„Po drodze na delegację zabrałem niespodziewanego pasażera. Ten dziwny staruszek przepowiedział mi moją przyszłość”

facet fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Gapiłem się na niego, kompletnie nic nie rozumiejąc. Chciałem go o to zapytać, ale doszedłem do wniosku, że koleś chyba nie ma po kolei w głowie. A wiadomo, jak to bywa z takimi, co im brakuje piątej klepki”.
/ 17.09.2024 11:15
facet fot. iStock by Getty Images, Westend61

Regularnie, raz w miesiącu, wyruszam samochodem z Zamościa w podróże służbowe do różnych zakątków naszego kraju. Ze względu na dość wysokie ceny paliwa, zabieram ze sobą ludzi, którzy akurat w tym samym dniu pragną dotrzeć do dowolnego punktu gdzieś na mojej trasie. Rzecz jasna, kontaktuję się z nimi za pośrednictwem sieci.

Zawsze zabieram pasażerów

Tamtego dnia, pięć lat temu, podróżowałem do Wrocławia. W Zamościu wsiedli do auta trzej pasażerowie. Każdy z nich chciał wysiąść po drodze. Sądziłem, że do celu dotrę w pojedynkę i już chciałem zakończyć poszukiwania chętnych, gdy nagle pojawiło się zgłoszenie jeszcze jednej osoby. Pasażer chciał dołączyć na obrzeżach Opola, a wysiąść w Bielanach Wrocławskich.

Ustaliliśmy, że naszym znakiem rozpoznawczym będzie imię „Marzenka”. Gdy ostatni z podróżnych opuścił mój samochód tuż przed granicami Opola, skierowałem auto w stronę wcześniej uzgodnionego punktu na drodze wyjazdowej.

Przystanek, na którym się umówiliśmy, był praktycznie pusty. Jedyną osobą, która tam przebywała, był dziadek o siwych, sięgających ramion włosach i bujnym zaroście. Sprawiał wrażenie człowieka sztuki. Ciężko było mi uwierzyć, że to właśnie on szuka transportu za pośrednictwem sieci. Zaparkowałem auto, po czym wygramoliłem się z fotela kierowcy i ruszyłem w jego kierunku.

– Witam szanownego pana – skłoniłem się uprzejmie. – Czy długo pan tu stoi?

Miałem na myśli oczywiście czas oczekiwania na autobus, ale mój rozmówca najwyraźniej opacznie zinterpretował moje słowa.

– Stoję w tym miejscu od osiemdziesięciu trzech lat i teraz to już nigdzie nie muszę się spieszyć.

Dziadek był dziwaczny

„No świetnie – przeszło mi przez głowę – ten staruszek ma chyba niezłą sklerozę, więc raczej marne szanse, żeby podzielił się ze mną jakimiś sensownymi informacjami. Ale w sumie nic nie stracę, jak go o coś zapytam”.

– Czekał tu ktoś na okazję, żeby podjechać autem?

– Owszem, ja – odparł. – Podobno hasłem miało być imię „Marzenka”, tak miałem przekazać kierowcy.

– W takim razie mamy to z głowy, bo to właśnie ja miałem pana zabrać.

Sędziwy mężczyzna uchylił poły swojego okrycia, sięgnął do bocznej kieszonki i wyjął stamtąd wiekowy czasomierz w kształcie cebuli.

– No to w drogę – wstał z miejsca – bo jeszcze się spóźnimy, a ja w całym swoim życiu nigdy nie spóźniłem się nawet na chwilę.

Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi z tym ewentualnym spóźnieniem, ale dałem sobie spokój z pytaniami. I tak nie liczyłem na to, że usłyszę jakieś sensowne wyjaśnienia. Pomogłem starszemu panu wgramolić się do auta i odjechaliśmy. Przez pierwsze minuty panowała cisza. Wpadłem na pomysł, żeby włączyć radio i przerwać ten trochę niezręczny brak rozmowy.

– Nie ma pan nic przeciwko temu – zagadnąłem – żebym włączył muzykę?

– Na co nam muzyka, skoro właśnie nadszedł moment, abyśmy w końcu, chłopcze, szczerze pogadali? – odparł.

O co mu chodziło?

