„Dzieci traktowały ją jak śmierdzące jajko, bo była inna niż wszyscy. Chciałam jej pomóc, by nie popełniła moich błędów”

zbuntowana nastolatka fot. Getty Images, harpazo_hope
„Nie musiałam pytać ani nawet patrzeć na Matyldę, aby wiedzieć, ile kryje się w niej złości, żalu i poczucia niesprawiedliwości”.
/ 04.07.2024 07:15
zbuntowana nastolatka fot. Getty Images, harpazo_hope

Kto nie zna mojej historii, może pomyśleć – ot, zwykła katechetka. Nikt by się nie domyślił, że mam za sobą pobyt w poprawczaku. Właśnie dlatego chciałam pomóc Matyldzie. Bo zobaczyłam w niej siebie z przeszłości.

Dokuczała mi samotność

To niebywałe szczęście – lubić swoją pracę. Mało kto może sobie pozwolić na wykonywanie zajęcia, które przynosi mu satysfakcję, i jednocześnie na tym zarabiać. Ja takie szczęście mam. No, może bez przesady z tym zarabianiem. Nie ma co ukrywać, że to nie kwestie zarobkowe skłoniły mnie do wybrania tej, a nie innej drogi. Już jako mała dziewczynka wiedziałam, co chcę robić w życiu. Być nauczycielką albo „lekarką od dzieci”. Potem się pokomplikowało, ale ostatecznie pracuję z dziećmi, tak jak marzyłam.

Niestety, o ile sfera zawodowa przynosi mi spełnienie, o tyle w sprawach prywatnych nie jest już tak kolorowo. Dlatego zbliżający się koniec roku szkolnego napawał mnie zwykle przygnębieniem. Nie znosiłam wakacji z powodu nadmiaru wolnego czasu. Boleśnie odczuwałam wówczas samotność i zbyt często popadałam w melancholię.

Ciepłe wieczory spędzane na balkonie przy lampce wina i z puszystym kotem na kolanach należały wprawdzie do tych przyjemnych rzeczy… Ale jednocześnie sprawiały, że zatapiałam się we wspomnieniach, i to najczęściej takich, do których wcale nie chciałam wracać.

Tym razem nie było inaczej. Koniec roku zbliżał się nieubłaganie, a ja próbowałam znaleźć sobie jakieś dodatkowe zajęcie, które mogłabym wykonywać w czasie wolnym od szkoły. Nic nie przychodziło mi do głowy. Moim problemem była samotność. Rodzice nie żyli, a moja jedyna siostra wyjechała za granicę. To był zresztą jej sposób na poradzenie sobie z trudnym dzieciństwem.

Chciałam odkupić swoje winy

Moją metodą była chęć niesienia pomocy dzieciakom – takim jak ja kiedyś. Chciałam pracować z trudną młodzieżą, pomagać nastolatkom naznaczonym traumą dzieciństwa. Zostałam jednak katechetką zamiast terapeutką. Tak wyszło. Poprawczak, choć był nauczką, nie pomógł mi w karierze. Nie żałuję, lubię swoją pracę i traktuję ją trochę jak misję.

– Jak ty to robisz? – pytają koleżanki. – Jakim cudem potrafisz ich okiełznać? – dziwią się, kiedy nawet najbardziej problematyczni uczniowie na mojej katechezie siedzą spokojnie i słuchają, a przynajmniej nie przeszkadzają.

Uśmiecham się, bo pewne rzeczy trudno wyjaśnić. Mogłabym powiedzieć, że katecheza to nie matematyka ani chemia, że to lekcje nie tyle o Bogu, ile o człowieku. Mogłabym powiedzieć, że posiadłam umiejętność przenikania do ich świata i myśli. Mogłabym też nieskromnie wyznać, że mój tajemniczy sposób to charyzma, doświadczenie i brak lęku. Nie boję się nawet największych łobuzów i zawsze patrzę im prosto w oczy. Pyskate, zbuntowane, wulgarne – to wciąż dzieci. A ja mimo upływu lat nie zapomniałam, jak to jest być trudnym dzieckiem.

