Od pięciu lat byłam w związku z Andrzejem, a od czterech dzieliliśmy wspólne mieszkanie. Według mnie to aż nadto czasu, żeby lepiej poznać drugą osobę i zdecydować, jak ma wyglądać nasza przyszłość. Kiedy delikatnie próbowałam skierować nasze pogawędki na tematy związane z zaręczynami czy ślubem, moje wysiłki okazywały się daremne. Andrzej kompletnie nie łapał, o co mi chodzi. A może tylko robił dobrą minę do złej gry.
– Wybierzcie się razem do sklepu z biżuterią i zacznij przymierzać pierścionki – doradziła mi Iza, kiedy jej o wszystkim opowiedziałam.
– Wydaje mi się to trochę za bardzo bezpośrednie.
– W takim razie po prostu pogadajcie szczerze. Jak chcesz wyjść za mąż, skoro nie umiecie rozmawiać o ślubie?
– No właśnie problem w tym, że nie mam pewności, czy on też myśli o małżeństwie... – odparłam z westchnieniem.
Kiedyś mówił, że marzył o żonie i dzieciach
Jednak z biegiem czasu temat ten więcej się nie pojawiał. Odniosłam wrażenie, jakby poprzednie deklaracje były tylko przynętą, na którą dałam się złapać. Moja mama nie owijała w bawełnę.
– Tak to bywa, kiedy mężczyzna dostaje wszystko bez obrączki na palcu. Jaki ma powód, by stanąć na ślubnym kobiercu, skoro i tak żyjecie jak po ślubie? – mówiła bez ogródek.
– Ale ja marzę o dziecku – próbowałam jej wytłumaczyć.
– To powiedz mu to wprost. Ile masz zamiar jeszcze czekać? Aż przekwitniesz?
Nie darzyła Andrzeja sympatią od początku. Sądziła, że zasługuję na lepszego faceta. Nabrała o nim złego zdania, gdy przebywałam w szpitalu, a on nie raczył mnie odwiedzić, gdyż... nie znosił woni szpitalnych korytarzy. Parę dni zadręczałam się rozmyślaniami. Z jednej strony uznawałam, że to facet powinien być stroną inicjującą.
Czy ja mam mu się oświadczyć? To dość żenujące... Ale z drugiej strony obawiałam się, że jeśli sama tego nie zrobię, to mogę się nie doczekać.
– Skarbie... – powiedziałam, zajmując miejsce tuż przy nim – coś mi chodzi po głowie... Jesteśmy już ze sobą pięć lat...
– No i… – popatrzył na mnie uważnie, odrywając oczy od telewizora.
– No wiesz, kiedyś rozmawialiśmy o tym, żeby mieć rodzinę...
– Masz na myśli dziecko? – od razu załapał, o co mi chodzi.
– No tak, chciałabym zostać mamą.
Przytaknął, uśmiechnął się z pobłażaniem i stwierdził:
– Nie mam nic przeciwko – odparł.
– Serio? Ot tak? – nie kryłam zaskoczenia.
– Nie widzę powodu, żeby sprawę utrudniać.
Jego spojrzenie znowu ponownie powędrowało w stronę telewizora.
Chciałam, by dziecko przyszło na świat po ślubie
Zamiast euforii, ogarnęło mnie zakłopotanie i narastająca irytacja. Czyżby on naprawdę nie wiedział, o czym mówię? Nie rozumiał mnie?
– Andrzej, ale ja chcę mieć to dziecko z tobą. Rozumiesz?
– No pewnie... – po raz kolejny się wyszczerzył. – Możemy zacząć się starać, jak tylko dobiegnie końca ten film. W sumie to nuda... – jednym kliknięciem wyłączył odbiornik i zaczął obsypywać mnie pocałunkami.
– Stój, przestań na chwilę! – przerwałam jego entuzjazm. – Kiedy powiedziałam, że chcę mieć z tobą dziecko, chodziło mi o to, żebyśmy razem stworzyli rodzinę, a nie tylko spłodzili potomka.
– No ale przecież jak dzieciak przyjdzie na świat, to od razu będziemy rodziną.
Iza faktycznie miała rację: coś ewidentnie szwankowało w naszym związku, skoro taka prosta rozmowa o przyszłości sprawiała nam kłopot.
– Od razu? Ale dla mnie ważne jest, żebyśmy oficjalnie zostali rodziną. No wiesz, ze ślubem.
Uff, w końcu przemogłam się i to powiedziałam. Od tej pory sprawy muszą iść lepiej...
– A po co ci ten cały ślub? – Andrzej odsunął się na odległość ramion, wbijając we mnie spojrzenie. – Kiedy dwoje ludzi się kocha, jakieś świstki są zupełnie zbędne.
– A co z dzieckiem? – odparłam, nie dając się oczarować jego czarującym uśmiechom. – Przecież rozmawialiśmy o powiększeniu rodziny...
– Można zostać rodzicami bez tego całego zamieszania ze ślubem.
