– Zobaczysz… jak poznasz odpowiedniego mężczyznę to zmienisz zdanie! – słyszałam takie opinie setki razy od mamy, dwóch sióstr, ciotek i koleżanek.
Wszystkie były święcie przekonane, że mój brak instynktu macierzyńskiego to tylko poza albo reakcja obronna na to, że nie znalazłam jeszcze właściwego kandydata na ojca moich dzieci. Tylko ja wiedziałam, jaka jest prawda. Od zawsze, gdy najbliższe mi kobiety zachwycały się maluchami i piszczały z zachwytu, we mnie na widok kobiety w ciąży nie poruszała się żadna czuła struna.
Lubiłam dzieci, ale kojarzyły mi się z utratą niezależności, z kolosalną odpowiedzialnością i z ciężarem, który będzie już zawsze spoczywał na moich barkach. Nie chciałam zmieniać całkowicie swojego życia, żeby zająć się wychowaniem potomka.
Wydawało mi się, że nie jestem do tego stworzona
Wszystkich to dziwiło i niepokoiło. Ale ja wiedziałam swoje: to nie moja bajka. I powodem nie był brak kandydata na męża i ojca dzieci, bo w wieku trzydziestu dwóch lat poznałam kogoś, kto by się do tego doskonale nadawał.
Mateusz prowadził własny biznes: miał komis samochodowy. Trafiliśmy na siebie, kiedy chciałam sprzedać swojego starego mercedesa, którego dostałam po dziadku (dziadek żyje, ale już nie siada za kierownicą, więc postanowił mi go podarować na urodziny).
Byłam mu bardzo wdzięczna, ale to nie był samochód dla mnie – palił jak smok, był wielki, więc trudno było nim wykonywać manewry i znaleźć miejsce parkingowe. Wolałam coś małego i tańszego w eksploatacji.
Kiedy wjechałam na plac koło komisu, podszedł do mnie mężczyzna w moim wieku o pięknych, stalowoszarych oczach. Od razu mnie zainteresował. Był wysoki i miał solidną posturę. To mi się podobało, bo nie lubię, gdy facet jest szczuplejszy niż ja. Wysiadłam z auta i odruchowo poprawiłam włosy.
– Piękna klientka w pięknym klasyku. Zapowiada się dobry dzień – uśmiechnął się, a w jego policzkach zrobiły się dołeczki.
Miałam wrażenie, że się rozpłynę
Coś czułam, że niełatwo mi będzie z nim negocjować cenę. Pokazałam mu auto i zapytałam o kilka szczegółów, ale nie mogłam się skupić na tym, co mówi. Sprawiał wrażenie, jakbym faktycznie mu się spodobała, co bardzo mi schlebiało. Zdarzało się już, że byłam obiektem westchnień mężczyzn, ale to zawsze przyjemnie. Mateusz obiecał, że znajdzie mojemu autu właściciela, który uzna je za skarb!
Kiedy podpisywałam umowę, zaczął padać deszcz. Rano było słonecznie, więc założyłam zamszowe buty i jasny trencz. Zaklęłam w duchu i pomyślałam, że do pracy dotrę cała pochlapana.
– Proszę się nie martwić, podwiozę panią – powiedział, jakby czytał mi w myślach.
Z radością skorzystałam z jego oferty. Zanim zdążyłam mu powiedzieć, dokąd ma mnie zawieźć, zapytał:
– Do „Ptysia”, tak?
Spojrzałam zaskoczona. Jasnowidz czy jak? To była cukiernia, w której pracowałam już od dziesięciu lat. Wydawało mi się, że większość klientów znam z widzenia, ale jego na pewno nie kojarzyłam.
Na pewno zwróciłabym na niego uwagę. Zapytałam więc, skąd wie, gdzie pracuję, a on rozbawiony wskazał na mój wystający spod płaszcza błękitny fartuszek z mufinką i nazwą lokalu na piersi. No tak! Zapomniałam! Uśmiechnęłam się i potwierdziłam.
