„Eks mi wypominał, że robota w spożywczaku to wstyd. Wolę kroić salceson niż zarabiać tak, jak on”

sklepowa fot. iStock by Getty Images, sigridgombert
„Przez następne tygodnie sytuacja wyglądała podobnie. Przystojny klient zjawiał się, posyłał mi uśmiechy, wdawał w pogawędki, a gdy tylko zauważał, że zaczynają ustawiać się kolejni klienci, szybko regulował należność i opuszczał sklep”.
/ 13.07.2024 08:30
sklepowa fot. iStock by Getty Images, sigridgombert

Kiedy skończyłam szkołę o profilu handlowym, miałam w sobie mnóstwo energii i entuzjazmu. Nie marzyłam by iść na studia i robić karierę. Odpowiadała mi praca w sklepie na osiedlu. Lubiłam rozmawiać z klientami, takie codzienne pogaduchy sprawiały mi przyjemność. Może faktycznie za mało we mnie było ambicji, zresztą Marek ciągle mi to powtarzał, ale czułam się po prostu szczęśliwa z tym, co miałam.

Wypominał mi brak ambicji

– Jak zamierzasz się utrzymać? – dociekał Marek po tym, jak po raz kolejny odrzuciłam propozycję studiów, nawet w trybie niestacjonarnym. – Zdajesz sobie sprawę z cen wynajmu mieszkań? Póki co to nie jest twój problem, bo żyjesz na garnuszku rodziców – wypomniał mi bezpośrednio.

– Ciągle pieniądze i pieniądze, tylko o tym rozmawiamy – poczułam rosnącą irytację.

– W odróżnieniu od ciebie ja mam jakieś plany na przyszłość. A to twoje sprzedawanie… to dość droga pasja – rzucił kpiąco. – Wybacz, ale nie zbawiasz ludzkości, nie realizujesz żadnego wielkiego celu, jesteś po prostu sklepową.

– Jeżeli ci wstyd, że się ze mną spotykasz, to może lepiej zaproś na randkę tę twoją przełożoną – w moim głosie dało się wyczuć irytację.

– Świetny pomysł, chyba to zrobię – jego ton był opanowany i rzeczowy.

Nasz związek, choć trwał niedługo, dobiegł w ten sposób końca. Odczuwałam brak Marka w moim życiu. On najwyraźniej nie czuł tego samego. Dotarły do mnie pogłoski, że faktycznie zaczął spotykać się ze swoją przełożoną.

Moja sytuacja zawodowa również nie należała do najlepszych. Kiedy w sąsiedztwie wybudowano market, utarg w sklepie, w którym byłam zatrudniona, znacznie zmalał. Właściciel był zmuszony mnie zwolnić. Przyjęłam to z żalem, ale rozumiałam powody jego decyzji. W zaistniałych okolicznościach jedynym wyjściem było szukanie posady w pobliskim supermarkecie.

Byłam się w swoim żywiole

– Praca w tym miejscu to zupełnie coś innego niż to, czego się pani spodziewa – wyjaśniała mi szefowa.

Wdrożyła mnie w obowiązujące w sklepie reguły i zakres moich zadań. Kiedy zauważyła mój zapał, uśmiechnęła się pobłażliwie, jakbym była dzieciakiem zachwyconym nową zabawką, i stwierdziła:

– Jeszcze pani to siedzenie przy kasie obmierznie.

– Nawet takie kasowanie może być interesujące – nie dawałam za wygraną.

Nie myliłam się ani trochę. Nuda to ostatnie słowo, które pasowałoby do tej pracy. Zawsze znalazł się jakiś niezadowolony klient. Jeden narzekał na długą kolejkę, drugi że musi chwilę poczekać na resztę, a jeszcze inny że towar na półkach go rozczarował. Ja wtedy posyłałam im uprzejmy uśmiech, starając się rozładować napięcie jakimś dowcipem czy po prostu serdecznością. I miałam satysfakcję, gdy taki nagle tracił rezon, a czasem nawet bąkał coś na kształt przeprosin.

– Słuchaj, Zośka, mam wrażenie, że masz świetny kontakt z klientami. Zauważyłam, że chętniej wybierają twoją kasę, nawet jeśli muszą trochę poczekać w kolejce – usłyszałam od szefowej.

