„Mój mąż został ojcem po własnej śmierci. Matką tego dziecka była jego kochanka, o której nie zdążył mi powiedzieć”

załamana kobieta fot. Getty Images, Olga Rolenko
„Powiedział mi, że teraz już nic go przy pani nie będzie trzymać. Że dla tego dziecka odejdzie od pani. I że o wszystkim powie pani, gdy tylko wróci do domu”.
/ 18.06.2024 19:30
załamana kobieta fot. Getty Images, Olga Rolenko

Nigdy nie przypuszczałam, że zostanę wdową w tak młodym wieku. Musiałam walczyć o siebie, ale przede wszystkim o swoją córkę. Jednak jak się później okazało, to nie śmierć męża była dla mnie największym ciosem. Przez wiele lat żyłam w kłamstwie i w szytej grubymi nićmi rzeczywistości.

Śmierć przyszła nagle

Najchętniej położyłabym się w grobie obok mojego męża. Cierpiałam po jego śmierci, ale wiedziałam, że muszę być silna. Dla Karoliny. Stała obok mnie i wczepiona w moje nogi i czekała, aż wreszcie opuścimy cmentarz. Myślę, że pięciolatka nie rozumie, że jej ukochany tata nie żyje. Nie dopuszcza do siebie takiej ewentualności.

Zastanawiam się, ile razy będę musiała jej tłumaczyć, że jej kochanego tatusia już nie ma. Będę opowiadała jej, jak bardzo ją kochał, że całował ją w czoło, gdy już spała, jak dzwonił kilka razy dziennie pytając, co robi jego córusia. Praca była dla Piotra bardzo ważna, poświęcał jej wiele czasu. Wychodził z domu zanim wstałyśmy, a wracał późnym wieczorem. Był z nami, ale jednak go nie było. Wiele bym dała, aby znalazł sobie inną pracę. Albo żebym ja wreszcie znalazła jakąś pracę dla siebie…

Wzięłam Karolinę na ręce i poszłam w stronę wyjścia z cmentarza. Nie chciałam, aby ktokolwiek z obecnych składał mi kondolencje, nie potrzebowałam tego. Moja siostra ruszyła zaraz za mną, ale ręką dałam jej znać, że chciałabym zostać tylko z Karolą. Po chwili jednak straciłam wszystkie siły. Usiadłam na ławce obok bramy, bo nagle wyjście na ulice okazało się dla mnie niemożliwe.

Karolina zasnęła na moich kolanach. Schowałam głowę w dłoniach, ale kątem oka patrzyłam na swoją córkę Na to jak oddycha, jak spokojnie leży. Ze stuporu wyrwało mnie dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Nie myliłam się. Gdy podniosłam głowę zauważyłam przed sobą młodą kobietę, w zasadzie dziewczynę. Jej twarz była blada, a oczy pełne łez.

„Może to jakaś jego znajoma Piotra z pracy?” – pomyślałam, ale nie miałam ochoty o to zapytać. Ona też się nie odzywała, mimo że widziałam, że chce mi coś powiedzieć. Nieznajoma dziewczyna spłoszyła się i odeszła, gdy zobaczyła moją rodzinę.

Szwagier zdjął z moich kolan śpiąca Karolinę i zaniósł ją do auta. Moja siostra chwyciła mnie za rękę, by dać mi oparcie w tej trudnej sytuacji. Chociaż nie chciałam żadnej pomocy, nie mogłam oprzeć się słowom mojej rodziny.

– No już, jedziemy stąd.

Nie mogłam się pozbierać

Bardzo cierpiałam z tęsknoty za Piotrem i bałam się o Karolinę. Nie miałam siły normalnie żyć, ale wiedziałam, że ona bardzo mnie potrzebuje. Zamknęła się w sobie, z radosnej i uśmiechniętej pięciolatki zmieniła się w smutne dziecko ze szklistymi oczami. Nie potrafiła się odnaleźć w świecie, w którym nie ma jej ukochanego taty. W nocy dręczyły ją koszmary, w ciągu dnia – odrętwienie.

Żeby jakoś ją uspokoić i ukoić ból, pozwalałam jej spać w naszym małżeńskim łóżku. Ale wyrywana ze snu jej krzykami codziennie traciłam nadzieję na jakąkolwiek normalność. Nagle z pani domu zajmującej się obowiązkami domowymi i opieką nad dzieckiem stałam się jedynym żywicielem rodziny. Nie miałam żadnego oparcia w partnerze, nie miałam z kim podzielić się obowiązkami.

To na mnie leżała teraz całkowity ciężar wychowania tej małej kobiety. Szukałam pracy, nieważne jakiej, bo przecież musiałam mieć pieniądze na życie. Każdą swoją wolną chwilę poświęcałam Karolinie. Tak chciałam, ona tego potrzebowała.

– Bardzo dojrzałaś – mówiła mi moja mama.