Mateusz otworzył drzwi od strony pasażera, a ja się zaczerwieniłam. Każdy jego gest mnie rozczulał. Podjechał pod cukiernię i wszedł ze mną do środka, by kupić pączki.
– Są u nas najlepsze w mieście – zapewniłam, podając mu pakunek, a on od razu zatopił zęby w miękkim cieście.
– Pycha – westchnął, ze smakiem zlizując lukier z warg. – Nie wiem, dlaczego wcześniej tu nie trafiłem.
Jeszcze tego samego dnia wysłał mi ogłoszenie. Auto, umyte i odkurzone, wyglądało, jakby faktycznie warte było milion dolarów. Liczyłam, że szybko się go pozbędę. Odpisałam, że zdjęcie jest piękne, a on… że ja także.
Czytając SMS-a, zachichotałam jak nastolatka. Tak zaczął się mój flirt ze sprzedawcą samochodów. Pisaliśmy do siebie coraz częściej. Mateusz codziennie rano wpadał do cukierni na pączki i przynosił mi kawę. Było uroczo! W końcu umówiliśmy się do kina, później do restauracji.
Nie mogłam uwierzyć, że to się tak szybko i lekko rozwija. Któregoś dnia – a spotykaliśmy się już wtedy ze dwa miesiące – zaprosił mnie do siebie do domu na film i popcorn. Poczułam, że nasza relacja zmienia się w coś poważnego. Tuliliśmy się do siebie na kanapie, oglądając horror, gdy nagle Mateusz powiedział, że właśnie o czymś takim marzył.
– Marzyłeś o dziewczynie, która je popcorn, gdy na ekranie leje się krew? – zaśmiałam się, a on spojrzał na mnie uważnie.
– Tak – odparł po chwili. – Z taką mógłbym się ożenić i mieć pięcioro dzieci. Chciałabyś? – odbił piłeczkę, a ja od razu wpadłam w popłoch – oczywiście tylko z powodu wzmianki o dzieciach.
Nagle poczułam, jak ciarki przeszły mi po plecach. Wiedziałam, że rzucił to prawdopodobnie ot, tak! Chciał sprawić mi przyjemność i dać do zrozumienia, że myśli o mnie poważnie. To było miłe i nie wątpiłam, że miał szczere intencje.
– Ach… dzieci? Może lepiej koty! – zaśmiałam się nerwowo, chciałam obrócić to w żart, żeby trochę spuścić z tonu.
– A co? Nie lubisz dzieci? – zapytał, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wiadomo, najlepiej być uczciwym, stawiać sprawę jasno, ale na tym etapie znajomości wolałam uniknąć tematu.
– Chyba za wcześnie na takie poważne deklaracje – wykręcałam się, ale on, jak na złość, najwyraźniej był bardzo zainteresowany tym, czy chcę zostać mamą pokaźnej gromadki.
Zaczął mnie nawet wypytywać, czy mam problemy zdrowotne, czy może chcę odłożyć macierzyństwo na później. Czułam, że ten temat już zawisł nad nami jak chmura gradowa. Przerabiałam to już wcześniej z dwoma chłopakami. Wtedy jednak byłam dużo młodsza, więc łatwiej było wyjaśnić, że nie spieszy mi się do pieluch. Ale teraz…
– Będę z tobą szczera – wyznałam w końcu, patrząc mu prosto w oczy. – Nie chcę mieć dzieci i nie przypuszczam, żeby to się kiedykolwiek zmieniło.
Po chwili krępującej ciszy dodałam:
– Zależy mi na tobie i uważam, że jesteś naprawdę świetnym facetem, ale wiem, że to ci może przeszkadzać. Zrozumiem, jeśli będziesz chciał odejść…
Mateusza zmroziło. Nie tego się spodziewał, ale nie dał się łatwo spławić. Cały wieczór powracał do tego tematu i drążył go, jakbyśmy faktycznie mieli już plany powiększania rodziny. Chciał wiedzieć, czy w dzieciństwie przeżyłam jakąś traumę czy może kieruje mną zwykły strach przed nieznanym. Tak jak wszyscy ciągle pytał: „dlaczego?” i nie ustępował.