Chyba po prostu lubię rozmawiać z ludźmi, nawet jeśli to tylko parę zdań. Zaczęłam też rozpoznawać twarze tych, którzy przychodzą regularnie na zakupy.

Uwielbiam tę pracę

Wydawało mi się, że ta praca nie może mi się już bardziej podobać. Myliłam się jednak. Pewnego dnia zorientowałam się, że mam wielbiciela. Trudno było go przeoczyć. Wysoki przystojniak, nienagannie ubrany, od razu przykuwał uwagę. I za każdym razem stawał w kolejce do mojej kasy.

Współpracownice znacząco puszczały do mnie oczko. Ja tylko niedbale wzruszałam ramionami. Wolałam nie roić sobie nie wiadomo jakich nadziei. Przez mojego byłego chłopaka Marka nabawiłam się kompleksów. Atrakcyjny klient wyglądał na prawnika albo kogoś na tym poziomie. A ja kim byłam? Przeciętną kasjerką bez wielkich aspiracji. Z drugiej strony akurat to zajęcie dawało mi radość, więc po co rozglądać się za czymś „bardziej odpowiednim”?

– Temperatura mocno spadła, nie sądzi pani? – pewnego dnia odezwał się do mnie ten przystojny facet.

Uniosłam głowę ze zdumieniem, gdyż do tej pory nigdy nic nie mówił. Uśmiechał się życzliwie.

– Nic dziwnego, w końcu to dopiero początek roku – stwierdziłam, zabierając mu z rąk kosz z zakupami.

– Mówią, że najlepsza na takie chłody jest herbatka z odrobiną czegoś mocniejszego – wskazał na małą butelkę rumu, którą właśnie kupił.

– Można też spróbować z dodatkiem imbiru albo z plasterkiem cytryny.

– A cytryny będą jeszcze przez jakiś w promocji?

– Tak, ta oferta obowiązuje do ostatniego dnia stycznia.

Flirtował ze mną

Schował butelkę i opakowanie z herbatą do aktówki, po czym ruszył w swoją stronę, obdarzając mnie na odchodne promiennym uśmiechem. Od tamtego momentu zaczął rozmawiać ze mną zdecydowanie częściej.

– Proszę pani, to naprawdę wspaniała praca – stwierdził któregoś dnia. – Ciągle przebywa pani wśród ludzi. Nie narzeka pani na pustkę w sercu. Chociaż taka czarująca i sympatyczna kobieta pewnie w ogóle nie ma z tym problemu.

– Zdarza się, że nawet wśród tłumu ludzi można czuć się samotnie – odpowiedziałam.

Rozejrzał się dookoła, jakby chciał się upewnić, że nikogo nie ma w pobliżu. Tego dnia po południu panował względny spokój.

– Czy przypadkiem nie doskwiera pani osamotnienie? – utkwił we mnie swoje łagodne spojrzenie orzechowych oczu.

– Może – odpowiedziałam enigmatycznie.

Mężczyzna odpowiedział jedynie uśmiechem, a dostrzegając zmierzającą w stronę kasy panią z zapełnionym po brzegi wózkiem, błyskawicznie spakował swoje zakupy i oddalił się. Sens jego wypowiedzi dotarł do mnie dopiero po chwili. Urocza, przemiła? No proszę… Uśmiech nie schodził mi z ust aż do końca zmiany.

Zalała mnie fala smutku

Przez następne tygodnie sytuacja wyglądała podobnie. Przystojny klient zjawiał się, posyłał mi uśmiechy, wdawał w pogawędki, a gdy tylko zauważał, że zaczynają ustawiać się kolejni klienci, szybko regulował należność i opuszczał sklep.

– I co, idziecie razem na kawkę? – Mariola z sąsiedniej kasy była wyraźnie zainteresowana moim potencjalnym adoratorem. – Niezły z niego przystojniak, nie powiem – dodała z aprobatą.

– Daj spokój, nie mam zamiaru wyskakiwać do niego z taką propozycją – zareagowałam błyskawicznie. – Co by sobie o mnie pomyślał?

Ale wizja spotkania z nim sprawiła, że moje serce przyspieszało.

