Ostatni rok był dla mnie i Mariusza wyjątkowo ciężki. Ja walczyłam o awans i podwyżkę, na które naprawdę od dawna już zasługiwałam i których potrzebowałam. Mąż z kolei zmagał się z wieloma nadgodzinami, do których był niejako zmuszony przez grupowe zwolnienia w jego firmie. Fakt, zarobiliśmy na tym całkiem porządne pieniądze, ale co z tego, skoro nie mieliśmy dla siebie ani chwili, a o wakacjach mogliśmy jedynie pomarzyć?
Byliśmy zawaleni pracą
– Zaplanujmy coś na wrzesień – prosiłam Mariusza. – Jak już zarezerwujemy i weźmiemy urlopy, to będziemy wiedzieli, że musimy pojechać i nie wykręcimy się na ostatnią chwilę czymś rzekomo niecierpiącym zwłoki.
– Może i masz rację? Ale gdzieś w Polsce, żebyśmy nie tracili całego dnia na dojazd – zaproponował.
– Może być i w Polsce. Może Mazury? Jakiś klimatyczny domek nad jeziorem? Z tarasem, ogródkiem? – rozmarzyłam się.
– W porządku, to wybieraj jaki chcesz, ja się dostosuję – odpowiedział Mariusz.
Zabrałam się za poszukiwania, które zakończyły się… bardzo szybko. W ferworze pracy, która wyłączyła nas z planowania urlopów praktycznie na dwa całe sezony, zupełnie nie zauważyliśmy, że jest przecież początek sezonu, a wszystkie ładniejsze kwatery zostały już dawno zarezerwowane.
Zwątpiłam, że coś znajdziemy
Zostały albo zupełnie syfiaste miejsca albo ostatnie pokoje w wyjątkowo luksusowych hotelach, w których ceny przyprawiały o zawrót głowy.
– Ech, i co my zrobimy? – smuciłam się.
– Spokojnie, jeszcze coś się zwolni albo znajdziemy jakąś ukrytą perełkę – pocieszał mnie Mariusz.
I dokładnie tak się stało. W końcu na tydzień przed planowanym wyjazdem wpadła mi w oko oferta w zupełnie akceptowalnej cenie. Domek wyglądał pięknie: był rustykalny, ale niezwykle schludny, wzbogacony o nowoczesne elementy. Udekorowany licznymi kwiatami w donicach, z miękkimi kocykami na tarasowych leżakach i z dużym telewizorem w sypialni – idealnym do wieczornych seansów filmowych.
– Bierzemy! – postanowiłam błyskawicznie i zrobiłam rezerwację.
Och, jak ja się cieszyłam na ten wyjazd! Gdybym tylko wiedziała, co zastaniemy na miejscu…
Zbyt piękne, żeby było prawdziwe
Gdy podjechaliśmy pod wskazany w ofercie adres, poczułam niepokój. Tak jakbym przeczuwała, że coś będzie nie tak. Już z zewnątrz dom wyglądał dużo gorzej niż na zdjęciach. „Okej, to normalne, zawsze tak jest, nie przejmuj się” – pocieszałam się w myślach. Niestety, było tylko gorzej.
Po przekroczeniu progu naszego „romantycznego gniazdka” byłam kompletnie załamana. To miejsce przypomniało zwyczajną ruderę. Zdjęcia, które widziałam w internecie, nie były fałszywe. One przedstawiały dokładnie to samo miejsce, ale chyba kilkanaście lat temu, świeżo po remoncie.
Fotografie nie uwzględniały obdrapanych ścian, pourywanych klamek ani poobcieranych mebli. Nie było też na nich brudu zalegającego w kątach pomieszczeń, poczerniałych fug i… zupełnego braku roślin doniczkowych, które tak mnie zachwyciły na stronie internetowej.
Nie wierzyłam własnym oczom
– Co to jest za syf?! – wybuchłam nagle.
– Kochanie, nie denerwuj się… Faktycznie, trochę zaniedbane, ale zaraz się trochę uprzątnie i będzie wszystko w porządku – próbował mnie uspokoić mąż.
– Ale nie po to płaciliśmy tyle pieniędzy, żeby teraz sprzątać cudzy dom! Zaraz zadzwonię do tego właściciela i powiem mu, co o nim myślę! – wściekłam się.
– I co zrobimy? Wyjedziemy stąd i wrócimy do domu? Odpuść, wyciśnijmy z tego wyjazdu tyle, ile się da. Będzie fajnie – uśmiechnął się Mariusz, choć wyglądał, jakby sam siebie w głębi duszy przekonywał do tego optymizmu.
Wiedziałam, że ma rację – nie chcieliśmy zmarnować jedynego urlopu, jaki udało nam się wspólnie zaplanować. Zwłaszcza, że był naszym pierwszym od dwóch lat.
– Dobra, masz rację. Wyciśnijmy z tego wyjazdu, ile się da. Ale tylko dlatego, że nie chcę wracać do tej naszej codziennej harówki – westchnęłam. – Co nie zmienia faktu, że porobię zdjęcia i obsmaruję tego właściciela w internecie od razu po powrocie!
