„Dzieci co roku zwalają się na święta, przyjeżdżając na gotowe. Ani pomyślą, żeby jakoś pomóc”

Starsza kobieta przed świętami fot. iStock by Getty Images, Basilico Studio Stock
„Dobrze, że chociaż Jurek próbował pomagać, choć on niestety do gotowania miał dwie lewe ręce. Na dzieci… cóż, ponownie nie miałam co liczyć. Wiedziałam, że zjawią się w ostatniej chwili i będą czekać, aż wszystko im podamy”.
/ 22.12.2024 11:16
Starsza kobieta przed świętami fot. iStock by Getty Images, Basilico Studio Stock

Świąteczne piosenki, tryskające radością reklamy i wszelkie światełka, błyszczące na ulicach i w oknach domów sprawiały, że robiło mi się niedobrze. To wszystko oznaczało, że już lada moment zacznie się świąteczna gorączka, a ja zostanę z tym wszystkim sama. Jak zwykle. Każde Boże Narodzenie kosztowało mnie mnóstwo stresu i zdrowia. Ledwie wyrabiałam się z wieczerzą wigilijną, stałam po nocy w kuchni, by wyrobić się z każdą potrawą.

Dzieci nie rozumiały mojej awersji do świąt

Moje dzieci – Franek i Olga, w ogóle tego nie rozumieli. Dla nich święta to było szczęście, prezenty, rodzinnie spędzony czas i pyszne jedzenie. To, które przygotuje mama. Nie miało znaczenia, że on miał już trzydzieści dwa lata, a ona dwadzieścia osiem i oboje pozakładali rodziny. Tyle tylko, że zamiast dla naszej czwórki, musiałam gotować jeszcze dla kolejnych osób. Ani Justyna, żona Franka, ani Paweł, mąż Olgi, nigdy nie wpadli na to, że być może podczas świątecznych przygotowań przydałaby mi się jakaś pomoc. Czemu jednak miałabym tego od nich wymagać? Skoro moje własne dzieci nie widziały problemu…

Ciągle tylko narzekasz – prychała oburzona Olga, gdy wspominałam, że nie mam siły na święta.

– Oj, mama tylko tak mówi – przekonywał Franek z tym swoim wszystko wiedzącym uśmiechem. – Sprawdza nas, bo przecież my wiemy, jak kocha Boże Narodzenie.

I na tym zwykle kończyła się jakakolwiek rozmowa. Może tylko czasem Jurek, mój mąż, wydawał z siebie znaczące chrząknięcie, ale na niego przecież też nie zwracali uwagi.

Zwierzyłam się przyjaciółce

Na samym początku grudnia postanowiłam wybrać się na kawę z Jolą. To była dobra przyjaciółka – znałyśmy się jeszcze ze szkolnych czasów.

A ty co tak posmutniałaś, Basiu? – spytała mnie, gdy siedziałyśmy od dłuższej chwili nad parującymi napojami. – Jesteś dzisiaj strasznie milcząca.

Westchnęłam i przyjrzałam się piance mojego latte. Pękające bąbelki wydały mi się nagle bardzo interesujące.

– A, bo wiesz, znowu święta – wykrzywiłam wargi w ponurym grymasie. – Boże Narodzenie już za moment.

– Dużo roboty? – domyśliła się.

– Jeszcze jak – zamoczyłam usta w kawie i pociągnęłam spory łyk. – Znowu wszyscy się zwalą… A, szkoda gadać.

– No ale to chyba Olga przyjedzie wcześniej? – dopytywała Jola. – Pomoże ci?

Machnęłam ręką.

– A gdzie tam – uśmiechnęłam się sama do siebie. – Oni wolą wejść na gotowe. A potem jeszcze krytykować.

Jola przyglądała mi się uważnie z wyraźnym zdumieniem.

No nie mów, że na to pozwalasz! – żachnęła się. – A Jurek? Też mu to nie przeszkadza?

– Wiesz, on… – zaśmiałam się cicho. – Nie ma siły przebicia. Dzieci nigdy go nie słuchały.

Przyjaciółka pokręciła głową, wyraźnie niedowierzając temu, co usłyszała.

Nie powinnaś się na to godzić – oświadczyła wreszcie. – Też masz prawo do odpoczynku. Do szczęśliwych świąt!

– Chyba po śmierci – mruknęłam. – Jesteś kochana, Jolu, ale nie podejrzewam, żeby dało się z tym coś zrobić.

Musisz być stanowcza – przekonywała mnie dalej. – Postawić granice!

Wzruszyłam ramionami. Chwilę myślałam nad tym, co mi powiedziała, a potem skupiłam się na moich dzieciach. Może… coś jeszcze mogło się odmienić? Ale jak to zrobić?

– Cóż, może powinnam zmienić nastawienie? – rzuciłam wreszcie. – Patrzeć z większym optymizmem? W końcu… może w te święta będzie inaczej?

– O ile będziesz stanowcza, to na pewno – usłyszałam w odpowiedzi.

W tamtej chwili wydawało mi się, że nawet w to wierzę.

Nie umiałam odmówić

Po powrocie do domu nosiłam się z zamiarem niezapraszania dzieci na święta. Przekonywałam sama siebie, że razem z Jurkiem spędzimy miło czas we dwoje. Ja nie będę musiała się zaharowywać w kuchni, on na pewno wpadnie na jakiś sposób, żeby sprawić mi przyjemność. Miałam mu nawet o tym powiedzieć, ale właśnie wtedy zadzwonił się telefon.

