„Dobrze zarabiałem, ale nie szanowałem pieniędzy. Przestałem cwaniakować, gdy nagle uderzyłem o dno”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Każda wypłata znikała w zastraszającym tempie. Czynsz za apartament, raty za samochód, karta kredytowa, nowe ubrania, drogie restauracje... Lista była długa. Wmawiałem sobie, że to inwestycja w siebie”.
/ 12.12.2024 07:15
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Już jako nastolatek podziwiałem kolegów w najnowszych butach Nike, pachnących markowymi perfumami. A ja? Miałem ubrania z przecen w sieciówkach i tanie dezodoranty z drogerii. Ale to się miało zmienić. Przysięgałem sobie, że jak tylko zacznę zarabiać, to będę żył inaczej. Lepsze ubrania, wyjścia do knajp, wakacje... O tak, chciałem być jak ci ludzie z Instagrama, którzy zawsze wyglądają na szczęśliwych i mają wszystko, czego zapragną.

Lubiłem żyć na poziomie

Początek mojej kariery zawodowej był, delikatnie mówiąc, skromny. Zarabiałem średnio, a koszty życia były wysokie. Mimo to potrafiłem wydać większość pensji na jedną parę designerskich butów, a potem przez dwa tygodnie żyć na zupkach chińskich. Kiedy nie starczało, brałem małe pożyczki od znajomych albo sięgałem po chwilówki. Zadłużałem się, ale mówiłem sobie, że to nic – przecież w końcu znajdę lepszą robotę. I znalazłem.

Kiedy dostałem ofertę pracy w dużej firmie marketingowej, nie posiadałem się z radości. Pensja była kilkukrotnie wyższa od tego, co zarabiałem w pierwszej robocie. Pierwsza myśl? „Teraz to się dopiero zacznie życie!”. Nie myślałem o tym, żeby spłacić wcześniejsze długi. Ba, nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, żeby cokolwiek odłożyć. Przecież teraz zarabiałem tyle, że mogłem sobie pozwolić na wszystko, czego zapragnąłem. No, prawie wszystko. Ale wiadomo, mój apetyt rósł w miarę jedzenia. To, do czego aspirowałem w poprzedniej pracy, teraz stało się osiągalne. Więc zacząłem pożądać jeszcze droższych rzeczy.

Nie oszczędzałem 

– Adrian, może byś pomyślał o oszczędzaniu? Kto wie, jak długo ta posada potrwa – powiedział mi kiedyś Tomek, mój kumpel z pracy, kiedy zobaczył, jak przeglądam oferty leasingu na luksusowe auta.

– Daj spokój, Tomek. Żyje się raz! Oszczędzanie jest dla nudziarzy – odparłem, machając ręką.

Wkrótce w moim życiu pojawiło się nowe BMW. Leasing oczywiście. Nie, żebym go potrzebował, moje stare auto działało bez zarzutu. Ale przecież nie mogłem pokazywać się w firmie w „gracie”, prawda?

Niedługo później zafundowałem sobie wakacje na Malediwach. Tydzień luksusu, pięciogwiazdkowy hotel, widok na ocean... Wszystko na kredyt. No bo co z tego, że musiałem się zadłużyć? W końcu zasługiwałem na to, prawda? A rata nie była droga, było mnie na nią stać.

– Stary, ja też kiedyś wpadłem w spiralę długów, nie idź moimi śladami... – ostrzegał mnie Tomek.

– Co ty, jaka spirala. Mała rata, przecież stać mnie na to na luzie – zbagatelizowałem.

– A podliczyłeś ile wydajesz na te wszystkie małe raty miesięcznie? – zapytał mnie.

Obruszyłem się i nie odpowiedziałem, ale... coś w tym było.

Mama mnie ostrzegała

Każda wypłata znikała w zastraszającym tempie. Czynsz za apartament, raty za samochód, karta kredytowa, nowe ubrania, drogie restauracje... Lista była długa. Wmawiałem sobie, że to inwestycja w siebie. Ale w głębi duszy wiedziałem, że wszystko to było tylko próbą ucieczki od poczucia, że wciąż czegoś mi brakowało.

Rodzice byli zachwyceni moimi opowieściami z Warszawy, chwalili się sąsiadom moim drogim samochodem, którym podjeżdżałem pod ich małomiejski bloczek.

– Dobrze, że ci się wiedzie, synu – chwaliła mama. – Tylko żebyś pamiętał o oszczędzaniu, zawsze trzeba coś oszczędzać, bo nigdy nie wiesz, co się w życiu wydarzy.

– Pamiętam, mamo, pamiętam – kłamałem gładko.

I naprawdę miałem zamiar zacząć oszczędzać! Ale wtedy wszystko się zmieniło...

Nie spodziewałem się tego

Zaledwie kilka tygodni później przyszła wiadomość, która zmieniła wszystko. Był poniedziałek. Zwyczajny dzień pracy, dopóki szef nie zaprosił mnie do swojego gabinetu. Zwykle było to miejsce, gdzie omawialiśmy strategie marketingowe albo śmialiśmy się z jakiejś kampanii, która nie poszła po myśli konkurencji. Tym razem atmosfera była inna.

– Adrian, musimy porozmawiać – zaczął szef, patrząc na mnie z mieszanką smutku i profesjonalnego dystansu.