Miałam tego dość
Nie mogłam pojąć, dlaczego tak nierówno traktuje się kobiety i mężczyzn. Facet może nie chcieć mieć dzieci i nikt się go nie czepia ani nie próbuje na siłę zmienić. Ale jeśli podobnie myśli kobieta… Presja wywierana na nas jest olbrzymia, ludziom nie mieści się w głowie, że można nie pragnąć dzieci, a chcieć na przykład żyć tylko z mężczyzną, pracować, rozwijać swoje pasje, podróżować.
Już nieraz słyszałam, że jestem egoistką. Uważałam, że to nieprawdziwy i krzywdzący osąd. W końcu macierzyństwo jest wyborem, bardziej przywilejem, niż obowiązkiem! Obawiałam się jednak, że Mateusz nie podziela moich poglądów. Postanowiłam więc wziąć nogi za pas, zanim on zdąży powiedzieć o jedno słowo za dużo. Wyszłam na dwór i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Byłam wściekła, że on tak szybko zaczął o tym rozmawiać i że ewidentnie bardzo mu zależało na dzieciach. Ale byłam też wściekła na siebie i na swoje podejście do macierzyństwa. Czemu nie mogłam, tak jak inne kobiety, po prostu tego pragnąć? Gdzie był mój instynkt macierzyński?! Przecież kochałam gotować, piec, zajmować się domem. Byłabym dobrą mamą! Jedyna bariera tkwiła w mojej głowie!
Chciałam żyć inaczej i płaciłam za to wysoką cenę. Czułam, że z Mateuszem już wszystko skończone. Pewnie on, podobnie jak ja, też był zawiedziony. Może dobrze, że to się stało teraz. Gdyby sprawy zaszły dalej, rozstanie mogłoby nas jeszcze bardziej zaboleć. A tak – każde z nas pójdzie w swoją stronę i będzie żyć swoim życiem…
Łudziłam się jeszcze, że Mateusz zdecyduje się być ze mną mimo wszystko. Czułam, że mogłoby nam się udać. Liczyłam na to, że następnego dnia przyjdzie jak zwykle po pączki, przytuli mnie i powie, że wszystko będzie dobrze. Tak się jednak nie stało. Nie przyszedł wtedy, ani nazajutrz, ani w kolejnym tygodniu. Nie dzwoniłam do niego, choć mnie korciło, bo nie miałam zamiaru mu się narzucać. Rozumiałam, że mógł nie chcieć takiego związku.
Na szczęście zbliżały się święta, więc miałam mnóstwo pracy – oprócz stania na kasie pomagałam przy wypiekach. Nie miałam czasu zastanawiać się nad tym wszystkim. Zapach rodzynek w rumie, skórki pomarańczowej i pierników ściągał do cukierni wielbicieli słodyczy z całej okolicy.
Na święta zamierzałam wyjechać w góry i zaszyć się gdzieś z dala od rodziny i wścibskich pytań zadawanych bez skrępowania samotnym kobietom po trzydziestce. W Wigilię rano cukiernia przeżywała oblężenie.
Kolejki były tak długie, że klienci musieli stać na zewnątrz, a ja uwijałam się jak w ukropie, pakując serniki, makowce, szarlotki i oczywiście pierniczki. Gdy w południe zamknęliśmy interes, odetchnęłam z ulgą. Teraz tylko skoczę do domu po walizkę, a potem na dworzec… i w drogę! Nagle zadzwonił telefon a na ekranie wyświetliło się zdjęcie Mateusza. Serce zabiło mi szybciej. Odebrałam i z trudem wydobyłam z siebie głos.
– Cześć… dzwonię, bo… sprzedałem twoje auto – wydukał, a mnie ogarnęła wściekłość, bo nie to chciałam usłyszeć!
Podziękowałam i powiedziałam, że zaraz wpadnę po pieniądze. Starałam się udawać, że rozmowa z nim niewiele mnie obeszła, ale gdy tylko pojawiłam się na placu przed komisem, zaczęły mi się trząść kolana. Mateusz od razu mnie zauważył i podszedł.