Przyszedł dzień przed świętem zakochanych. W pierwszej chwili moje usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Radość jednak szybko przerodziła się w zakłopotanie, gdy podeszła do niego kobieta. Razem zajęli miejsce w kolejce. Wyglądali razem wspaniale – oboje atrakcyjni i gustownie odziani. To, jak się do siebie zwracali, wskazywało na bliską relację między nimi. Gdy nadeszła ich kolej, odwracałam wzrok, mechanicznie skanując produkty.

– Romeo chyba w końcu znalazł wybrankę swojego serca – stwierdziła Mariola, gdy wychodziłyśmy z pracy.

– Wszystko na to wskazuje – odparłam pod nosem.

Łzy cisnęły mi się do oczu

Nie byłam na tyle rozkojarzona, żeby nie spostrzec, co wkładali do koszyka. Butelka wina, praliny oraz opakowanie krakersów. Przy kasie to mężczyzna sięgnął po swoją kartę płatniczą.

Następnego dnia był prawdziwy młyn. Sklep pękał w szwach od par, ponieważ dział marketingu wpadł na pomysł zorganizowania konkursu dla zakochanych. Mimo że zazwyczaj jestem opanowana, tamtego dnia miałam serdecznie dość tego towarzystwa. Kręcili się między regałami, tulili do siebie, a niektórzy nawet się całowali. Co chwila skanowałam w kasie tandetne czekoladki w serduszkowych opakowaniach, laurki z czułymi słówkami i małe bukieciki. Czułam się tak, jakby wszyscy mieli swoją drugą połówkę, tylko ja pozostawałam samotna.

Ledwo udało mi się dotrwać do końca pracy. Kiedy wyszłam z budynku, zatrzymałam się za rogiem budynku, wpatrując się tępo w przestrzeń. Musiałam odetchnąć.

– Witam panią – dotarł do mnie głos jakiegoś mężczyzny.

– Witam – odpowiedziałam odruchowo.

Wielu ludzi mnie kojarzyło ze sklepu, dlatego często słyszałam „dzień dobry”, spacerując po mieście.

– Zastanawiałem się… gdyby nie miała pani innych zajęć na dziś… – usłyszałam ciepły, męski głos, który wydawał mi się znajomy.

Odwróciłam głowę i zobaczyłam przystojnego mężczyznę, którego obsługiwałam.

– Chodziło mi o to, że jeżeli nikt na panią nie czeka w domu… – plątał się.

A jednak wrócił…

W końcu lekko odchrząknął i gładko dokończył swoje pytanie:

– Czy zgodziłaby się pani wybrać ze mną na filiżankę gorącej czekolady?

– Słucham? A co z tą kobietą? Sprawiali państwo wrażenie zakochanej pary! – słowa mimowolnie wypłynęły z moich ust.

Zabrzmiałam dość opryskliwie. Ku mojemu zdziwieniu odetchnął z ulgą i poczuł się swobodniej. Sprawiało mu to wyraźną radość, jakby moje zaciekawienie mu schlebiało.

– To moja siostra – na jego twarzy zagościł uśmiech. – Wspominałem jej o pani i stwierdziła, że koniecznie musi panią zobaczyć na własne oczy. No i nakłoniła mnie, żebym zaprosił panią na spotkanie, zanim jakiś inny facet sprzątnie mi panią sprzed nosa. Bo przecież taki szary, nudnawy księgowy jak ja nie ma wielkich szans – zażartował.

Poczułam, jak serce tłucze mi się w piersi jak oszalałe. Mówił siostrze o mnie!

– Omal nie wyleciało mi z głowy – zza pleców wyjął niewielki bukiecik różyczek. – Proszę, to dla pani.

Poszliśmy na gorącą czekoladę. Bartek był naprawdę sympatyczny. Cenił to, że jestem bezpośrednia i serdeczna dla ludzi. A co najistotniejsze – nie postrzegał mnie jedynie jako przeciętnej ekspedientki. Tego roku świętujemy naszą pierwszą rocznicę poznania…

Zofia, 28 lat

Czytaj także:
„Moje siostry miały forsy jak lodu, ale przychodziły do nas na darmową wyżerkę. Zamiast schabowego podam im paragon”
„Myślałam, że przyszła teściowa wyklnie mnie i moje nieślubne dziecko. Podobno dla niej to wielki grzech i wstyd”
„Mój wieczór panieński okazał się godziną szczerości. Przyjaciółka w jednej chwili pogrzebała moje marzenia o ślubie”

Redakcja poleca

REKLAMA