„Dzieci nie chcą ze mną rozmawiać, bo ciągle zrzędzę na męża. A mnie wkurza nawet to, jak szura kapciami po podłodze”

Smutna starsza kobieta fot. iStock by Getty Images, TatyanaGl
„Boże, jak mogłam być tak ślepa, żeby poślubić takiego nieudacznika? A myślałam, że trafiła mi się świetna partia – wykształcony facet z dobrego domu. Akurat! Ciepłe kluchy, a nie żaden inżynier... A dzieci? W ojca poszły – zawsze robią po swojemu”.
/ 07.07.2024 11:15
Smutna starsza kobieta fot. iStock by Getty Images, TatyanaGl

Mam ochotę się rozpłakać gdy zdaję sobie sprawę, że przez kilkadziesiąt lat żyłam nadzieją, iż chociaż na starość w końcu odetchnę... Wyobrażałam sobie, że na emeryturze będę wylegiwać się w łóżku do dwunastej i wreszcie doczekam zakończenia historii ze snów, które zawsze urywały się w środku przez irytujące brzęczenie budzika...

No i masz ci los

A teraz jeszcze nie ma ani piątej, a ja już budzę się pełna energii jak skowronek wiosną. I co ja mam niby porabiać o tej kretyńskiej porze? Chodzić w kółko bez ładu i składu, siadając co rusz na sofie, żeby dać wytchnienie obolałym stawom, czy może gapić się tępo w komórkę, wiedząc dobrze, że dzieciaki jeszcze śpią? Obróciłam się na drugi bok i naciągnęłam kołdrę na głowę, żeby przynajmniej nie słyszeć tych przeklętych gołębi za oknem, co gruchały, jakby od tego zależało ich życie. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby Ziutek się zwlókł z łóżka... Wlecze te swoje kapcie za sobą jak dziadyga proszalny, człap, człap, człap, człap.

Ile razy ja mu mówiłam, żeby chodząc rano, stawiał wyżej stopy? Ale to jak rzucanie grochem o ścianę! Jeszcze teraz walczy z drzwiami do ubikacji, a przecież one od remontu, który był już ładnych parę lat temu, otwierają się na korytarz. Coś mu to nie wchodzi do głowy! Moment, zostawił je otwarte czy jak? Od kiedy ma problemy z tym swoim pęcherzem, to lata tam w kółko, ale ja się pytam, czemu ja muszę być tego świadkiem?

Drzwi wypada zamknąć – stanowczo oznajmiłam, stając tuż za jego plecami. – To po pierwsze oznaka dobrego wychowania. A po drugie, dźwięk roznosi się po całym mieszkaniu!

– Martwiłem się, że trzask cię zbudzi – zaczął nieporadnie wyjaśniać. – Przecież starałem się robić to jak najciszej, Basieńko…

– Teraz to rzeczywiście cicho – prychnęłam ironicznie. – Ale za to obsiusiałeś gacie, Ziuteczku. Nie myśl sobie, że będę to prała!

Jezus Maria, jak ja mogłam być tak ślepa, biorąc ślub z tym nieudacznikiem? Myślałam, że trafiłam w dziesiątkę, bo niby inżynier z porządnego domu. Akurat, inżynier od siedmiu boleści… Całe dnie tyrał jak wół roboczy, jak zaprogramowana maszyna. W mieszkaniu walały się jakieś schematy, projekty, sterty dokumentów, można by pomyśleć, że to sam mistrz Leonardo, a nie marny technik od brudnej roboty, regularnie pomijany przy podwyżkach i premiach.

– Weź się w garść i zacznij walczyć o swoje – próbowałam mu wytłumaczyć. – Każdy cię tylko wyzyskuje.

– No ale Basiu, przecież my tam wszyscy jesteśmy jak jedna wielka rodzina – wyrecytował formułkę, którą przełożeni nieustannie mu wbijali do łba.

