„Dzieci myślą, że na emeryturze będziemy biegać wokół wnuków. A ja mam już dość pieluch i też chcę mieć coś z życia”

Para seniorów w podróży fot. iStock by Getty Images, lucigerma
„Oboje z mężem sądzimy, że po wielu latach pracy należy nam się trochę relaksu. Niestety, wygląda na to, że nie każdy podziela nasz punkt widzenia… W opinii naszych dzieci naszym jedynym zajęciem powinno być siedzenie w domu i pilnowanie wnuków”.
/ 16.09.2024 13:15
Para seniorów w podróży fot. iStock by Getty Images, lucigerma

Dochowaliśmy się trojga dzieci. Nasz pierworodny przebywa poza krajem, a pozostała dwójka osiadła w pobliskiej miejscowości. Robiliśmy, co w naszej mocy, żeby dać im solidne podstawy na przyszłość. Ale była to niełatwa przeprawa! Ja zarabiałam marne grosze jako sekretarka w państwowym przedsiębiorstwie. Mąż harował w pocie czoła jako technik RTG, byleby nasze dzieciaki miały wszystko, co potrzebne. Konsekwencją tego był fakt, że cały dom spoczywał na moich barkach.

Człowiek nie jest stworzony do narzekania, więc my też tego nie robiliśmy. Uczciwie zarabialiśmy na chleb i dzięki temu udało nam się zdobyć spore lokum, w którym nasze pociechy miały własne kąty. Dzieciaki chodziły porządnie odziane, a szafki i lodówka zawsze miały co w sobie pomieścić, nawet gdy na świecie był największy kryzys. Ale najważniejsze było to, że mieliśmy siebie nawzajem. Z moim mężem pasowaliśmy do siebie jak dwie połówki jabłka. No jasne, że czasem się kłóciliśmy albo nie dogadywaliśmy, jak to w każdym związku. Szczególnie gdy padaliśmy ze zmęczenia, kasa nam się kończyła i cierpliwość też była na wyczerpaniu. Ale to były małe sprawy, bo wiedzieliśmy, że jeden może polegać na drugim. I staraliśmy się tak wychować nasze dzieciaki – że najważniejsi są ludzie i to, co czują, a nie pieniądze.

Nasz pierworodny, mieszkający poza Polską, niedawno stwierdził, iż dzięki nam zna prawdziwe wartości. Takie wyznanie to chyba największa nagroda dla każdej mamy i taty. Gorzej sytuacja wygląda z pozostałą dwójką – odnoszę wrażenie, że nie udało nam się ich dobrze wychować...

Wszystko robiłam dla dzieci

Nasza córka dosyć szybko stanęła na ślubnym kobiercu. Nie ma sensu owijać w bawełnę – spodziewała się dziecka. Robiliśmy, co w naszej mocy, żeby ją wesprzeć. Wydała na świat synka, będąc na drugim roku studiów i ogromnie nam zależało, aby je dokończyła i zdobyła dyplom. Z tego względu zaraz po pracy pędziłam do niej, opiekowałam się wnuczkiem, próbowałam jej ulżyć.

Mój mąż, mimo że lata już mu trochę w kark zajrzały, dorabiał po godzinach, żeby wesprzeć finansowo dzieciaki. Teraz to już i jedno, i drugie zarabia, nawet na swoje lokum uzbierali, a do tego niedawno powiększyła im się rodzinka o córeczkę. Nasz młodszy syn też się wreszcie ustatkował, ożenił i również został tatą uroczej dziewczynki.

Jako pierwsza zakończyłam karierę zawodową i zaczęłam pobierać emeryturę, a raczej najpierw rentowe, bo mój stan zdrowia uniemożliwił mi dalszą pracę. Moje dzieci od razu wykorzystały sytuację, że jestem w domu i zaczęły częściej podrzucać mi swoje pociechy. Oczywiście bardzo je kocham i z przyjemnością się nimi opiekuję, ale mam naprawdę poważne problemy ze zdrowiem. Wieloletnia praca za biurkiem odcisnęła piętno na moim kręgosłupie i muszę regularnie chodzić na zabiegi rehabilitacyjne. Z tego powodu coraz częściej odmawiałam moim dzieciom, co niestety spotykało się z ich niezadowoleniem i miały do mnie żal.

Za dużo miejsca jak na nasze potrzeby

Gdy mój mąż, Andrzej, również zakończył swoją zawodową karierę, podjęliśmy decyzję o sprzedaży naszego mieszkania. Było dla nas zbyt przestronne, a do tego znajdowało się na ostatniej kondygnacji w budynku wielorodzinnym bez windy. Mąż uskarżał się na dolegliwości z nogami, a ja borykałam się z problemami kręgosłupa. Uznaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie poszukanie niewielkiego mieszkania na poziomie parteru, w miarę możliwości z przydomowym ogródkiem. Poinformowaliśmy o naszych planach dzieci i wtedy rozpętała się prawdziwa burza.

– Wasze mieszkanie zyskuje wciąż na wartości, jeśli chodzi o cenę. Nie sprzedawajcie go, bo teraz wyjdziecie na minus… – tak nas zachęcał młodszy potomek.

