– W jaki sposób dajesz sobie z tym wszystkim radę? – dopytują znajomi. – Jesteś dla mnie wzorem do naśladowania.
Reaguję na to uśmiechem pełnym fałszywej pokory i odpowiadam:
– Cóż, nie mam wyboru. Jestem zmuszona tak funkcjonować.
Muszę przyznać, że komplementy sprawiają mi przyjemność, kiedy ktoś postrzega mnie w takim świetle. To niesamowite uczucie, które pozwala mi przynajmniej przez moment wmawiać sobie, że tak jest rzeczywiście. Czuję się wtedy jak prawdziwa bohaterka, która daje radę, mimo że życie nie zawsze było dla niej przychylne.
Jednak prawda jest taka, że gdzieś w środku wiem aż za dobrze, że to totalna bujda. Jestem po prostu przeciętną, kruchą kobietą, która ma już po dziurki w nosie tego całego cyrku. I nie, ani odrobinę nie daję sobie rady.
Sytuacja, która dla wielu osób oznaczałaby koniec własnej firmy albo zwolnienie z pracy, dała mi możliwość utrzymania zatrudnienia. Nie mam pojęcia, na jaki okres czasu.
Jednak zdaję sobie sprawę z jednej rzeczy – mój przełożony od paru miesięcy zaczął spoglądać na mnie nieufnie, gdy pojawiałam się w firmie po imprezie. Nie jestem naiwna, dostrzegałam sposób, w jaki mnie obserwował i przerażała mnie sama idea tego, co może sobie myśleć. Pozostali pracownicy również rzucali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
Mam nadzieję, że nikt się nie zorientuje
Osoba, która dopiero wkracza w świat trunków, zazwyczaj sądzi, że inni absolutnie nie są w stanie tego dostrzec ani wyczuć. Patrzy na otoczenie przez różowe okulary i wydaje jej się, że reszta postrzega ją identycznie. Przecież nic takiego się nie wydarzyło, po prostu mam wyśmienity nastrój, jestem odrobinę bardziej rozmowna niż zazwyczaj, jest przyjemnie i miło.
No więc tak, u mnie sytuacja ma się trochę inaczej. Zdaję sobie sprawę, że ludzie potrafią zauważyć, kiedy jestem pijana. W związku z tym unikam spożywania drinków, kiedy jestem w czyimś towarzystwie. Zamykam się w mieszkaniu w samotności, z dala od zaciekawionych oczu i oddaję się jedynej rzeczy, która przynosi mi ulgę.
Już za późno, by cokolwiek zmienić. Ale przynajmniej jest trochę mniej nerwowo. Siedzę w domu przed ekranem laptopa, piszę na klawiaturze, odpowiadam na wiadomości email. Zdarza się, że muszę rozmawiać przez komórkę i wtedy zawsze mam obawy, czy rozmówca nie wychwyci czegoś nietypowego w moim tonie. Ale chyba nic nie zauważają. A może po prostu tego nie komentują, bo swoje obowiązki wypełniam rzetelnie i punktualnie.
Od zawsze cechowała mnie obowiązkowość i sumienność. Kierowałam się w życiu prostą regułą – jak coś wymaga zrobienia, to po prostu to rób, bez zbędnego marudzenia i odkładania na później. Sądziłam, że Tomek ma podobne podejście i to mnie właśnie do niego przyciągnęło. W końcu odpowiedzialność to chyba jedna z kluczowych cech, których poszukujemy u mężczyzn, czyż nie?
– Ależ twój mąż jest taki... obowiązkowy! – zachwycały się moje przyjaciółki. – Mój tylko przesiaduje przed konsolą i łazi do kumpli. Do roboty też mu się zbytnio nie spieszy. A twój... dba o porządki w domu, pełną pensję ci oddaje, nie włóczy się po nocach. No normalnie ideał faceta!
Zdarza się, że nawet najbardziej zaradny i silny mężczyzna ma momenty słabości. Bywa tak przytłoczony sytuacją, że po prostu nie radzi sobie z presją. Kiedy odpowiedzialność go przerasta, a on nie umie sprostać wyzwaniom. Jak wtedy postępuje taki udawany heros? Nie ma zaskoczenia – spycha cały ciężar na swoją partnerkę i umywa ręce. Ucieka, zostawiając ją samą z problemami. Po wszystkim inni będą ją wychwalać i mówić o niej „jaka dzielna”, a tak naprawdę powinna usłyszeć „biedna”.
Fizjoterapia okazała się niezbędna
Na początku, gdy na świat przyszła mała Kasia, Tomasz wprost nie posiadał się z radości i w ogóle nie myślał o wyjazdach. Co więcej, ochoczo zajmował się przewijaniem, wieczornymi kąpielami maleństwa oraz wyprawami z wózkiem na dalekie spacery. Dla swojego dziecka był po prostu wzorowym ojcem. Do czasu.
Tak naprawdę to pestka, gdy masz różowiutkiego, wiecznie uśmiechniętego brzdąca, którym możesz się przechwalać przed kumplami. „No popatrzcie tylko, jaka śliczna! A jaka bystra! Moje geny!”. Jednak sprawę komplikuje fakt, gdy ten roześmiany maluszek dorasta i nie spełnia już pokładanych w nim nadziei.
