„Dziadek po latach samotności znalazł sobie kochankę i wybuchła burza. Wszyscy widzieli w niej łowczynię spadków”

zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Impact Photography
„Odkąd starzy wrócili, nic, tylko słychać w domu sprzeczki, czy to wypada, czy nie wypada. Ojciec, jak przystało na starą konserwę, jest absolutnie przeciw; uważa, że dziadek powinien wspominać żonę, czyli babcię, a nie myśleć o amorach. Poza tym, cholera wie, co to za jedna… Może zamota sprawy spadkowe i altanka na działce nad jeziorem przejdzie w obce ręce?”.
/ 11.12.2022 15:15
zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Impact Photography

Gdyby nie zlikwidowano połączenia autobusowego z miasteczkiem, gdzie chodzę do technikum, starzy nigdy nie pozwoliliby mi kupić bryczki. Nawet z kursem na prawko były korowody: ojcu żal było kasy, a mama dostawała spazmów, że zginę tragicznie w momencie, gdy pierwszy raz włączę się do ruchu drogowego.

Wreszcie dziadek w moje urodziny wyciągnął kasę i oświadczył oszołomionej familii, że jego życzeniem jest, bym nauczył się jeździć. On sam czuje się za kierownicą coraz mniej pewnie – kto będzie go woził, skoro nikt nigdy nie ma czasu.

– Ostatnio mi przepadły dwie wizyty u kardiologa, zanim znalazłeś wolną chwilę, Tomaszu – podniósł dłoń i tata zamilkł, zanim zdążył przemówić.

Dziadek w ogóle jest super

– Osobiście ojca zabiję, jeśli coś się Maciusiowi stanie – oznajmiła mama, rzuciła serwetkę na stół niczym dArtagnan rękawicę i wyszła z pokoju.

Teraz, oczywiście, wszyscy się cieszą, że mogę sam dojeżdżać do szkoły i nie zawracam nikomu głowy. Ojciec podobno nawet oświadczył na wywiadówce, że „trzeba umieć przewidywać problemy, zanim wystąpią!”.

Całe życie prowadził warsztat samochodowy, teraz jest niby na emeryturze, ale i tak gdy pojawi się jakikolwiek problem, każdy wali do niego. A on tylko posłucha silnika i już wie, co jest do naprawy. Kiedy po powrocie z Niemiec, gdzie dorabiałem sobie w wakacje, kupowałem auto, to też on wziął sprawy w swoje ręce. Najpierw przejrzał ogłoszenia, które mu zaznaczyłem, potem telefonował, wreszcie pojechał ze mną, by obejrzeć jedyne dwa wózki, które przeszły przez sito eliminacji.

Nigdy nie zapomnę, jak wracaliśmy: ja moim nowym starym golfikiem, dziadek przede mną. Przez chwilę zgłupiałem, gdy jego nissan skręcił w przeciwną stronę na wylotówce, ale mignął światłami, więc uznałem, że wie, co robi. Skręcaliśmy jeszcze parę razy, potem wjechaliśmy w stary świerkowy las i asfalt urwał się nagle, a zastąpiły go wielkie betonowe płyty. Jakby nie chodziło o dziadka, to bym się bał, że właśnie ktoś złożył zamówienie na moje nerki… Sceneria jak w horrorze!

Auto podskakiwało na tych płytach, drzewa były coraz bliżej, już niemal szorowały gałęziami po karoserii, gdy nagle – tadam! – horyzont otworzył się przed nami, jakbyśmy wypłynęli na otwarte morze! Gdzie ja, kurna, jestem?

Mistrz jazdy w poślizgu to ja!

Przede mną rozpościerał się niezmierzony asfalt, cztery pasma jak nic. I tak przez dobre dwa kilometry, a na końcu jeszcze szerzej, co dziadek wykorzystał, zawracając szerokim łukiem i parkując nissana tuż przy mnie. Wysiadł, zastukał w okno mojego golfa i pokazał, bym wyszedł.

– Gdzie my jesteśmy? – spytałem przez uchylone drzwi.

– Na poniemieckim lotnisku, kolego – wyjaśnił. – Zobaczymy, czego się nauczyłeś na tym kursie. Bo wiesz, idzie zima, ślisko będzie, a twoja matka zapowiedziała krwawą wendetę w razie wypadku. Może i jestem stary, ale jeszcze się na drugi świat nie wybieram.