Zastanawiałam się, czy mówiąc te słowa, było w nich więcej podziwu, czy raczej obawy. Ale jakoś to wszystko sobie ułożyłam. Nocą płakałam w poduszkę, a dni poświęcałam pracy i swojej córce. Nie mogłam się nad sobą rozczulać. Na cmentarzu wystawiłam Piotrowi piękny marmurowy pomnik, w jego ulubionym grafitowym kolorze. Zastanawiała mnie tylko jedna rzecz – skąd się biorą na nim wiązanki czerwonych róż, które znajdowałam podczas każdej wizyty na nekropolii.

– Wiecie kto je tam przynosi? – pytałam wszystkich członków rodziny. – Może ktoś ze znajomych? A może koledzy ze szkoły? Pewnie to ktoś, kogo nie znam.

Nikt z moich bliskich nic mi nie powiedział. Może nie wiedzieli, a może nie chcieli mi tego powiedzieć. Skojarzyłam, że świeże kwiaty pojawiają się zawsze w połowie miesiąca, a właściwie dokładnie piętnastego dnia każdego miesiąca. Musiałam, po prostu musiałam to sprawdzić i dowiedzieć się kto je przynosi.

Kim dla niego była ta kobieta?

Pamiętam, jak w czerwcu z ukrycia obserwowałam grób mojego męża. Siedziałam na ławce w jednej z bocznych alejek i już miałam dać sobie spokój, gdy niespodziewanie zauważyłam… tę kobietę. Dziewczynę, która wpatrywała się we mnie po pogrzebie Piotra. Niosła ze sobą bukiet róż, sprzątnęła te uschnięte i starannie ustawiła nowy bukiet w wazonie.

– Może mi pani powiedzieć, kim była pani dla mojego męża – ruszyłam za nią i dogoniłam ją przy bramie cmentarza.

– Nikim ważnym – odparła patrząc na mnie oczami pełnymi łez.

Wyglądała jakby chciała uciec, ale złapałam ją za rękę. I w tym momencie zauważyłam jej ciążowy brzuch, odznaczający się pod jej koszulką. Wtedy opuściła głowę i zaczęła płakać.

– Wiem, że powinnam się wstydzić, ale wcale tego nie czuję – nagle odzyskała wewnętrzną siłę i rzuciła mi te słowa prosto w twarz. – Piotr mnie kochał, a ja kochałam jego. Chciał panią zostawić i się rozwieść, ale ciągle czekał na odpowiedni moment. Głównie ze względu na Karolinę. Poznałam ją kiedyś, gdy przyprowadził ją ze sobą do pracy. Cudowna dziewczynka, od razu ją polubiłam. Jakiś czas później okazało się, że zaszłam w ciążę. Wtedy, kiedy zdarzył się wypadek, wracał ode mnie…

– To nieprawda. Dostał pilne wezwanie do pracy – odpowiedziałam oschle, bo dosyć miałam jej słów.

– Nie, to ja wysłałam do niego wiadomość – hardo spojrzała mi w oczy. – Kupił mi bukiet czerwonych róż. To było piętnastego grudnia. Powiedział mi, że teraz już nic go przy pani nie będzie trzymać. Że dla tego dziecka odejdzie od pani. I że o wszystkim powie pani, gdy tylko wróci do domu, ale…

– Ale zdarzył się ten wypadek… – bezwiednie dokończyłam to zdanie za nią i puściłam jej rękę. – Niby dlaczego mam w to wszystko uwierzyć? Może to są jakieś bzdury i wymysły, a pani tak naprawdę nie znała Piotra. I dlaczego mam uwierzyć, że to jego dziecko pani nosi?

Tyle lat w kłamstwie

Nie słyszałam, że zaczęłam krzyczeć. Mój głos niósł się po całym cmentarzu, a przypadkowi przechodnie przyglądali nam się ze zdziwieniem. Dziewczyna uciekła przestraszona, a ja stałam i wrzeszczałam, aż straciłam głos. Poczułam ból całego ciał. Piotr, mój ukochany mąż, z którym spędziłam dziesięć cudownych lat… Czy naprawdę chciał odejść do tej kobiety i zostawić mnie i Karolinę? Dla tej dziewczyny? Naprawdę zrobił jej dziecko?

Nigdy nie podejrzewałam, że może mnie zdradzać. Nie dawał mi żadnych dowodów. Myślałam, że kiedy odsuwał się w nocy ode mnie, to robił to z powodu zmęczenia. Teraz okazuje się, że robił to, bo czułość i miłość znalazł w ramionach innej kobiety…

– Dlaczego tak się stało?! To nie może być prawda… – płakałam chwilę później w ramionach mojej siostry.

– Dorota, nie płacz…Nie chcieliśmy ci o tym mówić – Kinga przytulała mnie mocno. – Mówiłam mu, że to, co robi jest naprawdę głupie. Nie powinien się tak zachowywać, nie krzywdzi się w ten sposób ukochanej osoby. Prosiłam go, błagałam. Nie słuchał moich argumentów… A kiedy zmarł, uznałam, że problem się rozwiązał. Że tej kobiety już nie ma…

Siedziała przy mnie załamana, bo o wszystkim wiedziała i mnie nie ochroniła. A powinna, bo była starsza ode mnie. A Piotr przecież był jej przyjacielem z klasy…

– Ona jest w ciąży! A ojcem tego dziecka jest Piotr – wykrzyczałam i uciekłam z jej objęć. – Problem się nie rozwiązał. Piotr chciał mnie zostawić, odejść ode mnie i Karoliny. Wybrał tą młodą dziewczynę, a nie mnie. Czy do ciebie dociera to, że on już mnie nie kochał? A może on mnie nigdy nie kochał.