Wszystko zaczęło się od problemów z ruchem. Dostrzegła to pani doktor w osiedlowym ośrodku zdrowia, gdzie chodziliśmy na rutynowe badania. Wypisała nam skierowanie na zabiegi fizjoterapeutyczne, na które uczęszczaliśmy dwa razy w tygodniu.
Fizjoterapeutka Ania, chociaż świetny fachowiec w swojej dziedzinie, nie owijała w bawełnę. Z biegiem czasu z rosnącym zaniepokojeniem patrzyła na to, jak Kasia się rozwija i szczerze nam o tym opowiadała.
Poradziła nam wizytę u neurologa. Zanim otrzymaliśmy termin w ramach NFZ-u, upłynęło parę miesięcy. W tym momencie sama już jakby przeczuwałam, że dzieje się coś niedobrego. Inne maluchy zaczynały się już obracać z plecków na brzuszek, unosiły się na wyprostowanych rączkach, a część z nich potrafiła nawet usiąść.
Kasia przez cały czas prawie w ogóle nie podnosiła główki. Właściwie to niewiele się w ogóle poruszała. Początkowo sądziłam, że po prostu taki ma charakter, że urodziła mi się wyjątkowo grzeczna córeczka, ale dopiero pani Ania otworzyła mi oczy, że chodzi o coś zupełnie innego.
Specjalista od układu nerwowego dokładnie wypytał mnie o to, jak wyglądała ciąża i poród. Kiedy ode mnie usłyszał, że nie było żadnych komplikacji, dokładnie zbadał Kasię. Następnie stwierdził:
– W tej chwili jest jeszcze za wcześnie, żeby stawiać jakiekolwiek diagnozy, ale dam pani skierowanie na badanie rezonansem magnetycznym. Jak będą już wyniki, to proszę przyjść do mnie jeszcze raz. No i niech pani kontynuuje rehabilitację. To na pewno może być tylko z korzyścią dla dziecka.
Nie ma sensu zaprzątać sobie głowy
Wówczas strach był mi zupełnie obcy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że cała ta sytuacja może mieć złe zakończenie. Tomek również nie przejmował się tym wszystkim. Kompletnie o nic się nie martwił. Traktował to po prostu jako standardowe, rutynowe badania. Już wtedy uważałam, że podchodzi do tego zbyt lekkomyślnie i bezrefleksyjnie.
Wyniki badania rezonansu magnetycznego były złe. sytuacji mianem „nieodwracalnej” zabrzmiało niczym ostateczny wyrok.
– Niech państwo nie zaprzątają sobie głowy niepotrzebnie, umysł małego brzdąca jest niezwykle elastyczny. Niejednokrotnie się zdarza, że nieuszkodzone obszary przejmują zadania tych dotkniętych chorobą – poinformował nas doktor.
No tak, miałam świadomość, że takie sytuacje się zdarzają. Przeczytałam w sieci dosłownie wszystko, co było związane z tą tematyką. Więc kiedy po następnych paru miesiącach usłyszeliśmy rozpoznanie, czułam się przygotowana, zdecydowana i przepełniona wiarą, że koniec końców wszystko ułoży się pomyślnie.
– Wydaje mi się, że powinniśmy zwiększyć ilość ćwiczeń rehabilitacyjnych. Jest realna szansa, że nasza córeczka odzyska pełną sprawność – zwróciłam się do Tomka.
– Jasne, skarbie – mruknął, ale dostrzegłam w jego oczach, że w głębi duszy ma co do tego wątpliwości.
Czy wiara rzeczywiście odgrywała tu jakąś rolę?
Czy trud i zaangażowanie, jakie wkładaliśmy w to, aby nasze dziecko mogło w przyszłości normalnie funkcjonować, miały jakiekolwiek znaczenie? Czy okazywana jej miłość coś zmieniała? Wtedy byłam o tym głęboko przekonana, ale z perspektywy czasu sama mam już wątpliwości…
Mój małżonek nigdy nie miał złudzeń, nawet przez moment. Dostrzegałam to „coś” w jego spojrzeniu, gdy obserwował zdrowe maluchy naszych przyjaciół lub ludzi z sąsiedztwa. Przyglądał się, jak pociechy zaczynają raczkować, później stawiać pierwsze kroki i wreszcie biegać. Tymczasem nasza córeczka wciąż nie umiała unieść główki...
Tomasz zaczął się ode mnie odsuwać, gdy przyszła pora na zakup pierwszego wózka dla niepełnosprawnych. Przeznaczony dla maluszków, a jednak kosztował majątek – specjalistyczny sprzęt z barwnymi kółeczkami, żeby wprowadzał radosny nastrój.
Emocje brały górę, gdy dokonywałam tego wyboru, ale jednocześnie stanowiło to dla nas znaczne udogodnienie, bo nasza córka zaczynała być coraz cięższa i wszędzie musieliśmy ją nosić.