– Chcesz, żebym sama wychowywała nasze maleństwo? – zareagowałam z oburzeniem.
Andrzej zdjął dłonie z moich barków i zrobił kolejny krok w tył.
– No ale co ty gadasz? Wciąż będziemy razem. Ja, ty i nasze dziecko.
– I jak mam się do ciebie zwracać? Skoro nie będziesz moim mężem, to jak? Tatą mojego bobaska? Moim współpracownikiem w rodzinnej firmie? Chłopakiem, mimo że masz już siwe włosy? Facetem? A może po prostu konkubentem?
Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
– Co, źle to zabrzmiało, nie sądzisz?
– No właśnie – zgodził się skrzywiony. – Ale my jesteśmy w związku partnerskim.
– Tak właściwie to prowadzimy życie na kocią łapę, dokładnie jak w konkubinacie – wypaliłam prosto z mostu, uświadamiając mu i sobie tę bolesną prawdę. – Jaki z tego związek partnerski, skoro od pięciu lat wszystko kręci się wokół ciebie i twoich potrzeb? Mnie taki układ już nie pasuje. Chcę pełnoprawnej, oficjalnej rodziny, z przysięgą i obrączką na palcu. Tylko wtedy poczuję się na tyle pewnie, żeby zdecydować się na dziecko z tobą u boku. Jeżeli perspektywa takiego zobowiązania cię przeraża, to jak mam wierzyć, że podołasz wyzwaniom jako tata, że nie znudzisz się z dnia na dzień i nie zostawisz nas samych...?
Andrzej podniósł się z sofy.
– Przez to twoje marudzenie tylko zgłodniałem – powiedział swobodnie i pomaszerował do kuchni.
Sprawiał wrażenie, jakby chciał uciec
Ruszyłam jego śladem jak drapieżnik za ofiarą. Potrzebowaliśmy w końcu sobie to wszystko dokładnie wytłumaczyć.
– O co chodzi? – rzuciłam z wyrzutem, wkraczając do kuchni. – Rozumiem, że dziecko okej, ale ślubu to już nie chcesz?
– No cóż, Kaśka, tak to właśnie widzę – stwierdził od niechcenia, grzebiąc w lodówie.
– Co ty sobie w ogóle myślisz? Że będziemy żyć wiecznie na kocią łapę? Że urodzę ci nieślubne dzieci?
– A tobie co strzeliło dziś do głowy? Kolejne głupoty słyszałaś od tych swoich pustych koleżanek? A może mamuśka znów na mnie nadawała? – Andrzej kpił, przygotowując sobie kanapki. – Nie pojmuję, dlaczego wy, baby, w pewnej chwili dostajecie fioła. Nagle nic innego nie ma znaczenia, tylko żeby chłopa usidlić i oznaczyć swoim imieniem.
– Wy... baby? – strach ścisnął mi serce. – Powiedz, co ty masz na myśli.
Dopiero wtedy poznałam prawdziwą przyczynę rozpadu jego wcześniejszych relacji. W tym dwóch poważnych.
Zrywał z dziewczynami, gdy wspomniały o ślubie
– Ale z tobą to co innego. Jesteś dla mnie ważna, Kasiu. Podoba mi się nasze wspólne życie, przecież zgodziłem się nawet na to, żebyśmy mieli razem dziecko. Czemu wciąż oczekujesz ode mnie czegoś więcej? – spojrzał na mnie z pretensją i rozczarowaniem w oczach.
Dotarło do mnie, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. On się nie ugnie. Ja również nie. W takim układzie, czy jakikolwiek konsensus mógł wchodzić w grę? Chyba nie powinnam dłużej żywić złudzeń i tracić czasu na faceta, który rzekomo mnie kocha, ale najwyraźniej nie na tyle, żeby wziąć ze mną ślub, żeby oficjalnie podjąć za mnie odpowiedzialność.
Czy to właśnie o kimś takim marzyłam, by został ojcem mojego dziecka? Jeśli w tym momencie ma to dla niego takie małe znaczenie, jak będzie wyglądać nasza przyszłość za kilka lat? Podczas gdy ja rozmyślałam nad losami naszej relacji, Andrzej chwycił talerzyk z przekąskami i pomaszerował z powrotem do salonu, by oglądać mecz.
Musnął mój policzek przelotnym buziakiem. Zupełnie zwyczajnie, jak gdyby nigdy nic, jakby w ogóle nie było o czym rozmawiać. Chyba nie wziął sobie naszej sprzeczki zbytnio do serca. Pewnie pomyślał, że to tylko taki mój chwilowy kaprys. Ale to nie był zwykły, przelotny humor.
To było moje marzenie, aby pewnego dnia stanąć na ślubnym kobiercu i uroczyście ślubować ukochanemu miłość i wierność w zdrowiu i w chorobie, aby wspierać go i trwać razem aż po kres. Ono mi nie przejdzie, nie ulotni się ot tak.
Dlaczego Andrzej nie chciał wziąć ze mną ślubu?