Jeszcze gadał o tym, jak to cała załoga daje z siebie wszystko, jacy są zżyci i jakie wartości wyznają... No nie mogę, ale naiwniak! A kto dzisiaj musi liczyć każdą złotówkę, biegać po marketach i szukać najtańszych leków, żeby związać koniec z końcem? Oczywiście Ziutkowi to nie robi różnicy. Jak go poznałam, to myślałam sobie – dobry, prosty chłop. Ale z biegiem czasu doszłam do wniosku, że on po prostu nie grzeszy inteligencją – taki typ poświęcający się dla innych, a przy okazji lubiący być na czyimś garnuszku. Niby skromny i mało potrzebujący, ale jak mu coś podsuniesz pod nos, to zawsze stwierdzi, że mu się to po prostu należy.

Mój mąż to ofiara losu

Nawet podeszły wiek nie stanowi dla niego problemu, zupełnie jakby odkrył w końcu świetną wymówkę, żeby sobie totalnie już pofolgować. Kłopoty z zapamiętywaniem, ciągłe wracanie do kuchenki, by sprawdzić po raz setny, czy gaz na pewno zakręcony, te niezliczone, upierdliwe problemy, z których każdy stanowi policzek dla osoby przyzwyczajonej do radzenia sobie samemu – to wszystko nie robi na Ziutku żadnego wrażenia.

– Tak to już jest w życiu – rzucił ostatnio do syna. – Nie ma co liczyć na cuda, trzeba się po prostu z tą bezradnością oswoić.

Ktoś by pomyślał, że niby taki filozof, a tu nic z tego! On się poddaje i oswaja, a ja w tym czasie fikam koziołki, żebyśmy nie utonęli w bałaganie, żeby w lodówce było coś więcej niż tylko światło i żeby w apteczce nigdy nie zabrakło leków. Taki niby święty, a zwykła ofiara losu. Ale dzieciaki za nim przepadają, ciągle tylko tata to, tata tamto… Przybiegają do niego z każdą sprawą, a żadne nawet nie pomyśli, że to wszystko jakoś funkcjonuje tylko dlatego, że ja tu bez przerwy dbam o porządek i wszystkim się przejmuję. Prosiłam naszą córkę, żeby jakoś dotarła do ojca i nakłoniła go, by trochę bardziej się starał. W końcu ja też już najmłodsza nie jestem, tylko dwa lata mam mniej na karku, nie poradzę sobie sama z ciągnięciem tego wszystkiego.

– No weź, mamuś! – zaperzyła się Ola. – Jak tylko się zgodzisz, to bardzo chętnie z Jureczkiem zafundujemy ci gosposię. Sympatyczna babka wpadałaby raz czy dwa w tygodniu i ogarniała chatę. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że tata jedynie by cię wkurzał!

Gosposia, też mi coś. U sąsiadów dzieciaki wpadają na przemian i pomagają, a ja mam być zadowolona, że jakaś obca kobieta będzie mi po garnkach grzebać? Tylko po mojej śmierci, nigdy na to nie pozwolę.

W końcu zwlekłam się z łóżka, bo od tych rozmyślań to aż serce zaczęło mi walić – kiedyś kopnę w kalendarz i ciekawa jestem, co wtedy Aleksandra z Maciejem zrobią, oj, ciekawa.

Akurat w samą porę rzuciłam okiem przez zasłonkę, żeby zobaczyć, jak pies sąsiada załatwia się pod naszym bukszpanem. Chciałam na nich nawrzeszczeć, ale oczywiście, zanim zdążyłam uchylić okno, już nie było śladu po psie ani jego właścicielu.

Wykonałam parę przysiadów, poprawiłam kwiatek, bo zsunął się z kratki, po czym udałam się do łazienki. Mokre bokserki Zdzisia zwisały z samego końca sznura – skapująca z nich woda zdążyła już utworzyć na płytkach niemałą kałużę. Gdyby powiesił je kawałek dalej, ściekałaby prosto do wanny, ale skąd taki inżynier może mieć o tym pojęcie? I ja się zastanawiam, czemu przez te wszystkie lata roboty nie poszedł w górę; powinnam się radować, że go nie wylali na zbity pysk!

Miałam wrażenie, że zwariuję, jeśli chociaż przez moment nie porozmawiam z kimś przy zdrowych zmysłach.

Wybrałam numer do syna

Ale niestety słuchawkę podniosła synowa.

– Maciuś jeszcze smacznie śpi – oznajmiła. – Dopiero co wrócił ze służbowego wyjazdu, jakieś dwie godzinki temu. Mam mu coś powiedzieć, jak się obudzi?