– Hej, mamo – w słuchawce usłyszałam głos Franka. – Wiesz co? Gadałem z Olgą i ustaliliśmy, że przyjedziemy w tym roku do ciebie tylko na Wigilię i pierwszy dzień świąt.

Odchrząknęłam.

– Wolałabym…

… żebyśmy zostali dłużej? – wszedł mi w słowo. – No tak, wiem, mamo. Ale widzisz, w drugi dzień świąt nasi wspólni znajomi wyprawiają przyjęcie, no i obiecaliśmy, że wpadniemy.

– Ach tak – czułam, że cały mój misterny plan wali się u podstaw.

– Nie będziesz zła? – spytał, choć naprawdę wcale nie czekał na odpowiedź.

– Nie, skąd – mruknęłam.

Olga chciała, żebyśmy byli na siedemnastą u ciebie w Wigilię – oznajmił. – No to będziemy, tak?

Zmięłam w ustach przekleństwo, które samo się tam cisnęło.

– Jasne, synku.

Kiedy zakończyłam połączenie, zauważyłam, że Jurek bacznie mi się przygląda.

– Jeśli nie chcesz spędzać z nimi świąt, to powiedz – odezwał się. – Najwyżej wyjedziemy, a oni pocałują klamkę.

To była kusząca opcja. Mogliśmy wsiąść w samochód i pojechać gdzieś. Na pewno dało się jeszcze zarezerwować jakiś hotel w mniej popularnym mieście. Tyle tylko, że przecież wciąż byliśmy rodziną. A rodzina powinna spędzać święta razem.

– To… bardzo miłe, co mówisz – szepnęłam – ale chyba pozostaniemy przy tradycji. Cóż, taki już mój los, Jureczku.

Robiliśmy dobrą minę do złej gry

Wigilia po raz kolejny przypominała bardziej koszmar niż najcudowniejszy dzień w roku. Byłam niewyspana, zmęczona i zrezygnowana, a przygotowania dopiero się zaczęły. Krojenie warzyw, robienie sosów, ślęczenie nad zupą grzybową… No i jeszcze ciasto, które miało przecież być trochę lepsze niż zakalec. Nie sądziłam, żeby to się wszystko udało. Powoli się poddawałam.

Znów krzątałam się w kuchni. Miałam już naprawdę serdecznie dość. Nie wiedziałam nawet, czy wyrobię się na siedemnastą, jak zażyczyła sobie Olga. Wszystko teraz przecież układaliśmy pod nią. Dobrze, że chociaż Jurek próbował pomagać, choć on niestety do gotowania miał dwie lewe ręce. Na dzieci… cóż, ponownie nie miałam co liczyć. Wiedziałam, że zjawią się w ostatniej chwili i będą czekać, aż wszystko im podamy.

Wciąż możemy jeszcze uciec – odezwał się Jurek. – Zostawić to wszystko i odjechać. Byłoby przyjemnie. A co do noclegu… na pewno coś byśmy wymyślili.

Roześmiałam się serdecznie. Kiedy na niego patrzyłam, zrobiło mi się jakoś lżej na sercu. Może dlatego, że tkwiliśmy w tym razem i nie tylko mnie stale wykorzystywały dzieci?

Szkoda jedzenia – mruknęłam. – Ale nie martw się, dam radę. A w drugi dzień świąt wreszcie będziemy się mogli nacieszyć spokojem.

Widziałam po jego minie, że też tylko na to czeka. Czy na pewno tak powinny wyglądać rodzinne święta?

Za rok też tak będzie

Dzieci oczywiście się spóźniły. Franek z Justyną i małym Marcelem wpadli dwadzieścia po piątej, Olga z rodziną dotarła dopiero przed szóstą. Kiedy oboje zaczęli krytykować wszystkie potrawy po kolei, po raz pierwszy nie zrobiło mi się przykro, tylko zaczęłam się śmiać. Wtedy popatrzyli po sobie, trochę tak, jakby podejrzewali, że mi odbiło i szybko zmienili temat. To z kolei pozwoliło mi przetrwać.

To były na pewno męczące dni, a kiedy wreszcie sobie pojechali, odetchnęłam z ulgą. Jurek też w momencie wydał się o dziesięć lat młodszy. Kolejne godziny spędziliśmy na błogim nicnierobieniu i pochłanianiu tego, co nagotowałam, a czego nie zabrały dzieci. Olga miała nadzieję, że najedzą się u znajomych – cóż, żeby jej smakowało, musieliby gotować naprawdę wyjątkowo. Nie podejrzewałam zresztą, żeby moją córkę cokolwiek przekonało.

Myślę, że za rok dzieci z rodzinami też zwalą nam się na głowę. Znów nic nie przygotują, ponarzekają, a potem jeszcze stwierdzą, że to tak dobrze, że ich mamy. Bo przecież niektórzy rodzice muszą siedzieć sami w domu w Gwiazdkę i co oni biedni mają począć? Szczerze mówiąc, nie wiem, ile jeszcze takich świąt wytrzymam. Cóż, może kiedyś dam się namówić Jurkowi na jakąś spontaniczną zimową wycieczkę?

Barbara, 58 lat

Czytaj także:
„Sąsiedzi okazali mi więcej serca niż dzieci. Jeden telefon sprawił, że nie zostałam w Święta sama jak palec”
„Chciałam zaszaleć na zakupach świątecznych, ale ktoś ukradł mi portfel. Będzie miał bajeczne Święta za moją kasę”
„Synowa na Święta woli jeść owoce morza pod palmami niż karpia z teściową. Będę się modlić za tę grzesznicę”

Redakcja poleca

REKLAMA