Pokoje są idealne dla naszych dzieci, kiedy podrosną. Gdyby ich zabrakło, to gdzie będą nocowały? – niepokoiła się nasza córa.

Jedynie Robert, pierworodny, zgadzał się z nami, a nawet rozpoczął poszukiwania w sieci. W zasadzie to on wypatrzył nasz przyszły kąt. Dwa niewielkie pokoiki wraz z kuchnią oraz przestronnym ogródkiem w wiekowej kamienicy. Dzielnica tchnęła ciszą i spokojem, wprost stworzona dla nas. No i co istotne – cena była niezwykle kusząca!

Kiedy sprzedaliśmy poprzednie lokum, pieniądze wystarczyły nie tylko na zakup i porządną renowację nowego miejsca, ale jeszcze trochę grosza nam zostało. Całą kwotę od razu włożyliśmy na lokatę, żeby nasz dobytek nie leżał bezczynnie na rachunku i nie tracił na wartości.

– Jak trochę się uzbiera, to część kasy ściągniemy i polecimy do Włoch! – rzucił usatysfakcjonowany Andrzej.

Że jak, do Włoch? – zbaraniałam, bo prawie nigdy nie wyjeżdżaliśmy na wycieczki poza Polskę.

Wróciliśmy do porzuconych marzeń

Kiedy nasze dzieci były jeszcze malutkie, udało nam się raz wybrać całą rodziną do Bułgarii. Poza tym jednym przypadkiem nie mieliśmy funduszy na tego typu eskapady. O podróży do Włoch nawet nie wspominając!

– Kojarzysz, jak swego czasu przeglądaliśmy katalog z fotkami i wtedy zdecydowaliśmy, że w jesieni życia tam się wybierzemy? – spytał, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech wywołany tymi wspomnieniami.

– Ale to były tylko czcze fantazje...

Nie fantazje, a marzenia, i właśnie nadeszła pora, by je zrealizować – oznajmił zdecydowanie mój mąż. – Dodatkowo uważam, że taka wycieczka do ciepłych krajów późną jesienią dobrze zrobi zarówno twojemu kręgosłupowi, jak i moim nogom. Jeśli zakupimy bilety odpowiednio wcześnie, to wyjdzie niedrogo. Tak przynajmniej twierdził Robert!

W nowym lokum godzinami deliberowaliśmy nad planami na najbliższe tygodnie i miesiące, zastanawiając się, dokąd wyruszymy i jakie zakątki musimy bezwzględnie zobaczyć. Szczerze mówiąc, radowaliśmy się niczym dzieci, że nareszcie możemy zająć się sobą. Zresztą, efekty były od razu zauważalne. Mogłam poświęcić czas na rehabilitację, a Andrzej nie musiał wspinać się na trzecią kondygnację – obydwoje poczuliśmy nową energię. Niestety, młodszy syn i córka zupełnie inaczej postrzegali te przemiany w naszym życiu.

– Mamo, skoro już udało wam się dostać wymarzone lokum, jak planowaliście, to może pożyczylibyście nam trochę kasy na auto? – zagadnęła Hanka. – Nie będziemy musieli wtedy iść do banku po pożyczkę i płacić im strasznych odsetek. Spłacalibyśmy was w ratach.

– No ale widzisz, wszystkie nasze oszczędności są na lokacie terminowej, nie da się ich wcześniej wypłacić – wyjaśnił Andrzej.

– Serio? A ja myślałam… Dobra, jak tam sobie chcecie – burknęła z wyrzutem i wyszła z pokoju, demonstracyjnie trzaskając drzwiami.

A gdy w końcu zdecydowaliśmy się polecieć do Włoch, na dodatek niemal na cztery tygodnie, tym razem rozgniewał się Bartek.

Jak to: lecicie na wakacje? – zaskoczył go ten fakt. – A kto zadba o Gosię, jeśli zachoruje? Dobrze wiecie, że po raz pierwszy idzie do przedszkola, na bank złapie jakiegoś wirusa!

– Możesz przecież poprosić teściową o wsparcie – zasugerowałam.

Chyba sobie żartujesz! Ona ciągle pracuje, a poza tym wiesz, że niechętnie opiekuje się wnusią…

– Ale my już opłaciliśmy pobyt i mamy rezerwację na lot – wyjaśniał łagodnie mój mąż. – Zarówno mamie, jak i mnie przyda się trochę czasu w cieplejszych stronach.

Czuliśmy się nieswojo

Naturalnie nie posłuchaliśmy jego sugestii o wnukach. Wybraliśmy się do pięknych Włoch. Jednak nasze pociechy wypominały nam to jeszcze przez dłuższy czas. Po powrocie do domu dowiedzieliśmy się, że nasze dzieci poczuły się mocno rozczarowane, ponieważ liczyły na nasze wsparcie. Są zabiegani, brakuje im czasu na cokolwiek, a znalezienie solidnej niani to nie lada wyzwanie. W końcu nikt nie pokocha i nie zaopiekuje się wnuczętami tak dobrze, jak dziadkowie.