– To tylko dwa miesiące… – mamrotałam pod nosem, wychodząc z opustoszałej już szkoły. Jej okna lśniły w pełnym słońcu, a ciche i puste klasy zdawały się oddychać z ulgą.

Gdybym i ja tak potrafiła… Odetchnąć z ulgą i wykorzystać ten czas na odpoczynek. Tymczasem z tęsknotą myślałam już o wrześniu. Zdążyłam odwiedzić bibliotekę i wypożyczyć całą stertę kryminałów i romansideł, aby jakoś zabić czas.

Dlaczego na to nie wpadłam?

Nie spodziewałam się, że już kilka dni później będę pakować walizkę.

– Proszę cię, musisz mnie zastąpić! – błagała do słuchawki moja koleżanka Zuza. – Masz przecież uprawnienia wychowawcy.

Okazało się, że dwa dni wcześniej złamała nogę i na gwałt poszukiwała zastępstwa dla siebie. W roli kolonijnej opiekunki.

– Okej, zgadzam się – powiedziałam po zaledwie chwili namysłu.

– Świetnie, wszystko załatwię, a ty możesz się już pakować – szczebiotała zadowolona Zuza.

Że też sama na to nie wpadłam, myślałam, wkładając do walizki letnie sukienki i szorty. Opiekunka na koloniach… Co więcej, po raz pierwszy od kilku lat wybiorę się nad morze. Myśl o ciepłej plaży obmywanej morskimi falami sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech i nie znikał.

Dwa dni później siedziałam już w autokarze. Zanim ruszyliśmy, odwróciłam głowę i omiotłam spojrzeniem wnętrze autobusu.

– To grzeczne dzieciaki, nie będziemy miały zbyt wiele do roboty – zagadała do mnie druga opiekunka siedząca obok.

Po trzech godzinach podróży autokar wolno wtoczył się na podjazd pensjonatu. Wraz z moją nową koleżanką pilnowałyśmy, aby dzieciaki zabrały swoje bagaże i rozlokowały się w pokojach. Następnego dnia na niebie nie było ani jednej chmurki. Zebrałyśmy więc całą ekipę i ruszyłyśmy na plażę.

Nie znałam jeszcze wszystkich uczestników kolonii, jednak niemal od razu moją uwagę przykuła jedna z dziewczynek. Jakby bezgłośnie mnie wołała. Matylda miała krótko obcięte, sterczące na wszystkie strony włosy, które chowała pod kapturem bluzy. Na plaży siadła z dala od pozostałych dziewcząt. Naciągnęła bluzę na kolana i rysowała coś patykiem na piasku. Pozostałe dziewczynki chichotały i szaleńczo rzucały się w spienione fale.

– Uważajcie na siebie! – wołałam raz po raz, nie spuszczając ich z oka.

I tak było dzień po dniu. Grupa i… Matylda. Separująca się i separowana. Nie kąpała się, nie bawiła, nie integrowała, nie korzystała ze słońca.

Grupa ją odrzucała

Pewnego razu usiadłam obok niej na piasku. Odsunęła się nieznacznie i poprawiła kaptur bluzy, którą nosiła mimo upałów.

– Co rysujesz?

Przez chwilę milczała z głową odwróconą w drugą stronę.

– Ma pani fajkę? – spytała.

– Słucham?

– Papierosa – wyjaśniła.

Roześmiałam się, ale Matylda była poważna.

– No to ma pani tę fajkę czy nie?

– Nie żartuj, kochanie. Jestem twoją opiekunką…

– No i?