Niech do mnie oddzwoni – mruknęłam i rozłączyłam się.

Kurczę, czy naprawdę tak trudno raz powiedzieć „mamo” albo chociaż spytać, co u mnie słychać? Gadanie z nią to jak rozmowa z robotem z automatycznej infolinii! Ciekawe, co mój syn w niej takiego widzi, w tej sztucznej laluni... Wystukałam na klawiaturze numer do córki, choć w głębi duszy czułam, że to kiepski pomysł. O tej godzinie pewnie znowu krząta się przy dzieciakach, szykując je do przedszkola i będzie taki harmider, że w ogóle się nie dogadamy.

– Hej mamo, co się dzieje? Coś nie tak?

– Owszem, owszem... – westchnęłam. – Ale to jeszcze nie to, o czym myślisz. Ten stary głupiec jeszcze mnie do grobu nie wpędził, ale niewiele mu już brakuje.

– Daj spokój, mamo – weszła mi w słowo. – Nie o tej porze, proszę cię. Ada, Jacek, biegiem po bluzy, ale to już! – zawołała w stronę mieszkania. – I zdejmij te koraliki, słoneczko.

Jak to „daj spokój”? – oburzyłam się. – Nie chcesz posłuchać własnej matki?

– Mamuś, dochodzi ósma rano, a ja nawet łyka kawy nie wzięłam. Ledwo zipię.

– Ja również nie zdążyłam się jeszcze napić kawy – burknęłam. – I wiesz co, w ogóle jej dzisiaj nie wypiję, bo mi nie wolno. Mam podwyższone ciśnienie, chyba pamiętasz.

– Pamiętam – odparła, wzdychając. – I nie chcę się z tobą licytować, kto ma trudniej. Po prostu cię proszę, żebyś nie robiła bez powodu zamieszania o świcie.

Chyba jest jakaś nieprzytomna z rana

– Nie masz bladego pojęcia, co to znaczy wstawać o świcie – odparłam. – Swoją drogą, gdybyś wstawała z łóżka choć trochę wcześniej, zdążyłabyś napić się kawy i nie wydzierałabyś się ani na dzieci, ani na mnie.

W mieszkaniu Oli coś z łomotem gruchnęło.

– Jacuś, weź Adę i zmykajcie stąd – dobiegł mnie opanowany, choć nieco sztuczny ton Oli. – Poczekajcie na podwórku... Mamuś, dzieci muszę podrzucić do szkoły – nagle sobie o mnie przypomniała. – I tak już się spóźniam.

Nic nowego – odparłam z nieznacznym westchnieniem. – Chyba po tatusiu odziedziczyłaś to roztrzepanie.

– Dobra, dobra – głęboko odetchnęła. – To do zobaczenia za dwa dni, na imprezie urodzinowej Jacka, zgodnie z planem. Lecę, bo się spieszę.

– Wiesz co, Oluś, nie jestem pewna, czy wpadniemy we dwójkę – odpowiedziałam. – Zaczynam mieć tego wszystkiego powoli dość.

– Serio? Szczerze mówiąc, jeżeli miałoby dojść do takiej zadymy jak poprzednio, to faktycznie lepiej się nie pojawiajcie. Wasza decyzja.

Zakończyła rozmowę, odkładając telefon. Ciężko mi uwierzyć, że taka wypowiedź padła z ust mojej Oluni. Liczę na to, że gdy już podrzuci dzieci, to zadzwoni raz jeszcze i wyrazi skruchę za to, co powiedziała.

Tymczasem Zdzisiek już krąży w tę i z powrotem, dopytując o to, co chcę na śniadanie... Człowiek mógłby pomyśleć, że potrafi sam coś przygotować. Ledwie wybiła ósma, a dzień już psu na budę.

Barbara, 68 lat

Czytaj także:
„Córka to straszna flirciara, zmienia facetów jak skarpety. Jak któryś zostawi ją z brzuchem, ja wózka pchać nie będę”
„Wakacyjny domek na Mazurach miał być gniazdkiem miłości. Ściany lepiły się od brudu, a podłoga wyglądała jak klepisko”
„Jestem po 50 i wiodę życie singielki. Koleżanki szukają mi męża, a ja się cieszę, że nie muszę prać męskich slipów”

Redakcja poleca

REKLAMA