– Szczerze pogadali? – nie mogłem uwierzyć. – O czym?

– Odnoszę wrażenie, że nie jesteś osobą wierzącą. Wybacz, jeśli cię tym uraziłem – od razu się poprawił – ale zależało mi tylko na wyjaśnieniu pewnej kwestii na wstępie.

– Rzeczywiście, niespecjalnie wierzę, że istnieje coś po drugiej stronie.

– No to może mi zdradzisz – emeryt utkwił we mnie swoje przenikliwe, szmaragdowe spojrzenie – kto tak naprawdę steruje ludzkimi losami?

– Każdy sam. To chyba jasne.

– Wybacz, że ci przerwę – senior z trudem odetchnął. – Aby sprawować kontrolę nad czymkolwiek, trzeba mieć solidny projekt, obejmujący w miarę sensowny okres. Czy wobec tego nie uznasz za słuszne, młodzieńcze, bym spytał, jak ktokolwiek może coś nadzorować, gdy pozbawia się go nie tylko sposobności planowania na choćby absurdalnie krótki czas, dajmy na to, tysiąc lat, a na dodatek nie da się zagwarantować, co wydarzy się z tą osobą choćby za sześćdziesiąt minut?

Przyznaję, to dość osobliwy jegomość. Jednakże nasza konwersacja zaczęła mnie intrygować

– Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co wydarzy się w ciągu najbliższych sześćdziesięciu minut. Podwiozę szanownego pana do Bielan Wrocławskich. Kiedy już zamelduję się w hotelu, z przyjemnością zażyję relaksującej kąpieli, a następnie udam się na posiłek. Mam nieodpartą chęć na chrupiącego z zewnątrz, a soczystego w środku kurczaka z porcją złocistych frytek.

Nieźle to sobie wymyślił

– Obawiam się, że to raczej mało prawdopodobne – odparł dziadek z nutką smutku w głosie i wydał z siebie coś na kształt głębokiego westchnienia. Mimo to nie sprawiał wrażenia szczególnie przejętego.

– Czemu pan tak sądzi? – parsknąłem śmiechem.

– W nocy najpierw poczujesz, jak zakręci tobą w jedną stronę, a chwilę później w drugą. Stracisz równowagę i polecisz przed siebie – przez moment uważnie mi się przypatrywał. – Ale nie martw się, nic ci się nie stanie, już ja o to zadbam. Nie wierzysz? Cóż, nikt nie jest idealny. Kiedyś zmądrzejesz. Grunt, że jesteś porządnym facetem, a Marzenka u twego boku będzie szczęśliwa. Jej radość to dla mnie priorytet.

Zdaję sobie sprawę, że rodzina śmieje się z ciebie, że wciąż jesteś samotny. Nie przejmuj się tym. No i nadejdzie taki moment, kiedy naszą pogawędkę odnajdziesz w jakiejś powieści. Wtedy ostatecznie pojmiesz, że jednak coś tam jest po tamtej stronie.

Gapiłem się na niego, kompletnie nic nie rozumiejąc. Chciałem go o to zapytać, ale doszedłem do wniosku, że koleś chyba nie ma po kolei w głowie. A wiadomo, jak to bywa z takimi, co im brakuje piątej klepki. Od razu robią się nerwowi, zaczynają się drzeć… Nie, tylko nie to.

Kolejne pół godziny minęło nam w ciszy. Aż w końcu dotarliśmy do Bielan. Dziadek wyszedł z auta i stwierdził, że głupio mu wręczać mi tych parę złotych za podwiezienie.

– Rodzinie za przysługę kasy się nie daje – mruknął i zatrzasnął za sobą drzwi.

Miał jednak rację

Nie chodziło mi o tych parę groszy. Facet mnie rozbawił tą gadką, więc byliśmy kwita. Odjechałem stamtąd. Po chwili zerknąłem w lusterko, bo byłem ciekaw, gdzie ten dziadek poszedł. Ale już go nigdzie nie widziałem. No i potem wszystko potoczyło się tak, jak mówił.