Sądziłam, że mnie tylko prowokuje, ale bynajmniej. Przyuważyłam, że wieczorami popala przy otwartym oknie w toalecie. Nie podjęłam z nią jednak tego tematu, bo nie chciałam jej spłoszyć. Przeczuwałam, że to, co widzę, to tylko wierzchołek góry lodowej. Sytuacja jednak się zaostrzała. Poszturchiwania, przeklinanie, trzaskanie drzwiami… W końcu wszystkim zaczęło to przeszkadzać. Upomnienia nie dawały żadnego rezultatu, a grupa jeszcze bardziej odsunęła się od niesfornej dziewczyny.

Tymczasem niepostrzeżenie minął pierwszy tydzień kolonii. Nadeszła niedziela. Poranek był rześki, co stanowiło przyjemną odmianę po całym tygodniu upałów. Wybierałam się do kościoła na mszę i postanowiłam zabrać też dziewczyny. Gdy grupa była już gotowa do wyjścia, spostrzegłam, że nie ma Matyldy. Poprosiłam jedną ze starszych dziewczynek, aby poszła sprawdzić, co się dzieje.

– Wolałabym, żeby to pani poszła – dziewczyna spuściła wzrok.

– Żadna z nas po nią nie pójdzie – uprzedziła mnie inna z podopiecznych. – Wczoraj ta wariatka uderzyła Zosię. Poza tym ona…

– Co takiego? – wtrąciła się druga opiekunka.

– Pali papierosy!

– Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałyście? – moja koleżanka przybrała gniewny wyraz twarzy i spojrzała na mnie, oczekując podobnej reakcji.

Chciałam jej jakoś pomóc

A ja mogłam myśleć tylko o tym, jak uchronić Matyldę od kłopotów, jak do niej trafić. Od razu ją polubiłam, bo przypomniała nastoletnią mnie. Dlatego wiedziałam, że muszę zadziałać, zanim odeślą ją do domu. To nie rozwiązałoby problemu, tylko go pogorszyło.

– Idź z nimi do kościoła, a ja zajmę się Matyldą – powiedziałam do koleżanki i nie czekając na odpowiedź, kilkoma susami pokonałam prowadzące na piętro schody.

Zapukałam w uchylone drzwi. Odpowiedziało mi głośne westchnienie z rodzaju tych, które wyrażają więcej niż tysiąc słów. Nie musiałam pytać ani nawet patrzeć na Matyldę, aby wiedzieć, ile kryje się w niej złości, żalu i poczucia niesprawiedliwości. Niemal bezszelestnie wślizgnęłam się do środka. Usiadłam na łóżku naprzeciwko dziewczyny. Kolana podciągnięte pod brodę, wciśnięta w róg pokoju. Też kiedyś zwykłam siadać tak, by mieć ścianę za plecami.

– Chcesz pogadać? – spytałam.

Matylda parsknęła drwiącym śmiechem. Nie zraziłam się. Wiedziałam, że to jej sposób obrony. Nakłada maskę nieznośnej dziewczyny jak pancerz, ponieważ nie chce cierpieć jeszcze bardziej. Wstałam i powoli podeszłam do niej. Tak jak podchodzi się do płochliwego zwierzątka. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jej ramienia, ale Matylda odepchnęła moją dłoń. 

Ukucnęłam na wprost niej i spróbowałam zebrać myśli. Chciałam coś powiedzieć, ale nie zdążyłam.

– Wcale nie chciałam tu przyjeżdżać. Nie pasuję do nich.

– Widzę, że jest ci ciężko…

– Ciotka opłaciła mi ten głupi obóz. Chcieli się mnie pozbyć, jak zawsze.

– Kto?

– Matka… Cała rodzina. Zresztą i tak nic ze mnie nie będzie. Mój brat siedzi w pierdlu. Mówią, że skończę jak on.

– Wcale nie musi tak być.

– A co tam pani wie? – prychnęła.

– Coś tam wiem. Siedziałam w poprawczaku.

Nie spodziewała się tego po mnie

Jej mina? Zdumienie, niedowierzanie i… ostrożna nadzieja. Rozmawiałyśmy dobrą godzinę. O muzyce, o filmach, o jej trudnej sytuacji w domu, o znerwicowanej mamie i braku ojca.