Wpadłam w totalną histerię. Czułam się, jakbym umarła. Całe moje dotychczasowe życie było kłamstwem. Wszystko, w co wierzyłam, okazało się nieprawdą. Gdy wpadłam do domu postanowiłam przeszukać wszystkie ubrania Piotra, sprawdziłam co miał w teczkach i dokumentach. Na koniec zostawiłam sobie jego telefon komórkowy.

Tam były SMS-y, mnóstwo wiadomości pisanych z czułością, wyrazami miłości. Kiedy ostatnio ja dostałam od niego taką wiadomość? Nie pamiętam, to było dawno temu. Tamta dziewczyna nie mogła kłamać – dziecko, które miało urodzić się za kilka miesięcy, było dzieckiem Piotra. Czułam, jak z żalu i bólu pęka mi serce. Po raz drugi.

Muszę jakoś żyć dalej

Od tamtego dnia minął ponad rok. Przez ten czas ani razu nie odwiedziłam grobu męża. Mojego męża, który zdecydował, że porzuci mnie i córkę dla innej, młodszej kobiety. Pozbyłam się go z mojego życia. Spakowałam jego ubrania i rozdałam potrzebującym, jego dokumenty spaliłam, wyrzuciłam wszystkie jego fotografie.

Nie potrzebowałam tych rzeczy, skoro pewnie odchodząc i tak wszystkie te rzeczy wziąłby do tej kobiety. To nie wszystko. Pozbyłam się wszystkich prezentów, które kiedykolwiek dostałam od Piotra. Sprzedałam biżuterię – w tym także pierścionek zaręczynowy i obrączkę. W domu przeprowadziłam gruntowny remont, aby żaden mebel albo kolor ściany, nie przypominał mi o obecności w moim życiu Piotra. Pozbyłam się go z naszego domu, ale nie potrafiłam wyrzucić go z serca.

Naprawdę bardzo bym tego chciała, ale nie mogę. Bo codziennie patrzę na moją córkę, która ma oczy Piotra i jego uśmiech. Każdy grymas jej twarzy mi go przypomina. Tego już nie da się zmienić. Po małżeństwie, które było kłamstwem, została mi Karolina, złamane serce i dziecko tamtej kobiety, o którego istnieniu nie chciałabym pamiętać.

Kilka miesięcy temu dostałam list. Na kopercie nie było nadawcy, więc myślałam, że jest to jakaś reklama albo rachunek. Pomyliłam się. List przysłała mi ta dziewczyna z cmentarza. Napisała mi, że urodziła synka, któremu nadała imię Piotr. Niczego nie chciała ani ode mnie, ani od mojej córki. Chciała mi tylko przekazać, że Piotr dalej jest w jakimś sensie obecny na tym świecie.

Czułam się rozdarta, nie wiedziałam, co zrobić. W pewnym sensie jej współczułam, z drugiej strony byłam wściekła. Pewnie ta kobieta też przeżywała żałobę i czuła się oszukana przez nieprzewidywalny los. W końcu stwierdziła, że muszę ją zrozumieć. Skontaktowałam się z nią i umówiłam na spotkanie, chociaż było to dla mnie bardzo trudne.

Spotkałyśmy się w kawiarence w centrum miasta. Przyszła ze swoim synkiem. Piotruś był zdrowym i spokojnym dzieckiem, od którego nie mogłam oderwać oczu.

– Dziękuję ci, ze zechciałaś się ze mną spotkać – powiedziała bardzo cicho. – Chciałam cię przeprosić i powiedzieć ci, że nie chciałam cię zranić. Piotr zawsze mi mówił, że byłaś dla niego bardzo ważna. Na swój sposób cię kochał.

– Może kiedyś to zrozumiem – odpowiedziałam spokojnie. – Teraz najbardziej zależy mi na tym, żebyśmy mogły żyć dalej, dla swoich dzieci.

Wtedy, w tej kawiarni, zaczęła się nasza trudna droga do przebaczenia. Piotrowi i sobie nawzajem. Liczę na to, że kiedyś rana w moim sercu się zabliźni, a życie przyniesie mi jeszcze coś dobrego.

Dorota, 37 lat

Czytaj także:
„Mąż wiecznie porównywał mnie do swojej zmarłej żony. Przesadził, gdy kazał mi założyć jej sukienkę”
„Złapałam męża za rękę, gdy zdradzał mnie z kochanką. Bezczelnie zdjął jej majtki na biurku naszego syna”
„On dawał mi wygodne życie, ja ofiarowałam mu swoje młode ciało. Zero uczuć, zero emocji – tylko czysty biznes”

Redakcja poleca

REKLAMA