Mój mąż niechętnie zabierał ją na dwór. Nie wiem, może krępował się, obawiał oczu wścibskich ludzi, a być może po prostu wiązało się to z nadmiernym wysiłkiem z jego strony. Dlatego już wtedy przeważnie sama wychodziłam z Kasią. Na spacery, różne zajęcia czy spektakle, aby maluch mógł posłuchać muzyki i zobaczyć coś nowego.
– Dlaczego to robisz? Ona przecież i tak nie ma pojęcia, co się dzieje! – takie słowa kiedyś padły z ust mojego męża.
Nie mam pojęcia, czy to do niej dotarło, bo nie była w stanie mi tego przekazać, a z jej miny też ciężko było cokolwiek wyczytać. Już w tamtym momencie było dla nas jasne, że Kasia raczej do końca swoich dni będzie skazana na wózek inwalidzki. Jakby tego było mało, doszły jeszcze problemy z rozwojem umysłowym i słabszy słuch w jednym uchu.
Tomek nie umiał się zdobyć na to, żeby być ze mną szczerym i wprost wyznać, że ta sytuacja go przytłoczyła i nie podoła wyzwaniu. Gdyby to zrobił, musiałby sam przed sobą przyznać, że jest mięczakiem i słabeuszem, który zostawia swoje dziecko tylko z tego powodu, że jest ono ciężko chore.
Zadeklarował, że będzie dawał pieniądze
Wcale nie zamierzał postrzegać siebie w taki sposób. Wobec tego zaczął spotykać się z pewną łatwowierną dziewczyną i wkrótce na świat przyszło ich maleństwo. Pulchny, różowiutki szkrab, któremu mógł od nowa przewijać pampersiki i wieczorami fundować kąpiel, czując się przy tym jak wzorowy tatuś.
Rzucił tekstem, że zakochał się po uszy, niby nic z góry nie zakładał, po prostu tak się stało, bla, bla... Jasne, rozumiem że teraz musi myśleć też o tym drugim dziecku, ale na bank będzie płacić na Kasię tyle, ile tylko zażądam. Nie muszę się spinać o kasę, on wszystkim się zajmie, w końcu to porządny gość.
I faktycznie, płaci. Płaci krocie. I dobrze, bo rehabilitacja swoje kosztuje. Ale co mi po tej forsie, skoro caluteńkie dnie siedzę sama jak palec, no może poza córcią z niepełnosprawnością?
Jestem sierotą, a odkąd wzięłam rozwód z Tomkiem, zerwałam więzi z jego rodziną. Moi przyjaciele również przestali utrzymywać ze mną kontakt. Już za czasów naszego małżeństwa, kiedy dzwoniłam, nie odbierali, nie oddzwaniali.
Gdy opowiadałam im o naszych problemach, czuli się nieswojo, brakowało im słów. Nie mieli ochoty słuchać o chorobach, rehabilitacji i jeździe na wózku. W gruncie rzeczy, wcale im się nie dziwię.
Jakby moje życie było proste i maiłabym same radości, jakby moim największym problemem było to, czy zapisać syna czy córkę na zajęcia z tańca albo może jakieś korty tenisowe, to ja też bym nie miała ochoty słyszeć o jakichś strasznych, depresyjnych tematach.
Po co psuć sobie humor bez sensu?
Niekiedy nachodzą mnie takie przemyślenia, że kto wie, czy nie lepiej by było, gdybym to ja dała nogę jako pierwsza, nim Tomaszowi w ogóle zaświtało coś takiego w głowie.
W końcu byłam atrakcyjna, w kwiecie wieku, mężczyźni za mną szaleli. Bez problemu mogłabym jakiegoś poderwać i rozpocząć „nowy rozdział”. Kto wie, może wtedy los by mi bardziej sprzyjał?
Mam do siebie ogromny żal, że w ogóle nachodzą mnie takie przemyślenia. Czy aby na pewno tak bardzo się różnię od swojego eks? Jaka ze mnie jest matka, skoro takie rzeczy przychodzą mi do głowy? A co by powiedzieli na ten temat ludzie, którzy uważają, że jestem kimś wyjątkowym i odważnym?
Teraz odpoczywam z kieliszkiem w ręku. Tylko to mi jeszcze sprawia przyjemność i pozwala zapomnieć o problemach. Oby tylko szefowa się nie zorientowała, bo ta praca to ostatnia deska ratunku. Jak ją stracę, to nie dam rady dłużej grać twardej i nieustraszonej, okłamywać siebie i wszystkich dookoła, że świetnie sobie radzę ze wszystkimi trudnościami.
Jak opadnie maska, to każdy zobaczy co tam jest pod spodem. Zobaczy mnie – kruchą, bezbronną, samotną i totalnie załamaną kobietę.
Alina, 34 lata
Czytaj także:
„Mam 3 dzieci, każde z innym facetem. Nikt nie chce samotnej matki z tak wielkim bagażem”
„Odkryłem, że żona ma kochanka. Czekam, aż się wyszaleje i wróci na kolanach, bo przecież tylko mnie kocha”
„Z mojej lichej renty ledwo dało się wyżyć. Lokatorka pokazała mi, jak z mieszania dżemu wykręcić dobry interes”