mogę tego zrobić, bo...Staś już poszedł. Myślałem, że to jakiś makabryczny dowcip. Zacząłem krzyczeć, więc pojawiła się dyrektorka.
– Stasia zabrali mundurowi i umieścili w pogotowiu opiekuńczym – wyjaśniła spokojnym tonem.
– To jakieś nieporozumienie! – krzyknąłem. – Przecież z nim rozmawialiśmy!
– Wspomniał, że tym razem całą noc przesiedział na balkonie – skrzywiła się nieznacznie. – Przyszedł do przedszkola z pełnym różnych rzeczy plecakiem.
Nie było nawet szansy, żebyśmy spotkali się ze Stasiem. W naszych progach szybko zjawił się kurator, który przeprowadzał wywiad z bliskimi. Nie obyło się bez ostrej wymiany zdań, ponieważ facet był bardzo ograniczony i stosował utarte schematy postępowania. Zupełnie nie można było mu wytłumaczyć, jak ogromna niesprawiedliwość nas spotkała.
Dobrze się złożyło, że nasi sąsiedzi postanowili wesprzeć Stasia i nas. Cała społeczność podpisała pismo, w którym poświadczyli, że u nas w mieszkaniu nigdy nie było słychać żadnych wrzasków ani kłótni. Zaświadczyli także, że nie zauważyli niczego niepokojącego, co mogłoby sugerować, że którekolwiek z nas znęca się nad Staśkiem.
Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby odzyskać syna. Niestety, to działo się akurat w weekend, kiedy to nikt nie przejmował się naszym koszmarem. Urzędnicy mieli poczucie, że wywiązali się ze swoich obowiązków, odbierając biedne maleństwo złym rodzicom. Mimo że walczyliśmy z całych sił przez 48 godzin, by odzyskać syna, czuliśmy się zupełnie bezradni.
Ujrzeliśmy go dopiero w poniedziałek, kiedy w końcu przekonaliśmy sędziego z sądu rodzinnego, że doszło do jakiejś koszmarnej i fatalnej w skutkach pomyłki.
Staś był totalnie wystraszony. W momencie, gdy nas tylko zobaczył, od razu podbiegł, wskoczył mi w objęcia, przytulił się z całej siły i ledwo słyszalnym głosem powiedział:
– Tato, proszę, zabierz mnie z tego miejsca...
Gdy całą trójką wróciliśmy już do mieszkania, okazało się, że mały jest wyczerpany i upaćkany. Opowiadał, że poprzedniej nocy ani na chwilę nie zmrużył oka. Ponoć tam, gdzie trafił, natknął się na jakiegoś chłopca, który go parę razy uderzył i straszył, że zrobi mu krzywdę, gdy tylko ten zaśnie. Tym razem nasz synek chyba nie zmyślał, bo faktycznie miał trochę siniaków na rękach i grzbiecie.
Staś mocno się zmienił
Cały czas byliśmy obserwowani przez opiekuna sądowego. Nasz syn powoli wracał do normalności. Na pewno ta sytuacja była dla niego nauczką i już nie będzie opowiadał zmyślonych historii. Niestety, to traumatyczne przeżycie w pogotowiu opiekuńczym wyraźnie wpłynęło na jego stan emocjonalny.
Staś niestety mocno się zmienił – z radosnego i pełnego energii chłopca, jakim był jeszcze chwilę temu, stał się lękliwy i zamknięty w sobie. Pewnego razu zapytałem go, dlaczego mimo rozmów on wciąż opowiadał te niestworzone historie.
– No bo wydawało mi się, że będzie super – odparł. – Takie wczasy bez mamy i ciebie. Wy i tak nigdy nie zgodzicie się, żebym poszedł gdzieś sam. A przecież nie jestem już małym dzieckiem.
Podobno czas goi rany, więc mam nadzieję, że w końcu przestanie się bać. Ale czy tak naprawdę musiał przez to wszystko przechodzić?
Czy naprawdę szefowa dawnego przedszkola Stasia nie była w stanie choć przez moment się zastanowić, zanim dała wiarę słowom dziecka? Czyżby pozostałe organy też nie potrafiły sprawdzić dobrze nawet podstawowych informacji?
Po tych wszystkich przeżyciach jestem pewien jednego – każda osoba, której praca polega na niesieniu wsparcia małym dzieciom, zdecydowanie powinna dokładnie przeanalizować tę sytuację...
Karol, l. 37
Czytaj także:
„Rodzina odcięła się ode mnie, bo zostałam panną z dzieckiem. Uznali, że przynoszę wstyd im i mojemu bratu, księdzu”
„Brat rzucił żonę dla chciwej kobiety z kalafiorem zamiast mózgu. Wpycha mu łapy do portfela i czeka na drogie prezenty”
„Mój mąż był kościółkowym dewotem i prawił kazania o mojej przyjaciółce. Ale moimi plecami zaproponował jej romans”