Być może jego uczucia do mnie nie były tak głębokie, jak twierdził. Istnieje też szansa, że perspektywa podjęcia jakichkolwiek zobowiązań przerażała go, bo pomimo swoich czterdziestu lat wciąż nie czuł się na nie gotowy. Niewykluczone również, że jako dziecko z małżeństwa, które się rozpadło, nie miał najlepszych skojarzeń z tą instytucją. No chyba że po prostu liczył na to, że w przyszłości znajdzie kogoś bardziej odpowiedniego dla siebie.
Koniec końców doszłam do wniosku, że dalsze dyskusje na ten temat z nim nie mają sensu. Miałam przeczucie, że przyniesie mi to tylko dodatkowe upokorzenie, bez żadnych rezultatów. Poprosiłam o urlop w firmie, a kiedy Andrzej był w pracy, zebrałam manatki, zostawiłam krótki list i przeniosłam się z powrotem do domu rodziców. Nie oszukujmy się – po cichu marzyłam, że może to nim wstrząśnie i dotrze do niego, że beze mnie jego życie straci sens.
Jednak nie przyszedł do mnie, żeby prosić o drugą szansę. Zamiast tego zadzwonił pod wieczór.
– Cóż, skarbie, jak tak zadecydowałaś, to nie mam wyjścia i muszę to zaakceptować. Trzymam kciuki za twoje szczęście, Kaśka. Naprawdę ci tego życzę z całego serca.
I to tyle? Grzeczne pożegnanie, rozstanie w przyjaźni? Jasne, akurat! Bardziej pasowałoby tu powiedzenie „Baba z wozu, koniom lżej”. Prawda jest taka, że nawet nie próbował o mnie zabiegać, tylko od razu się poddał. To tylko potwierdza, że tak naprawdę niezbyt mu zależało. Podjęłam słuszną decyzję, kończąc tę relację.
Skoro w tym momencie nie przykładał do tego wagi, jaka byłaby nasza sytuacja za jakiś czas, powiedzmy za dekadę albo dwie? „Tak, słuszną decyzję podjęłam” – wmawiałam sobie. Mózg przytakiwał i nie odczuwał wyrzutów sumienia, jednak... jednak to moje głupie serce cierpiało.
Andrzej był moją miłością przez pięć długich lat, wiązałam z nim pewne nadzieje na przyszłość, marzyłam o tym, by urodzić mu dzieci i spędzić z nim resztę swojego życia, aż po jesień naszych dni.
Trudno to tak po prostu zapomnieć
Dobrze, że moja siostra i mama czuwały nade mną, aby w momentach zwątpienia nie skontaktować się z Andrzejem, czy nie pojechać do niego. Będąc w pełni trzeźwa, nigdy bym się na to nie zdecydowała – dbałam o swój honor, a także kierowałam się logicznymi przesłankami – jednak przez pewien czas po naszym rozstaniu topiłam swoje żale i smutki w kieliszku wermutu.
Kiedy trunek szumiał mi w głowie, na jaw wychodziły wszelkie ukryte pragnienia. W takich momentach byłam gotowa chwycić za telefon i błagać go, aby dał nam kolejną szansę, nieważne na jakich zasadach. Byłam skłonna szlochać pod jego progiem, byleby tylko znów wpuścił mnie do swojej codzienności, pościeli i uczuć. To dzięki moim dwóm aniołom stróżom – przyjaciółce Izie oraz kochanej mamie – nigdy nie upadłam tak nisko, chroniąc resztki swojej godności.
Mama i Iza w kółko mówiły, że Andrzej był dla mnie za słaby i gdzieś na pewno jest ktoś, kto na mnie zapracuje. Jednak minęło sporo czasu, chyba z osiem miesięcy, zanim doszłam do ładu na tyle, żeby w ogóle ruszyć się z domu i poznawać nowych ludzi, a co dopiero chodzić na randki.
Po zaledwie trzech miesiącach od momentu, gdy się poznaliśmy, Mateusz poprosił mnie o rękę, prezentując iście sprinterskie tempo, jakby to były zawody. Ja z kolei potrzebowałam prawie roku, żeby zacząć mu ufać, nabrać pewności i w końcu powiedzieć „tak”.
Za tydzień świętujemy pierwszy rok po ślubie. A co u Andrzeja? Z tego, co słyszałam od wspólnych kumpli, znowu z kimś mieszka – z dziewczyną dużo młodszą od niego – i wciąż nie planuje się ustabilizować.
Katarzyna, 37 lat
Czytaj także:
„W delegacji puściły mi hamulce i strzeliłem gola przypadkowej lasce. Teraz ta jędza nie daje mi żyć”
„Syn zamiast jędrnej niewiasty wziął sobie rozwódkę ze zbędnym balastem. Nie akceptuję wnuków z drugiego obiegu”
„Mój mąż został ojcem po własnej śmierci. Matką tego dziecka była jego kochanka, o której nie zdążył mi powiedzieć”