Procedura rozwodowa przebiegła sprawnie i bez ustalania strony odpowiedzialnej za rozpad małżeństwa, mimo że Marek nie był godzien takiego traktowania. Zdecydowałam się odpuścić i pójść na kompromis, by nie eskalować konfliktu i nie zaogniać sytuacji. Kierowałam się dobrem naszych pociech, które i tak doznały już wystarczającego cierpienia po utracie taty.
Sposób na problemy? Odciąć się od nich
Starał się wyjaśnić maluchom, że to dorosłe sprawy, które ich nie dotyczą. Oczywiście, z tym że przestał pojawiać się w domu i uczestniczyć w ich codziennym życiu. Spotykał się z Kajtkiem i Olą jedynie w soboty i niedziele, jeśli akurat miał wolne, ponieważ często wyjeżdżał w delegacje. Taki styl życia, dzieciaki muszą to pojąć, powiedział. Na początku się starały, ale z biegiem czasu, gdy podrastały, coraz gorzej im to wychodziło. Coraz więcej w nich było buntu.
– Nastawiasz je przeciwko mnie, nie spodziewałbym się po tobie tak mało eleganckiego zachowania – tak Marek odczytał postępowanie latorośli.
Musiał zrzucić na kogoś odpowiedzialność, a ja nadawałam się do tego idealnie. To oczywiste, że okropna była żona skłóciła maluchy z tatą, by dokonać zemsty. On padł moją ofiarą, biedaczysko.
Regularne uiszczanie świadczeń alimentacyjnych również stanowiło problem. Marek był przedsiębiorcą, jego dochody bywały zmienne. Na początku tłumaczył się z opóźnień w płatnościach, deklarował uregulowanie zaległości, lecz finalnie znalazł własny sposób na poradzenie sobie z kwestią. Po prostu zerwał kontakty. Z dziećmi, ze mną, a nawet z własną rodzicielką.
Nie mam pojęcia, co wydarzyło się między moją byłą teściową a nim, ponieważ nigdy nie łączyły nas zażyłe relacje i nie mogłyśmy sobie pozwolić na szczere rozmowy. Babka moich pociech żywiła do mnie urazę, że nie umiałam zadbać o nasze małżeństwo, zatrzymać przy sobie męża, ani przebaczyć mu zdrady. Nie chciała zaakceptować faktu, że Marek nie chciał dłużej trwać w naszym związku. Jej jedynym pragnieniem było to, by jej syn miał dach nad głową, gorące posiłki i czyste ubrania. W jej mniemaniu to ja ponosiłam winę za jego odejście. Jak mawiała – na tułaczkę.
Jako wyraz swojej antypatii, zerwała kontakty z ukochanymi wnuczętami i nie raczyła odpowiadać na żadne telefony. Zupełnie jak jej potomek – niedaleko pada owoc od drzewka. Marek bowiem przepadł jak kamień w wodę. Ponoć gdzieś był zatrudniony, miał dach nad głową i jeździł na urlopy w czyimś towarzystwie. Ponoć, gdyż jego kumple postanowili nie udzielać informacji na jego temat znienawidzonej eks-małżonce. W trosce o jego wątłą psychikę. Dzieciakom zresztą też, a później wyszło na jaw, że nawet matce.
Jego matka zdecydowała się na kontakt po dekadzie
Z własnej, nieprzymuszonej inicjatywy sięgnęła po komórkę i zażądała, byśmy ją odwiedzili. A szczególnie wnuki, jak zaznaczyła. Ola skończyła wtedy 15 lat, a Kajtek był 2 lata starszy. Sporo wysiłku włożyłam w to, by namówić młodzież na spotkanie z kochającą babunią. Ale młodzi ludzie też myślą, ciężko ich wrobić. Ojciec, po którym słuch zaginął, babcia, która latami nie interesowała się wnuczętami. Okej, przyznaję, sama też specjalnie nie zabiegałam o kontakty, no ale cóż… Daleko mi do ideału. Ta wizyta okazała się punktem zwrotnym. Po powrocie od babci Kajtek stwierdził, że staruszka kiepsko się czuje.
– Wiesz co, mamo? Obawiam się, że babcia ma jakiś problem zdrowotny. U niej w domu panuje totalny chaos, w kuchni walają się brudne garnki i talerze, a lodówka świeci pustkami, zerknąłem tam po kryjomu. No i babcia gada tak jakoś dziwnie, cały czas powtarza jedno i to samo, zupełnie jak zacięta płyta. Czasem mówi z sensem, a za chwilę można odnieść wrażenie, że całkiem odlatuje. Tam się ewidentnie coś dzieje.
Zdecydowałam, że to zweryfikuję, mimo że, szczerze mówiąc, najchętniej uniknęłabym spotkania z tą kobietą. Niech synalek się nią zaopiekuje. Zrzucił z siebie powinności wobec dzieci, to chyba znajdzie chwilę dla swojej rodzicielki? Odruchowo wybrałam dawny numer do Marka, nagrałam się na automatyczną sekretarkę, wysłałam SMS. Nie miałam pewności, czy coś do niego dotarło, więc z konieczności w weekend wybrałam się do teściowej.