– Tu nie ma ruchu? – nie mogłem pojąć.

– Mało kto wie o tym miejscu, Maciuś – dziadek zmierzwił mi włosy. – Dajesz, kolego. Pokaż, jaki z ciebie mistrz szos!

Przez następne dwie godziny testowaliśmy moje umiejętności, a przy okazji stan samochodu i, jak stwierdził dziadek, oba parametry wypadły zadowalająco. I może by się na tym skończyło, gdybym nie pochwalił się kumplowi z ławki, jakie niesamowite miejsce poznałem.

– Człowieku, możemy urządzać wyścigi – zachwycił się. – Albo zabierać tam panny… A najlepiej, jedno i drugie: moja Aga, jak z nią śmignąć ponad dwieście na godzinę, sama wyskakuje z majtek.

– Ja nie mam dziewczyny – uciąłem.

Wkurzyło mnie to gadanie kumpla.

– I jeśli myślisz, że wam zdradzę miejscówkę, żeby potem patrzeć, jak obściskujecie laski, to sorry – dodałem.

– Aga ma koleżanki, Maciuś, mała sierotko – wyjaśnił Leon. – Właśnie otwierają się przed tobą perspektywy na dawno oczekiwane życie seksualne!

Wiedziałem, że samochód zmieni moje życie, ale w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że aż tak. Nie, żeby nagle zaczęły za mną ciągnąć sznury wielbicielek w samej bieliźnie albo i bez, ale faktycznie, Aga miała fajne koleżanki. Zwłaszcza jedną… Aldona jej było. Kiedy tylko w niedzielę trafiała się sprzyjająca pogoda, spotykaliśmy się z chłopakami na lotnisku. Ścisła paczka i dziewczyny. Żaden z nas nie miał wozu z tylnym napędem i pilnowaliśmy, żeby tak zostało – niepotrzebni nam byli driftujący szpanerzy, żeby nasze panny miały potem sercowe rozkminy.

Czasem, rzecz jasna, w autku coś się psuło, jak to przy intensywnym użytkowaniu, i wtedy do akcji wkraczał mój dziadek. Myślałem, że się wkurzy, gdy ogarnie, że zdradziłem sekret lotniska, ale jakoś szczególnego wrażenia to na nim nie zrobiło. Gorzej, że jego brak zainteresowania się pogłębiał i coraz częściej nie miał czasu, gdy dzwoniłem i prosiłem go, by zajrzał pod maskę.

– Z dziadkiem coś nie teges – uznałem wreszcie, że czas powiadomić rodziców. – Nie chce pomagać, gada, że ma inną robotę albo nie odbiera połączenia.

– Może źle się czuje, jest w końcu stary – wzruszył ramionami ojciec. – Mówiłem ci, że utrzymanie samochodu kosztuje, synu. Liczyłeś na to, że do końca życia będziesz miał darmowy serwis?

– Słuchaj, Maciuś – mama zdybała mnie wieczorem w kuchni. – Daj dziadkowi teraz święty spokój, dobrze? Zobaczyłam go niedawno z czarującą starszą panią, gdy byłam w śródmieściu. Siedzieli w knajpce i rozmawiali.

– Że co?!

– Dawno go nie widziałam takiego szczęśliwego – ciągnęła w zamyśleniu.

– Od śmierci babci to już nie ten sam człowiek. Może spotkał miłość sprzed lat?

Miłość dziadka? Mama to naprawdę!

Czyta na dyżurach romanse i potem wszędzie widzi pulsujące serduszka i amorki strzelające z łuku! W końcu udało mi się jakoś z dziadkiem umówić. Okazało się, że przegub jest do wymiany.

– Zbyt intensywnie użytkujesz auto – wyjaśnił. – To nie jest wyścigówka, Maciuś, tylko zwykły wózek do przemieszczania się po mieście.

– Szlag by to – jęknąłem, słuchając go piąte przez dziesiąte. – Nie mam kaski, kumpel obchodził osiemnastkę i poszło.

– Powinieneś założyć specjalny fundusz na naprawy – wyjaśnił dziadek. – Odkładaj z każdego kieszonkowego po parę groszy i niech leżą.

Łatwo mu powiedzieć! Jak ja mam kieszonkowego tyle, co kot napłakał. Fundnął mi w końcu ten przegub, ale zapowiedział, że to ostatni raz. I dodał, żebym zbastował z wyścigami, zanim rozleci się coś ważniejszego albo, co gorsza, sam będę miał kraksę.