– Tęskniłem za tobą – powiedział.
Zaskoczył mnie, bo myślałam, że to będzie jednak spotkanie biznesowe.
– Jakie masz plany na święta? – zapytał trochę nieśmiało.
– Jadę w góry…
– Sama? – zapytał, a ja skinęłam głową.
– W święta trudno o towarzystwo, ale mnie to nie przeszkadza. Przeciwnie. Chciałam trochę odpocząć, nabrać dystansu i pomyśleć o wielu sprawach.
Mateusz patrzył na mnie tymi swoimi maślanymi oczami tak, że nie wiedziałam, co zrobić. Poprosiłam więc tylko, żeby wypłacił mi pieniądze i chciałam szybko wyjść.
– Mogę pojechać z tobą? – usłyszałam, gdy przekraczałam już próg.
– Mati… – westchnęłam. – U mnie nic się nie zmieniło. Nadal nie chcę dzieci.
– U mnie też. Nadal chcę ciebie. Próbowałem, ale nie mogę przestać o tobie myśleć… No i tęsknię za pączkami.
To było jak scena ze łzawego filmu!
Roześmiałam się, choć szczerze mówiąc, wcale nie było mi do śmiechu. Miałam wrażenie, że dla mnie nie zrezygnuje z marzeń o dzieciach. Zresztą nie chciałam, by przeze mnie tracił coś, na czym tak bardzo mu zależało. Powinnam znaleźć sobie kogoś, kto nie będzie chciał dzieci, tak samo jak ja. Tak będzie fair.
– Przykro mi, Mateusz – powiedziałam ze smutkiem w głosie. – Nie powinniśmy się spotykać, dla twojego dobra. Zakochasz się w kobiecie, która tak jak ty będzie chciała pięciorga dzieci! Zobaczysz. A na pączki zapraszam! – przytuliłam go i wyszłam.
Pojechałam w góry sama. Pensjonat był prawie pusty. Eskapady w góry w święta nadal nie są zbyt popularne. Zeszłam do knajpki na dole. Tam także było pusto. Podeszłam do baru i zamówiłam ajerkoniak.
– Co pani robi sama w święta? – usłyszałam nagle znajomy głos.
To był on! Odwróciłam się i zobaczyłam go w puchowej kurtce i śniegowcach. Nie mogłam uwierzyć, że za mną przyjechał. To było jak scena ze łzawego filmu! Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że przydarzy mi się taka sytuacja.
– Nie chcę mieć pięciorga dzieci. Właściwie to nigdy szczególnie o tym nie myślałem. Powiedziałem tak, bo myślałem, że chciałabyś coś takiego usłyszeć. Ale to poważna sprawa, więc dałem sobie czas na przemyślenie wszystkiego i… wiem na pewno – nie zależy mi na dzieciach. Chcę ciebie, reszta mnie nie obchodzi. I obiecuję już nigdy nie wracać do sprawy dzieci.
Stał na tle kominka i czułam, jak topnieje mi serce. Wierzyłam, że mówi prawdę. Podeszłam do niego, a on mnie pocałował. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo za nim tęskniłam. Kilka miesięcy później Mateusz poprosił mnie o rękę.
Planujemy ślub i podróż poślubną po całej Europie. A moi rodzice? Bardzo polubili Mateusza, i wbrew zapewnieniom, że rozumieją mnie i wspierają we wszystkim, modlą się o to, żebyśmy zaliczyli wpadkę!
Daria, 31 lat
Czytaj także:
„Gdy żywioł zniszczył nam dom, przekonaliśmy się, kto jest prawdziwym przyjacielem. Niewielu ich było”
„Po drodze na delegację zabrałem niespodziewanego pasażera. Ten dziwny staruszek przepowiedział mi moją przyszłość”
„W wieku 50 lat zdecydowałam się na pracę w przedszkolu. To, co tam przeszłam, było istnym koszmarem”