– Kiedy wrócę, wszystko będzie jak przedtem. Pani i tak mi nie pomoże. Bo niby jak?

To właśnie wtedy obiecałam sobie, że stanę na głowie, aby pomóc tej dziewczynie. Była nieznośna, agresywna, wulgarna, paliła, pewnie też popijała, manifestowała swoją niezależność kolczykami w różnych miejscach, ale przecież wciąż była dzieckiem. Zanim ją skreślą, niech najpierw spojrzą w te lśniące od łez oczy, tak jak ja.

Dzięki moim wysiłkom Matylda nie została wydalona z kolonii, choć drugi tydzień wcale nie przyniósł poprawy w jej zachowaniu. W końcu nadszedł czas powrotu. Hałaśliwy autokar zaparkował na ogromnym parkingu pod hipermarketem. Po Matyldę przyjechała ciotka. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, a potem spuściła głowę i wsiadła do samochodu. Na szczęście zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną, podała mi swój adres.

Już następnego dnia parkowałam pod brzydkim budynkiem. Z elewacji obsypywał się tynk, a dach straszył brudnozielonym kolorem. Wysiadłam z auta i powoli podeszłam do furtki. Nacisnęłam dzwonek. Po długiej chwili w progu stanęła wysoka kobieta. W ustach miała papierosa.

– Nic nie kupuję – burknęła.

– A ja niczego nie sprzedaję. Jestem tu w sprawie Matyldy.

Kobieta patrzyła na mnie nieufnie, a potem podeszła, by otworzyć mi furtkę.

– Co znowu zrobiła?

– Chcę jej pomóc… 

Musimy dać jej szansę

Czułam na sobie nieprzyjemny wzrok tej kobiety i jej wrogie nastawienie. Uruchomiłam więc wszystkie swoje pokłady cierpliwości oraz życzliwości.

– Chcę dać Matyldzie szansę. Taką, jaką ja też kiedyś dostałam. Ona na to zasługuje. To dobre dziecko, tylko zagniewane, zagubione.

– Co mam zrobić? – spytała w końcu.

– Może zaczniemy od terapii psychologicznej. Dla Matyldy i dla całej rodziny, jeśli się pani zgodzi.

W oczach kobiety dostrzegłam coś dziwnego. Ni to dumę, ni przekorę, ni desperację. Nie patrzyła na mnie, tylko gdzieś ponad moim ramieniem.

– Zrobię wszystko, żeby… żeby nie skończyła jak mój syn. Niech jej pani pomoże.

Wierzchem dłoni otarła szybko krnąbrną łzę, która wymknęła się spod powieki.

– Mamo?

W progu stała Matylda. Policzki miała zaczerwienione. Matka przywołała ją skinieniem głowy. Podbiegła do niej i wtuliła twarz w jej szyję. Odetchnęłam. Zdążyłam na czas i zrobię wszystko, by uratować Matyldę. Może właśnie po to przytrafiło mi się to zastępstwo? Może to będzie moja najważniejsza misja?

I była, bo od niej wszystko się zaczęło. Moja niezwykła droga. Czasem wystarczy odrobina zrozumienia – słowo albo gest – żeby na rozdrożu wskazać komuś właściwy kierunek. Założyłam fundację i nie narzekam już na nadmiar wolnego czasu. Pomagam zbuntowanym dzieciakom. A Matylda? Dorosła i też pomaga, jako terapeutka i jako byłe gniewne dziecko.

Joanna, 53 lata

Czytaj także:
„Moja córka ma dwie lewe ręce do pracy, a ja nie chcę jej dłużej utrzymywać. Jej jedyna szansa to mąż z grubym portfelem”
„Mąż wysłał mnie na kurs wspinaczki, a sam leżał przed telewizorem. Wróciłam z nowymi umiejętnościami i kochankiem”
„Syn chciał się pozbyć mojego ukochanego. Bał się, że najpierw położy łapę na mnie, a potem na spadku”

Redakcja poleca

REKLAMA