– Widziałeś, że jestem dobrym kierowcą! – żachnąłem się.

– Wystarczająco dobrym – poprawił.

– Na normalną jazdę. Pamiętaj, że ręczyłem za tobą przed matką, młokosie!

Zacząłem dawać korki z matmy, żeby trochę dorobić. Leon mnie w to wkręcił, bo jego matula uczy w najstarszych klasach podstawówki, ale dzieciaków tak dużo, że nie ma szans, by zdążyła słabiaków podciągnąć z programem. Jeden z tych łebków miał ojca na placu manewrowym i zgodził się pożyczać pachołki w niedzielę, w zamian za obniżkę cen lekcji.

Chłopcy mi zwracali różnicę i tym sposobem przestawiliśmy się z wyścigów na slalom z mierzonym czasem… Teraz było super: większe emocje, większe możliwości i całkiem nowa kolejność w tabeli, bo golfik nagle okazał się najlepszy. Awansowałem na stałego chłopaka Aldony i wiele sobie obiecywałem po studniówce, na którą mieliśmy iść razem.

Na dziadka byłem odrobinę obrażony. Nie za ładne było to, co zrobił, próbowałem nawet wytłumaczyć to mamie, gdy dopytywała, czemu nie chcę iść z nimi na jego urodziny. Nieszczególnie chyba dotarło, bo stwierdziła, że czas dorosnąć i przestać traktować się jak pępek świata.

Ja? To ja się traktuję jak pępek świata?

To za mną trzeba latać i błagać, żebym zrobił to, co jest czystą rozrywką przy umiejętnościach? No, ludzie! I dobrze zrobiłem, że się wymówiłem i nie poszedłem, bo dziadek faktycznie wyrwał jakąś starowinę i zaprosił ją na swoją szaloną siedemdziesiątkę. Odkąd starzy wrócili, nic, tylko słychać w domu sprzeczki, czy to wypada, czy nie wypada. Ojciec, jak przystało na starą konserwę, jest absolutnie przeciw; uważa, że dziadek powinien wspominać żonę, czyli babcię, a nie myśleć o amorach.

Poza tym, cholera wie, co to za jedna… Może zamota sprawy spadkowe i altanka na działce nad jeziorem przejdzie w obce ręce? Mama, naturalnie, jara się jak pochodnia. Miłość, porozumienie dusz, druga młodość – te i podobne słowa ma zawsze w zanadrzu, niczym odbezpieczoną broń, gotową do natychmiastowego użycia.

– A ty, Maciuś? – zapędza się od czasu do czasu któreś z nich i wali do mnie. – Co o tym sądzisz? Jesteś już w końcu dorosłym człowiekiem.

– Nic – odpowiadam z satysfakcją. – Nic nie sądzę. W odróżnieniu od was, nie znam przecież tej pani.

– Ale jak ty byś spotkał po latach swoją dawną miłość? – zapytała ostatnio mama i nawet sobie wyobraziłem, że spotykam siwą, trzęsąca się Aldonę pod Lidlem i w sentymentalnym porywie pomagam jej ciągnąć wózeczek z zakupami, na szczęście zaraz wtrącił się ojciec.

– Coś ty znów wymyśliła, Agnieszko? Przecież tatuś poznał ją kilka miesięcy temu! Pomagał jej przy samochodzie, który odziedziczyła.

– Po mężu? – mama natychmiast postawiła uszy jak posokowiec.

– Podobno po wnuczku – nadął się ojciec. – To łowczyni spadków, wspomnicie moje słowa, jak będziemy się latami ciągać po sądach, by wyrwać, co nasze.

Myślałby kto, że z dziadka taki Rockefeller!

Ostatniej niedzieli leciutko przymroziło, co tylko podkręciło lekko stopień trudności. Na lotnisku byliśmy tylko w czwórkę: ja, Leon i dziewczyny. Stawką była pizza w nowo otwartej knajpce w śródmieściu – uzgodniliśmy, że przegrany stawia wszystkim. Aga z Aldoną mierzyły czas i po trzech przejazdach było w zasadzie pewne, że wygrałem.