Nie o tym marzyłam
Nie mieliśmy wyboru. Podwinęliśmy rękawy i zabraliśmy się do sprzątania. Pierwsze godziny upłynęły nam na myciu podłóg, ścieraniu kurzu i naprawianiu drobnych usterek. O dziwo, zaczęło to nawet działać na nas terapeutycznie. Każde uporządkowane miejsce dawało nam satysfakcję i poczucie wspólnego osiągnięcia czegoś, co wydawało się niemożliwe.
Nie zmieniło to jednak faktu, że przez pierwsze dwa dni padaliśmy na łóżko i zasypialiśmy w przeciągu trzydziestu sekund, byliśmy tak wykończeni. O jakichkolwiek amorach, na które, nie ukrywam, miałam nadzieję, można było zapomnieć.
– Zobacz, jest już nawet przyjemnie – powiedział Mariusz, kiedy skończyliśmy sprzątanie.
Rzeczywiście, domek zaczął nabierać trochę uroku. Nie była to może nasza wymarzona wakacyjna willa, ale na pewno wyglądał dużo lepiej niż wtedy, gdy przyjechaliśmy. Nadal trudno mi było jednak odpuścić negatywne emocje, które odczuwałam w stosunku do nieuczciwego właściciela kwatery.
– Przyjemnie, to prawda, ale taka nora za takie pieniądze… Ech – narzekałam dalej.
– Okej, daj już spokój. Przyjdź za kwadrans na taras, coś ci pokażę – powiedział w końcu Mariusz.
Może nie jest tu tak źle?
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Gdy pojawiłam się na tarasie, aż oniemiałam z zaskoczenia. Mąż czekał na mnie z dwoma kubkami gorącej czekolady, wśród zapalonego tuzina świeczek.
– No zobacz, nie jest nastrojowo? – uśmiechnął się do mnie, a ja rozpromieniłam się w odpowiedzi, po czym mocno go uścisnęłam. Powoli zaczynałam się odprężać, a romantyczna atmosfera, o której marzyłam, w końcu zagościła do naszego domku.
– Zobacz, kochanie, zachód słońca – wskazałam na niebo, które przybrało ciepłe odcienie pomarańczu i różu.
– Jest pięknie – przyznał Mariusz, obejmując mnie ramieniem.
Kolejne dni minęły nam na spacerach, pływaniu w jeziorze i leniwych śniadaniach na tarasie. Odkryliśmy też urocze miasteczko niedaleko naszego domku, gdzie znaleźliśmy świetną knajpkę z lokalnymi specjałami.
Pomimo początkowego rozczarowania, ten wyjazd okazał się dokładnie tym, czego oboje potrzebowaliśmy. Odpoczęliśmy od codziennego zgiełku, a ten cały niewypał, jakim okazała się nasza kwatera, chyba jeszcze bardziej nas do siebie zbliżył. Wiadomo, jak to jest: wspólny wróg łączy.
– Wiesz co, kochanie? – powiedziałam ostatniego wieczoru, siedząc z Mariuszem na tarasie. – Miałeś rację, dobrze, że tu zostaliśmy. Szkoda, że to miejsce jest tak paskudne, ale cieszę się, że tu jesteśmy – roześmiałam się.
Wróciliśmy do domu zrelaksowani
Miliśmy w sobie nową energię i mnóstwem wspomnień, które jeszcze długo będą nam przypominać, że czasem warto dać szansę nawet najbardziej niepozornym miejscom i chwilom. Najlepsze jednak było w tym wyjeździe to, że okazał się być… darmowy!
Oczywiście nie mogłam puścić płazem takiego oszukaństwa, więc wysłałam wszystkie zdjęcia brudnych i zniszczonych elementów domu właścicielowi. Pokazałam mu także, co dało się zrobić z jego domem w zaledwie dwa dni – wystarczyło tylko chcieć. Jednocześnie zagroziłam, że udostępnię te zdjęcia na wszystkich możliwych portalach społecznościowych i zrobię taki raban, że już nikt go więcej nie odwiedzi.
Myślałam, że to taki typ, który tylko mnie wyśmieje i oleje, bo przecież pieniądze już zainkasował i to z góry, ale zaskoczyłam się: facet chyba się przestraszył, bo od razu odpisał mi, że w takim razie zwraca nam całą kwotę za wynajem domku za „trud włożony w zadbanie o przestrzeń”.
– Może to jest jakiś pomysł na wszystkie wakacje? – zamyślił się mój mąż.
– To znaczy?
– Znajdować rudery, odświeżać je, a potem spędzać w nich cały tydzień za darmo? – zachichotał.
– Wiesz co, ja już chyba podziękuję! – trzasnęłam go żartobliwie gazetą w ramię. – Następnym razem wolę jechać do ładnego hotelu. Ale jak chcesz wybrać się znowu do tamtej chałupy, to gospodarz zaprasza.
Zosia, lat 34
Czytaj także:
„Zaplanowałem romantyczny wyjazd z ukochaną, a ona dała mi kosza. Pojechałem sam i miłość sama mnie tam znalazła”
„Żona ma trzy razy większą wypłatę ode mnie. Ją stać na wakacje pod palmami, a mnie na te na balkonie”
„Sąsiadka podbiera mi cukier, choć opływa w dostatek. Narobiła dzieci i myśli, że wszystko jej się należy za darmo”