Kajtek trafnie zauważył, że to mogły być pierwsze objawy poważnej choroby. Siedziałam w naszym niewielkim mieszkanku, próbując poukładać sobie wszystko w głowie i czekając na telefon od Marka. Gdybym zdecydowała się ją do siebie zabrać, musiałabym koczować na składanym łóżku w kuchni. Nie byłam gotowa na takie wyrzeczenie, zwłaszcza po naszych ostatnich nieporozumieniach. Marek się nie odzywał, więc razem z dzieciakami zorganizowaliśmy pilnowanie babci na zmiany.
Olga i Kajetan chodzili na zakupy, a ja w tym czasie zajmowałam się porządkami i próbowałam przekonać moją teściową, żeby podjęła leczenie. Ale to było jak rzucanie grochem o ścianę. Twierdziła, że nic jej nie dolega, a ja tylko przez złośliwość wmawiam jej poważne schorzenia.
– Odszukaj Marka, mojego synka. Przyprowadź go tutaj, jestem jego matką i mam prawo go zobaczyć – błagała, ściskając mocno moją dłoń.
Tłumaczyłam jej cierpliwie, raz za razem, że on unika kontaktu, ale nic do niej nie docierało. W końcu zrozumiałam, że zostałam z tym problemem sama jak palec. Marek nie tylko zostawił mi dwójkę naszych pociech, ale na dodatek jeszcze swoją własną matkę.
Przerastało mnie to
Choroba, która ją dopadła to naprawdę podstępne schorzenie. Moja teściowa miała dobre chwile i wtedy radziła sobie z codziennymi czynnościami. Ale bywało, że trzeba było jej pomagać niemal we wszystkim. Niewiele mówiła, a jak już, to wyłącznie o swoim Mareczku. Żyła w przekonaniu, że poszedł do szkoły i lada moment wróci do domu. Opowiadała różne historie z czasów, gdy był małym urwisem albo narzekała, że ciągle ma w pokoju bałagan. Rozmowy o synu i wspominanie przeszłości sprawiały jej przyjemność. Rzeczywistość była dla niej zbyt trudna do zniesienia – porzucona matka nie potrafiła się z nią pogodzić.
Przyznam szczerze, że ta sytuacja mnie przytłoczyła i czułam się kompletnie zagubiona. Stanęłam przed dylematem – czy uświadomić teściową, jak sprawy naprawdę wyglądają, czy może lepiej dostroić się do jej wyobrażeń. Słuchanie opowieści o grzecznym synku, który lada moment wpadnie do domu na ciepły posiłek, przychodziło mi z trudem. Wiedziałam przecież, że ten uroczy brzdąc już dawno wyrósł z krótkich spodenek i wzgardził wszelkimi powinnościami, które niesie ze sobą dorosłość.
Marek hasał sobie na wolności, czerpiąc korzyści z opinii osoby pokrzywdzonej przez bliskich, bo niektórzy dali się nabrać na tę historyjkę. Nie potrafiłam do niego dotrzeć, więc po jakimś czasie dałam sobie spokój. Oczywiście moja wina, jak zawsze. Miałam na głowie pracę, dorastające dzieci, dom i chorą babcię. Nie wiedziałam, w co ręce włożyć, a tu nagle odzywa się rodzina teściowej.
– Koniecznie znajdź dla niej porządnego doktora, znam takiego jednego fachowca, do którego ciężko się umówić, ale jestem pewna, że dasz radę – ciocia mojego męża udzieliła mi cennej wskazówki.
– Liczę na twoją pomoc – poczułam przypływ nadziei. – Ciężko mi się z tym wszystkim uporać samodzielnie, poza tym dochodzi jeszcze problem z pieniędzmi. Słyszałaś, że emerytura teściowej ledwo starcza mi na lekarstwa?
Gdy krewna usłyszała moją prośbę, wymigała się pod byle pretekstem i szybko przerwała połączenie. Właściwie nie było to dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem. Ale co ja sobie myślałam? Każdy chętnie powie ci, co masz robić i wytknie błędy, ale mało kto ruszy palcem, żeby realnie wesprzeć. A już wyciągnięcie portfela to dla większości abstrakcja. Na szczęście teściową doglądała opieka społeczna. Pani z ośrodka wpadała regularnie, wnuki robiły sprawunki, a ja odwiedzałam ją w każdą sobotę. Babcia z tygodnia na tydzień coraz bardziej milkła i zdawała się odpływać myślami.
Spoglądałam na tę kobietę z nutą niepewności. Nie łączyła nas zażyła więź, a wręcz odnosiłam wrażenie, że za nią nie przepadam. Mimo to, czułam jak moje serce kurczy się na jej widok. Ciężko było pozostać obojętnym wobec osoby, która nikomu nie była potrzebna.