Akurat Leon robił swój czwarty i ostatni przejazd, gdy ujrzałem, jak od strony lasu, po ciężkich betonowych płytach, zbliża się ku nam śmieszne małe autko w kolorze szpinaku. Tego jeszcze nie grali… Mamy intruza? Słońce świeciło mi w oczy i dopiero po chwili zorientowałem się, że to dziadek we własnej osobie wysiadł z tej pokraki i właśnie się do nas zbliża. Zamienił swojego nissana na takie coś?!

– Witam Niki Laudę i jego drużynę – rzucił wesoło. – Czy kto tam teraz jest mistrzem Formuły 1 – dodał, widząc moją zdziwioną minę.

– Cześć, dziadek… Poznaj Agę i Aldonkę – przedstawiłem dziewczyny, mając nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy całować je w rękę.

Nie przyszło. Za to, czego nie przewidziałem, panny dygnęły przed nim jak pensjonarki i zaraz się pochwaliły, że robimy malutkie zawody o pizzę. Nic wielkiego, takie tam, niedzielne rozrywki.

– Konkurencja jest otwarta – kolejny raz zaskoczyła mnie Aldona. – Może pan wziąć udział – dodała.

– Tą mydelniczką? – zaśmiałem się. – To już na piechotę dziadek miałby większe szanse.

Dziadek obrzucił mnie spojrzeniem spod zmrużonych powiek, a potem podszedł do autka i coś pogadał. W międzyczasie wrócił Leon – tak jak sądziłem, mój czas zbiorczy był lepszy.

– Tu jest start? – zapytał dziadek.

– I meta, jak rozumiem?

Skinąłem głową, a wtedy on trzykrotnie machnął ręką. Gdy mały samochodzik ruszył, wziął ode mnie stoper, włączając go w momencie, gdy autko przekroczyło linię.

– Superwózek – zachwycił się nieświadomy niczego Leon. – To angielskie mini, prawda?

– Dokładnie John Cooper Works.

– Kto tam właściwie jest za kierownicą? – zapytałem, bo załapałem wreszcie, że nie mam pojęcia, komu jeszcze dziadek zdradził tajemnicę lotniska. – Mam nadzieję, że nie kuzynek Wiktor.

– Sądzisz, że Wiktor by tak jechał? – dziadek podsunął mi stoper pod nos. – Hę?

Autko wracało, z zabójczą precyzją i równie szokującą prędkością mijając pachołki. A potem zatrzymało się tuż za nami, drzwi od strony kierowcy uchyliły się i zobaczyłem kobiecą nogę w zamszowym botku.

– I jak mi poszło? – zawołała kobieta.

To prawda, podpadłem

– Wygrała pani! – Leon podbiegł i podał jej dłoń, gdy wysiadała. – Gratulacje!

– Prawdziwy dżentelmen – zachwycił się dziadek. – Czy nie chciałbyś zostać moim wnukiem zamiast tego tu…? – zapytał. – Co to nawet na moje urodziny nie raczył przyjść?

– Jak to nie raczył? – zainteresowała się Aldonka. – Maciuś, co to ma znaczyć?

– To jak? – dziadkowa znajoma szturchnęła Agę w bok. – Chcecie się naprawdę szybko przejechać?

Dziewczyny jak na komendę podskoczyły, pobiegły do samochodziku i wpakowały się do środka. I pomyśleć, że każda się zarzekała, że nie wsiadłaby nigdy do dwudrzwiowego, bo niewygodnie!

– Ja też mogę? – pobiegł za nimi Leon.

– Tylko zapiąć pasy, smarkacze! – zawołała łowczyni spadków, wskoczyła za kierownicę i ruszyła z piskiem opon.

– I co, frajerze – dziadek palnął mnie w potylicę. – Teraz mnie będziesz musiał prosić, żebym cię Zofii przedstawił, a na urodzinach poszłoby z automatu. Ale na przejażdżkę nie licz, podpadłeś.

Przynajmniej mam jasność, po kim z ojca jest taka zasadnicza bestia. 

Czytaj także:
„Rodzicom nie przeszkadzało, że się zaharowuję, bo opłacałam im wakacje i jeszcze mogli się mną chwalić przed znajomymi”
„Zdradziła męża, bo kochanek imponował jej kasą. Gdy mąż się dorobił, od razu wróciła i znów stała się wierną żoną”
„Po śmierci mamy, tata zakochał się… w naszej niani! Panicznie bał się mojej reakcji. W końcu sama się o tym dowiedziałam”

Redakcja poleca

REKLAMA