Kiedy to wszystko się zaczęło, czuliśmy się strasznie nieswojo. Oni faktycznie przez długi czas byli zdani tylko na siebie, bez jakiegokolwiek wsparcia. Uznałam więc, że najlepiej będzie zaproponować im trochę wolnego w nadchodzący weekend, podczas gdy my zaopiekujemy się dzieciakami. Propozycja została przyjęta z wielkim entuzjazmem. Zresztą korzystali z niej także w kolejne weekendy… I jeszcze następne po nich.

Syn miał propozycję

Gdy tylko weekend się kończył, a tydzień pracy zaczynał, nasz telefon rozdzwaniał się nieustannie. Raz z prośbą, by odebrać Krzysia z zajęć lekcyjnych, innym razem potrzebowali pomocy z Alą, bo niania rozchorowała się nagle. Zdarzało się też, że musieliśmy pędzić po Gośkę do przedszkola, gdy miała katar i gorączkę. Po dwóch miesiącach takiego trybu życia, zarówno ja, jak i mój mąż odczuwaliśmy totalne wyczerpanie. Nawet zwierzyłam się Robertowi, że mam serdecznie dosyć i najchętniej to spakowałabym walizki i gdzieś wyjechała, byle dalej od tego wszystkiego.

– No to jedź gdzieś, zmień otoczenie – zaproponował. – Według mnie ty i ojciec powinniście wybrać się chociażby do uzdrowiska.

– Uzdrowisko? Tam są okropne kolejki, trzeba czekać wieki na wolne miejsce! – oburzyłam się.

No to się zapiszcie i uzbrójcie w cierpliwość, a na razie nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście pojechali na własną rękę, zgadza się? Jeśli będzie potrzeba, dorzucę wam trochę grosza, żeby starczyło.

Andrzej był totalnie oczarowany tą koncepcją, w ogóle nie przyszło nam to do głowy!

Mamy kasę, więc możemy zaszaleć – oznajmił, po czym usiadł przed komputerem, żeby przejrzeć propozycje.

Swoją drogą, kolejną nowością w naszym życiu było kupno komputera i podpięcie go do internetu. Ja niezbyt często go używam, ale Andrzej jest tym zauroczony. I powiem szczerze, coraz sprawniej sobie z tym radzi. Tym razem też po niecałej godzinie przyniósł mi wydrukowane oferty.

– To naprawdę świetna lokalizacja – stwierdził, wskazując na jedną z ofert. – Wydaje mi się, że mają najciekawsze pakiety zabiegów dla par takich jak my. A spójrz tylko na tę okolicę, będziemy mogli robić długie spacery!

Ale co na to nasze dzieci? Znów zaczną marudzić – byłam pełna obaw.

– Daj spokój! Chyba zasługujemy na odrobinę prywatności, nie uważasz? Poświęciliśmy im już wystarczająco dużo czasu i energii.

Dzieci znów były niezadowolone

Jego słowa były słuszne, lecz jak można się było spodziewać, dzieci po raz kolejny poczuły się urażone. Andrzej nie dał jednak za wygraną i otwarcie wyraził swoje zdanie na temat ich postępowania.

Przez całe swoje życie ciężko tyrałem, aby wam niczego nie brakowało – oznajmił. – W tej chwili jestem w kiepskiej formie i chociaż nie użalam się nad sobą, że musiałem aż tyle pracować, mam pełne prawo do odpoczynku.

– Ale przecież my potrzebujemy twojego wsparcia! – upierała się przy swoim córka.

– Każda babcia zajmuje się swoimi wnuczętami! – potwierdził jej synek.

– Oczywiście, że i my tak zrobimy – wtrąciłam swoje trzy grosze. – Ale z umiarem. Nie zamierzamy was zastępować w roli rodziców. Poza tym, jeśli teraz nie zatroszczymy się o własne potrzeby, to wkrótce w ogóle nie damy rady was wspierać.

Mruknęli pod nosem coś na temat samolubstwa, a następnie urażeni opuścili pomieszczenie. Poczułam się dotknięta ich zachowaniem. Andrzej starał się mnie pocieszyć, jednak dostrzegłam, że i jemu ciężko było znieść ich nastawienie. Fakt faktem, kiedy już dotarliśmy do sanatorium, odzywali się telefonicznie, wypytując, czy jesteśmy usatysfakcjonowani i jak nam się tutaj podoba. Niemniej jednak niesmak nadal pozostał. Zastanawiam się, czy rzeczywiście postępujemy w tak egoistyczny sposób, jak sugerują?

Krystyna, 68 lat

Czytaj także:
„Teść to typ z innej epoki i omszały leśny dziad. Całuje mnie w rękę, ale potem odsyła do garów i opieki nad dzieckiem”
„Moja 22-letnia pasierbica to leniwa buła, która nie chce się uczyć ani pracować. Teraz jeszcze muszę spłacać jej długi”
„Teściowa traktowała mnie jak pomyłkę. Uśmiechała się, a za moimi plecami knuła intrygi i szukała synowi nowej żony”

Redakcja poleca

REKLAMA