Nagle zaczęło lać. Chmury, które przyszły nie wiadomo skąd, momentalnie zrobiły taki mrok, że wyglądało to jak noc. Przez tę ulewę, zalewającą przednią szybę, w ostatniej chwili zobaczyłem rozbitą cysternę. Potem się dowiedziałem, że wyciekał z niej olej. No i przez to straciłem kontrolę nad samochodem.

Wszystko potoczyło się dokładnie według słów dziadka. Poczułem, że coś mnie szarpnęło w lewą stronę, a następnie przekręciło w przeciwnym kierunku. Rzeczywiście, z tego wypadku wyszedłem cało i zdrowo. Czyżby to sprawka dziadka…? No cóż, wtedy nawet przez myśl mi to nie przeszło.

Rok po tym zdarzeniu podczas spotkania u przyjaciół los zetknął mnie z dziewczyną, która od razu skradła moje serce. Jej oczy przypominały kształtem migdały. Kolejny rok minął i stanęliśmy na ślubnym kobiercu.

Moja ukochana ma na imię Marzena, lecz wtedy nie połączyłem tego faktu z niczym szczególnym. Zapomniałem bowiem o dziwacznym spotkaniu z tajemniczym staruszkiem sprzed lat. Pewnego razu małżonka podarowała mi powieść Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. W sobotnie popołudnie zabrałem się za lekturę.

To było jak we śnie

Kiedy doszedłem do pewnego fragmentu, poczułem, jak dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa:

„– Jak myślisz, kto tak naprawdę rządzi naszym życiem i całym tym bałaganem na świecie?

– Przecież to oczywiste, że my sami, ludzie, mamy wpływ na to, co się dzieje – Berlioz szybko odparł, wyraźnie poirytowany tym, szczerze mówiąc, dość dziwnym pytaniem.

– Wybacz mi – odparł delikatnie obcy mężczyzna – ale żeby móc coś kontrolować, potrzebny jest jasny zamysł, obejmujący w miarę długi okres. Czy mógłbym więc zadać ci pytanie: jak ktokolwiek jest w stanie czymś zarządzać, jeśli nie dość, że nie ma szansy na ułożenie planu choćby na śmiesznie mały przedział, dajmy na to, tysiąclecie, to jeszcze na dodatek nie potrafi dać gwarancji, co przydarzy mu się osobiście kolejnego dnia?

– Rzeczywiście – tu przybysz skierował słowa do Berlioza – niech pan sobie wyobrazi taką sytuację: zaczyna pan przejmować stery, zarówno nad sobą, jak i nad otoczeniem. Mówiąc wprost – dopiero pan się rozkręca, a tu nagle okazuje się, że ma pan… khe… khe… raka płuc… – Na twarzy obcokrajowca zagościł słodki uśmiech, jakby sama myśl o nowotworze sprawiała mu radość”.

Przypomniał mi się

Nagle do głowy wróciła mi rozmowa, którą odbyłem dawno temu ze staruszkiem gdzieś w okolicach Opola. Odłożywszy książkę na bok, zwróciłem się do małżonki z zapytaniem, czy pamięta swoich dziadków.

– Tak, obu doskonale pamiętam – odpowiedziała. – Który cię interesuje?

– A masz może jakieś ich fotografie?

Małżonka udała się po album. Po chwili wpatrywałem się w czarno-białe zdjęcie sędziwego mężczyzny. Tak, to jego parę lat temu podwoziłem w kierunku Wrocławia…

– To mój dziadek Grzegorz. Przykro mi, że nie dane ci było go poznać. Odszedł od nas sześć lat temu.

Przeniosłem wzrok na jej twarz i w głowie zakiełkowało mi pytanie: dzięki komu Marzena została moją małżonką? Skoro dziadek Grzegorz wiedział o tym już sześć lat wcześniej…?

Hubert, 37 lat

Czytaj także:
„Brat stołował się u mnie jak w barze mlecznym. Gdy żartem zawołałam kasę za obiady, obraził się na pół roku”
„Gdy myślę o zmarłym mężu, to mi się ulewa. Ja go opłakiwałam, a on zostawił mi w spadku tylko powódź złych wieści”
„Mój gorący biurowy romans zamienił się w zimną powódź łez. Zapragnęłam zemsty i to on wpadł z deszczu pod rynnę”

Redakcja poleca

REKLAMA