W myślach zwróciłam się do Marka: "Ty łajdaku, jak śmiałeś zostawić własną matkę samą?" Mając taką moc, bez wahania nakłoniłabym go, aby pokochał tę, która jest mu najbliższą osobą. Dobrze dla niego, że pozostawał dla mnie nieosiągalny.
W porządku mamuś, tak zrobię
Niespodziewanie odezwała się, zakłócając ciszę, w której tkwiła:
– Kiedy odejdę z tego świata, przekaż mu to.
– O czym mówisz, mamo?
Od jakiegoś czasu znowu zwracałam się do niej w ten sposób.
– Tam, w kredensie – skinęła głową w stronę wiekowego mebla.
Nie odzywała się już więcej, a ja nie drążyłam tematu, uważając jej wypowiedź za urojenia. Po trzech dniach sąsiedzi zadzwonili po karetkę. Moja teściowa zasłabła, przewróciła się i potrzebowała pomocy lekarza. Hałas zaalarmował osoby, które okazały się bardziej wrażliwe na cierpienie innych niż jej własne dziecko. Udałam się do szpitala. Na parę godzin odzyskała przytomność. Odnalazła moją dłoń i kurczowo się jej chwyciła.
– Słucham mamo, co się dzieje? Gorzej się czujesz? – pochyliłam się w jej stronę.
Popatrzyła na mnie nieobecnym wzrokiem.
– Skontaktowałaś się już z Beatką? – zapytała stanowczo. – Musisz do niej zadzwonić. Przekaż jej, że jestem w szpitalu, na pewno przyjedzie. Moje kochane dziecko.
– W porządku mamuś, tak zrobię – zapewniłam ją, ocierając mimowolnie łzy, które płynęły strumieniami.
Ja to Beatka. Jestem jej córeczką.
W pewnej odległości stała smutna, bezbarwna postać
Towarzyszyłam mamie aż do samego końca, po czym udałam się do jej mieszkania. W szafce natknęłam się na kupkę przedawnionych rachunków oraz zapisaną kartkę. Ledwo rozszyfrowałam pokryte skreśleniami zdania. Mama męża musiała się nieźle napocić nad tym liścikiem, powoli odgrzebując z pamięci dawno zapomniane słówka, zmagając się, by klarownie wyrazić myśli płynące z pokrytego mgłą umysłu. Wiadomość wywarła na mnie piorunujące wrażenie.
Ostatni okrzyk bólu wydobył się z ust matki, stłumiony i skrzętnie skrywany przed resztą świata. Przyrzekłam sobie w duchu, że Marek będzie musiał go usłyszeć, bo w pełni na to zasłużył. Na pogrzebie stawiła się cała rodzina, aż mnie zatkało, jak wielu krewnych liczy ta familia. Żal tylko ściskał serce, że wcześniej nikt nie odwiedzał teściowej. Marka nigdzie nie mogłam wypatrzyć. Daremnie wodziłam wzrokiem po zebranych, w końcu machnęłam ręką. Niby na opustoszałym cmentarzu ciężko się schować, a jednak dojrzałam go zupełnie niechcący.
Mój wzrok powędrował w tamtym kierunku, jakby niewidzialna siła ciągnęła mnie za sobą, chociaż sama do końca nie rozumiałam, co mną kieruje. I wtedy go dostrzegłam. Stał tam, w oddali, niczym cień, w zniszczonym, szarym ubraniu, na wpół zasłonięty przez jeden z imponujących grobowców. A jednak przybył, by pożegnać matkę w jej ostatniej drodze. Targały mną sprzeczne uczucia – radość mieszała się ze smutkiem. Czemu trzymał się na uboczu?
Z takiej odległości raczej niewiele mógł dojrzeć, czy dosłyszeć ostatnie pożegnanie. Poprosiłam o ponowne włączenie nagłośnienia, aby słowa do niego dotarły. Ktoś z bliskich odczytał na głos list, który odnaleziono w szafie – to były ostatnie słowa matki, nabazgrane drżącą, niedołężną dłonią:
„Syneczku, gdzie się podziewasz? Tak bardzo pragnę cię jeszcze ujrzeć. Choć ten jeden, ostatni raz. O nic innego nie proszę".
Mam nadzieje, że go zabolał i będzie boleć jeszcze długo.
Beata, lat 54
Czytaj także:„W delegacji puściły mi hamulce i strzeliłem gola przypadkowej lasce. Teraz ta jędza nie daje mi ży攄Syn zamiast jędrnej niewiasty wziął sobie rozwódkę ze zbędnym balastem. Nie akceptuję wnuków z drugiego obiegu”„Mój mąż został ojcem po własnej śmierci. Matką tego dziecka była jego kochanka, o której nie zdążył mi powiedzieć”