– Coś się stało? – zapytałem, czując, jak w gardle zaczyna mi rosnąć gula.

– Firma przechodzi restrukturyzację. Z przykrością muszę cię poinformować, że twoje stanowisko zostało zlikwidowane...

W jednej chwili poczułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Zwolniony? Ale jak to? Przecież byłem jednym z najlepszych pracowników!

– Co ty mówisz? – wykrztusiłem tylko.

– Naprawdę mi przykro... Próbowałem tego uniknąć, ale góra naciska. Dam ci świetne referencje... – męczył się.

Widziałem, że jest mu z tym źle, ale w żaden sposób nie poprawiało mi to humoru. Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Wróciłem do domu i zacząłem przeglądać swoje finanse. To, co zobaczyłem, sprawiło, że zrobiło mi się niedobrze. Podliczyłem wszystkie swoje wydatki i okazało się, że co miesiąc wydaję więcej niż zarabiam. Znacznie więcej. Moje łączne zobowiązania wynosiły już blisko czterdzieści tysięcy złotych, nie licząc nawet samochodu. Stałe koszty? Ponad dziesięć tysięcy miesięcznie... Leasing, wynajem, kredyt za wakacje, karta kredytowa – wszystko to, co do tej pory wydawało się „w zasięgu”, nagle stało się górą nie do zdobycia.

Przez kilka tygodni żyłem w strachu

Dzwoniły banki, przypominając o zaległych ratach. Spędzałem noce, przeszukując portale z ogłoszeniami o pracę. Ale nic, co znalazłem, nie dawało mi szans na zarobki zbliżone do poprzednich.

– Mówiłem ci, żebyś oszczędzał – rzucił Tomek, kiedy zadzwoniłem do niego, żeby się wyżalić.

– Wiem, Tomek, wiem! Ale co ja mam teraz zrobić? – jęknąłem, czując, jak łzy cisną mi się do oczu.

– Najpierw musisz ogarnąć swoje finanse. Może sprzedaj to BMW? Zacznij żyć skromniej, zanim znajdziesz nową pracę.

Sprzedaż auta była bolesna, ale konieczna. Zamieniłem stylowy apartament na kawalerkę w bloku z wielkiej płyty. Zacząłem szukać pracy nawet za niższą pensję, ale przez kilka miesięcy nie udało mi się znaleźć niczego stałego. W tym czasie nauczyłem się, jak to jest żyć na minimum...

Było mi ciężko

Nie umiałem oszczędzać. To było kompletnie sprzeczne z moim charakterem. Ściskało mi się gardło, gdy musiałem odmawiać znajomym wypadów na drinki na mieście. Wiedziałem też, że kolejne wakacje nie wydarzą się jeszcze długo... Nawet jeśli uda mi się znaleźć pracę, szczerze wątpiłem, czy będę w stanie dojść do poprzednich zarobków. Wiedziałem, że moim priorytetem musi się stać spłata zobowiązań, ale po ich uiszczeniu... na życie nie zostanie mi już prawie nic – nawet gdybym znalazł nienajgorszą pracę.

Zrozumiałem, że nigdy nie umiałem żyć oszczędnie: wyznaczałem sobie budżety, po czym je przekraczałem. Cały czas kończyłem pod kreską, nawet kiedy miałem już nóż na gardle. Poczułem, że uderzyłem o dno, kiedy bank odmówił mi przyznania kolejnej pożyczki. Po prostu nie miałem już skąd wziąć więcej pieniędzy i musiałem nauczyć się żyć za to, co mam – i nic więcej. Nauka oszczędzania i odpowiedzialnego zarządzania pieniędzmi zajęła mi kilka miesięcy i była bolesna.

Coś zrozumiałem

Z perspektywy czasu widzę, jak głupi byłem. To, co kiedyś wydawało mi się „korzystaniem z życia”, było tak naprawdę nieodpowiedzialnością. Myślałem, że pieniądze zawsze będą... Wierzyłem, że skoro przecież kiedyś zarabiałem mało, a potem przyszła lepsza posada, to los zawsze będzie się do mnie uśmiechał. Myliłem się.

Teraz, kilka lat później, mam stałą pracę – nie tak dobrze płatną jak ta w marketingu, ale wystarczającą. Przede wszystkim nauczyłem się szanować pieniądze. Część pensji odkładam na oszczędności, a resztę wydaję z rozwagą. Wciąż czasem zdarza mi się zafundować sobie coś fajnego, ale już nie na kredyt i nie kosztem podstawowych potrzeb.

Tamte dni były dla mnie bolesną lekcją. Czasem trzeba obudzić się z ręką w nocniku, żeby zrozumieć, jak ważne jest dorosłe podejście do finansów. I chociaż wciąż czasem tęsknię za Malediwami i luksusowym BMW, wiem, że spokój ducha, jaki mam teraz, jest wart o wiele więcej niż chwilowa przyjemność...

Adrian, 34 lata

Czytaj także: „Znalazłam rachunek za francuskie perfumy w kieszeni męża. Na próżno szukałam ich pod naszą choinką w Wigilię”
„Żona myśli, że rzucam się na każdą panienkę jak na wigilijne pierogi. Cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”
„Awantura o świąteczną choinkę prawie skończyła się rozwodem. Chciałem pachnącą jodłę, a ona plastikową szczotkę do wc”

 

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA